God save the king. Pi�� wniosk�w z brytyjskich wybor�w parlamentarnych

Historyczny triumf laburzyst�w nie wygl�da ju� tak r�owo je�li przyjrzymy si� temu, na jakich fundamentach uda�o im si� zbudowa� przewag�. Partia Pracy zdoby�a w skali kraju 34 proc. g�os�w, czyli zaledwie o 2 punkty procentowe wi�cej ni� w 2019 roku, gdy jej wynik wyborczy uznano za absolutn� kl�sk� - pisze w komentarzu dla Gazeta.pl politolog Mi�osz Wiatrowski-Bujacz.

1. Ogromny (i spodziewany) sukces Partii Pracy…

We wczorajszych wyborach do brytyjskiej Izby Gmin zgodnie z oczekiwaniami kolosalne zwycięstwo odniosła opozycyjna Partia Pracy. Po podliczeniu głosów w 648 z 650 okręgów, laburzyści zdobyli co najmniej 412 mandatów - co stanowi najlepszy wynik wyborczy od 2005, gdy tyle samo pos��w wprowadził do Izby Gmin ówczesny premier Tony Blair.  

W porównaniu do poprzednich wybor�w w 2019 roku, Partia Pracy zwiększyła swój stan posiadania o co najmniej 211 mandatów i będzie miała aż o około 290 przedstawicieli w Izbie Gmin więcej od odchodzącej po 15 latach rządów Partii Konserwatywnej. Keir Starmer, lider Partii Pracy i nowy premier Zjednoczonego Królestwa, będzie rządził w oparciu o bardzo bezpieczną większość parlamentarną.

Zobacz wideo "Zaraz przegoni nas Polska". Wybory w Wielkiej Brytanii [Co to będzie odc.17]

2. … mimo bardzo małego kredytu zaufania ze strony wyborców 

Historyczny triumf laburzystów nie wygląda jednak już tak różowo jeśli przyjrzymy się temu, na jakich fundamentach udało im się zbudować taką przewagę w liczbie uzyskanych mandatów. Partia Pracy zdobyła w skali kraju 34 proc. głosów, czyli zaledwie o 2 punkty procentowe więcej niż w 2019 roku, gdy jej wynik wyborczy uznano za absolutną klęskę, która doprowadziła do usunięcia ze stanowiska przewodniczącego partii Jeremy’ego Corbyna.  

Nigdy wcześniej w historii brytyjskich wyborów partia która uzyskała mniej niż 35 procent głosów nie uzyskała większości mandatów w Izbie Gmin. Laburzyści w wyniku czwartkowych wyborów zdobyli 63 proc. miejsc w niższej izbie parlamentu. To więcej, niż w którymkolwiek momencie swoich trwających ponad dekadę rządów miała po swojej stronie Margaret Thatcher. 

Krótkie spojrzenie na mapę wyborczą pozwala zrozumieć, że wzrost relatywnego poparcia o 2 punkty procentowe Starmer zawdzięcza całkowicie wyborcom w Szkocji, w której ogromny spadek zaufania do Szkockiej Partii Narodowej spowodował odpływ wyborców do Partii Pracy. W samej Anglii relatywne poparcie dla laburzystów w porównaniu do 2019 r. nie drgnęło. 

Jeśli dodamy do tego wyjątkowo niską frekwencję, która wyniosła 60 proc., to laburzyści otrzymali wczoraj o 600 tysięcy mniej głosów niż pięć lat temu. Rzecz w tym, że wtedy wynik ten przełożył się na uzyskanie 202 mandatów, a więc ponad dwa razy mniej niż w tegorocznych wyborach.  

Jeszcze większe wrażenie robi porównanie wczorajszego rezultatu z wynikiem uzyskanym w wyborach w 2017 roku. Partia Pracy pod przewodnictwem Corbyna zdobyła wtedy 40 proc. poparcia i otrzymała poparcie od niemal 13 milionów wyborców - to o ponad 3 miliony więcej niż teraz.  

Wynik laburzystów jest również znacznie gorszy od przewidywań opartych na badaniach opinii publicznej. Jeszcze przed miesiącem średnia sondażowa partii Starmera wynosiła 44 procent, a w przeddzień wyborów - 40 procent. W żadnym sondażu poparcie dla niej nie spadło poniżej poziomu 35 procent.  

Sam Starmer otrzymał od wyborców w swoim okręgu gorzki prezent pożegnalny przed przeprowadzką na Downing Street. Liczba osób, które oddały głos na nowego premiera spadła w porównaniu do 2019 roku o połowę - z 36,5 tys. do niecałych 19 tys.  

3. Historyczna klęska Torysów 

Skoro jest tak źle z poparciem dla Partii Pracy, to dlaczego jest tak dobrze jeśli chodzi o uzyskaną liczbę mandatów? Wynika to z bezprecedensowego załamania poparcia dla Partii Konserwatywnej, która uzyskała zaledwie 23,7 proc. głosów. To aż o 20 punktów procentowych mniej niż pięć lat temu.  

Od torysów w czasie trwania zakończonej właśnie kadencji Izby Gmin odwróciło się aż 7 milionów wyborców - ponad połowa tych, którzy poparli ją w 2019 roku. W rezultacie konserwatyści zdobyli 121 mandatów - najmniej w dwustuletniej historii partii.  

Mandat straciła między innymi była premierka Liz Truss - to pierwszy taki przypadek od niemal stu lat - oraz 12 ministrów zasiadających w rządzie Rishiego Sunaka. Torysi przegrali w okręgach, z których byli wybierani ich premierzy z ostatnich 15 lat - poza okręgiem Truss to również Witney (w przeszłości reprezentowany przez Davida Camerona, Maidenhead (były okręg Theresy May), oraz Uxbridge and South Ruislip (były okręg Borisa Johnsona).  

Kanclerz Skarbu Jeremy Hunt - druga po premierze najważniejsza osoba w rządzie - uratował swój mandat tylko dzięki temu, że wycofał się z kampanii ogólnokrajowej, w całości skupiając się na bezpośredniej walce o głosy własnych wyborców w okręgu Godalming and Ash. Jego przewaga nad głównym rywalem wyniosła niecałe 900 głosów.  

W ponad 30 okręgach kandydaci torysów nie przekroczyli nawet progu 5 proc. przez co ich partia straci depozyty, który w imieniu każdego kandydata musiała wpłacić w celu ich zarejestrowania. Dla budżetu Partii Konserwatywnej to symboliczna strata - kaucja wynosi 500 funtów od kandydata, ale doskonale pokazuje skalę porażki odchodzącego obozu rządzącego.

4. Wyborcy mają dość duopolu, skrajna prawica nie słabnie, ale jej siła to samospełniająca się przepowiednia.  

Wyjątkowo niska frekwencja, najniższy wynik zwycięskiej partii od dekad, katastrofalny rezultat Partii Konserwatywnej. Po połączeniu wszystkich trzech elementów układanki otrzymujemy obraz społeczeństwa, które straciło zaufanie do politycznego establishmentu.  

Sumaryczny wynik torysów i laburzystów to mniej niż 60 procent wszystkich głosów. To najniższy poziom poparcia dla dwóch głównych partii od 1922 roku, a więc pierwszych wyborów, w których Partia Pracy zastąpiła Partię Liberalną w roli głównego rywala torysów. 

Wiele wskazuje na to, że po 100 latach jesteśmy ponownie świadkami poważnego kryzysu duopolu. Pierwszym poważnym sygnałem były wybory w 2010 roku, po trzech kadencjach rządów laburzystów. Wygrana torysów pod przewodnictwem Davida Camerona nie zapewniła im wtedy większości w Izbie Gmin, co wymusiło stworzenie koalicyjnego rządu z Liberalnymi Demokratami.  

Po wyborczej dekadzie zdominowanej przez Brexit, który przywrócił tymczasowo polaryzację, zamknięcie tematu wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej ponownie odsłoniło fakt, że rywalizacja dwóch dominujących od stulecia partii nie odpowiada już na polityczne potrzeby brytyjczyków. Spełniając obietnicę o "załatwieniu kwestii Brexitu na dobre", były premier Boris Johnson paradoksalnie pozbawił swoją partię paliwa, które utrzymywało przy niej coraz bardziej sfrustrowanych wyborców.  

Wielu komentatorów politycznych wskazywało na Wielką Brytanię jako kraj idący pod prąd powszechnemu trendowi marszu skrajnej prawicy po władzę. To krótkowzroczna i płytka obserwacja. Najważniejszą bezpośrednią przyczyną klęski torysów był odpływ jej wyborców na rzecz partii Reform założonej przez Nigela Farage’a, skrajnego nacjonalistę który zbudował swoją karierę polityczną na wieloletniej kampanii na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.  

Reform zdobyło w czwartkowych wyborach ponad 14 procent głosów. Razem z 24 procentami dla torysów daje to 38 procent głosów dla ksenofobicznej, antyunijnej, populistycznej prawicy - wraz z kolejnymi kryzysami rządowymi i wewnątrzpartyjnymi ostatnich 15 lat Partia Konserwatywna skręciła mocno w prawo, tracąc swój umiarkowany charakter w sposób przypominający ewolucję amerykańskiej Partii Republikańskiej w tym samym okresie. Teraz, wobec zagrożenia ze strony Reform, należy raczej spodziewać się dalszego wzmocnienia tego kursu.  

Również kampania Partii Pracy łudząco przypominała poczynania Emmanuela Macrona, który po objęciu władzy siedem lat temu z roku na rok coraz mocniej przejmował narrację Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Starmer nie ukrywał, że kampanijny przekaz jego partii jest skierowany w ogromnej mierze do byłych wyborców torysów, przekonując ich, że to właśnie on jest gwarantem bezpieczeństwa, kontroli nad imigracją i odpowiedzialności budżetowej. Najlepszym symbolicznym przykładem tego prawicowego skrętu była duma Starmera z tego, że uzyskał on poparcie tabloidu The Sun, słynącego ze swojej ksenofobicznej i alarmistycznej narracji i tradycyjnie niezwykle negatywnie nastawionego do Partii Pracy. Taktyka sprawdziła się średnio - w czasie kampanii wyborczej poparcie dla laburzystów zdecydowanie spadło, a rozczarowani byli wyborcy torysów wybrali albo zostanie w domach, albo głos na Farage’a.  

Teraz, gdy w wielu okręgach wyborczych kandydaci Reform zajęli drugie miejsce i pokazali, że to oni mogą być głównym zagrożeniem dla posłów Partii Pracy w kolejnych wyborach, należy spodziewać się, że Farage będzie postrzegany przez Starmera jako ważny punkt odniesienia, co da liderowi skrajnej prawicy jeszcze większy wpływ na kształtowanie dominującej narracji w debacie publicznej.  

Jednocześnie to, ile uwagi poświęca się samemu wynikowi Reform również może rodzić wątpliwości. Pod względem liczby uzyskanych głosów jej rezultat jest niemal identyczny do tego, który uzyskała w wyborach w 2015 inna partia założona przez Farage’a - United Kingdom Independence Party. 

5. Największymi wygranymi tych wyborów poza Partią Pracy nie jest Reform, tylko Liberalni Demokraci

Zdobyli aż 71 mandatów, co stanowi ich najlepszy wynik od powstania partii w 1988 roku. Podczas gdy partia Farage’a przejęła sporą część najbardziej prawicowych wyborców Partii Konserwatywnej, liberałowie skupili się na dobrze wykształconej klasie średniej i historycznych bastionach torysów na południu Anglii, odbijając odchodzącej partii rządzącej mandaty w aż 59 okręgach.  

Reform udało się wprowadzić do Izby Gmin zaledwie 4 posłów. Taki sam wynik osiągnęła Partia Zielonych, mandat uzyskała też czwórka oddolnych i mało rozpoznawalnych kandydatów niezależnych, którzy skupili całą swoją kampanię na proteście przeciwko ludobójstwie w Gazie i silnego poparcia dla Izraela wyrażonego wielokrotnie przez Partię Pracy i samego Starmera. Pod względem reprezentacji w Izbie Gmin Reform pozostanie na ten moment politycznym planktonem.  

Widać tu błędne koło - media poświęcają tematom nakręcanym przez skrajną prawicę nieproporcjonalnie dużo miejsca, co sprawia, że partie głównego nurtu nadają im większe znaczenie, niż na to zasługują, co z kolei uwiarygadnia wywoływaną przez prawicowych ekstremistów panikę moralną.  

Jeden z najbardziej viralowych komentarzy powyborczych na portalu X brzmi następująco: "jeśli nie masz jeszcze dość śledzenia brytyjskiej kampanii wyborczej, to w niedzielę we francuskiej telewizji będzie transmisja z wyborów do Izby Gmin w 2029 roku." Jeśli nowy rząd mimo uzyskania historycznej większości parlamentarnej będzie grał pod dyktando promowanej w mediach narracji skrajnej prawicy, to internetowy żart szybko zamieni się w kassandryczną przepowiednię.  

Wi�cej o: