Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mazowsze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mazowsze. Pokaż wszystkie posty

19 lipca 2020

Wisła - festiwal chmur i kolorów...




Pogoda ostatnio przynosi wiele niespodzianek. Burze, upały, przelotne deszczyki, ulewy i inne zjawiska pogodowe tworzą na niebie niesamowite spektakle. Czasami zupełnie niespodziewane. Ileż to razy wyglądałem przez okno, stwierdzałem, że nie zanosi się na nic ciekawego... a godzinę potem plułem sobie w brodę. Albo ruszałem w teren i kończyło się na spacerze wzdłuż brzegu. Tak... ostatnie tygodnie były bardzo pracowite. Ale też nie pamiętam bym kiedyś w tak krótkim czasie zrobił tak wiele różnorodnych zdjęć. Te tu pokazane, to zaledwie drobny wycinek.

Ale z drugiej strony opłaciłem to własną krwią. Dosłownie! Takiej ilości komarów nie widziałem od dawna. Przypomniały mi się praktyki terenowe w Białowieży. Robiliśmy wtedy zawody, kto ile komarów trafi na swoim kolanie za jednym uderzeniem ręki. Mój rekord wynosił dziewięć, rekord wszechpraktyk - jedenaście...



















19 września 2019

Wisła - wieczorem komary wychodzą z ukryć...




...A fotografowie jadą w teren. Myślałem, że tego dnia nie zrobię już żadnego zdjęcia. Co prawda wieczór zapowiadał się ciekawie - chmury na niebie były imponujące. Jednak kiedy dojechałam nad Wisłę, chmury postanowiły być jeszcze bardziej imponujące i... zakryły całe niebo. Za to całkiem niespodziewanie pojawiły się całe stada wygłodniałych... komarów. I to w ilościach takich, jakby wszystkie z całej gminy umówiły się właśnie w tym miejscu na berka gryzionego. Pod domem, ledwie kilka kilometrów dalej, nie miałem ich w tym roku wcale. A tu... wchodziły do oczu, nosa... nawet jednego zjadłem, gdy zasapany po wdrapaniu się na stromą skarpę, wziąłem głębszy oddech.
I już chciałem wracać. Myślałem, że jedyne co dziś mnie nad Wisłą spotka, to berek z komarami, gdy równie nagle jak przyszły, chmury się rozeszły. Błysnęły kolory, przejrzały się w wodzie.

Wyciągnąłem więc schowany do tej pory sprzęt i próbowałem nie zwracać uwagi na latające dookoła małe wredoty. Kiepsko to niezwracanie wychodziło. Z daleka musiało wyglądać to zabawnie. Na środku łachy stoi statyw a dookoła niego biega facet i macha rękami, jakby chciał... podfrunąć.















06 maja 2019

Nadwiślański wieczór




Tej nocy niebo w dreszczach od gwiazd mrugawicy
Kołysało swój bezmiar w sąsiednie bezmiary,
To w próżnię swe radosne unosząc pożary,
To zbliżając je znowu ku mojej źrenicy.

                                 Bolesław Leśmian










28 lipca 2018

Krwawy Księżyc




Całkowite zaćmienie Księżyca! Najdłuższe w XXI wieku. Następna taka okazja za ponad 100 lat! Rozmaite media krzyczały o tym tak już od dobrych kilku dni.

Cóż było robić. Nie chciało nam się czekać ponad 100 lat, więc wieczorem postanowiliśmy wyruszyć całą rodziną w teren.

Pogoda postanowiła pograć sobie z nami w kotka i myszkę. Od rana a to się chmurzyło a to błyskało słońce. Im bliżej wieczora, tym więcej było chmur. Nie zniechęciło nas to jednak. Spakowaliśmy sprzęt do samochodu i pojechaliśmy.



Dojechaliśmy nad Wisłę. Wybraliśmy miejsce, gdzie księżyc powinien pojawić się nad wodą. Niestety, zastaliśmy... chmury. Połowa nieba, akurat w tym miejscu, w którym miał się pojawić Krwawy Księżyc, zasłonięta była chmurami. Co prawda malowniczymi ale wyjątkowo pojawiającymi się nie w porę.
Rozstawiliśmy sprzęt, zrobiłem kilka zdjęć wieczornego nadwiślańskiego krajobrazu i... czekaliśmy co będzie dalej.
- Tam, zobaczcie, tam! - krzyczy nagle bystrooki Krzyś i naciska spust swojego aparatu - Tam jest księżyc!
Rzeczywiście, jest jakby jakieś przejaśnienie w chmurach. Ale nawet przez lornetkę trudno było stwierdzić czy to księżyc czy jaśniejsza chmura. Minęło kolejnych kilkanaście minut. To właśnie był moment największego zaćmienia Księżyca a my wypatrywaliśmy czegoś w chmurach.  
Próbuję sfotografować to rozjaśnienie ale trudno jest w nie trafić obiektywem. W nocy, w wizjerze aparatu jest praktycznie niewidoczne. W końcu trafiam i wtedy... na zdjęciu wyraźnie widać okrągły kształt i czerwonawy kolor. Jest! Ledwie widoczny ale jest! Krzyś miał rację!
Po kolejnych kilkunastu minutach chmury niespodziewanie zniknęły. Krwawy Księżyc pojawił się w całej krasie...

... razem z rzeszą innych gwiazd i Marsem - widocznym poniżej i lekko w prawo. 
Świecił tak delikatnie, że na niebie pojawiły się gwiazdy jak w bezksiężycową noc.Widoczna była nawet Droga Mleczna.


Początek końca zaćmienia. Rąbek naszego satelity już wyszedł z cienia Ziemi i ma normalny, srebrzysty kolor. Kiedy uświadomiłem sobie, że ciemniejsza część Księżyca to cień planety, na której sobie akurat stoję, poczułem się dziwnie. Jakby na chwilę odkryto przede mną jakieś wielkie tajemnice wszechświata. Miałem ochotę pomachać i sprawdzić czy dostrzegę tam swój cień...
Ostatnie chwile. Jedynie maleńki fragment Księżyca był jeszcze w cieniu Ziemi. 
I na zakończenie - Wisła w świetle Księżyca - już po zaćmieniu, godzina pierwsza w nocy. Czas wracać do domu. 



A tak sfotografował zaćmienie Księżyca Krzyś i jego Miś Detektyw








13 kwietnia 2018

Na chwilę zagościła zima




A jednak! Na chwilę zagościła nad Wisłą zima. Nie trwała długo ale mrozy momentami były słuszne. Temperatura spadała poniżej - 20 stopni.
A już myślałem, że nie uda mi się w tym sezonie sfotografować zamarzającej rzeki.

Nie było to co prawda to co kiedyś:

To Wisła, nie Arktyka

ale zdążyłem kilka razy zmarznąć, kilka razy się pozachwycać i zmarnować trochę pikseli...


















31 października 2017

Dudosław przekorny






Dawno, dawno temu pojechałem z przyjaciółmi nad Biebrzę. Tak dawno, że nie tylko nie było wtedy Fejsbuka ale nawet Wuja Googla i Ciotki Wikipedii. Koledzy, znający doskonale biebrzańskie okolice postanowili mnie oprowadzić i pokazać najciekawsze miejsca.
Wędrowaliśmy więc, jeździliśmy, wędrowaliśmy... Wrażenia nakładały się na siebie. Łosie, dziki, ptaki, dziki... dudek! Łazi po łące niedaleko drogi. Mam do tych ptaków jakiś niewytłumaczalny sentyment.
Popatrzyliśmy więc na dudka i poszliśmy dalej.

Nie przeszliśmy nawet kilkuset metrów, gdy spotkaliśmy przewodniczkę w towarzystwie kilku Holendrów.

- Widzieliście dudka? Gdzie? Moi goście marzą o dudku. Chodzimy od rana i nic.

Pokazujemy gdzie i idziemy dalej. Wędrujemy dalej. Nie mija pół godziny a dwa dudki przelatują nam przed nosem i lądują na pobliskim drzewie. Przyglądamy im się przez lornetki.

Po chwili spotykamy znowu Holendrów z przewodniczką.

- I co widzieliście dudka?
- No nie... jak doszliśmy to było już pusto...
- No kurczę, a my widzieliśmy przed chwilą znowu. No może z minutę temu w drugim końcu polany. Siedziały na tamtej wierzbie.

Holendrzy puszczają się kurcgalopkiem a my idziemy dalej.

Niedługo później najpierw słyszymy a potem dostrzegamy dudka na starej brzozie. To już czwarty dziś. Niezły wynik jak na tak rzadkiego ptaka.

Pod wieczór spotykamy znowu Holendrów z przewodniczką.

- I co? I co? Widzieliście?

- Nieee... mówi zasmucona przewodniczka. Już też ich nie było. Chodziliśmy cały dzień i nic.

- No żartujesz, myśmy widzieli potem jeszcze jednego.

Holendrzy byli niepocieszeni.

Po kilku dniach nadbiebrzańskich wędrówek wracam do domu. Wjeżdżam na podwórko, wysiadam z samochodu. Do mych uszu dociera jakieś dziwne skrzeczenie. Rozglądam się. Na pobliskiej starej jabłonce, siedzi sobie dudek, stroszy się na mnie i skrzeczy oburzony. Ledwie może 5 metrów ode mnie!



Kilka lat później para dudków zagnieździła się w starej wierzbie tuż pod moim domem. Mogłem je obserwować z okna. Czasami, niczym wielkie motyle przelatywały mi tuż nad głową. Czasami wyjeżdżając z podwórka musiałem czekać aż taki żerujący na drodze delikwent, zdecyduje się odlecieć. 
Był rok, że w pobliżu gnieździły się 4 pary tych ptaków. Słyszałem jednocześnie cztery odzywające się samce. 


Dudki najczęściej gnieżdżą się w dziuplach w starych drzewach. Potrafią też w skarpach czy śródpolnych kupach kamieni. 

Lecący dudek wygląda jak wielki motyl...


Młode są bardzo hałaśliwe i ciekawskie. W przypadku zagrożenia odwracają się kuperkami do góry i strzelają cuchnącą wydzieliną gruczołów kuprowych, czasem uzupełnioną kałem. Siła takiego strzału jest całkiem spora. Zasięg takiej broni osiąga nawet pół metra. 

Słynny dudkowy czubek jest stroszony wtedy, gdy ptak jest podekscytowany lub przestraszony.

Dudki lubią żerować tam, gdzie pasą się konie. W końskich pączkach znajdują obfitość pożywienia. 

Odzywający się charakterystycznym "hup hup hup" dudek, pochyla swój zakrzywiony dziób i... trochę się nadyma... 


Od kilku lat dudki już nie zasiedlają dziupli w starej wierzbie. Przeniosły się w inne miejsce ale cały czas są gdzieś blisko. Co roku para lub dwie gnieżdżą się w moich okolicach. Wierzba przestała im odpowiadać. Może dziupla wypróchniała za bardzo? Czasem wiosną widuje je jak zaglądają do swojego starego mieszkania ale na tym się kończy.






16 lipca 2017

Flisacy nad Wisłą




Bo kiedy już flis zasmakuje komu
Już się na wiosnę nie zostaji w domu
Już ciecze ze krą do Gdańska [...]

Sebastian Fabian Klonowic "Flis to jest spuszczanie statków Wisłą" 1595 






Podobne tratwy pływały kiedyś po Wiśle setkami i tysiącami. Transportowano w ten sposób do Gdańska drzewa z polskich puszcz. Dość powiedzieć, że sosny z Puszczy Knyszyńskiej (tzw. sosny supraskie), były uważane za jeden z najlepszych i najcenniejszych materiałów na okrętowe maszty. 

Razem z tratwami płynęły rozmaite szkuty, komięgi, galary... i wiele innych łodzi o nic nie mówiących nam dziś nazwach. Przewożono nimi zboże, skóry, smołę i inne towary pochodzące z niemal całej Rzeczypospolitej. Szacuje się, że w XVI i XVII wieku, handel z Gdańskiem potrafił zapewniać nawet czwartą część obrotów amsterdamskiej giełdy. 

Położenie Wisły, płynącej przez pół Polski i pozwalającej na spławianie towarów do Gdańska, stało się źródłem rozwoju miast, bogacenia się mieszczan i szlachty. Jasiek Kochanowski, mógł siedzieć pod lipą i rozważać zawiłości rymów dlatego, że był również sprawnym gospodarzem i niejeden transport zboża wyprawił do Gdańska. Polska zresztą w tym czasie nosiła miano "Spichlerza Europy". Spławianie towarów rzekami było wtedy jedyną metodą transportu na duże odległości. Dróg praktycznie nie było. A nawet jeśli, to karmienie zwierząt pociągowych i utrzymanie obsługi w czasie podróży więcej by kosztowało, niż towar dostarczony lądem do gdańskiego portu. 

Członkowie "Bractwa Flisackiego pod wezwaniem Św. Barbary" w Ulanowie postanowili przywrócić dawne flisackie tradycje. Po kilku dniach zbijania tratwy w czasie Ogólnopolskich Dni Flisactwa, ruszyli na początku lipca w podróż do Gdańska.
Tratwa zbudowana jest z czterech tafli czyli umocowanych razem pni drzew. Ma długość około 70 metrów i waży, bagatelka 60 ton. Choć i tak z porównaniu z tymi, które płynęły Wisłą przed setkami lat - jest maleńka. 

W sumie to zupełnym przypadkiem dowiedziałem się, że flisacy będą nocować tuż koło mnie, w miejscu gdzie niejednokrotnie bywałem w aparatem. Koło południa zrobiłem rekonesans. Wieś Wróble, gdzie mieli dopłynąć, ma ze dwa kilometry długości. Przybić do brzegu można w kilku miejscach. W jednym z tych miejsc przygotowany był materiał na ognisko... to pewnie tu.  

Wróciłem późnym popołudniem. Dobrze trafiłem. Wokoło trwały już przygotowania. Flisacy mieli przybyć wkrótce. Tymczasem pogoda się zmieniła. Naszły jakieś chmury, zrobiło się chłodniej. Niekiedy tylko błyskało słońce i rozświetlało żółtością nadwiślańskie łachy. Miałem tylko nadzieję, że kiedy pojawią się flisacy, błyśnie jakieś ładne światło. I tym razem miałem szczęście. 



W końcu zza zakrętu rzeki wyłoniła się tratwa. Po kilku minutach przybiła do wróblańskiego brzegu. Wkrótce też poprawiła się pogoda i błysnęło piękne światło.
Beczka wiwatowa, będąca mniejszą kopią stojącej w Ulanowie, wita wystrzałem okolicznych mieszkańców.

Retman

Wielkie wiosła, nazywane drgawkami, znajdujące się na przodzie czyli głowie, oraz z tyłu czyli na colu tratwy, służyły do sterowania.  

W takich szałasach mieszkają w czasie spływu flisacy.

W tylnej części tratwy (czyli tak zwanym colu)  znajduje się palenisko, na którym flisacy przygotowują posiłki. Ognisko oczywiście rozpalane jest na kawałku blachy. Za nim widać po obu stronach tak zwane skrzyniowania. Do nich w razie potrzeby władane są śryki, czyli brzozowe pnie, które wbijane w dno rzeki hamują lub obracają tratwę. Podobne skrzyniowanie - tylko już jedno, na środku - znajduje się na głowie (przodzie) tratwy. Brzoza jest lekka i elastyczna. Bardzo dobrze nadaje się do tego celu. 

W największym szałasie mieszkają retmani. 


Towarzyszący w podróży tratwie galar ulanowski, zabierał chętnych na krótki rejs po Wiśle. 



Gdyby ktoś chciał zobaczyć flisaków w akcji, to ma jeszcze okazję. Podróż będzie trwała ponad miesiąc. Z przerwą we Włocławku w oczekiwaniu na Festiwal Wisły. 

Przypływają w oznaczone miejsce późnym popołudniem i ruszają w dalszą drogę o świcie. Można ich będzie jeszcze spotkać w:


15 lipca w Jabłonnie (sobota) 
16 lipca w Zakroczymiu (niedziela)
17 lipca w Czerwińsku
18 lipca w Kępie Polskiej
19 lipiec w Płocku 
20 lipca Dobrzyniu nad Wisłą

Festiwal Wisły 12-14.08 2017 Włocławek

12 sierpnia ruszają z Włocławka (sobota)
13 sierpnia w Nieszawie (niedziela)
13 sierpnia w Ciechocinku (niedziela)
14-15 sierpnia w Toruniu
16 sierpnia w Solcu Kujawskim
17 sierpnia w Kozielcu
18 sierpnia w Chełmnie
19 sierpnia w Grudziądzu (sobota)
20 sierpnia w Gniewie (niedziela)
21 sierpnia w Tczewie
22 sierpnia w Gdańsku 



17 kwietnia 2017

Kwiecień plecień...





Poranny rzut oka za okno przywołał zimowe wspomnienia. Wszystko skrzyło się w promieniach wschodzącego słońca. "Siwy mróz" mówią w moich okolicach. Faktycznie. Jak okiem sięgnąć łąki nie były zielone jak o tej porze roku tylko jakby posiwiałe. Szyby samochodów zamarznięte. Na kałużach - lód...

Złapałem sprzęt i wyskoczyłem z domu. Zmarznięta trawa chrzęściła mi pod nogami. Gdzie by tu skierować swoje kroki? Wiem! Na pobliskich podmokłych łąkach, tuż za moim płotem kwitną kaczeńce. Jeszce tylko kalosze, bo pewnie trzeba będzie wejść do wody.

Faktycznie... nawet więcej niż wejść. Po chwili miałem mokre kolana, łokcie i wodę w kaloszach. Lany poniedziałek załatwiłem sobie sam...






Musiałem się spieszyć, bo tam gdzie sięgnęło słońce, lód szybko topniał. Po ósmej było już po przymrozkowym przedstawieniu.

Dostało się też rzeżusze. Całe jej łany, rosnące w suchszych miejscach, pokryte były lodowymi igiełkami. Ciężar tych igiełek musiał być niemały, bo wszystkie roślinki, zazwyczaj dumnie wyprostowane, były aż przygięte do ziemi.