Fryzury w czasach PRL-u były efektem fantazji i nieskończonej wyobraźni fryzjerów. Czasy kojarzone jako smutne i szare, miały także momenty pełne kolorów i zachwycające. Świetnym przykładem są nie tylko stylizacje wtedy tworzone, ale także uczesania, z którymi kobiety wychodziły z salonów fryzjerskich.
Lata 50. to era hollywoodzkiej burzy loków w stylu Marilyn Monroe. Trend ten panował na świecie, jednak w Polsce, tuż po wojnie, w czasach, kiedy nie było czasu na wymyślne fryzury, kobiety stawiały na praktyczne i wygodne opcje. Dużą popularnością cieszyły się więc krótkie strzyżenia i układane na prosto loczki.
Początek lat 60. wszystko zmienił. Kobiety zaczęły coraz chętniej upinać w�osy w różnego rodzaju kucyki oraz koki. Wzorem do naśladowania był wysoki, koński ogon aktorki - Brigitte Bardot. Tapirowane, uniesione od nasady uczesania często uzupełniane były chustkami, opaskami, które oddzielały resztę włosów od grzywki, a także różnego rodzaju spinki np. z kokardami.
Wraz z nadejściem lat hipisowskich 70. przyszła moda na naturalność. Kobiety coraz chętniej rezygnowały z noszenia makijażu, a także mocno wystylizowanych fryzur. Stawiano na swobodę i zasadę: im dłuższe pasma, tym lepiej. Do luźno opadających na ramiona uczesań dodawano opaski oraz spinki. Przykładem były uczesania dziewczyn z serialu Aniołki Charliego, a także włosy Cher.
Coraz bardziej popularna staje się również, trwała ondulacja. W latach 80. w dalszym ciągu stawiano na naturalność, jednak z nutą szaleństwa. Królują wyraziste kolory na głowie, pasemka, asymetria (krótko z przodu, długo z tyłu) oraz fryzura na tzw. mokrą Włoszkę, czyli pasma wyglądające na wilgotne. Źródłem inspiracji była wtedy Madonna i Cyndi Lauper.