Kup subskrypcję
Zaloguj się

Rząd nie mówi całej prawdy o sporze z mediami. Problemy zamiata pod dywan

Wydawcy od ponad pięciu lat apelują o zmiany w prawie. Walka o wsparcie rządu w sporze z big techami zaczęła się jeszcze za rządów PiS. Wówczas resortowi kierowanemu przez Piotra Glińskiego nie udało się sfinalizować prac nad ustawą. Rząd Donalda Tuska doprowadził do uchwalenia ustawy po pół roku od przejęcia władzy, ale przez ten czas był głuchy na głosy wydawców, podobnie jak większość posłów. Oto pięć faktów o sporze z mediami, których nie dowiecie się z ust polityków.

Media protestują, bo chcą, by Senat uwzględnił ich postulaty w prawie autorskim
Media protestują, bo chcą, by Senat uwzględnił ich postulaty w prawie autorskim | Foto: Marysia Zawada/REPORTER / East News

W czwartek ponad 350 lokalnych gazet i portali internetowych przeprowadziło akcję protestacyjną, w której zaapelowano do polityków o zmianę nowelizacji prawa autorskiego. Zdaniem wydawców, nowa ustawa nie gwarantuje im odpowiedniej ochrony i udziału w zyskach z publikacji ich tekstów przez big techy. W odpowiedzi Andrzej Wyrobiec, wiceminister kultury, powiedział PAP, że resort będzie gotowy do rozmów ze środowiskiem wydawców o narzędziach wsparcia prasy przez państwo po przyjęciu ustawy. — Musimy wziąć pod uwagę doświadczenia państw, które wdrożyły mechanizmy arbitrażowe. Nie wszędzie przyniosły one oczekiwany skutek — dodał. Problem w tym, że rząd od początku nie kwapi się do rozmów z wydawcami, a argumenty, które przedstawia, pokazują, że albo nie ma pełnej wiedzy o problemie i nie chce jej mieć, albo ma i przemilcza trudne tematy.

— Ustawa, jaką uchwalił Sejm, jest po prostu wygodna dla rządu, bo pozostawia wszystko w rękach mediów, a w szczególności prasy, ale to jest sprzeczne ze zobowiązaniem polskiego ustawodawcy i rządu, wynikającymi z konstytucji, Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Karty Praw Podstawowych UE — mówi Michał Romanowski, profesor prawa Uniwersytetu Warszawskiego, adwokat w kancelarii Romanowski i Wspólnicy. Oto pięć faktów, o których rząd nie mówi.

Czytaj też: Uśmiechnięta Polska zaśmiała się mediom w twarz. Dlaczego władza woli big techy [KOMENTARZ]

1. Dla big techów mieli czas, dla wydawców nie

Projekt nowelizacji prawa autorskiego wdrażającego dyrektywę DSM Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przedstawiło w połowie lutego, a rząd przyjął go w połowie maja. W tym czasie wydawcy apelowali i do resortu, i do premiera o uwzględnienie ich postulatów, ale nieskutecznie. Politycy i urzędnicy nie znaleźli czasu na dłuższe merytoryczne spotkania i przedyskutowanie spornych kwestii. Żaden z ministrów nie spotkał się z nami — mówi Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy. Do 13 maja br. resortem kierował Bartłomiej Sienkiewicz, który skupił się na przejęciu TVP. Później stery przejęła Hanna Wróblewska, absolwentka historii sztuki, w latach 2010-2021 szefowa Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. — Nowej pani minister nie prosiliśmy jeszcze o spotkanie, bo sprawą zajmuje się wiceminister Wyrobiec, ale ani on, ani minister Sienkiewicz nie spotkali się z nami — mówi Frąckowiak.

W Sejmie Andrzej Wyrobiec przyznał, że nawet jak piszemy do siebie listy, to nic nie daje, bo musimy sobie spojrzeć w oczy, rozmawiać, widzieć się, byśmy swoje poglądy zrozumieli. Spotkanie z wydawcami planuje jednak w odległej przyszłości, gdy we wrześniu uruchomi Forum Prawa Autorskiego. Na potem odkłada też zmiany niezbędne dla wydawców tu i teraz. W ten sposób daje czas big techom, a media go nie mają.

Mimo apelu premier też nie znalazł czasu na wysłuchanie głosu wydawców prasy i portali. Za to już po przyjęciu przez rząd projektu, 22 maja premier miał zdalne spotkanie z CEO Google Sundarem Pichaiem. Z informacji na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie wynika, żeby rozmawiali o wpływie Google na rynek mediów. Zaznaczono, że "Jednym z priorytetów rządu Donalda Tuska jest wspieranie inwestycji w sektor cyfrowy i technologiczny. Dlatego widzimy dalszy potencjał dla rozwoju biznesu Google w Polsce". Na początku czerwca premier spotkał się z wiceprezesem i prezydentem Microsoftu Bradem Smithem w sprawie cyberbezpieczeństwa i walki z dezinformacją.

2 lipca, a więc już po uchwaleniu niekorzystnej dla mediów ustawy, Krzysztof Gawkowski spotkał się w San Francisco z firmami technologicznymi, w tym Google i Metą. Czy zapytał o wynagrodzenie dla mediów w Polsce, nie wiadomo. Na pytanie zadane na portalu X, resort nie odpowiedział.

Redakcji Money.pl odpowiedział, że jedynie nawiązał do tej sprawy w trakcie rozmów z przedstawicielami big techów.

2. W Sejmie nikt nie chciał podjąć merytorycznej dyskusji

W programie Graffiti w telewizji Polsat, szef Klubu Parlamentarnego KO Zbigniew Konwiński zapytany, czy wsłuchuje się w apel mediów, powiedział: "Chodziłem na demonstracje, kiedy władza rzeczywiście chciała przejąć jedną z komercyjnych stacji. Protestowałem przeciwko temu, że Orlen kupował gazety. To był prawdziwy zamach na wolność mediów. Teraz wsłuchujemy się w te wszystkie postulaty, pochylimy się nad nimi, część została już uwzględniona. Potrzebny jest przegląd wszystkich ustaw dotyczących uregulowań związanych z prawem autorskim, który zakończy się nowelizacją. Będziemy nad tym pracować. Wydaje mi się, że rozmowy już się odbywają".

To pokazuje, że szef klubu KO nie wie, o czym mówi. W Sejmie nikt się nie wsłuchiwał w głos środowiska, a powinien, bo temu właśnie służy debata na sali plenarnej czy w komisjach. Sejm ustawę przegłosował ekspresowo. Pierwsze czytanie odbyło się 11 czerwca na sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, trwało ponad pięć godzin, ale dyskusji nad postulatami zgłoszonymi przez wydawców nie było. Andrzej Wyrobiec w wystąpieniu pod koniec posiedzenia stwierdził: "Minister kultury musi podejmować decyzje, będąc między młotem a kowadłem. Ja przyjmuję założenie, że nie ma samych zadowolonych, to znaczy, że dobrze wykonaliśmy swoją robotę, bo przepis jest zrównoważony. Przy takiej liczbie interesów i interesariuszy, problemów, oczekiwań, musieliśmy iść w tej pracy środkiem. (...) Rekomenduję przyjęcie bez poprawek".

Złudzeń co do stanowiska rządu nie pozostawił Jacek Barski, radca prawny w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, także za rządów PiS: "Założeniem ustawodawcy od samego początku, i w poprzednim rządzie, i w tym, było, że projekt ustawy nie będzie wychodził poza materię dwóch dyrektyw, z wyjątkiem jednej, drobnej zmiany, dotyczącej licencji. Taki zakres został tak określony, bo mieliśmy świadomość w ministerstwie, że dyrektywa jest kontrowersyjna. To nie podlega dyskusji, ponieważ została przyjęta w Unii dosyć niewielką liczbą głosów. Było sześć państw, które głosowały przeciwko dyrektywie, trzy państwa się wstrzymały, prawdopodobnie kluczowe znaczenie miało głosowanie przez Niemcy. Był taki moment, że sądziliśmy, że dyrektywa nie zostanie przyjęta. Z tego powodu tak został określony zakres prac legislacyjnych. Drugie założenie jest takie, że projekt nie będzie obciążał finansów publicznych, więc nie tworzyliśmy nowych organów, których stworzenie pociągałoby konsekwencje finansowe."

Co ciekawe poseł Piotr Adamowicz, przewodniczący sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu przedstawił Barskiego jako naczelnika wydziału prawa prasowego i filmowego, choć szefuje mu Maciej Dydo, były dyrektor Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych.

Podczas drugiego czytania projektu w Sejmie ani posłowie Koalicji Obywatelskiej, ani Trzeciej Drogi, ani PiS nie wspomnieli, że projekt dotyczy też dziennikarzy, a postulaty wydawców prasy nie zostały uwzględnione. Skupili się tylko na twórcach. Ważne poprawki dotyczące mediów zgłosiła w imieniu Lewicy posłanka Daria Gosek-Popiołek. Posiedzenie komisji, na którym rozpatrywano w sumie 10 poprawek, w tym trzy korzystne dla mediów, odbyło się 27 czerwca br. i trwało dokładnie 34 minuty, średnio trzy minuty na jedną poprawkę, na analizę czasu nie było. Podczas trzeciego czytania głos w ich sprawie zabrała posłanka Daria Gosek-Popiołek, która przejęzyczyła się i zamiast "w tej izbie mówi się bardzo dużo o wolności mediów" powiedziała "o wolności władzy". I wywołała salwy śmiechu na sali plenarnej. — Tak, pomyliłam się, to się zdarza najlepszym — dodała, ale posłowie i tak się śmiali, a potem w głosowaniu wybrali właśnie wolność władzy, zamiast wolności mediów. Poprawki ważne dla wolności mediów, niezależności czwartej władzy od algorytmów big techów, odrzucili.

Czytaj też: Kluczowe poprawki dla polskich mediów. Chodzi o miliony złotych

3. Prasa nie może być uprzywilejowana, ale to o mediach mówi konstytucja

Wydawcy walczą o wpisanie do prawa autorskiego m.in. pośrednictwa UOKiK w rozmowach. Andrzej Wyrobiec, odrzucając poprawki w sprawie, mediów, mówił: "Nasz projekt jest w 100 proc. zgodny z dyrektywą i nie widzimy w tym momencie możliwości tworzenia dodatkowych specjalnych rozwiązań tylko dla wydawców prasy, bo nie proponujemy takich rozwiązań dla żadnej innej organizacji na żadnym innym poziomie. Takich rozwiązań po prostu nie stosujemy wobec innych uprawnionych".

Jednym słowem ministerstwo twierdzi, że przegłosowanie poprawek oznaczałoby uprzywilejowanie wydawców pracy względem twórców, głównie filmowców, co Wyrobiec potwierdził w czwartek w rozmowie z PAP.

Michał Romanowski, profesor prawa Uniwersytetu Warszawskiego, adwokat w kancelarii Romanowski i Wspólnicy, nie zgadza się z takim poglądem. Dlaczego? — Zasada równego traktowania oznacza, że każdy musi być traktowany tak samo z uwzględnieniem jego zróżnicowanej w sposób uzasadniony sytuacji. Doceniając rolę twórców, trzeba podkreślić, że to prasa jest traktowana jako jeden z elementów wolności i praw człowieka. Dlatego zgodnie z art. 14 Konstytucji Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu. Służy temu np. prawo prasowe czy ustawa o PAP. Na prasie spoczywają określone obowiązki wynikające z prawa prasowego w interesie publicznym, a nie na twórcach. Z kolei na organach władzy publicznej spoczywają obowiązki wobec prasy. Prawo mówi m.in., że prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk, ale także że nie można jej utrudniać zbierania materiałów. Prasa zatem działa w interesie publicznym, tak jak jej obrona. Prasa i media prywatne muszą mieć za co wytworzyć treść — wyjaśnia prof. Romanowski.

Andrzej Wyrobiec powinien to wiedzieć. Poza tym, że był dyrektorem programowym Studenckiego Centrum Kultury "Pod Jaszczurami", Studenckich Festiwali Piosenki w Krakowie oraz Teatru Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego w Krakowie, ukończył studium dziennikarskie Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

4. UOKiK może interweniować, ale nie musi

Wiceminister Wyrobiec dodał w Sejmie, że "Wydawcy mają na dodatek swój OZZ – REPROPOL, sami są przedsiębiorcami i jako przedsiębiorcy mają możliwość negocjowania z przedsiębiorcami". Zapomniał powiedzieć, że w Ocenie Skutków Regulacji jego resort napisał tak: "Negocjacje z niektórymi użytkownikami co do wysokości należnych wynagrodzeń mogą się przeciągać lub zakończyć brakiem porozumienia, sprawy mogą być rozstrzygane dość długo w sądach". Mimo to resort nie zgadza się na to, by Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wcielił się w rolę mediatora.

Prof. Romanowski zauważa, że doświadczenia USA i Europy pokazują, że big techy liczą się, choć mimo to walczą tylko z parlamentem, amerykańskim urzędem antymonopolowym, a w UE z Komisją Europejską, czyli z regulatorem. — Teza, że wydawcy, nawet najwięksi w Polsce czy skupieni w organizacji są w stanie nawiązać równorzędne negocjacje z Google czy Facebookiem, jest, najdelikatniej rzecz ujmując, naiwnością albo nieznajomością historii zmuszania big techów do tego, aby nie nadużywali swojej przewagi rynkowej, a więc nie negocjowały z pozycji siły. Trzeba być ślepym, aby tego nie dostrzegać — podkreśla prof. Romanowski.

Wiceminister Wyrobiec twierdzi też, że "Jeżeli we Francji, mimo braku takiej regulacji, o której mówiła pani poseł Popiołek, w którymś momencie – a taka sytuacja się zdarzyła – wkroczył UOKiK, bo negocjacje z firmami big tech były bezowocne, to ja się domyślam, że polski UOKiK też może wkroczyć w taką relację".

Wiceminister zapomniał jednak dodać, że we Francji wszystko zaczęło się pięć lat temu, przed erą sztucznej inteligencji, a i tak trwało to długo. A dziś mimo zawarcia porozumień z Google, Francja pracuje nad zmianą prawa, która zwiększy rolę francuskiego odpowiednika UOKiK, bo wciąż są problemy z uczciwymi umowami.

Prawdą jest, że UOKiK może interweniować mimo braku przepisów w prawie autorskim, ale tylko w dwóch przypadkach: już po podpisaniu umów lub gdy negocjacje by się przedłużały. Takie prawo daje mu art. 9 ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, mówiący, że nadużywanie pozycji dominującej na rynku polega na narzucaniu przez przedsiębiorcę uciążliwych warunków umów, przynoszących mu nieuzasadnione korzyści. Jak jednak nieoficjalnie słyszymy od osoby związanej z UOKiK, proceduralnie to byłoby bardzo trudne. Przede wszystkim jednak nie wiadomo, kiedy zostałoby wszczęte i jak długo by trwało. — UOKiK nie lubi trudnych tematów, a ochrona konkurencji jest dużo trudniejsza niż ochrona konsumentów czy przewaga kontraktowa — mówi Małgorzata Kozak, radca prawny, wykładowca na holenderskim uniwersytecie w Utrechcie. W 2023 r. UOKiK wszczął 35 postępowań dotyczących ochrony konkurencji oraz 74 postępowań dotyczących ochrony konsumentów.

— Ochrona konsumentów zabezpiecza indywidualne wybory konsumenckie, a ochrona konkurencji zabezpiecza to, aby konsumenci mieli tę możliwość dokonywania wyborów. Myślę, że to jest taka sytuacja właśnie, aby czytelnicy mieli wybór między różnymi mediami — dodaje mec. Kozak.

Nasi rozmówcy wskazują jednak, że w UOKiK brakuje kadr i pieniędzy na postępowania antymonopolowe przeciwko big techom, więc urząd nie garnie się do działania. A resort kultury przygotował ustawę bezkosztową.

Jacek Wojtaś, prawnik Izby Wydawców Prasy, też zdaje sobie sprawę, że UOKiK może z urzędu wszcząć postępowanie antymonopolowe, ale zwraca uwagę, że jak na razie nie podejmuje takich działań. — W Polsce na rynku mediów jest kilka takich podmiotów, więc jest podstawa, aby się taką działalnością zainteresować, ale nikt nie podejmuje działań. Gdyby mechanizm mediacji został wpisany do ustawy, to nie byłoby dyskusji, czy się przyglądać, czy i kiedy interweniować. Byłby mechanizm ustawowy, wskazujący określone terminy. Chodzi bowiem o to, aby prawo było skuteczne, a rozmowy były przeprowadzone sprawnie i szybko — wyjaśnia.

Co więcej, wbrew temu, co słyszymy od osób zbliżonych do rządu, UOKiK ma już narzędzia do badania rynku mediów. Ma bowiem obowiązek badania rynku przy wyrażaniu zgody na koncentrację. A taką zgodę wydawał między innymi, gdy Orlen przejmował Polska Press, a Agora — Radio Zet.

5. Zaangażowanie UOKiK (nie)byłoby sprzeczne z unijną dyrektywą

Andrzej Wyrobiec dodał w Sejmie, że "Część postulatów wykracza bardzo poza obowiązek implementacyjny". Zasugerował też, że nikt nie rozmawiał z UOKiK o jego nowej roli.

Jak jednak zauważa prof. Romanowski, zaangażowanie organów władzy w przeciwdziałanie wykorzystywania przewagi kontraktowej na rynku zmonopolizowanym lub zdominowanym w interesie uczciwej konkurencji i ochrony konsumentów wynika z ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów. — Sam fakt, że w razie nieosiągnięcia porozumienia może wkroczyć regulator, sprzyja poszukiwaniu porozumienia. Zobowiązanie, aby big techy, które mają przewagę informacyjną o ruchu na swoich platformach, miały obowiązek dostarczać informacji wydawcom na potrzeby negocjacji, jest zgodne z zasadami gospodarki rynkowej opartej na zasadzie uczciwości i równowagi kontraktowej, a w tym na symetrii informacyjnej. Uzasadnienie rządu jest słabe. Oczywiście można lepiej napisać o prawie do kontroli decyzji prezesa UOKiK, ale tu wystarczy zastosować mechanizm odwołania do sądu ochrony konkurencji i konsumentów. Rola prezesa UOKiK i procedura odwołania jest tu samo narzucającym się rozwiązaniem — kwituje prof. Romanowski.

Brak takiej regulacji w dyrektywie nie oznacza zatem, że nie można jej przewidzieć w polskim prawie. Bazując na doświadczeniach innych, warto tylko zrobić to lepiej.