Nie komuna vs "Solidarno��", nie PO vs PiS, nie Smole�sk. Polsk� w najbli�szych latach zdefiniuje zupe�nie inny konflikt [ANALIZA]

Prze�om 2019 i 2020 roku pokaza�, �e jako spo�ecze�stwo powoli, cho� coraz szybciej, wyrastamy z konflikt�w, kt�re definiowa�y nasz� debat� publiczn� przez ostatnie trzy dekady. Zza horyzontu ju� wy�oni� si� jednak sp�r, kt�ry zajmie miejsce dawnych konflikt�w. Jest stosunkowo nowy, ale wcale nie �agodniejszy.

Kilka dni temu Adriana Rozwadowska, dziennikarka "Gazety Wyborczej", zamieściła na Facebooku interesujący i ważny wpis. W telegraficznym skrócie: pokazuje w nim na swoim przykładzie, z jakimi przeszkodami w codziennej pracy musi zmagać się młoda dziennikarka pisząca o poważnych tematach, którymi niewątpliwie są rynek pracy, związki zawodowe czy polityka społeczna. Post w znacznej mierze dotyczy zawodowo-społeczego seksizmu wobec kobiet. Ale nie tylko. Ważne miejsce zajmuje w nim też odwrócony ageizm, czyli mniej znany szerokiej publice adultyzm (dyskryminacja młodych ze względu na wiek). Poniżej dwa fragmenty (pisownia oryginalna):

Pierwszy: "Kiedy miałam 27 lat, moja pierwsza redakcja wysłała mnie na kongres demograficzny. Przybywam i jestem proszona - przez jedną z organizatorek - żeby poczekać na boku. Po chwili dostaję smsa od przełożonego: 'Pani X dzwoniła, że jesteś tak młoda, że boi się, że sobie nie poradzisz, a jej zależy, żeby kongres był opisany fachowo. Pyta, czy mogę wysłać kogoś innego, niech się wali. Trzymam kciuki!'".

Drugi:

"A już zupełnie niedawno przysiadła się do mnie Osobistość z Twittera - na oko w moim wieku, młodsza nawet - i skupiła wszystko to w krótkim dialogu:
- Szacun za teksty! - osobistość położyła mi rękę na ramieniu, choć klepu klepu zabrakło.
- Dziękuję.
<tu jestem zasypana perorami bez oczekiwania, że jakoś się odniosę>
- Słuchaj, a ile ty masz lat?
- A do czego ci ta wiedza?
- Bo ty masz taką młodą twarz.
- Nie sądzę, no ale?
- Ale mądrze piszesz.
- Dziękuję.
- Ile masz lat?
- Nana nana na.
- Nie powiesz?
- …
- Bo, słuchaj, ty tak fajnie piszesz, a tak młodo wyglądasz, że ja się czasami zastanawiam, czy ty w ogóle istniejesz. Powiesz?
Osobom, które uważają, że zostałam tu zasypana gradem komplementów, przetłumaczę ten mesydż: to niemożliwe, żeby kobieta koło 30 miała już coś do powiedzenia".

Boomerzy vs Milenialsi

Wpis Rozwadowskiej szybko skojarzył mi się z dwiema burzliwymi dyskusjami, które przetoczyły się przez debatę publiczną na przełomie roku - o 30-leciu planu Balcerowicza i uderzającym, zwłaszcza w młode pokolenie, kryzysie mieszkaniowym. Dlaczego? Bo każdy z tych trzech przypadków można uznać za element nowego konfliktu wspomnianego na samym początku tego artykułu.

Sprowadza się on do banalnie prostych, ale niezwykle ostrych podziałów. Młodzi (20- i 30-latkowie, czyli pokolenia Z i Y) kontra starzy (generacja 50+, czyli pokolenie X i baby boomersi). Wygrani transformacji, którzy mają do niej niezwykle emocjonalny i pozytywny stosunek kontra ci, dla których transformacja, choćby z powodów czysto metrykalnych, jest jedynie faktem historycznym, takim samym jak dziesiątki innych. Zakon apologetów III RP i jej polityczno-społeczno-gospodarczego dziedzictwa kontra stronnictwo kontestatorów-rewolucjonistów, którzy co prawda doceniają bezkrwawe obalenie komunizmu i zaszczepienie w Polsce kapitalizmu, ale nie mają do III RP bogoojczyźnianego stosunku i chcieliby korekty wytyczonego trzy dekady temu kursu.

Boomerzy kontra milenialsi. Tak skrótowo przyjęło się opisywać to starcie, wychodząc od potocznej nazwy dwóch kluczowych dla niego pokoleń. Stąd też wzięło się sarkastyczne i protekcjonalne określenie "OK, boomer" (w wolnym tłumaczeniu na polski: "Jasne, tato"), którym młodzi zaczęli odpłacać się starszemu pokoleniu za wcześniejsze wygłaszane ex-cathedra połajanki pod umownym hasłem: "Co wy możecie wiedzieć o życiu i świecie? Za komuny jedliśmy kruszone szkło i popijaliśmy octem".

Milenialsi i pokolenie Z po jednej, a boomerzy i pokolenie X po drugiej stronie generacyjnego sporuMilenialsi i pokolenie Z po jednej, a boomerzy i pokolenie X po drugiej stronie generacyjnego sporu Shutterstock

Konflikt boomerów z milenialsami tlił się od dobrych kilku lat. Dlaczego z taką siłą wybuchł dopiero teraz? Można postawić roboczą hipotezę, że przyczyniła się do tego socjalna polityka Prawa i Sprawiedliwości, która - wbrew kasandrycznym wizjom sporej części polityków opozycji i liderów opinii z tej strony barykady - nie doprowadziła Polski do ruiny. PiS zrozumiało, że Polacy chcą państwa dobrobytu i im to państwo dało (a że w bardzo wybrakowanej i pokracznej formie, to zupełnie inna kwestia). Tym samym nakreśliło ramy politycznej walki - wprowadzonych przez obóz władzy socjalnych świadczeń nie cofnie żadna partia realnie myśląca o wygraniu wyborów. Pytanie brzmi, jakie będzie to państwo dobrobytu - konserwatywno-katolickie czy socjaldemokratyczno-laickie. Bo liberałowie z tej rozgrywki na razie sami się wypisali.

Milenialsi nie byli kluczowymi adresatami socjalnych działań "dobrej zmiany", ale zobaczyli, że państwo jednak jest w stanie poprawić los nie tyle jednostki, co całych grup społecznych. O ile tylko ma na to chęć. Jeśli dodać do tego lata zbywania przez ojców (i beneficjentów) transformacji, gdy milenialsi próbowali podnieść merytoryczną dyskusję o rynku pracy, rynku mieszkaniowym czy kondycji służby zdrowia, jasne staje się, że eskalacja konfliktu była tylko kwestią czasu.

Zdaniem prof. Leszka Balcerowicza opozycja powinna wystrzegać się konkurowania z PiS-em w kwestii polityki socjalnej:

Zobacz wideo

Konflikt kołem się toczy

Sprowadzanie tego sporu do młodzieńczego buntu na skalę krajową byłoby jednak wielkim nieporozumieniem. Jeśli spojrzeć na tę konfrontację od strony socjologicznej, widać, że jest znacznie bardziej złożona i ma co najmniej kilka poziomów. A skoro tak, to znaczy, że nie jest wypadkiem przy pracy, tylko odzwierciedleniem zachodzącej na naszych oczach zmiany społecznej.

Opisując płaszczyzny tego sporu, warto sięgnąć do klasyka - Christophera W. Moore'a. To amerykański mediator, moderator, trener i projektant systemów zarządzania konfliktami. Przy okazji autor bardzo praktycznego narzędzia analizy wszelkiej maści sporów - tzw. koła konfliktu Moore'a. Wspomniane koło dzieli się na pięć pól, z których każde odpowiada za inny rodzaj konfliktu.

Mamy więc kolejno konflikty:

  1. danych - strony nie są w stanie porozumieć się, co do stanu faktycznego i/lub we wzajemnych relacjach operują niesprawdzonymi informacjami
  2. interesów - jedna ze stron stara się zaspokoić swoje potrzeby kosztem innych stron
  3. strukturalny - jedna strona postrzega pozostałe jako uprzywilejowane, przy czym może to być wrażenie zupełnie subiektywne
  4. wartości - jedna strona próbuje narzucić pozostałym swoje poglądy, mówić im, jak mają żyć, jak patrzeć na świat, jakie prezentować postawy
  5. relacji - konflikt przenosi się ze sfery interesów na sferę wzajemnych relacji; strony mają do siebie negatywny stosunek emocjonalny i nie potrafią się porozumieć, ponieważ są nastawione na odwet

Przy czym badacze konfliktów wskazują, że ewoluują one zazwyczaj właśnie w opisanej powyżej kolejności - od konfliktu danych aż do konfliktu relacji. Co ważne, każdy kolejny etap konfliktu zwiększa stopień trudności jego rozwiązania. Jeśli spojrzymy na konfrontację boomerów z milenialsami, zobaczymy właśnie koło konfliktu Moore'a.

Pięć twarzy konfliktu

Wszystko zaczyna się od danych, informacji, fakt�w. Można powiedzieć, że obie strony mówią do siebie innymi językami. Starsi przekonują, że plan Balcerowicza był konieczny i zakończył się spektakularnym sukcesem, dzięki któremu Polska jest dzisiaj tu, gdzie jest. Młodzi mówią o znieczulicy neoliberałów i likwidacji PGR-ów, która dla wielu tysięcy ludzi była życiową tragedią i zepchnęła ich na całe lata w gospodarczo-społeczny niebyt. Milenialsi narzekają, że dzisiejszy rynek mieszkaniowy jest wypaczony i szanse na własne M zaczynają przypominać te na wygraną w Lotto. Ojcowie transformacji kwitują to tylko wzruszeniem ramion i przypominają o peerelowskich książeczkach mieszkaniowych, pustych półkach za późnego Gierka i życiowej prawdzie, że ciężką pracą ludzie się bogacą (jak oni na początku lat 90.). A to tylko mała próbka, bo takich przykładów można mnożyć i mnożyć. Problem w tym, że obie strony żyją w swoich światach, nie znając lub nie chcąc poznać rzeczywistości drugiej strony. Pola do wzajemnego zrozumienia w takiej sytuacji po prostu nie ma.

Dalej mamy interesy. Sytuacja się komplikuje, bo obie strony od jakiegoś czasu coraz mocniej współzawodniczą ze sobą na różnych polach - biznesowym, kulturalnym, medialnym, politycznym, społecznym. Co zrozumiałe, dominującą pozycję zajmują w nich zazwyczaj przedstawiciele pokolenia 50+, którzy swój dorobek konsekwentnie budowali od bez mała trzech dekad. Urządzili się już w tej rzeczywistości, kontrolują redystrybucję dóbr i prestiżu, czują się wygodnie i bezpiecznie. Może nie są już najmłodsi, ale wciąż mają poczucie, że wiele mogą jeszcze zdziałać. I nagle tę idyllę burzą młodzi - pokolenie ich dzieci, które kończy studia i wchodzi w dorosłe życie. Wychowani w zupełnie innych czasach, świadomi swojego potencjału i możliwości, które oferuje współczesny świat, chcą zasiąść do stołu na równych prawach i mieć uczciwy udział w podziale posttransformacyjnego tortu. Starszyźnie nie może się to podobać. Bo i z jakiej racji? Oni harowali na to wszystko trzy dekady, a tu nagle przychodzą jakieś ledwo odchowane małolaty i bez cienia zażenowania chcą, żeby traktować ich po partnersku. Nie ma na to zgody. Młodzi, z drugiej strony, nie widzą powodu, dla którego mieliby być dyskryminowani. Przecież liczą się kompetencje, a nie wiek i zasługi. Znów: o porozumienie ciężko.

Milenialsi i boomerzy konkurują m.in. na rynku pracyMilenialsi i boomerzy konkurują m.in. na rynku pracy Shutterstock

Struktura. Konflikt interesów bardzo mocno wiąże się z konfliktem strukturalnym. Młodzi uważają, że w rywalizacji z pokoleniem swoich rodziców już na starcie są przegrani. To druga strona strona kontroluje kapitał, ma znajomości, posiada wieloletnie doświadczenie. Wreszcie: nie ma żadnego interesu w tym, żeby dzielić się swoimi wpływami i dominującą pozycją. Mimo tego, młodzi muszą grać na boisku przeciwnika, co nie ułatwia sprawy. Ale walczą - o godną pensję (fajnie, gdyby była taka, że można by za nią żyć jak człowiek, a nie uprawiać wielkomiejski survival od pierwszego do pierwszego), uczciwą formę zatrudnienia (kryzys skończył się dekadę temu, pracownika można już wyciągnąć z szufladki "Koszty stałe"), własne mieszkanie (ba! choćby i kredyt hipoteczny na uczciwych warunkach), sprawne usługi publiczne (spoiler: abonament w prywatnej lecznicy czy zniżkowy karnet na siłownię się do nich nie zaliczają, owocowe środy i parking dla rowerów również), awans i prestiż społeczny (jeśli jesteś młody, nie znaczy, że jesteś też głupi, więc na swój czas i szacunek starszych masz grzecznie poczekać aż w lustrze zobaczysz pierwszy siwy włos; podobno liczą się kompetencje i potencjał). Żeby była jasność, młodzi nie mają problemu, żeby walczyć o swoje. Nie oczekują, że wszystko zostanie złożone u ich stóp na srebrnej tacy. Oczekują tylko równych szans i tego, żeby faktycznie, a nie teoretycznie, wszystko zależało od nich samych. Kiedy od drugiej strony słyszą, że są niedojrzali i roszczeniowi, a ciężko to mieli ich rodzice za komuny, coś się w nich gotuje.

Biedni nie powinni płacić więcej. Zobacz, jak posłanka Lewicy Marcelina Zawisza argumentuje zniesienie 30-krotności ZUS:

Zobacz wideo

A gotuje się, bo milenialsi i boomerzy żyją w zupełnie innych światach. Ci ostatni są jak weterani - byli już na swojej wojnie, wycierpieli, co mieli wycierpieć, wygrali tę wojnę, wrócili do domów, odebrali ordery, a teraz chcą już wyłącznie pokoju i prosperity. Każdy, kto temu zagraża, na przykład kontestując zastany porządek i osiągnięcia transformacji, z automatu dostaje łatkę wroga publicznego numer jeden. Boomerów łączy też pokoleniowe doświadczenie życia w komunie i walki z peerelowskim reżimem, które dodatkowo cementuje ich wspólnotę wartości. Milenialsi takiego pokoleniowego doświadczenia - umówmy się, wejście do Unii Europejskiej raczej nim nie jest - ze sobą nie dzielą. Są nastawionymi na samorealizację indywidualistami, chcą czerpać z życia tyle, ile się da, dopóki mają na to szansę, sami decydują o tym, w co i kiedy się angażują, a w co nie. Ponadto chcą świętego spokoju od historii i polityki, bo wiedzą, jak toksyczność tych dwóch obszarów zniszczyła pokolenie ich rodziców. Myślą globalnie, mają znajomych na całym świecie, znają realia innych państw i wiedzą, że ich rówieśnicy na Zachodzie mają lepiej - etaty, lepsze warunki do rozwoju, sprawne usługi publiczne. Nie chcą być gorsi, bo i dlaczego. Przecież żyjemy w "globalnej wiosce". Dla boomerów taka postawa jest kompletnie niezrozumiała. Harowali, ile tylko mieli sił, żeby swoim dzieciom przychylić nieba, a teraz one odwracają się plecami do tego, z czego i dzięki czemu - przynajmniej zdaniem boomerów - wyrosły. Stąd oskarżenia: o brak obywatelskiej postawy, o porzucenie demokracji, o oddanie populistom władzy nad państwem. Rzecz w tym, że na milenialsach taka argumentacja nie robi wrażenia. Żyją tu i teraz, a nie w przy obradach Okrągłego Stołu czy podczas gdańskich strajk�w w 1970 roku. Jest im z tym dobrze. Nie chcą, żeby ktoś im to życie cały czas reżyserował, pouczając ich, przestawiając z miejsca na miejsce, decydując, co im wolno, a czego nie.

Tak dochodzimy do konfliktu relacji. Do miejsca, w którym obie strony po prostu się nie znoszą i chcą sobie konkretnie dołożyć. To najmniej racjonalny, za to niesamowicie emocjonalny, etap ewolucji konfliktu. Młodzi są wkurzeni i sfrustrowani. Chcą się odegrać za trwające przez ostatnie lata protekcjonalne traktowanie "z buta" (odgryzają się m.in. przytaczanym już wcześniej zwrotem "OK, boomer"). Za to, że ponoć mają wszystko i są w swoim życiowym prime time, a jednak ciągle ktoś lub coś ich blokuje. W efekcie, niczego nie mogą być pewni, żyją w ciągłym poczuciu zagrożenia i uwierającej niesprawiedliwości. Boomerzy czują się z kolei zaatakowani bez powodu. Zresztą nie tyle oni sami, co ich dorobek, dziedzictwo, historia. Nagle przychodzi ktoś, kto w ich mniemaniu nie okazuje im odrobiny szacunku, chce zakwestionować cały ich życiorys i zbudować zupełnie nową rzeczywistość społeczną. Rzeczywistość, w której to już nie oni, ojcowie demokracji, będą na szczycie drabiny. Gorycz miesza się z wściekłością. Do tego dochodzi chłodna kalkulacja, że na coś takiego nie może być zgody, bo wymierne straty będą zbyt duże do przełknięcia.

Problem polega na tym, że od konfliktu relacji jest już bardzo blisko do tzw. konfliktu trudno rozwiązywalnego. To najgorsza możliwa postać konfliktu, w której strony są już całkowicie ślepe na jakąkolwiek argumentację i kompletnie sobie nie ufają. Chcą po prostu zniszczyć przeciwnika, niezależnie od kosztów. Proces wyjścia z takiej sytuacji jest niezwykle skomplikowany i obarczony dużym ryzykiem niepowodzenia. Patrząc na dzisiejsze antagonizmy pomiędzy boomerami i milenialsami, nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć ich także na tym ostatnim etapie konfliktu. Żeby tego uniknąć, potrzebnych jest wiele zmian systemowych i strukturalnych. Również tych dotyczących polityki i polityków, bo to od nich w dużej mierze zależy układ sił na społecznej i gospodarczej szachownicy. A te zmiany to dla polityków trudny temat, bo i u nich generacyjny spór zyskuje na sile i znaczeniu. Ale to już materiał na zupełnie inny tekst.

Wi�cej o: