�wietna komedia na Berlinale

Na Berlinale w�r�d historycznych obraz�w z tez� i kiczowatych melodramat�w zab�ys�a nagle bezpretensjonalna komedia m�odego Niemca ?Jeden dzie� w Europie?

Długonoga Angielka (Megan Gay) jedzie taksówką przez Moskwę owładniętą tego popołudnia szaleństwem piłki nożnej. Wschód gra z Zachodem - turecki Galatasaray z hiszpańskim Deportivo La Coruna. Taksówka mija barwne grupy kibiców z flagami. Tymczasem Angielka przez komórkę stanowczym głosem spławia swojego mężczyznę - chyba się właśnie rozstają. Patrząc na początkową scenę tego filmu, myślę sobie: żeby to tylko nie był melodramat (festiwal berliński ma do nich słabość; obejrzeliśmy w konkursie straszliwy, psychiatryczno-erotyczny "Azyl" Davida Mackenziego z Nataszą Richardson). No i żeby to nie był film sportowy!

Cztery wariacje

Życzenie zostało spełnione. "One day in Europe" Hannesa Stoehra okazał się zaskakująco zręczną burleską - a to dziś rzadka konkurencja. Cztery epizody filmu są wariacjami na podobny temat: turystów, policji i złodziei. Dzieją się w tym samym czasie, podczas fikcyjnego meczu w Stambule, Santiago de Compostella, Berlinie i Moskwie. Przyjeżdżasz do obcego kraju i zostajesz okradziony, a w dodatku nie znasz języka (wszyscy w tym filmie mówią zabawnym angielskim o narodowych odcieniach) - czy nie jest to klasyczny temat na komedię?

Wróćmy do moskiewskiego taksówkarza. Zamiast przed hotelem, zostawia angielską pasażerkę na jakimś podejrzanym podwórku, inkasuje 100 euro i odjeżdża. Zajeżdża inny samoch�d, z którego wysiada uzbrojony facet, zabiera Angielce pancerną walizeczkę i znika. Dziewczyna zostaje sama w centrum Moskwy, wciąż z tym samym dumnym wyrazem twarzy, jaki pozostał jej po rozmowie telefonicznej. Tyle że nie ma już telefonu, a właśnie miałaby ochotę zadzwonić do mężczyzny, którego spławiła. Lecz zjawia się wybawicielka - ondulowana emerytka (Ludmiła Cwietkowa), żywcem wzięta z dawnych radzieckich komedii o kołchozowych mieszkaniach. Wybiega na podwórze z okrzykiem: "Kakoj koszmar! Ja wsio widieła! Ty biedna!". Zabiera Angielkę do domu, częstuje wódką. Wsio budiet choroszo, wszystko da się załatwić. To tylko początek filmu - puenty nie zdradzam.

Zderzenie kultur i żartów

Reżyser i scenarzysta "Jednego dnia w Europie" Hannes Stoehr, niemiecki trzydziestolatek, rozbraja narodowe stereotypy, przewrotnie nimi grając. W epizodzie rosyjskim wpadamy w objęcia dwóch naraz postaci Rosji - bandyckiej i serdecznej, totalitarno-biurokratycznej i dobrodusznej.

W Stambule posterunek policji kojarzy się z pamiętnymi kazamatami z "Midnight Express" Alana Parkera, ale tylko w pierwszej chwili. Bo wszystkich policjantów podnieca tego dnia mecz w telewizji. Tym razem oszustem okaże się Niemiec, a tym, który mu zaufa - turecki taksówkarz doskonale znający niemiecki.

Dobra komedia niesie zawsze podwójny śmiech. Najpierw śmiejemy się z tego, że życie potwierdza stereotyp. Węgierski pielgrzym okradziony przed katedrą w Compostelli okazuje się depresyjnym nauczycielem historii, kandydatem na samobójcę, od którego z daleka wieje tragedią dziejową. Ale za każdym razem schemat zostaje zlekceważony. Narodowe stereotypy w zderzeniu wzajemnie się znoszą - co stanie się z węgierską melancholią, gdy trafi na hiszpańskiego policjanta-donżuana i lekkoducha?

Problem zderzenia kultur Stoehr obraca w żart z podobnym wdziękiem, jaki cechował francuski "Smak życia" Cedrica Klapischa, komedię o międzynarodowej grupie stypendystów Erazma (reżyser "Jednego dnia w Europie" ma to doświadczenie za sobą). Jaka jest Europa, którą portretuje? Jak Argentyna Gombrowicza: niebieska, trójkątna, podłużna - można powiedzieć o niej wszystko.

Europejski Chmielewski

Czyżby kroił się nowy gatunek - unijnej komedii? Jak przystało, z lekka cynicznej, dającej prztyczka wszystkim po kolei, a w gruncie rzeczy dobrodusznej wobec ludzkich słabości? Potrzeba takich filmów w świecie, który wiecznie na progu jakiegoś koszmaru. Polski kinoman odnajdzie tu klimat jak z dawnych komedii Tadeusza Chmielewskiego ("Nie lubię poniedziałków") - nic z niemieckiej ociężałości. W grze w policjantów i złodziei Wschód i Zachód okazują się sobie równe - wszędzie kradną, tylko na różne sposoby. Na Wschodzie prymitywnie - na Zachodzie w sposób wyrafinowany: udając przed firmą ubezpieczeniową, że się zostało okradzionym.

Gdzie by nas najlepiej mogli okraść? - zastanawia się w epizodzie berlińskim francusko-arabska para ulicznych artystów, którym skończyły się pieniądze. Co powiedzieć policji? Że zrobili to niemieccy skini z blokowisk? Turcy z Kreuzbergu? Polacy, Rosjanie, Uzbecy, Kazachowie? Co za różnica! A może sami zostaniemy złodziejami?