Humor jest niezbędny do życia. Rozmawiamy z twórczyniami bestsellerowej serii „Basia”

Basia ma charakterek i nie boi się trudnych emocji – mówi jej twórczyni, Zosia Stanecka, a Marianna Oklejak, ilustratorka, dba o jej prawdziwość i emocjonalność. Efekt? Kochana przez dzieci bohaterka książek, która pewnym krokiem wkracza na duży ekran. Animacja „Basia. Jestem w sam raz” ma premierę 7 czerwca i z tej okazji rozmawiamy o jej tworzeniu, początkach całej serii i humorze, który ją przepełnia.

Humor jest niezbędny do życia. Rozmawiamy z twórczyniami bestsellerowej serii „Basia” od lewej: Dorota Nowacka, Zofia Stanecka, Marianna Oklejak; fot. materiały prasowe

Wywiad z Zofią Stanecką i Marianną Oklejak, twórczyniami serii „Basia”

Ewa Cieślik: Książki z cyklu „Basia” powstają już od kilkunastu lat, wróćmy więc do początków – jak narodziła się Basia?

Zofia Stanecka: Od szesnastu. Pierwsze cztery tomy ukazały się w 2008 roku. Na początku była idea Maryni Deskur, obecnie kierującej Fundacją Powszechnego Czytania, żeby wymyślić taką bohaterkę, która poniosłaby całą serię książek. Wiedziałam, że jeśli ma się to udać, postać, którą wymyślę, musi być – też dla mnie – przede wszystkim prawdziwa, bliska życia, nieidealna. Zależało mi na tym, żeby Basia nie obawiała się wyrażania nawet trudnych emocji i była kimś, kto ma tak zwany charakterek. Jestem przeszczęśliwa, że Basię i jej rodzinę rysuje Marianna, którą dzięki tym książkom poznałam – bo wspaniale umie pokazać właśnie tę prawdziwość i emocjonalność, a do tego dodać od siebie lekkość, poezję i humor.

Marianna Oklejak: Podobno było tak, że podczas wielkiej ulewy Marynia Deskur uciekła do księgarni i tam trafiła na książkę z moimi ilustracjami. Byłam wtedy jeszcze początkującą ilustratorką. Postanowiła mnie odnaleźć i zaproponować stworzenie próbnych ilustracji pokazujących Basię jako główną postać serii. Moje propozycje na tyle się spodobały, że rozpoczęłyśmy współpracę. Najpierw zilustrowałam cztery pierwsze tomy, a potem już się potoczyło.

Literatura dziecięca ma to do siebie, że – w odróżnieniu od innych książek, gdzie z reguły dzieło tworzy sam pisarz – w jej powstawanie zaangażowane są często dwie osoby, tj. autor/autorka tekstu i ilustrator/ilustratorka. Jak te dwa światy – tekstu i obrazu – łączą się w pań przypadku?

ZS: Z mojej perspektywy – łączą się wspaniale. Jak już wspomniałam, Mariannę poznałam dzięki pracy nad „Basią”. Wspólny projekt przyniósł mi nie tylko radość, że moje teksty zyskują dzięki rysunkom kogoś tak wrażliwego i utalentowanego jak Marianna, ale też po prostu i aż przyjaźń. W praktyce nasza praca wygląda tak, że najpierw wspólnie – też z Dorotą Nowacką, która robi projekt graficzny i Agnieszką Betlejewską z wydawnictwa Harper – ustalamy tematy najbliższych tomów, potem ja piszę tekst, a następnie Marianna go ilustruje. Żadna z nas nie wtrąca się w proces twórczy drugiej strony, jesteśmy jednak otwarte na ewentualne sugestie lub uwagi. Rysunki Marianny doskonale uzupełniają opisany przeze mnie słowami świat. Zawsze z radością czekam na maila z pierwszymi rozkładówkami i nigdy się nie zawodzę. Wręcz odwrotnie, od wielu lat towarzyszy mi tylko zachwyt.

MO: Mam pełne zaufanie do tego, co Zosia pisze. Cieszę się też – zwłaszcza po latach – że cały zespół ma zaufanie do tego, co i jak narysuję. To jest piękny przykład współpracy zespołowej, a zarazem każda z nas pracuje indywidualnie nad tym, co potrafi najlepiej. Jest to też przykład przedziwnej telepatii, bo już kilka razy zdarzyło się, że szkicując nową postać, idealnie trafiłam w to, jak ją sobie wyobrażała Zosia, choć nie dostałam od niej żadnych wytycznych.

Przy tej okazji muszę zapytać: która z pań miała pomysł, by świat Basi był w paski?

MO: To ja zaproponowałam paski. Zosia z czasem dopisała do tego opowieść, skąd się w życiu Basi wzięły. A od kuchni wyglądało to tak: wiadomo było, że Basia powinna być plastycznie wyrazista. Zastanawiałam się, co powinna nosić, żeby się wyróżniać. Jakiś ulubiony wzór? Kwiatki i kratka wydawały się zbyt standardowe. A paski okazały się w sam raz jako mocny graficzny motyw, łatwy do zapamiętania. I to zadziałało. Przez ileś lat odbywały się tak zwane „bale pasiastych”, a teraz na spotkaniach zawsze pojawiają się miłośnicy Basi w strojach w paski – i dzieci, i dorośli.

Basia mogłaby być dziewczynką mieszkającą na tej samej ulicy, co my – jest niezwykle wiarygodna, prawdziwa w tym, co mówi, jak się zachowuje i wygląda. Jak udało się paniom zachować taką wiarygodność? Ona jest ważna także w ilustracjach, np. na drugim planie – w „Basi i alergii” mamy choćby makatkę „Zdrowa woda zdrowia doda” wiszącą na ścianie górskiego hoteliku, a na półce rodziców Basi znajdziemy książki Stendhala i Conan Doyle’a.

MO: Najważniejsza jest obserwacja. Staram się podpatrywać ludzi i świat dookoła i trochę tam tego wkładać. Czasem to właśnie jest banał skontrastowany z kulturą wysoką, czasem coś klasycznego, czasem szczypta tego, co modne. To będą też rozmaite ludzkie typy. Polecam przyjrzeć się bohaterom drugiego planu w tomie „Basia i pieniądze” oraz sklepom w galerii handlowej w tomie „Basia i moda”.

ZS: Detale tła, które rysuje Marianna, są też dla mnie źródłem radości. W warstwie słów bardzo pilnuję tego, żeby być właśnie blisko życia. Prawdziwość świata Basi była i jest dla mnie absolutnym priorytetem.

Dziś seria o Basi to już prawdziwa marka – wśród opowiadań znajdziemy te o niej samej („Basia i…”), jak i te o jej rodzinie i przyjaciołach, np. „Basię i Franka” czy wielkie księgi. Ta inicjatywa rozszerzenia tytułów wyszła z pań strony jako potrzeba płodozmianu czy raczej była wynikiem zapotrzebowania czytelników?

ZS: To, żeby Basia była marką, było celowym zamysłem od samego początku. Basia powstała jako marka, dlatego zawsze ma pięć lat. Jeśli chodzi o rozszerzanie jej świata, pomysły z tym związane mają różne źródła. O powieść prosili czytelnicy, którzy zaczęli z Basi wyrastać i marzyli o czymś bardziej rozbudowanym. Wielkie księgi wyszły z potrzeby wydawcy oraz naszej, żeby pogłębić niektóre aspekty Basiowego świata, a przy okazji zabawić się różnymi formami – i literackimi, i graficznymi. O przyjaciołach chciałyśmy opowiadać, bo zależało nam na tym, żeby spojrzeć na Basię też oczami kogoś innego. W tym przypadku częścią motywacji był rzeczywiście wspomniany płodozmian. Krótko mówiąc, staramy się, żeby i dla nas, i dla czytelników Basia była stale różnorodna i ciekawa.

MO: A my im dłużej Basię znamy, tym szerzej same odkrywamy Basiowe uniwersum, w którym jest miejsce dla naprawdę wielu spraw.

„Basia” to nie tylko książki, lecz także seriale animowane. Rozmawiamy przy okazji premiery produkcji „Basia. Jestem w sam raz”. Składa się ona z kilku epizodów bazujących na książkowych pierwowzorach. Jak doszło do wyboru danych książek, które następnie zaadaptowano na inne medium?

MO: Na najnowszą produkcję „Basia. Jestem w sam raz”, która wchodzi do kin w całej Polsce 7 czerwca, składają się ekranizacje czterech odcinków: „Basia i plac zabaw”, „Basia i urodziny w muzeum”, „Basia i alergia”, „Basia i moda”.

ZS: Współpraca z GS Animation zaczęła się lata temu. Poprzednio zaanimowane odcinki nadal bywają pokazywane w kinach, są też dostępne w telewizji, na płytach i platformie VOD. Jeśli chodzi o wybór, to początkowo adaptowane były po prostu dostępne części. Teraz filmowcy sięgają po kolejne tomy. W planach jest zekranizowanie całej serii. Dobór odcinków do poszczególnych setów oraz kolejność w ramach tej czwórki należy do realizatorów serialu, a z tego, co wiem, wpływ na to ma też dystrybutor i koproducent, czyli Młode Horyzonty.

A jak wyglądała pań praca nad tą animacją? W jaki sposób są panie zaangażowane w powstawanie scenariusza czy storyboardy?

ZS: Obie ściśle współpracujemy z GS Animation. Ja pracuję przy scenariuszach i dialogach, ale też razem z Marianną konsultuję animatiki oraz inne przesyłane materiały. Mamy prawo do ostatecznego akceptu i dbamy o to, żeby filmy były bliskie światu znanemu z książek.

MO: Ja konsultuję stronę plastyczną, szkicuję nowe postaci. Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą wspólnie z Zosią wykonałyśmy – to my podłożyłyśmy głosy w animacji: Zosia głos Małpki, a ja – głos Miśka Zdziśka.

Zastanawiam się, czy dzieci, które najpierw obejrzały filmowe odcinki – bo przecież do kin już wcześniej trafiły animowane adaptacje przygód Basi – później sięgają też po książki? Czy na spotkania autorskie przychodzą również tacy czytelnicy?

ZS: Na pewno tak się dzieje. Ostatnio w polskiej szkole w Wiedniu podszedł do mnie chłopiec, nucąc piosenkę tytułową z serialu: „Jestem Basia. Mam pięć lat…”. Idea jest taka, żeby film wspierał książki i odwrotnie. Jesteśmy tu zgodni z twórcami filmu – te światy mają się uzupełniać, nie konkurować ze sobą.

Dzięki książkom o Basi mali czytelnicy oswajają problemy, którym muszą stawiać czoła w rzeczywistości. Panie nie uciekają od nich, jak to czasem bywa w książkach dla dzieci, które ukazują idylliczny świat dzieciństwa. Tutaj są konflikty: między rodzicami („Basia i mama w pracy”) i rodzeństwem („Basia i podróż”), są też kłopoty zdrowotne („Basia i alergia”) czy „poważniejsze” tematy, jak finanse („Basia i pieniądze”). W jaki sposób planują panie ukazanie danego tematu, by zachować równowagę i by z jednej strony nie było zbyt cukierkowo, a z drugiej – zbyt ciężko?

ZS: To zawsze jest kwestia wspomnianej już „prawdziwości” oraz bliskości życia. Pisząc, staram się tego nie zgubić. Oczywiście świat w książkach o Basi jest też trochę wyidealizowany, bo jednak wszystko zawsze dobrze się kończy, konflikty się rozwiązują, a rodzice zawsze ostatecznie stają na wysokości zadania. Chodzi o zachowanie takiej proporcji, dzięki której można odnaleźć w świecie Basi swoje własne, nieidealne doświadczenia, a jednocześnie zostać z poczuciem, że da się wyjść z trudnych sytuacji dzięki bliskości, rozmowie i kochaniu. Czy zawsze mi się to udaje równie dobrze – nie wiem. W końcu sama też nie jestem idealna.

MO: Sama staram się przede wszystkim zwrócić uwagę na pokazanie emocji – przez wyraz twarzy, mowę ciała, ale i kolory i nastrój sceny. A detale pomagają w stonowaniu sceny. Ktoś wyprowadza psa pod krzaczek. Czasem przez okna widać, co dzieje się w sąsiednich mieszkaniach: ktoś krzyczy, ktoś ogląda telewizję – proza codzienności. Z drugiej strony lepiej znosić cięższe chwile, gdy kwitną nasturcje, panowie idą do lokalnego baru „Dublecik”, a życie po prostu toczy się dalej.

„Basia” nie byłaby sobą, gdyby nie humor. Jest tu humor językowy, ale zabawne są też ilustracje. Humor jest niezbędny w każdej książce dla dzieci?

ZS: Humor jest niezbędny do życia. Przynajmniej dla mnie. Dzięki niemu łatwiej jest mi przechodzić przez to, co trudne, przy okazji zauważając czasem własną śmieszność. Każdy napotyka w życiu jakieś trudności. Jeśli więc książki o Basi mają choć trochę odzwierciedlać życie, nic dziwnego, że jest w nich miejsce też na humor. Jeśli jednak chodzi o „każdą książkę dla dzieci”, byłabym ostrożna w formułowaniu kategorycznych odpowiedzi. Każda książka niech będzie taka, jaka ma być i jak ją wymyśli jej autor lub autorka.

MO: Humor pomaga w zdrowym dystansie do siebie i do świata. A czasem daje bezpieczne schronienie i dawkę energii niezbędną do funkcjonowania na co dzień. Potwierdzę – humor nie tyle ma być cechą charakterystyczną literatury dziecięcej, co jest wyjątkową i potrzebną właściwością osobników gatunku ludzkiego w każdym wieku.

Należę do grona rodziców czytających książki o Basi swoim dzieciom – zaczęliśmy od „Basi i Franka”, lecz ostatnio sięgnęliśmy także po „Wielką księgę o emocjach”. Wśród wielu uczuć tam opisanych i zilustrowanych mojego syna szczególnie zaintrygowała Nienawiść. Początkowo nieco się jej obawiał, ale po chwili zaczął do niej mówić. „Jesteś głodna?”, pytał, i tłumaczył mi, że ona czuje złość, bo chce być nakarmiona i przytulona. Wielką zaletą współczesnej literatury dziecięcej jest mówienie o uczuciach, oswajanie tych trudnych emocji i pokazywanie, jak sobie z nimi radzić. Taki cel stawiają sobie panie, tworząc książki o Basi?

ZS: Pisanie o emocjach i bycie blisko nich jest zdecydowanie jednym z moich głównych celów jako pisarki, nie tylko wtedy, gdy piszę o Basi. Na spotkaniach autorskich mówię czasem, że moja praca jest mniej uniwersalna od tej, jaką wykonuje Marianna, bo rysunki nie wymagają tłumaczenia, a słowa w każdym języku mogą znaczyć trochę coś innego. Każdy, kto czyta książki w oryginalnych językach i ich tłumaczenia, wie, że czasem nawet jedno słowo może wpłynąć na różny odbiór książki. Wiem na przykład od koleżanki sinolożki, że Basia po chińsku jest trochę „grzeczniejsza” niż po polsku. Jeśli jednak uda mi się oddać w swoich tekstach prawdziwe emocje, to one będą zrozumiałe na całym świecie – bo wszyscy, niezależnie od tego, gdzie mieszkamy i jakim mówimy językiem, cieszymy się, boimy, czujemy rozczarowanie, złość, miłość i tęsknotę. Jeśli zadbam, żeby nie tylko w słowach, ale też gdzieś między słowami moi bohaterowie przeżywali autentyczne uczucia, to nawet przy zmianach w tłumaczeniu Basia pozostanie sobą.

MO: Tak, zawsze chcę przekazywać emocje. To pomaga w identyfikacji z bohaterami i potem w nauce przeżywania własnych uczuć. Gdy trzeba przekazać to, co trudne, staram się, by ilustracja nie była zbyt drastyczna. Wiem, że świat nie zawsze jest łatwy i niestety nie każde dziecko może znaleźć ukojenie u wspierającego dorosłego. Jednak przez Basiowe historie chcę przede wszystkim budować u tak małych dzieci nadzieję, że świat może być dobry i różne historie mogą kończyć się dobrze. Zwłaszcza że to, co przeżywamy przez pierwsze lata życia, niesiemy potem ze sobą w dorosłość niczym wewnętrzne oprogramowanie.

Na pewno czytelnicy „Basi” mają swoje ulubione książki, ale chciałabym spytać również panie o ulubione części przygód Basi lub ulubione postaci czy sceny.

ZS: Wszystkie swoje książki lubię, chociaż czasem za to, że nad którąś się namęczyłam albo z perspektywy czasu widzę jej niedoskonałości. Niemniej mam też sentyment do konkretnych tomów lub bohaterów. W sposób szczególny lubię Anielkę. Miło mi się o niej pisze i chociaż wyszła z mojej głowy, cieszę się, gdy mogę znowu ją spotkać. Ostatnio bardzo polubiłam Dżesikę, nową koleżankę Basi, która chodzi w brokatowych rajstopkach, kocha jednorożce i czasem mija się z prawdą. Ważne są „Basia i Boże Narodzenie”, bo to ukochany tom moich dzieci, i „Basia i granice” – ze względu na temat: szkoda, że nie miałam takiej książki, gdy sama chodziłam do przedszkola, w którym powszechne było przekraczanie dziecięcych granic. Największą radość sprawiło mi chyba pisanie „Basi i podróży” – jedynego tomu niemal autobiograficznego (tak, to ja jestem w tym tomie Mamą), i „Basi i lata pod psem” – bo mogłam w nim opowiedzieć o psach i pobycie nad ukochanym morzem. Lubię też bardzo wszystkie wielkie księgi: pytań, słów, przyjaźni, przedszkola, o uczuciach, o psach i kotach, i najnowszą, która ukaże się w czerwcu, czyli o zwierzętach domowych i przydomowych.

MO: Ja też bardzo lubię Anielkę. Może nawet się z nią troszeczkę identyfikuję. I zawsze lubię rysować Basię – czy w ogrodzie, czy w jakimś krajobrazie. Pewnie tak to jest, że do tego, co tworzymy, przemycamy trochę samych siebie.

Obejrzyj zwiastun serialu animowanego „Basia. Jestem w sam raz”

Artykuł sponsorowany, przygotowany we współpracy z dystrybutorem


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
saa-saa-  - awatar
saa-saa- 11.06.2024 07:43
Czytelnik

Co to jest „twórczyni” Chyba pisze się to rozdzielnie. Twór czyni. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Tosia  - awatar
Tosia 11.06.2024 15:02
Czytelniczka

Twórczyni to żeńska forma twórcy.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
saa-saa-  - awatar
saa-saa- 11.06.2024 17:08
Czytelnik

Jeżeli tak to forma męska musi być twórczyń, czyż nie? Twórczyń i twórczyni. Dobrze kombinuję? 😊

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 07.06.2024 13:00
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam