Świat

„Tonący brzydko się chwyta”, czyli pojechał Putin z wizytą do Kima… i chyba przedobrzył. Nie, nie chodzi nawet o wizerunkowe kompromitacje. Raczej o to, że nadmiernie przestraszył (lub wkurzył) paru poważnych ludzi. Podparta nowymi umowami współpraca wojskowa, przemysłowa i wywiadowcza pomiędzy reżimami z Moskwy i Pjonjangu spowodowała, że Koreańczycy z południa w trybie pilnym wezwali na dywanik do MSZ rosyjskiego ambasadora – a ponadto ogłosili, że „rozważą” uruchomienie dostaw broni dla Ukrainy. Dobrze zorientowane wiewiórki obstawiają, że to rozważanie polega teraz już nie na tym „czy dostarczać”, ale „co i za czyje pieniądze” (Seul wolałby, żeby sporą część kosztów ponieśli Amerykanie i na tym pewnie finalnie stanie). Że zagrożenie dla rosyjskich interesów militarnych jest istotne – potwierdził sam Putin, nerwowo grożąc Korei Południowej i twierdząc, że ta pomagając Ukraińcom „popełni poważny błąd”.

Z drugiej strony – niezbyt zawoalowane groźby eskalacji nuklearnej (jak nie ze strony Rosji, to KRLD) spowodowały, że nagle swoje antyatomowe stanowisko wyartykułowały ludowe Chiny. Nie z powodów humanitarnych, oczywiście – ale dlatego, że akurat w tej konkurencji znacząco odstają i od USA, i od Rosjan. Nie jest więc w ich interesie, żeby to potencjał nuklearny zyskiwał na znaczeniu w geostrategicznych rozgrywkach. Stąd nagłośnienie akurat teraz deklaracji o nieużywaniu broni atomowej w ewentualnym konflikcie o Tajwan (złożonej ponoć podczas nieformalnych rozmów prowadzonych z USA przynajmniej od marca). I jednocześnie – zapowiedź karania śmiercią „tajwańskich separatystów”. To subtelna gra ze strony Pekinu: zwiększania psychologicznej presji na polityków i generałów z Tajpej, przy jednoczesnym zabezpieczaniu się przed czarnym scenariuszem, w którym to Amerykanie decydują się na użycie taktycznej broni nuklearnej w obronie wyspy, w obliczu ewentualnej przewagi i wstępnego sukcesu chińskiej operacji wojskowej.

Reklama

Pekin ponadto wymusił właśnie na Rosji zwrot kawałka terytorium, które niegdyś anektowało imperium carskie, zaś na Korei Północnej – zgodę na ten krok. Rosjanie nie graniczą już dzięki temu z KRLD, natomiast ChRL ma poprzez ujście rzeki Tumen bezpośredni dostęp do Morza Japońskiego. To będzie mieć swoje konsekwencje geostrategiczne. Dla bezpieczeństwa Kraju Kwitnącej Wiśni i nie tylko… To do sztambucha tym wszystkim, którzy utrzymują, że Chiny nie mają wobec nikogo wrogich zamiarów i nie szykują się do eskalacji na Dalekim Wschodzie. Jeśli tak – to po co ten manewr?

Europa

Komisja Europejska rozpoczęła dyskusje z rządami krajów, którym grozi kara za utrzymywanie nadmiernych deficytów budżetowych. Jest wśród nic Francja – co oznacza, że jakikolwiek rząd, który po wyborach zostanie utworzony w Paryżu, będzie miał bardzo mocno związane ręce w swojej polityce ekonomicznej. Ale uwaga: politycy obozu prezydenckiego już sugerują, że kto jak kto, ale oni „jakoś” się z Brukselą dogadają, w przeciwieństwie do konkurencji z prawa i z lewa. Ta nadzieja nie jest pozbawiona podstaw: gigantyczny i strukturalny deficyt francuski jakoś nie przeszkadzał KE, dopóki państwo to płynęło w głównym, unijnym nurcie, więc gabinet kontrolowany przez ludzi Emmanuela Macrona (o ile uda się taki stworzyć) rzeczywiście może liczyć na więcej tolerancji – i spora część wyborców może wziąć to pod uwagę. Zakładając jednocześnie, że lwia część hojnych obietnic składanych przez Front Ludowy i Zjednoczenie Narodowe (RN) siłą rzeczy pozostanie na papierze.

Czy to wystarczy centrystom, by uniknąć klęski? Na razie sondaże są bezlitosne – opublikowane w czwartek wyniki to 34 proc. dla RN Marine Le Pen, 29 proc. dla sojuszu ugrupowań lewicowych oraz tylko 22 proc. dla bloku Razem, czyli politycznej drużyny prezydenta.

Polska

Podobno wszyscy u nas wiedzą, że Rosja prowadzi przeciwko nam (jak przeciw całemu Zachodowi) wojnę informacyjną, w której bronią są nie tylko narracje jawnie proputinowskie (bo ich siła rażenia jest z oczywistych względów niewielka), ale głównie narzędzia bardziej subtelne. A to opowieść o Rosji, która może nawet ma to i owo na sumieniu, ale przecież USA mają jeszcze więcej. I w sumie tylko broni swej strefy wpływów, do której przecież – jako wielkie mocarstwo – ma prawo. A to o złych Ukraińcach, którzy rozrabiają u nas zanadto i na których trzeba wreszcie pomścić Wołyń. A to o zdradzieckich, żydowskich agentach (którzy pchają nas do „nie naszej wojny”) i o zbrodniczym NATO (które nas podpuszcza, a potem przecież i tak zdradzi). O gejach i transach, którzy na zlecenie Waszyngtonu i/lub Sorosa oraz reptilian demoralizują polską młodzież. I na dokładkę o „plandemii”, trujących chemitrailsach i zabójczym 5G, o wszelkich możliwych spiskach tego świata, z których zdają sobie sprawę jedynie ci, którzy „wyłączyli TV i włączyli myślenie”. Te ostatnie bzdury nie służą Rosji bezpośrednio, ale są użyteczne z punktu widzenia selekcji jednostek i środowisk szczególnie podatnych na manipulacje. Resztę dołoży się im później. Mechanizmy znane, opisywane po wielokroć…

Wszyscy wiedzą? Ale gdy do Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach, publicznej jednostki podległej Urzędowi Marszałkowskiemu, przyszedł niejaki Stirlitz – i powiedział, że chce tu zrobić „patriotyczną” imprezę, to mu pozwolono. No i bęc, są w WDK targi książki „patriotycznej” (czyli na wszystkie w/w tematy) oraz spotkania z ich autorami. W rolach głównych „krem-de-la-kreml” po prostu, od Leszka Sykulskiego począwszy. A w tle inne postacie, doceniane przez specjalistów od dezinfo dziwnie zbieżnego z narracjami kremlowskiej propagandy (bez nazwisk, nie przesadzajmy z ich reklamą, kto zechce, ten i tak wygugla).

Poprzedniemu dyrektorowi WDK (z Suwerennej Polski), który podpisywał umowę, w ogóle to nie przeszkadzało – pewnie nie dlatego, że po cichu już zezował w stronę Konfederacji, ale dlatego, że Stirlitz wyglądał poczciwie, miał husarskie skrzydła i ryngraf z Matką Boską, zaś czapka uszanka zamiast szyszaka i georgijewska wstążka, ani tom pism Dugina pod pachą, nijak nie rzucały się w oczy. Aktualna (od paru dni) pani dyrektor trochę obciachu w tej imprezie co prawda dostrzega, ale „nic nie może”, bo umowa. Pani marszałek (z PiS) umywa ręce. A promocja treści korzystnych dla Moskwy, w centrum wojewódzkiego miasta, w reprezentacyjnym gmachu publicznym ma się dobrze. Notabene: to przedwojenny Dom Legionów, obecnie „im. J. Piłsudskiego” – duch Komendanta pewnie maca za grubą pałą, żeby wychynąwszy z zaświatów przylać komuś za ten despekt w łeb, patriotycznie i po sarmacku.

Dla jasności: nie jestem za ograniczaniem wolności słowa. Jedynie za nazywaniem (w jej ramach) rzeczy po imieniu. Niekoniecznie za odwoływaniem imprezy – na pewno za napiętnowaniem jej organizatorów, a także tych funkcjonariuszy publicznych, którzy zawalili. Wstyd dla nich i dla ich środowiska politycznego, po prostu. A gdyby już odwoływać, to z pewnością odszkodowanie za zerwanie umowy nie powinno w takich przypadkach iść z kasy publicznej. Niby czemu mamy się zrzucać Pani, Pan i ja? Zapłacić powinien ten, który dał się podpuścić Stirlitzowi (nie wnikam, głupota to czy sabotaż), ewentualnie partia-matka, która nieodpowiednią osobę na stanowisko wpuściła.

Ech, marzenia… Ale traktujmy to jako przestrogę. Bo jeśli szybko nie wyciągniemy wniosków, to następnym razem Stirlitz przyjdzie w tych skrzydłach i ryngrafie do MON – i powie, że z pobudek patriotycznych chciałby sobie pstryknąć pamiątkowe fotki np. w bazie w Redzikowie. I jakiś geniusz wyda mu przepustkę.