Skazano j� na 10 lat w obozie. Doni�s� na ni� s�siad, jego s�owa potraktowano jak niezbity dow�d

- Kiedy wysz�am na ulic�, pomy�la�am o mamie, po kt�r� kilka lat wcze�niej te� przyszed� milicjant z nakazem zatrzymania. Po wojnie mama pracowa�a jako piel�gniarka i kt�rego� razu podczas rozmowy przez telefon, kt�ry znajdowa� si� na wsp�lnym korytarzu, poradzi�a pacjentowi: "Prosz� spr�bowa� zdoby� ameryka�sk� penicylin�, dzia�a lepiej i szybciej ni� tutejsza". Jeden z s�siad�w z komuna�ki us�ysza� to i na ni� doni�s� - czytamy w ksi��ce "Dziewczyny z �agr�w". Dzi�ki uprzejmo�ci Wydawnictwa Znak publikujemy jej fragment.

Zajara Wiesioła – takie imię i nazwisko mam zapisane na karteczce, gdy udaję się na pierwszy wywiad z kobietą, która doświadczyła pobytu w łagrze. Wsiadam do metra w centrum Moskwy, na stacji Majakowska – niedaleko miejsca, w którym się zatrzymałam. Wysiadam niemalże na ostatniej stacji, na peryferiach miasta. Po wyjściu z metra mam wrażenie, że znalazłam się w innym kraju, który nie ma absolutnie nic wspólnego z centrum Moskwy: otaczają mnie krzykliwe szyldy sklepów i kin, wokół wznoszą się bloki z wielkiej płyty, wyglądające tak, jakby zaraz miały się zawalić, a na dodatek roi się tu od straganów z owocami i jedzeniem z azjatyckich republik Rosji. Idę szeroką aleją z czasów Chruszczowa.

Zobacz wideo Ile trzeba zarabiać, aby godnie żyć?

Jaka może być kobieta, która została zesłana na roboty przymusowe?

Liście na drzewach zaczynają przyoblekać się w jesienne kolory, a niektóre unoszą się już na wietrze. Jest połowa września, a musiałam włożyć grubą kurtkę z futrzanym kołnierzem, zimowe dżinsy i wysokie buty. Z naprzeciwka zbliża się mężczyzna – zastanawiam się, czy zapytać go o drogę. Mówi, że mogę przejść pieszo jeszcze dwa, trzy kilometry lub podjechać trzy przystanki autobusem. Zanim się rozstajemy, nie wytrzymuję i pytam, czy to normalne, że w połowie września jest tak zimno. „Wręcz przeciwnie – w tym roku jak na wrzesień temperatura jest całkiem niezła". Uśmiecha się i wzrusza ramionami, jakby przepraszał za warunki klimatyczne w swoim mieście.

Po drodze kupuję parę białych róż. Mimo kilku niepowodzeń w końcu udaje mi się znaleźć budynek, w którym mieszka Zajara Wiesioła. Blok jest w kiepskim stanie: klatka schodowa jest bardzo brudna i śmierdząca, a winda sprawia wrażenie wykonanej z tektury. Mimo wszystko docieram do celu i dzwonię do drzwi. Jaka może być kobieta, która została zesłana na roboty przymusowe?

Otwiera mi uśmiechnięta i energiczna pani o śniadej cerze i ciemnych w�osach przyprószonych siwizną. Zaprasza mnie do środka. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie książki, a na ścianach grafiki i obrazy oprawione w ramy. Zajara Wiesioła przedstawia mi swojego życiowego towarzysza: starszego pana z białą brodą, słuchającego w fotelu Schuberta. Po chwili rozpoznaję Śmierć i dziewczynę. – Usiądziemy tutaj, w gabinecie – odzywa się kobieta i prowadzi mnie do pokoju wypełnionego aż po sufit książkami oraz oryginałami obrazów różnych rosyjskich artystów. Szeroko się uśmiecha i dodaje: – Wśród naszych znajomych jest wielu malarzy akademików, to wszystko prezenty od nich.

Dziewczyny z łagrów Monika ZgustováDziewczyny z łagrów Monika Zgustová Materiały prasowe

Siadamy za biurkiem, naprzeciw siebie. Podczas gdy Zajara nalewa herbatę ze starego porcelanowego dzbanka i zastawia blat talerzykami z masłem, grzankami i kawiorem, ja przyglądam się kwiatom na parapecie. Kwitnące pelargonie stoją tak przemyślnie, że zasłaniają widok z szóstego piętra na niekończące się bloki z wielkiej płyty, zwane przez Rosjan chruszczowkami – w nawiązaniu do planu Chruszczowa na rozbudowę Moskwy. Zaczynamy degustację pyszności porozstawianych na biurku. Włączam dyktafon. Gospodyni sugeruje, żebym jej nie przerywała, a pytania zadała na końcu.

Nalegałam, by przenieść celebrację na piątek

To było w piątek. Wraz z Gajrą, moją starszą siostrą, kupiłyśmy wędlinę, ser i kiełbaski, a przede wszystkim dużo chleba. No i oczywiście wino! W domu nakryłyśmy stół czystym obrusem i rozłożyłyśmy wszystkie smakołyki, na które prawie nigdy nie mogłyśmy sobie pozwolić, bo inaczej nie wyżyłybyśmy ze stypendium. Postawiłyśmy filiżanki i szklanki na grzane wino. Gajra włożyła wiosenną brzozową gałązkę z zieleniejącymi gdzieniegdzie listkami do pustej butelki po mleku napełnionej wodą. Odsunęłyśmy się na kilka kroków, by nacieszyć oczy odświętnym wyglądem stołu. Wstępnie planowałyśmy fetować obronę Gajry w sobotę, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nalegałam, by przenieść celebrację na piątek. Postawiłam na swoim, jakbym wiedziała, że w sobotę będzie już za późno.

Nadeszła piątkowa noc 1949 roku i goście powoli zaczęli się schodzić. Obie z Gajrą byłyśmy przyzwyczajone do wizyt. Dziesięć lat wcześniej, w czasie wielkiej czystki, władze aresztowały i rozstrzelały naszego ojca, pisarza Artjoma Wiesiołego, uznanego za wroga ludu, a kilka lat później zesłały do obozu koncentracyjnego naszą matkę – za sam fakt bycia jego żoną. Wraz z siostrą mieszkałyśmy w jednym pokoju w tak zwanej komunałce, czyli współdzielonym mieszkaniu. Ponieważ budynek znajdował się w samym centrum Moskwy, na Arbacie, nocami nasz pokój zwykł wypełniać się studentami. Recytowaliśmy wiersze – głównie Majakowskiego, którego znałam na pamięć – słuchaliśmy muzyki, tańczyliśmy. Serwowałyśmy herbatę i grzanki z suchego chleba lub najpospolitsze ciastka, na nic więcej nie starczało pieniędzy. No chyba że Minka, moja najlepsza przyjaciółka, która mieszkała z rodzicami i mogła przeznaczać całe stypendium na swoje wydatki, przyniosła jakieś przekąski. [...] 

Nagle rozległo się stanowcze pukanie do drzwi. Zegar wskazywał piętnaście po drugiej. Popatrzyłyśmy na siebie z Gajrą. Już raz ktoś dobijał się do nas tuż przed świtem – kiedy przyszli po mamę. Poszłam otworzyć. Kiedy wróciłam do pokoju, towarzyszyło mi pięciu uzbrojonych milicjantów, a za nimi szedł portier z portierką. Młody milicjant przedstawił się. – Komendant Potapow. – Rozejrzał się i zażartował: – Świętujecie Wielkanoc?

Nie widziałam w tym nic zabawnego. Za kogo nas uważał? Za staruszków obchodzących Wielkanoc? – Świętujemy zdanie egzaminów – powiedziała Gajra.

– No to pięknie – odparł komendant. – A która z was to Zajara Artjomowna Wiesioła?

Komendant pokazał mi nakaz zatrzymania.

"Nie zapomnij zwłaszcza o ciepłym płaszczu i pieniądzach"

Zupełnie mnie to nie zaskoczyło. Za to Gajrę przeszedł dreszcz. – Poczekajcie, nie przyszliście przecież po Zajarę. Przyszliście zatrzymać mnie!

Zdumiony komendant przecząco pokręcił głową. – Ależ tak – stwierdziła z przekonaniem Gajra. – Pomyliliście imię.

– Nie, nie! Nie ma mowy o pomyłce. – Stanowczość komendanta Potapowa nie pozostawiała cienia wątpliwości. Podczas gdy Gajra z uporem powtarzała, że to pomyłka, kazał mi coś na siebie włożyć. – Nie zabieraj zbyt wiele rzeczy, tylko bieliznę. To najważniejsze. Nie zapomnij zwłaszcza o ciepłym płaszczu i pieniądzach, jeśli jakieś masz.

Mówił do mnie na ty. „Jak do małej dziewczynki", pomyślałam, urażona. Jego ton był jednak pełen troski. Jeden z gości, Dima, blady jak ściana, zaczął bełkotać, że zwykle tu nie bywa, że znalazł się tu przypadkiem i nawet zbyt dobrze nie zna tych dziewczyn. Potwierdziłyśmy z Gajrą te słowa, bo zrobiło nam się go żal. Wydało nam się to idiotyczne. Oleg trwożliwie milczał, ale z uwagą śledził rozwój wydarzeń. Minka opróżniła portmonetkę i dała mi wszystkie znalezione pieniądze. Gdy zobaczyła, że na próżno szukam czegoś do ubrania, schowała się za szafą i najpierw zdjęła jedwabną koszulkę, którą nosiła pod sukienką, a potem także nowe rajstopy: przezroczyste, ostatni krzyk mody.

Zaprotestowałam. – Jak wrócisz do domu bez koszulki i rajstop? Jest kwiecień i nocami bywa mroźno.

Dla Minki nie miało to jednak znaczenia. – Masz już wszystko? No to się pożegnaj – powiedział komendant.

Opuściłam dom, wystrojona jak na bal. Miałam na sobie czarną wąską spódniczkę do kolan, elegancką czerwoną bluzkę z guziczkami i buty na obcasie. Dwóch milicjantów sprowadziło mnie po schodach. Reszta, z komendantem na czele, została w mieszkaniu, by dokonać przeszukania. Schodziłam z ręką na poręczy, kiedy jeden z milicjantów wcisnął się między mnie a krawędź schodów, żebym musiała iść przy ścianie. Czułam się jak schwytany szpieg w filmie detektywistycznym, cała sytuacja wydawała mi się emocjonująca. 

Doniósł na nią sąsiad

Kiedy wyszłam na ulicę, pomyślałam o mamie, po którą kilka lat wcześniej też przyszedł milicjant z nakazem zatrzymania. Po wojnie mama pracowała jako pielęgniarka i któregoś razu podczas rozmowy przez telefon, który znajdował się na wspólnym korytarzu, poradziła pacjentowi: „Proszę spróbować zdobyć amerykańską penicylinę, działa lepiej i szybciej niż tutejsza". Jeden z sąsiadów z komunałki usłyszał to i na nią doniósł. Każdy donos traktowany był jak niezbity dowód – władze nigdy ich nie kwestionowały. Cały system zbudowany został na donosach. Mama została uznana za winną antyradzieckiej agitacji i skazana na dziesięć lat w obozie pracy. Kiedy przyszli po mnie, miała już za sobą dwa pierwsze lata kary. Na ulicy stał wielki czarny samochód – nazywany krukiem. Milicjanci otworzyli mi drzwi i usiadłam pomiędzy dwójką z nich. Samochód przejechał wąskimi uliczkami Arbatu, przeciął plac Maneżowy i zatrzymał się na placu Dzierżyńskiego, pod numerem trzy – przed budzącym postrach kompleksem penitencjarnym zwanym Łubianką.

Wi�cej o: