Kup subskrypcję
Zaloguj się
W piątek kluczowe głosowanie w Sejmie o przyszłości rynku mediów

Czy Sejm uderzy w polskie media? Dziś kluczowe głosowanie

Foto: Photosite, Michal Zebrowski/East News / East News/Schutterstock

W piątek Sejm ma zdecydować o przyszłości polskich mediów. Chodzi o projekt nowelizacji prawa autorskiego, który powinien sprawić, że takie korporacje jak Google czy Meta podzielą się przychodami z wydawcami prasy i właścicielami portali informacyjnych. Gra idzie o grube miliony złotych, bez których zwłaszcza mniejsze portale, branżowe, lokalne, znikną z internetu. Oto pięć kluczowych faktów o toczącej się bitwie i roli, jaką mogą odegrać rząd i posłowie w obronie polskich mediów.

"Od dwóch lat Google systematycznie nas zabija. Odbiera nam ruch, wyciskając wcześniej z naszych treści wszystko, co było do wyciśnięcia. Po dzisiejszej prezentacji możliwości nowej wersji Wyszukiwarki Google zintegrowanej z usługą sztucznej inteligencji Gemini nie mam już żadnych złudzeń — to początek huraganu, który przeora branżę mediów internetowych. Najprawdopodobniej ostaną się tylko ci najwięksi, którzy są na tyle potężni, że mogą osobiście negocjować z Google, mają na tyle rozbudowane źródło ruchu directowego, że poradzą sobie bez ruchu z wyszukiwarek" — napisał w połowie maja 2024 r. Przemysław Pająk, redaktor naczelny portalu Spider's Web.

Jego zdaniem inni gracze, jak lokalne gazety, serwisy tematyczne, blogi, znikną. Sytuacja tych największych też jednak będzie trudniejsza. W takich okolicznościach koalicja 15 października, forsując w Sejmie rządowy projekt prawa autorskiego, wbija gwóźdź do trumny polskich mediów. Większość posłów chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, o co idzie gra, jak big techy wpływają na polski rynek medialny. Jeśli posłowie wiedzą, jak działa rynek i jak zadziałają nowe przepisy, ale świadomie zagłosują za upadkiem rynku mediów, alternatywa jest prosta. Czy grożą nam fake newsy, manipulacja i zmierzch demokracji, bo zabraknie czwartej władzy, która teraz patrzy rządzącym na ręce, także lokalnie? Oto pięć faktów, które trzeba wiedzieć przed głosowaniem.

Czytaj też: To może być gwóźdź do trumny polskich mediów. Rząd Tuska ma asa w rękawie

1. Bez Google i Facebooka trudno o zasięgi

Izba Wydawców Prasy, Stowarzyszenie Gazet Lokalnych oraz Stowarzyszenie Dziennikarzy i Wydawców Repropol (organizacja zbiorowego zarządzania) apelowały do posłów, marszałka Sejmu Szymona Hołowni, premiera Donalda Tuska, że przepisy w obecnym kształcie mogą utrwalić patologie rynkowe i doprowadzić do upadku niektórych polskich wydawców. Ta patologia polega na tym, że media, jak to się mówi w naszym żargonie, żyją na pasku big techów, głównie Google, choć również Mety. Media internetowe mają sześć źródeł ruchu. Są to:

1) Ruch bezpośredni, czyli internauci wchodzący na dany serwis przez wpisanie adresu internetowego w przeglądarce, z zakładki czy aplikacji. Użytkownicy bezpośrednio wchodzą raczej na znane duże portale, jak Onet, Interia, Wirtualna Polska.

2) Ruch z wyszukiwarek, czyli internauci wpisują, czego szukają, a wyszukiwarka podpowiada im wyniki. Jest tzw. ruch z SEO (z ang. Search Engine Optimization). W Polsce, jak pisze Przemysław Pająk, 99 proc. tego ruchu generuje Google, bo Polacy nie używają alternatywnych wyszukiwarek. W USA wyszukiwarka Bing należąca do Microsoftu ma ok. 30 proc. rynku.

3) Ruch z mediów społecznościowych, takich jak Facebook, Instagram, LinkedIn, TikTok. Przemysław Pająk wylicza, że w realiach polskich 80 proc. takiego ruchu wciąż generuje Facebook.

4) Ruch z usługi Discover. Korzysta z niej większość z nas, choć pewnie nie wie, że tak się nazywa. Jeśli po przesunięciu palcem od lewej do prawej strony na pulpicie telefonu z Androidem wyskakuje panel z różnymi artykułami, to właśnie jest Google Discover. Jeśli po otwarciu przeglądarki Google Chrome na dole pojawiają się newsy, to też jest Google Discover. To algorytm Google decyduje, co pojawia się użytkownikom.

5) Ruch z usługi Wiadomości Google, czyli zebrane w zakładce wiadomości przy wynikach wyszukiwania linki do polecanych tekstów.

6) Ruch z przekierowań z innych stron, czyli z linków z innych stron internetowych.

Jak wylicza Przemysław Pająk, trzy z sześciu źródeł należą do Google. W praktyce to od jego algorytmów zależy, jak dużo osób wejdzie w dany artykuł. Portale, które nie mają dużego ruchu bezpośredniego, są uzależnione więc od ruchu z Google. Gdy tracą ruch z wyszukiwarki, Google Wiadomości i Google Discover, Facebooka czy Instagrama, tracą użytkowników i pieniądze. Co ważne, często zdarza się, że choć jakiś portal jako pierwszy podał daną informację, to w Google Discover pojawia się jej omówienie przez inny portal. Zyskuje więc portal, który został lepiej oceniony przez algorytm, a nie źródłowy. Z Google jest więc trochę jak z łaską pańską, co na pstrym koniu jeździ. Dlaczego to ma znaczenie w kontekście głosowania w Sejmie nad nowelizacją prawa autorskiego? Duże.

2. Negocjacje słonia z mrówkami

Kilka lat temu Bruksela uznała, że takie firmy jak Google, Meta czy Facebook, udostępniając artykuły, zwiększają sobie przychody, ale nie dzielą się nimi z wydawcami, którzy zapłacili za ich napisanie i opublikowanie. Dlatego Unia uchwaliła w 2019 r. dyrektywę, w której nakazała krajom członkowskim przygotować przepisy dające prawo wydawcom do wynagrodzenia od big techów. Unijny wymóg ma zrealizować rządowa nowelizacja prawa autorskiego, nad którą pracuje Sejm. W uzasadnieniu projektu czytamy: "materiały prasowe są masowo wykorzystywane. Nie ulega wątpliwości, iż wykorzystywanie ich przez platformy internetowe doprowadziło do znacznego rozwoju tychże platform i ugruntowało ich coraz silniejszą pozycję jako dystrybutorów treści prasowych. Technologicznie zaawansowane platformy zarabiają – z jednej strony – na reklamach umieszczanych przy materiałach prasowych. Z drugiej strony, zbierają one ogromne ilości danych o internautach, które są następnie monetyzowane np. poprzez ich wykorzystywanie we własnych usługach komercyjnych".

Dlatego projekt nowelizacji prawa autorskiego wprowadza rozwiązanie, które pozwoli wydawcom domagać się wynagrodzenia od platform internetowych. Problem w tym, że strony, czyli wydawcy i światowe korporacje, mają same między sobą ustalić reguły i wysokość wynagrodzenia, bezpośrednio lub za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ). W innych krajach, które już wdrożyły unijne przepisy, okazało się, że jest to bardzo trudne i długotrwałe.

Jak zauważa prof. Ryszard Markiewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mamy bowiem do czynienia ze swoistym szantażem wielkich platform. — Grożą wydawcom: gdy nie zgodzicie się na nasze warunki wynagrodzenia, to zrezygnujemy z zawarcia umowy i nie będziemy was uwzględniać w naszych serwisach — mówi prof. Markiewicz. A to oznacza, że artykuły znikną np. z trzech źródeł Google, Facebooka, Instagrama. Jak zauważa Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy, jeśli nie dostaniemy wsparcia od rządu, czekają nas negocjacje mrówki ze słoniem. Potwierdzają to doświadczenia innych krajów. We Francji i Niemczech dopiero po interwencji odpowiednika naszego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów udało się wydawcom podpisać umowę z Google. Podobnie rząd interweniował w Kanadzie. I o ile zawarto porozumienie z Google, to Meta, by nie płacić wynagrodzenia wydawcom, nadal blokuje kanadyjskie treści prasowe na FB i Instagramie. Twierdzi, że spełnia tylko życzenia swoich użytkowników.

Platformy wolą też podpisywać umowy bezpośrednio z wydawcami niż z organizacją zbiorowego zarządzania (OZZ). Łatwiej negocjować z jednym graczem niż z zespołem. Google ma program licencjonowania treści Extended News Previews oraz Showcase w Wiadomościach Google, z którego dotychczas korzystają jednak głównie małe i średnie wydawnictwa. Przedłużające się negocjacje z OZZ mogą zachęcić wielu do bezpośrednich umów, nawet jeśli mniej korzystnych, ale szybciej sfinalizowanych. Tyle że niemiecki odpowiednik UOKiK podważył właśnie uczciwość postanowień, dotyczących głównie zasad wynagradzania, w obu programach. Do tego dojdzie jeszcze problem wpływu Google Gemini na ruch, o którym pisze Przemysław Pająk.

3. Lewica wspiera postulaty wydawców

Dlatego instytucje zrzeszające dziennikarzy i wydawców: Izba Wydawców Prasy, Stowarzyszenie Dziennikarzy i Wydawców Repropol (organizacja zbiorowego zarządzania) oraz Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, już w marcu br. apelowały do premiera Donalda Tuska o wpisanie do projektu prawa autorskiego konkretnych terminów na negocjacje i możliwości interwencji UOKiK w przypadku braku porozumienia, ale nieskutecznie. Premier Donald Tusk ani razu nie spotkał się z wydawcami, ale znalazł czas na zdalne spotkanie z CEO Google Sundarem Pichaiem. Z informacji na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie wynika, żeby rozmawiali o wpływie Google na rynek mediów. Zaznaczono, że "Jednym z priorytetów rządu Donalda Tuska jest wspieranie inwestycji w sektor cyfrowy i technologiczny. Dlatego widzimy dalszy potencjał dla rozwoju biznesu Google w Polsce".

Głos wydawców pominięto też podczas pierwszego czytania rządowego projektu w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu.

Wydawcy wsparcie znaleźli w posłance Darii Gosek-Popiołek z partii Razem (Lewica), która w drugim czytaniu w Sejmie zgłosiła trzy poprawki ważne dla wydawców, w tym jedną poprawkę realizującą ich najważniejszy postulat. Zgodnie z nią, jeżeli w ciągu trzech miesięcy od złożenia wniosku o rozpoczęcie negocjacji nie zostanie osiągnięte porozumienie, każda ze stron może wystąpić do prezesa UOKiK o przeprowadzenie mediacji. Jeżeli mimo mediacji dalej nie dojdzie do porozumienia w ciągu trzech miesięcy, to prezes UOKiK mógłby ustalić w drodze decyzji warunki wynagrodzenia.

4. Koalicja odrzuca poprawkę Lewicy

Zgodnie z zasadami legislacji poprawki zgłoszone w drugim czytaniu analizuje komisja, która zajmuje się ustawą, i rekomenduje posłom, co powinni z nią zrobić podczas głosowania na sali plenarnej: przegłosować czy odrzucić. W czwartek sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu zgodnie z rekomendacją Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odrzuciła wszystkie poprawki Lewicy, korzystne dla wydawców.

— W tym momencie nie widzimy potrzeby tworzenia dodatkowych, nowych rozwiązań tylko dla wydawców prasy — uzasadniał w Sejmie Andrzej Wyrobiec, wiceminister kultury. Twarde stanowisko rządu i posłów Koalicji Obywatelskiej wywołało oburzenie wielu dziennikarzy. Sylwia Czubkowska, dziennikarka specjalizująca się w nowych technologiach, współautorka podcastu "Techstorie" w Radiu TOK FM, zapytała na portalu X: "No z kim ta Platforma? Bo raczej nie z mediami".

Wiceminister Wyrobiec tłumaczył też posłom, że podobny przepis obowiązuje w Belgii i "obecnie jest przedmiotem skargi konstytucyjnej". Podobny przepis kwestionowany jest też we Włoszech. 12 grudnia 2023 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Lacjum postanowił zawiesić postępowanie i zwrócił się do TSUE o wyjaśnienia. Co zrobi unijny sąd, nie wiadomo, jednak zdaniem wydawców lepiej mieć taki przepis niż nie.

— Doświadczenia innych krajów, w tym również spoza Unii Europejskiej, jednoznacznie wskazują na skalę trudności negocjowania wynagrodzenia z tytułu nowego prawa pokrewnego. Jeśli nie zostanie wzmocnione przymusowym mechanizmem rozwiązywania sporów, pozostanie na długo martwe — ocenia Marek Frąckowiak. Jego obawy budzi też sformułowanie niektórych przepisów, które mogą pozwolić na obejście przepisów. Przykładowo wynagrodzenie jest za zwielokrotnianie publikacji, ale udostępnianej w celu korzystania z niej tak, aby każdy mógł mieć do niej dostęp w czasie i miejscu przez siebie wybranym. Wydawcy obawiają się, że ktoś będzie archiwizował artykuły, a upubliczni je dopiero pod dwóch latach, gdy minie ochrona prawna i przestanie działać prawo do wynagrodzenia.

5. Potrzebny przepis lub jasna deklaracja rządu o wsparciu mediów w Polsce

Finalne głosownie nad poprawkami i całością projektu nowelizacji ustawy o prawie autorskim ma się odbyć w piątek na plenarnym posiedzeniu Sejmu. Posłowie mogą, ale nie muszą głosować zgodnie z jej rekomendacjami.

Prof. Markiewicz przyznaje, że wprowadzenie dodatkowego ustawowego mechanizmu wsparcia w negocjacjach w razie problemów z porozumieniem, gdyby miało prowadzić w istocie do obowiązku jego zawarcia przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego, może zostać podważone jako niedopuszczalne ograniczenie wolności prowadzenia działalności gospodarczej.

Jak jednak podkreślają wydawcy, to jest być albo nie być wolnych mediów w Polsce i ważne jest, aby platformy jak najszybciej podzieliły się swoimi zyskami z wydawcami i dziennikarzami, ale na korzystnych dla nich warunkach. Dlatego zdaniem wydawców jedynym batem na big techy będzie groźba interwencji UOKiK.

Dlaczego wydawcy chcą, by taką interwencję przewidywała ustawa, choć wiedzą, że przepis może zostać zaskarżony? Na razie z ust polityków partii rządzących: Koalicji Obywatelskiej, PSL i Trzeciej Drogi, nie padła twarda deklaracja, że będą wspierać media w negocjacjach z Google, Metą czy Microsoftem, a w razie problemów odpowiednie instytucje szybko zainterweniują.

Wiceminister Wyrobiec powiedział jasno w Sejmie: "Wydawcy mają swój OZZ, sami są przedsiębiorcami i mają możliwość negocjowania z przedsiębiorcami, i mogą w nich uzyskać zatwierdzenie stawek wynagrodzeń. Dochodzenie wynagrodzeń z nowego tytułu jest zadaniem Retropolu i ew. poszczególnych wydawców". A w sprawie poprawki zasugerował, że UOKiK nie ma budżetu na realizację dodatkowych zadań, ale z drugiej strony zauważył, że w Polsce jak we Francji będzie mógł wkroczyć UOKiK. Zapomniał jednak dodać, że we Francji wszystko odbyło się pięć lat temu, przed erą sztucznej inteligencji, a i tak trwało długo. Polska jest już spóźniona pięć lat.

I o ile przed wyborami dużo było słychać o niezależnych mediach, to teraz koalicja rządząca walkę o ich niezależność pomija milczeniem, w przeciwieństwie do polityków kanadyjskich, australijskich, francuskich czy niemieckich. A poza wynagrodzeniem za wykorzystywanie publikacji w internecie media czeka jeszcze walka o wynagrodzenie za wykorzystanie publikacji do trenowania sztucznej inteligencji.

Po przyjęciu projektu ustawy przez rząd premier Tusk powiedział tylko tak: "Przygotowaliśmy takie rozwiązania, które gwarantują tantiemy, a więc państwo polskie jest po stronie twórców. Wspólnie ze środowiskami twórczymi i zgodnie z prawem europejskim będziemy egzekwować od platform streamingowych — filmowych i muzycznych — rzetelnie płacenie tantiem naszym twórcom".