Rodzice zostawiali dzieci w takich o�rodkach. Tam je bito, zmuszano do jedzenia w�asnych wymiocin

Nak�adem wydawnictwa Filia ukaza� si� reporta� "Piek�o sieroci�ca. Historia tajemniczych �mierci, zmowy milczenia i poszukiwania sprawiedliwo�ci" Christine Kenneally. To szokuj�ca historia dwudziestowiecznych sieroci�c�w, w kt�rych przez dekady skrywano przemoc, okrucie�stwo, molestowanie seksualne i �mier�. Dzi�ki uprzejmo�ci wydawnictwa Filia publikujemy fragment ksi��ki.

Jeżeli nie oddawano ich dobrowolnie, dzieci były odbierane przez organy państwowe – często przez policję – twierdzące, iż w rodzinnym domu są w niebezpieczeństwie. Wiele dzieci spędzało w sierocińcu jedynie rok czy dwa, do czasu aż samotny rodzic wziął ponowny ślub i mógł zadbać o ich powrót. W części przypadków opiekę przejmował dalszy członek rodziny. Dla niektórych dzieci ściany sierocińca były cieńsze niż dla innych, ponieważ co weekend odwiedzał je rodzic lub dziadek. 

Zobacz wideo Czego Polacy nie lubią w komunikacji miejskiej?

Wielu byłych mieszkańców zmarło

Raport wydany w odpowiedzi na zapytanie w 2004 roku podawał, że wielu byłych mieszkańców zmarło, często z powodów związanych z alkoholem, lekami lub narkotykami. Jednak ci, którzy pozostali przy życiu, stanowią znaczącą część populacji. Mają zazwyczaj pomiędzy 50 a 90 lat. W wielu przypadkach zrobili karierę w instytucjach, takich jak marynarka wojenna, szkoły pielęgniarskie lub zakony prowadzące ich placówki. Część osiągnęła widoczny sukces, jak były senator Andrew Murray, który jako dziecko Brytyjczyków został wysłany do Zimbabwe (a później wyemigrował do Australii). Wielu tego nie zrobiło. Ostatnie trzy osoby, na których w Australii wykonano wyroki śmierci, zanim wycofano tę formę kary, spędziły część życia w sierocińcach. 

W raporcie, w oparciu o zeznania ponad 600 byłych mieszkańców sierocińców oraz ekspertów w dziedzinie opieki zastępczej, podano, iż "niepokojąco wysoki procent" wychowanków podejmował próby samobójcze, wielu też przeżyło kryzys bezdomności. Wydeptana życiowa ścieżka wiodła z domów dziecka do więzień. Jak wykazały wyniki jednej z ankiet, około 65 procent populacji więźniarek w jednym z australijskich stanów to wychowanki domów dziecka. [...]

'Piekło sierocińca. Historia tajemniczych śmierci, zmowy milczenia i poszukiwania sprawiedliwości''Piekło sierocińca. Historia tajemniczych śmierci, zmowy milczenia i poszukiwania sprawiedliwości' materiały prasowe

Zachęcano do naśmiewania się z nich

W sierocińcach na całym świecie dzieci, które moczyły się w łóżku, owijano mokrymi prześcieradłami i zmuszano do paradowania tak po korytarzach, a pozostałe zachęcano do naśmiewania się z nich. Na całym świecie też mali mieszkańcy sierocińców musieli całymi godzinami stać z butami lub innymi rzeczami trzymanymi w wyciągniętych rękach. Jeśli je upuścili, bito ich. Dzieci stały twarzą do ściany w środku nocy, a jeśli się potknęły albo ku niej pochyliły – bito je. Chodziły korytarzami całymi godzinami nocą, a jeśli przysnęły – bito je.

Nie oszczędzono żadnej części dziecięcych ciał w sierocińcach świata. W�osy, głowy, uszy (były one "wykręcane jak najmocniej się dało... czasem słychać było trzaski"), nogi, plecy, genitalia, skóra, podeszwy stóp. Dzieci stały pod lodowatym natryskiem. Ich głowy zanurzano w wannach. Wciągano je po schodach, a ze schodów skopywano, spychano, ściągano.

Bito je po rękach i innych częściach ciała paskami, nożycami, drewnianymi krucyfiksami, linijkami z metalowym paskiem i kawałkami drewna. Charakterystyczna była przemoc psychiczna. "Jesteście śmietnikiem społeczeństwa", powtarzało się jak refren. Wszędzie w sierocińcach obwiniano dzieci, jeśli zachorowały. Zmuszano je do jedzenia własnych wymiocin. Wpływające do placówek i wypływające z nich listy cenzurowano. A jakby tej dehumanizacji było mało, w religijnych i świeckich instytucjach powszechnie zwracano się do dzieci nie imionami, lecz numerami. Podobną praktykę odnotowywano w sektach, wobec więźniów politycznych i zakładników, a służyła ona – by przytoczyć słowa psychiatrki i specjalistki od traum, Judith Herman – "podkreśleniu całkowitego wymazania [czyjejś] dotychczasowej tożsamości i przekazania tej osoby w ręce nowego porządku".

A jednak wszystkie te rządowe raporty, mimo ogromnego zasięgu, praktycznie nie wspominały o śmierci. Raport australijskiego senatu nie odniósł się formalnie do tej kwestii, chociaż pieczołowicie zarejestrowano w nim szereg takich przypadków. Pewien mężczyzna, któremu w dzieciństwie mówiono, że jego brat zmarł na astmę, słyszał wcześniej, że opiekunowie sierocińca regularnie zabierali inhalator jego brata, by go dręczyć w ten sposób. Inny ujrzał, jak pewien członek Kongregacji Braci w Chrystusie bije jakiegoś chłopca, a potem zrzuca go ze schodów. Niedługo później dowiedział się, że chłopiec zmarł. Jeszcze inna kobieta zeznała, że czasem do sierocińca przyjeżdżała policja, gdy zmarła któraś z dziewczynek. Mówiła o tym tak, jakby podobne zdarzenia zachodziły regularnie. Jak twierdziła, jeśli zmarło niemowlę, zakonnice uczyły dzieci, co mają mówić policji – "a to oznaczało łganie".

Wi�cej o: