Tak w ramach zaklinania zimy... zdjęcia zamarzniętej Wisły. Żeby było zabawniej to zrobiłem je w zeszłym roku na... przedwiośniu. Czy nawet już wiosną - bo w pierwszych dniach kwietnia! Kiedy robiłem te zdjęcia, nade mną śpiewały w najlepsze skowronki. Na pobliskich łąkach tokowały w czajki. W nadbrzeżnych zadrzewieniach sikory i dzwońce dostawały wręcz amoku i śpiewały, jakby od tego zależało ich życie. Zaś nad samą Wisłą ciągnęły stada gęsi, kormoranów i łabędzi.
W moich okolicach Wisła płynęła wtedy już pełnym korytem. Tylko jakieś spłachetki śniegu w zacienionych miejscach świadczyły, że zima oddaje właśnie świat we władanie wiośnie.
Zresztą nawet w środku zimy rzeka nie zamarzła cała. Zawsze pozostawał fragment wolny od lodu.
I wtedy dowiedziałem się od przyjaciela, że gdzieś za Wyszogrodem Wisła zamarzła cała.
Wyruszyłem więc na rekonesans. Ponad setka kilometrów nawinęła się na koła, gdy kawałek za Wyszogrodem skręciłem i dojechałem do brzegu. Wisła płynęła.... Wróciłem do szosy, przejechałem parę kilometrów... aż w końcu za trzecim czy czwartym razem zobaczyłem lód po horyzont.
Wracałem w te okolice kilka razy w różnych porach dnia. Kiedy przyjechałem ostatni raz, jakoś po tygodniu, woda płynęła równo i tylko resztki lodu topniały na brzegu...