Janek, warszawski ratownik medyczny, opisał na swoim Instagramie dramatyczną akcję ratunkową. Kobieta z objawami udaru musiała zostać dowieziona do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego prywatnym autem. Do sytuacji miało dojść w Raszynie pod Warszawą w czwartek (25 marca).
"Jest źle - do tego stopnia, że w Warszawie, strażacy i załoga HEMS dowieźli świeży udar w bagażniku prywatnego auta..." - pisze mężczyzna. "Wróć - jest tak źle, że czyjąś babcię (z objawami świeżego udaru) trzeba było zapakować do auta w zabudowie combi, gdzie zazwyczaj przewozi się ziemniaki i trójkąt ostrzegawczy, by dowieźć ją do miejsca, w którym wylądował śmigłowiec" - rozbudowuje swój pierwszy, lakoniczny przekaz.
Ratownik jest załamany stanem polskiej s�u�by zdrowia i ma żal do rządzących, że zmarnowali ostatni rok. "Nie wierzę, że nie można było zrobić więcej" - pisze. "Nie wierzę w to, że można zamknąć wszystko, a zostawić świątynie. Nie wierzę w to, że nie można było zrobić centralnej bazy danych z wolnymi miejscami dla pacjentów. Nie wierzę w to, że nikt do tej pory nie uwzględnił w planach szczepień ochronnych tych kilku milionów obcokrajowców mieszkających razem z nami" - wymienia mężczyzna. Podkreśla on także, że nie zwiększono nawet liczby zespołów ratownictwa medycznego. "Nie dali rady rozwiązać problemów" - komentuje gorzko ratownik.
Jak już pisaliśmy, liczba misji LPR zwiększyła się w ciągu ostatniego miesiąca prawie o 100. Śmigłowce coraz częściej wysyła się do osób potrzebujących pomocy zamiast karetek, bo tych po prostu brakuje. W lutym śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wykonały łącznie 632 misje. Między 1 a 22 marca liczba ta wynosiła już 730, czyli o niemal sto więcej.