"Ci ludzie" nigdy nie odpuszczaj�. Juli� zmrozi�o. Wiedzia�a, �e znajd� j� wsz�dzie

�miertelnie niebezpieczna intryga, polskie s�u�by specjalne i niespodziewana mi�o��. Ta historia, to dow�d na to, �e gra o w�adz� bywa odra�aj�ca. Dzi�ki uprzejmo�ci Wydawnictwa Znak publikujemy fragment najnowszej ksi��ki Igora Brejdyganta "Uwolniona".

Po wyjściu z brzydkiego, srebrnego gmachu urządzonego wewnątrz w taki sposób, jakby architektowi przyświecała myśl, że poczucie estetyki jest świadectwem dekadencji i dlatego za wszelką cenę postanowił go unikać, Julia zastanawiała się przez jakiś czas, co ma teraz zrobić. Ze środka nie wyniosła zbyt wiele oprócz potwierdzenia, że mama była niezłomna, a Malarz był kretem. Wśród innych dokumentów znajdowały się też pokwitowania odbioru różnych niewiele jej mówiących kwot w starych polskich złotych oraz notatka jakiegoś urzędnika, że udzielono zgody na wyjazd matki. Swoją drogą ciekawe, czy to złamanie jego kręgosłupa ocaliło chociaż jej życie. Dorota wspominała coś o tym, że mogło je przedłużyć, ale na jak długo, o to już jej nie zapytała. Zapyta może następnym razem, jeśli będzie jeszcze w ogóle jakiś następny raz. Po chwili stania w zawieszeniu przy drzwiach samochodu na parkingu przed IPN-em w końcu sięgnęła po swój nowy telefon z nowym numerem, który kosztował ją zresztą zdecydowanie zbyt dużo, i nacisnęła numer zapisany pod jakże wiele mówiącym hasłem "on".

Zobacz wideo Czy Polaków gorszy nagość na ulicach i w parkach?

Nigdy nie odpuszczają

Ów on, czyli aspirant Tomasz Bury, odebrał nieomal natychmiast. Julia szybko zreferowała mu marne wyniki swojego śledztwa, on zasugerował, że trzeba poszukać w jakichś archiwach w MSW śladów po pułkowniku Jasiaku alias Jarniaku. Kiedy zwierzyła mu się, że nie bardzo wie, co ma dalej zrobić, Bury przede wszystkim kategorycznie odradził jej powrót do domu i zasugerował, żeby zmieniła miejsce zamieszkania. Jego zdaniem próby jej porwania przez tych albo tamtych mogły się w każdym momencie powtórzyć. Bo, jak się wyraził, "ci ludzie" nigdy nie odpuszczają. – Tylko gdzie miałabym się podziać? – zapytała trochę bezradnie. – Mogłabym u matki, ale to z deszczu pod rynnę. Tam czekali na mnie ostatnio. 

'Uwolniona' Igora Brejdyganta'Uwolniona' Igora Brejdyganta Materiały prasowe Wydawnictwo Znak

– Jakiś hotel? – zaproponował. – Tani w sensie, albo taki apartament à  la hotel, ale na wynajem długoterminowy? Albo po prostu coś wynająć, tylko bez kwitu, bo oni mają już teraz dostęp do wszystkiego: do urzędów skarbowych, do banków, do kart też, i to w czasie rzeczywistym. 

– Czyli jeśli hotel, to też mnie wyhaczą – powiedziała zniechęcona. 

– Nie od razu. Hotele zgłaszają zameldowania z kilkudniowym opóźnieniem, można zmieniać hotele co trzy, cztery dni – odrzekł. – Spotkajmy się – rzucił nagle, przerywając dyskusję, która i tak nie prowadziła do żadnych konstruktywnych wniosków, po czym dodał jeszcze zdaje się dla lepszego uzasadnienia: – Przyjrzałem się ostatnim godzinom życia pana Wojtka. Mam trochę monitoringów, byłem w knajpie, w której jadł ostatnią kolację. Opowiem, ale nie przez telefon. 

***

Spotkali się właśnie tam, to znaczy w knajpie, w której Wojtek jadł ostatnią kolację, czyli w algierskiej restauracji na Burakowskiej. Miejsce było specyficzne, wyglądem sugerowało bardziej, że po wejściu w ciasny podjazd trafi się do warsztatu samochodowego w typie tych, które wymieniają olej albo klocki hamulcowe, niż do wykwintnej arabskiej restauracji. Jednak zapach rozchodzący się na całą nieomal ulicę mówił coś zgoła innego. W  warsztatach wymieniających olej nie pachnie smażonym czosnkiem, pomidorami, oliwą i kolendrą. 

Czternaście minut zdecydowało o wszystkim

Kiedy Julia zjawiła się na miejscu, Tomek czekał na nią w restauracyjnym ogródku. Najpierw poprosił, żeby usiadła, a sam zniknął gdzieś na ulicy przed wejściem w wąskie podwórko. – Gdzie byłeś? – zapytała, gdy wrócił po dwóch minutach.  – Na zewnątrz. Sprawdzałem, czy nie przyciągnęłaś za sobą tych kołków z ABW – odpowiedział, uśmiechnął się i usiadł naprzeciw niej. – I?  

– I nie wygląda na to, choć pewności mieć nie możemy, więc rozmawiamy cicho i przynajmniej ja będę przykrywał usta dłonią – wyjaśnił. Julia zaśmiała się krótko. Wydawało jej się, że aspirant Bury trochę za mocno wszedł w realia filmu szpiegowskiego, albo meczu na szczycie Ligi Mistrzów. 

– To nie jest zabawne – obruszył się m�ody mężczyzna.  

– Nie jest – spróbowała się usprawiedliwić, co nawet lekko ją zaskoczyło, bo normalnie, wobec mężczyzn, nie używała takiego trybu. Tomasz przyglądał jej się chwilę.  

– Dzięki monitoringom udało mi się dotrzeć aż tutaj. – Wskazał na baraczek za ich plecami. – Rozmawiałem z właścicielem, ściągnął kelnera, który miał dyżur tego wieczoru. Wojtek był na kolacji z dwoma typami; jedli, pili, oni wydawali się bardziej zadowoleni z tego, że tu są, od niego. Zapamiętał całą tę trzyosobową menażerię, bo podobno on totalnie nie pasował do nich, to rzucało się w oczy. Dwa różne światy. Poza tym wszystko grało, aż nagle on się zrobił jakby senny albo udawał senność i wtedy zapłacił i poszli. – Rysopis facetów? – Julia błysnęła policyjnym refleksem.  – Coś tam jest, ale podobno z grubsza podobni do wszystkich i do nikogo. Idealny profil – skonstatował Tomek.  – Idealny? 

– Tak, w ten sposób się ich dobiera, tak się ich przyucza; żadnych wyrazistych cech osobowościowych, im bardziej są przezroczyści, tym lepiej – tłumaczył. – Kto i kogo dobiera? – zapytała, choć raczej domyślała się, co usłyszy. 

– Wywiad, swoich cyngli. – Tomek patrzył teraz na nią intensywnie. – Nie znam się na tym za bardzo, jestem policjantem, ale tak mi się wydaje. Możemy tu ściągnąć rysownika, żeby zrobił portrety pamięciowe, ale będą pewno tak precyzyjne, że na ich podstawie będzie można zatrzymać każdego faceta. 

– A co wynikało z innych monitoringów? – Julia odpuściła tamten wątek. 

Niewiele. Spod domu nie ma nic, podobno kamera przy banku po drugiej stronie ulicy została uszkodzona wcześniej tego dnia. A z później? Jedyne, co ustaliłem, to że nie wzywali taksówki z  żadnej znanej sieci; zresztą numery na samochodzie były kradzione z innego, więc taksówka nie była taksówką, tylko ich autem, albo jakimś podprowadzonym skądś chwilę wcześniej. Czasem robią tak, że je kradną na kilka godzin, a potem odstawiają na miejsce. Właściciel nawet nie wie, że jego samochód był użyty w nocy do tego, by kogoś zawieźć na kaźń, więc faktu kradzieży nie zgłasza. – Tomek zamilkł zmęczony lekko przydługą przemową. 

– Kaźń? – zdziwiła się Julia, która znała wprawdzie znaczenie słownikowe tego wyrazu, ale nie pamiętała, by ktoś kiedykolwiek użył go w jej obecności. 

– Wykonanie wyroku – wyjaśnił coś, co wiedziała. – Czasem szybciej użyć jednego krótkiego słowa niż dwóch, po to te słowa wymyślono chyba. 

– Chyba tak. – Julia pokiwała głową. 

Nie po raz pierwszy ten młody facet ją czymś zaskoczył, ale wciąż zależało jej, by się z tym nie ujawniać, więc po chwili zapytała, żeby pokryć to, co mógł dostrzec: 

– Kim byli ci faceci i dlaczego się z nimi spotkał? 

– Kim byli? – Wzruszył ramionami. – Obstawiam, że, jak już zresztą powiedziałem, agentami jakiegoś wywiadu, ale takimi od mokrej roboty. A dlaczego się z nimi spotkał? Nie mam pojęcia. Myślę jednak, że odpowiedź jest albo u twojej mamy, albo w tym jego notesie. Zdaje się, że nikomu innemu nie zwierzał się z postępów w swoim śledztwie. Chociaż jest jedna ciekawa rzecz... – zagaił i zamilkł na moment.  

– Czyli? – popędziła go lekko. 

– Prześledziłem też połączenia z i na jego telefon. Ostatnie było, gdy siedział już tutaj, z nieznanego numeru – objaśnił. – Próbowałem ustalić, co to za numer, ale został kupiony gdzieś na lewe dane i użyty tylko raz do tej rozmowy. Ktoś zadzwonił, stojąc na środku Pola Mokotowskiego, tam nie ma żadnych kamer. Wiedział, co robi. 

– Czyli byli faceci, którzy mieli go już nadanego, ale jeszcze ktoś zadzwonił. Po co? – Julia myślała szybko. 

– Może, żeby go uspokoić. Faceci, z którymi się spotkał, byli spod ciemnej gwiazdy i twój... – Tomasz zawahał się na moment, bo znów nie był do końca pewien, jak określić relację, którą Julia miała z Wojtkiem, w końcu zdecydował. – Twój przyjaciel musiał o tym wiedzieć, może ten telefon upewnił go, że nie ma się czego obawiać, stracił czujność, potem już poszło – rozważał aspirant. – Między tym telefonem a ich wyjściem, według moich ustaleń na podstawie kopii paragonu za ich kolację z dokładną godziną wystawienia, upłynęło równo czternaście minut. Kiedy wychodził, podobno zachowywał się już dziwnie. Tamci dwaj pomagali mu iść. Kelnerka to zauważyła i była lekko zdziwiona, bo on pił bardzo niewiele. Myślę, że ten telefon i te czternaście minut zdecydowały o wszystkim. 

Wi�cej o: