Hiszpański powieściopisarz, aktor, reżyser, scenarzysta i dramaturg. Aż dziesięć lat spędził w szpitalach, zmagając się z rakiem, w wyniku którego stracił nogę. Już w trakcie studiów pisał sztuki teatralne, m.in. autobiograficzny utwór, poruszający bolesny temat chorób nowotworowych u dzieci. Sławę zdobył jako aktor; za rolę w serialu Abuela de verano otrzymał nagrodę dla najbardziej obiecującego aktora roku. Jego scenariusze filmowe i utwory sceniczne (często sam je reżyseruje i w nich występuje) otrzymały wiele nagród i nominacji, nie tylko w Hiszpanii.
Dotychczas ukazały się trzy powieści Espinosy: Kim moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli nami, a także Jeśli powiesz mi, był przyszedł, rzucę wszystko i przyjdę... Ale musisz mnie poprosić oraz El Mundo Amarillo. Na podstawie tej trzeciej nakręcono seriale telewizyjne – w Hiszpanii: Polseres vermelles (Pulseras rojas),a w USA: Red Band Society. Producentem amerykańskiej wersji jest Steven Spielberg, a w jedną z bohaterek serialu wciela się zdobywczyni Oscara, Octavia Spencer.http://www.albertespinosa.com/
Obyśmy zawsze próbowali zrozumieć innych, zanim ich osądzimy. I oby ludzie umieli opowiadać nam szczerze o sobie, abyśmy mogli ocenić ich ze...
Obyśmy zawsze próbowali zrozumieć innych, zanim ich osądzimy. I oby ludzie umieli opowiadać nam szczerze o sobie, abyśmy mogli ocenić ich ze zrozumieniem.
„Świat na żółto” autorstwa Alberta Espinosa to mała żółta książeczka, w której opisuje swoją dziesięcioletnią walkę z rakiem i zaletami jakie z tego wypłynęły.
Właściwie to ciężko mi jest ocenić te książkę tak jednoznacznie, bo to nie jest kryminał czy sensacja, którą czytamy na jednym wdechu. To opowieść człowieka o swoich własnych ciężkich przeżyciach z których starał się wyciągnąć tylko te pozytywne rzeczy.
To taka mała, żółta niczym słońce kulka energetyczna, która ma nam pokazać, nie tylko to że po burzy zawsze wychodzi słońca, ale że naprawdę tak się dzieje.
Autor tak jakby z urzędu staje się wiarygodnym źródłem, ponieważ sam osobiści to przeżył i wygrał walkę z rakiem, a wszystko co złe postarał się przekuć w pozytywne.
Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych przykładów, jak to punkt widzenia zależy od punktu nastawienia.
Mnie osobiście ta książeczka bardzo przypadła do gustu, ponieważ od kilku już lat jeden miesiąc w roku całkowicie nastawiam na żółty. Co roku w lipcu przestawiam się na żółto-pozytywne myślenie połączone z czytaniem żółtych książek.
Dlatego właśnie, kiedy zobaczyłam tę książkę, nie wahałam się ani chwili i nie zawiodłam się. Żółto-pozytywna energia czekała na mnie na każdej stronie tego poradnika i nie omieszkałam się jej dokładnie przyjrzeć.
Tak jak wspomniałam wcześniej to nie jest kryminał czy sensacja, które wciągam na jednym wdechu. To książka, której warto poświęcić chwilkę by przemyśleć i przeanalizować sugestie autora. Potem, jeśli tylko masz ochotę lub potrzebę, można je wprowadzić albo dostosować do swojego życia. Książka bowiem zawiera kilka ciekawych i zupełnie niestandardowych przemyśleń autora, z których warto wybierać jak z kosza cytryn tylko te, które nam wydają się odpowiednio dojrzałe dla nas samych.
Polecam taki zabieg. Ja osobiście kilka cytrynek pomacałam, przeanalizowałam i wyciągnęłam z tego kosza obfitości:
„Szanuj dawnego siebie.”
Najbardziej jednak zaskoczyły mnie komentarze pod tą książką, z których wnioskuję, ze chyba nie każdy wie co to jest poradnik. Pozwolę sobie dlatego przypomnieć, że poradnik radzi i doradza ewentualnie wskazuje kierunek. Nie jest to z pewnością przepis na życie, z którego dokładnie miarką odmierzamy i dodajemy do swojego życia.
Podsumowując zatem, polecam ten poradnik zdecydowanie, ponieważ jest to głównie ogromna dawka pozytywnej energii. Przypominam jednocześnie, że jest to tylko poradnik, a czytelnik ma ten przywilej, że czyta, wyciąga wnioski i szuka swoich własnych drogowskazów.
Polecam!
Zaczytana Joana
https://www.facebook.com/Bookieciarnia/photos/a.242687406294094/724901874739309/?type=3&theater
Czytałem z zachwytem. Powieść jest spleciona, w przyjemnie drażniący sposób, z kilku planów czasowych, z których każdy zawiera coś nadzwyczajnego, a skrupulatnie licząc to nawet więcej niż jedno coś. Zdjęcia morskich latarni, czerwony worek do boksowania, szafki nocne, filmowy dialog czy sposób na flakon perfum – takie samołówki, potraktowane przez autora z precyzyjnie wydozowanym szacunkiem, nie po łebkach, ale i nie jak silnik, stają się kamieniami milowymi nie tej swojej jednej historii, lecz całego mojego książkoholizmu. Jako znaleziska są dla mnie nieporównanie cenniejsze niż zdania typu „To, co lubimy, nie wytycza naszej drogi, podobnie jak to, czego nie lubimy”, zazwyczaj będące pretekstem, by w materiałach reklamowych obiecać filozoficzne rozważania o życiu. Na moje szczęście te ostatnie nie zdominowały przekazu, ot, pojawiają się od czasu do czasu. Kto lubi, będzie zachwycony tym. Ja tamtym.
Książki nie zdominowała też mroczność jak z francuskich seriali kryminalnych, choć: „Dani zajmuje się poszukiwaniem zaginionych dzieci” – informuje skrzydełko. To też, ale clou leży pośrodku.
Tak więc Dani snuje swoją opowieść na wyrywki, czasem zmienia temat, informując, że na tamten, przed chwilą bieżący, dopowie, dopowie, z tym że nie teraz, bo: jeszcze nie jest gotowy, samolot wystartował, teraz musi zająć się czymś lub kimś, ale ta odręcznie usprawiedliwiana przeskakiwanka tak naprawdę sprytnie narzuca nam najbardziej magiczny porządek nowin. Wiem, że chcecie wiedzieć, czy... ale najpierw musimy wrócić do... Taki kod.
Powieść jest niewiele dłuższa od swego tytułu. Z dwustu stron wydania, z rzadka liczących „aż” całe 27 wersów, sześćdziesiąt w całości poszło na nadszeroko pojęte wyodrębnienie tytułów rozdziałów. Ale to, co uchowało się między wakatami, wystarczy, by zaaplikować sobie tyle subtelności i kunsztowności, że ochłonąć się da chyba tylko przy jakimś postapo.