Mają dwie lewe ręce, ale im się udało. Tak dwaj goście w marynarkach rozpalili internet

Gdy partyjna lewica ledwie wychyla się ponad próg wyborczy, zaś wspierające ją środowiska gubią się we wzajemnych oskarżeniach, oni wyrośli na świeży głos w towarzystwie. Czy podcast Dwie Lewe Ręce, prowadzony przez dwóch facetów w marynarkach (w tym jednego wyklętego), to chwilowy fenomen czy szansa na nowe otwarcie dla tych, którzy ustawiają się na lewo od centrum, ale z dala od radykalizmów? 

24.05.2024 16.41
Mają dwie lewe ręce, ale im się udało. Tak dwaj goście w marynarkach rozpalili internet

Od ponad 20 lat nie powstało w Polsce żadne znaczące lewicowe medium. Od czasów debiutu Krytyki Politycznej żaden projekt nie przedarł się do mainstreamu (nie gubiąc przy tym tożsamości), zaś starsze i uznane, jak "Tygodnik Przegląd" czy "Nowy Obywatel" – wegetują. 

W tej posusze pojawił się niedawno podcast, który przebił się do szerszego grona odbiorców, zaszczepiając nie tylko inną wizję lewicy, ale też inicjując powstanie nowych środowisk. Nowatorska jest nie tylko sama formuła, czyli modny format podcastu, ale też język i sposób rozmowy. To nowatorstwo jest tak naprawdę powrotem do źródeł tego, czym była lewica, zanim okopała się w światopoglądowych wojenkach i wzajemnym tropieniu zdrajców. 

Dwie Lewe Ręce to dla jednych "zdrajcy lewicy", a dla innych jej "zdroworozsądkowy głos". Jeszcze inni mówią, że "o ile prowadzący bronią się merytoryką, odczytaniem i zgłębianiem tematu, to brakuje realnej lewicowej wrażliwości". Faktem jest, że Jakub Dymek i Marcin Giełzak przeczą tezie, którą progresywne środowisko lansowało przez lata: aby odnieść sukces, trzeba trzeba postawić na kobiety i modne tematy tożsamościowe. 

Marcin Giełzak i Jakub Dymek. fot. Karolina Zajączkowska

Przekleństwo lewicy 

Zaczęło się w Łodzi, mieście robotników i rewolucji 1905 roku. 

– Partia Razem chciała zrobić spotkanie z Jakubem, to było zaraz po tym, jak dostał nominację do Grand Pressa ("Już zapomnieliśmy o torturach CIA?", tekst opublikowany na łamach portalu Krytyki Politycznej – przyp. red.), a jeszcze przed wydaniem książki "Nowi barbarzyńcy". Padło na to, że ja poprowadzę to spotkanie. Już po nim poszliśmy na after party, gdzie jeszcze rozmawialiśmy dłużej o polityce, o dziennikarstwie, gospodarce. Tak się poznaliśmy, ale potem nasz kontakt się urwał. Po kilku latach udało się tę znajomość znów ożywić – opowiada Marcin Giełzak. 

W międzyczasie Jakub Dymek z gwiazdy lewicowej publicystyki stał się persona non grata.
W 2017 roku na stronie Codziennika Feministycznego pojawił się artykuł pt. "Papierowi feminiści. O hipokryzji na lewicy i nowych twarzach #metoo". Jednym z negatywnych bohaterów publikacji był Dymek, którego oskarżono wówczas o gwałt i molestowanie seksualne.

Dymka wyrzucono z Krytyki Politycznej, współpracę z nim zerwały także inne redakcje, m.in. "Tygodnik Powszechny" czy portal Gazeta.pl. W wywiadzie dla Onetu powiedział: "Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie: wszystkie osoby, które potraktowałem w sposób seksistowski, arogancki, napastliwy, przykry, poniżający - szczerze przepraszam. Każdą z osobna. Jako osoba, która przyznaje się do lewicowego światopoglądu, powinienem tym bardziej trzymać się wysokich standardów, i to także w życiu prywatnym. Jak widać, nie trzymałem się ich".

Ale do gwałtu się nie przyznał i zapowiedział batalię sądową. 

– To był trudny czas dla mnie i dla moich bliskich, ale nie poddałem się, bo wiedziałem, że oskarżenie było fałszywe – przyznaje Dymek.

Ostatecznie Dymek obronił swoje dobre imię, choć walka w sądach zajęła mu aż 6 lat. Pierwszy wyrok zapadł w 2019 roku. Wówczas sąd oczyścił go z zarzutów, a prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie rzekomego gwałtu z powodu braku podstaw do postawienia zarzutów.

Potem Dymek wygrał jeszcze sprawę o pomówienie.

– Z perspektywy czasu wiem, że ten szereg wygranych spraw uczynił mnie silniejszym, zarówno jako człowieka, jak i dziennikarza – wyjaśnia. 

Krytyka Polityczna ostatecznie usunęła nieprawdziwe informacje dotyczące swojego byłego dziennikarza i zamieściła sprostowanie.

"Nieprawdą jest, że Jakub Dymek dopuścił się molestowania seksualnego, ani że kiedykolwiek przyznał się do molestowania seksualnego. Jakubowi Dymkowi nigdy nie postawiono podobnych zarzutów. Wyrokiem z 29.05.23 Sąd Okręgowy w Warszawie zobowiązał autorki nieprawdziwych stwierdzeń nt. J. Dymka do opublikowania przeprosin m.in. na stronie Krytyki Politycznej. Nieprawdą jest, że J. Dymek >>wygrał z uwagi na umorzenie śledztwa z urzędu<<. Sąd wydał wyrok na podstawie oceny stanu faktycznego i zeznań świadków" – można znaleźć w treści sprostowania.

Marcin Giełzak dodaje, że od początku nie miał wątpliwości, że Jakub jest niewinny. 

– Kiedy ta afera jeszcze trwała, to znaczy przed wyrokami z sądów, więcej niż jedna osoba z lewicowego środowiska mówiła mi, że sprawa jest dęta, naciągana, ale publicznie nie można o tym mówić – opowiada Giełzak i dodaje, że często ta sama osoba publicznie, za pośrednictwem Twittera czy Facebooka, Jakuba Dymka atakowała, by w prywatnej rozmowie w cztery oczy przyznać, że myśli zupełnie inaczej.

– W PRL-u modne było powiedzenie, że żyjemy w określonej rzeczywistości. I tutaj było podobnie. Zdarzało mi się, że ktoś brał mnie na stronę i mówił, że owszem szkoda mu Jakuba, ale przecież "żyjemy w określonej rzeczywistości" – dodaje. 

Marcin Giełzak mówi wprost, że nawet przez moment nie miał oporów przed współpracą z Jakubem.

– Komu miałem ulegać? Tym anonimom z Twittera? Tym osobom, które niczym bohaterowie kina moralnego niepokoju jedno mówią, drugie piszą, trzecie robią? – pyta. 

Myślących podobnie jak Marcin było więcej. To ze spotkań z nimi narodził się pomysł, by zacząć opowiadać o polityce, gospodarce i kulturze z lewicowej perspektywy, ale bez dyktatu autocenzury i kultury woke, która – co możemy przeczytać w opisie podcastu Dwie Lewe Ręce na YouTubie –  jest najlepszym narzędziem do niszczenia lewicy od czasów faszyzmu.

– Zaczęliśmy się spotykać w gronie ludzi, którzy chcieli "trzeciej lewicy", brzydził ich postkomunizm, ale nie przekonywała ich też lewica twitterowa, cały ten kompleks aktywistyczno-korporacyjny. Ich zajmowały problemy mieszkaniowe, podatki, szkoły, szpitale, związki zawodowe. Była też fascynacja starą lewicą, przedwojenną, podziemną, emigracyjną. Któregoś razu zaprosiłem Jakuba na jedno z takich spotkań. Ta społeczność to nie są anonimy z internetu, ale realni ludzie, którzy mają swoje problemy, marzenia i aspiracje, które mają dość wojny polsko-polskiej i mają propaństwowe postawy – tłumaczy Giełzak.

Dymek dodaje, że ciśnienie, aby z tych nieformalnych spotkań powstało coś więcej, może jakieś nowe medium, było ogromne. Byli tam ludzie o lewicowych poglądach, aktywiści, działacze, członkowie Razem, którzy albo nie pasowali do normatywnych, zastanych środowisk lewicowych, albo tacy, którzy poza swoją społecznością szukali czegoś nowego, świeżego. Jednak i tę grupę zaangażowanych ludzi dosięgły dwie główne bolączki lewicy. Pierwsza to ta, zidentyfikowana już przez Oscara Wilde’a, że "przekleństwem lewicy jest to, że wszystkie spotkania organizacyjne zawsze stają się wieczorkami towarzyskimi"; i druga, którą są wieczne wojenki wewnętrzne, animozje, niechęci: ja mogę zrobić to, ale nie z tym

– Postawiliśmy sprawę jasno. Co możemy zrobić tu i teraz. I padło na podcast. Raz, że obaj jesteśmy wielkimi fanami podcastów, a dwa, że wymagało to tak naprawdę byle jakich mikrofonów i można było zaczynać – wyjaśnia Kuba. 

Tak narodziły się Dwie Lewe Ręce. Projekt, który miał być tylko platformą dla dwóch facetów, którzy mieli ambicje, by coś robić, ale niekoniecznie mieli gotowe miejsca. Dymek wciąż był persona non grata w środowisku, a Giełzak pisywał książki i okazjonalnie zamieszczał teksty w różnych tytułach medialnych (od Krytyki Politycznej, "Rzeczpospolitej", Wszystko Co Najważniejsze po Obserwator Międzynarodowy). 

Dynamika rozwoju podcastu zaskoczyła jednak samych twórców. Dziś to coś więcej niż cykliczne rozmowy dwóch panów w marynarkach (zresztą sam wizerunek był nierzadko obiektem ataku: no jak to lewicowiec może tak paradować w marynarce), ale wyrwa w lewicowej banieczce. Medium, które trafia do szerokiego grona odbiorców, stawia nie na tanią sensację czy radykalizm, antagonizowanie i szczucie, ale na argumenty. Choć wydaje się to przepisem na porażkę w czasach powszechnej klikbajtozy i plemienności, Dymkowi i Giełzakowi się udało. I mają z tego nie tylko honey, ale także money

Czy na podcastach można zarobić? Dwie Lewe Ręce pokazują, że tak!

A jeśli o pieniądzach mowa (to zawsze gorący temat na lewicy, o czym mogli się przekonać chociażby oglądający Jasia Kapelę w Kanale Sportowym), to dochody z podcastu pozwalają obu autorom na całkiem wygodne życie.

– Na pewno mam z tego więcej, niż miałem, będąc na stałe w Krytyce Politycznej – wyjaśnia Dymek, ale nie podaje konkretnych kwot. 

W kwestii finansów nieco więcej możemy dowiedzieć się, jeśli wejdziemy na stronę Patronite.pl, gdzie podcast zbiera fundusze na swoją działalność. Według oficjalnych danych portalu podcast ma dziś 1059 patronów, którzy na jego działalność przeznaczają łącznie 45 175 zł miesięcznie. Od początku istnienia zbiórki Giełzak i Dymek pozyskali 361 350 zł. Oczywiście nie są to kwoty do ręki, bo z tej sumy duet opłaca współpracowników – dźwiękowców, montażystów, menadżerów od mediów społecznościowych – i inwestuje w dalszą działalność. 

Niemniej są to pieniądze, których mogą zazdrościć nie tylko lewicowi (czy nawet liberalni) dziennikarze, ale też większość podcasterów, czy szerzej, twórców internetowych. Tym bardziej że na podcastach trudno zarobić i w mediach traktuje się je raczej jako dodatek do głównej działalności. Obaj, Dymek i Giełzak, z robienia podcastu żyją. Choć obaj piszą także do innych mediów, to byt – który jak wiemy, określa świadomość – mają zapewniony. Giełzak rzucił niedawno pracę w branży IT, gdzie zajmował  tworzeniem systemów rekrutacyjnych, by skupić się wyłącznie na współpracy z Dymkiem.

– Na podcaście zarabiam jednak mniej niż w biznesie – dodaje. 

Wspólnota

Zresztą nie tylko o pieniądze czy o sławę chodzi, ale o fenomen społeczny. 

– Oczywiście możesz ubrać ten tekst na tysiąc sposobów jako jego autor i możesz zawiesić różne odważniki w różnych miejscach, ale jeżeli pytasz, czego ja doświadczam jako prowadzący podcast Dwie Lewe Ręce, to doświadczam życia na walizkach, jeżdżąc między klubem a klubem. Stąd (rozmawiamy w Warszawie – przyp. red.) bezpośrednio stąd jadę do Wrocławia, do klubu wrocławskiego, gdzie mamy spotkanie. Z Wrocławia jadę znów do Warszawy na duże spotkanie klubów z udziałem Katarzyny Kasi, Jana Sowy, Jakuba Majmurka i Rafała Wosia, a potem do klubu gdańskiego, gdzie mamy spotkanie z Kamilem Fejferem wokół jego projektu "Ekonomia i cała reszta". 28 maja jadę do Krakowa, gdzie mamy spotkanie z profesorem Krzysztofem Klocem, gdzie nasz klub walczy o upamiętnienie robotników zamordowanych w trakcie strajku w Sempericie. Potem znów jadę do Łodzi, gdzie organizujemy koncert upamiętniający rewolucję 1905 roku – opowiada Giełzak.

Kluby to świeża, ale ważna inicjatywa. Dla mediów to fizyczna, realna legitymizacja w czasach łatwych lajków w mediach społecznościowych, świadcząca o tym, że dany projekt medialny to coś więcej niż burza w necie. Swoje kluby, mniej lub bardziej prężnie działające, mają m.in "Gazeta Wyborcza", "Gazeta Polska" czy "Tygodnik Powszechny", to wszystko stare, solidne marki, ale klub wokół podcastu? Klub słuchaczy dwóch gości w marynarkach to absolutna nowość na polskim rynku.

Rzecz w tym, że nie o osoby prowadzących chodzi, ale o nową wizję lewicy, która idzie za treściami proponowanymi przez Dwie Lewe Ręce. Ta przyciąga ludzi z różnych miast i środowisk, pracowników naukowych, magazynierów, studentów, aktywistki, artystki. Dziś kluby Dwóch Lewych Rąk działają w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu i Berlinie. 

– Nasz klub powstał w grudniu 2023 roku, choć pomysł jego utworzenia pojawił się wcześniej, już w momencie, gdy idea klubów pojawiła się na jednym Q&A. Dziś mamy zapisanych 41 osób, ale na spotkania przychodzi około 15 osób. Część klubowiczów ma dzieci i trudniej im znaleźć przestrzeń. Spotykamy się regularnie na spotkaniach roboczych, które są w pierwszą i trzecią niedzielę miesiąca, a także na wydarzeniach tematycznych – opowiada Jakub Skowroński, jeden z założycieli klubu w Krakowie. 

Jakub na co dzień pracuje jako operator wózka widłowego i sympatyzuje w lewicą, jak sam mówi, "od dawna". 

– Dlaczego założyliśmy klub? Bo w końcu pojawiła się alternatywa na lewicy, której nie trzeba się wstydzić, która nie bierze na warsztat tego, co łatwe - spraw obyczajowych. Lewica nieodcinająca się od problematycznej historii, tylko z niej dumna. Nie tylko wyłącznie progresywna, ale też widząca sprawy  zwykłych ludzi, o których powinna zabiegać, a nie egzaminować ich z poprawności politycznej – tłumaczy i dodaje, że dziś "mainstreamowa lewica niewiele różni się od strony liberalnej, z którą łączy ją hiperindywidualizm i pogarda dla tradycji".

– Lewicy przed długi czas nie było po drodze z patriotyzmem, a dla mnie patriotyzm jest ważny, jestem państwowcem, chcę dbać o dobro społeczne – podkreśla Kuba i zaznacza, że kluby są otwarte na współpracę z innymi środowiskami. 

Krakowski klub organizował m.in. spotkanie z Jakubem Kucharczukiem, kojarzonym z chadeckim Klubem Jagiellońskim, Jankiem Zygmuntowskim z Polskiej Sieci Ekonomii, a także korzystał z gościny Stowarzyszenia Kuźnica, które kojarzone jest raczej z SLD. 

Młodszy o miesiąc, ale liczniejszy, jest klub warszawski, do którego zapisało się już ponad 100 osób. Pieczę nad tak liczną grupą sprawuje między innymi Wojciech Łobodziński, dziennikarz i student zarządzania. 

– Całość prac klubu koordynuje Rada Programowa, która liczy 12 osób, z czego połowa to panie. Mówię o tym, bo ludzie nieznający klubów mogą pomyśleć, że to, na wzór prowadzących podcast, rzesza facetów po 30-stce w marynarkach – opowiada Łobodziński.

W warszawskim klubie działają sekcje filmowa i literacka, spotkania obejmują debaty z udziałem gości, wspólne wyjścia do restauracji czy swojskie grille. Wszystkie inicjatywy są okazją, by porozmawiać o bieżących tematach społecznych, politycznych i kulturalnych. Podobnie jak w Krakowie także tutaj są ludzie z różnych branż, zawodów i środowisk.

– Są ludzie z organizacji takich jak Miasto Jest Nasze, są działacze Razem, osoby, które kandydowały w ostatnich wyborach samorządowych, ale też tacy, którzy stronią od każdej formy politykowania, po prostu są ciekawi świata – podsumowuje Łobodziński. 

W klubach chętnie działają także ludzie z branży IT, która przecież bardziej kojarzona jest albo z neoliberalnymi postawami, albo z Konfederacją. O nich opowiada Radek Tokarz, gospodarz klubu w Gdańsku, prywatnie student medycyny. 

– Informatycy to ludzie, którzy nie muszą tyrać na dwa etaty, bo zarabiają tyle, że stać ich na luksus wolnego czasu. Dla wielu z nich dobro publiczne jest ważne, chcą sprawiedliwego, równego społeczeństwa, więc się angażują – wyjaśnia Radek i dodaje, że jemu "brakowało budowania wspólnoty w tym środowisku lewicowym, które jest szalenie podzielone". 

– Partyjna Lewica odleciała albo w stronę liberalizmu, albo w radykalizm, a Dwie Lewe Ręce wykorzystały niezagospodarowaną niszę, ludzi, którzy mają lewicową wrażliwość, ale nie chcą się identyfikować z polityczną nawalanką – tłumaczy Radek, dla którego ważne są lewicowe tradycje spod sztandaru przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej. 

– Powiedz mi, jak to jest, że 40 proc. młodych kobiet deklaruje się jako lewicowe, a i tak głosują na liberalną Platformę Obywatelską? – pyta Radek.

Dla Radka kwestie światopoglądowe są ważne, ale jego lewicową wrażliwość kształtują sprawy społeczne, chce dobrze działającego państwa, działania zamiast obrażania się.

Nowsza lewica

Czy polityczna Lewica posłucha tego, co mówią członkowie i członkinie klubów? Na razie partyjna Lewica podchodzi dosyć ostrożnie do klubów. Politycy sejmowi ręka w rękę z mainstreamowymi mediami liberalnymi (udającymi lewicowe), jak "Newsweek", "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka", starają się nie zauważać podcastu i społeczności, która za nim stoi. 

No chyba, że trwa kampania.

– Tak, w trakcie kampanii, czy to parlamentarnej, czy samorządowej, odzywali się do nas politycy Lewicy, wiadomo, chodziło o to, żeby się pokazać – tłumaczy Jakub Dymek.

Jednak lewicowa wierchuszka ich raczej omija albo nie zauważa ich istnienia. Wyjątkiem jest inna polityczka koalicji lewicowej, polityczka Razem, Paulina Matysiak, dwukrotna gościni podcastu. 

– Dlaczego podcast odniósł sukces? Myślę że to wypadkowa paru elementów: determinacji, regularności, stworzenia wokół samego podcastu społeczności, patronów, którzy finansowo wspierają twórców, czy zaangażowanych słuchaczy, którym same audycje już nie wystarczają i spotykają się w ramach tworzonych klubów. W mojej ocenie lewicowy przekaz, lewicowe przesłanie wychodzi poza samą lewicową bańkę – wyjaśnia Matysiak i dodaje, że jej zdaniem podcast trafia do szerokiej publiki i pozwala wielu osobom na poznanie lewicowej perspektywy w obszarach, które dotyczą przecież nas na co dzień, takich jak gospodarka, mieszkania, transport, ochrona zdrowia, obronność. 

– Myślę, że chłopaki robią naprawdę dobrą robotę! – podsumowuje.

Czy naprawdę dobrą? Albo inaczej, czy dobra robota wystarczy w świecie #MeToo, polaryzacji, gdzie roszczeniowe Zetki w nosie mają boomersów, którzy tyrali po 14 godzin na dobę?

– Sama długo miałam opory, czy słuchać Dwóch Lewych Rąk właśnie ze względu na osobę prowadzącego. Podcast polecało mi jednak coraz więcej osób. I muszę przyznać, że stoi na bardzo dobrym poziomie merytorycznym. Natomiast wciąż myślę, że należy pamiętać o pewnych niedopuszczalnych zachowaniach, do których sam Jakub Dymek się przyznał – opowiada Marta Zdanowska, działaczka stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, dziennikarka portalu TokFm. 

Zdanowska uważa, że granie (przez Dymka – przyp. red.) osoby zupełnie niewinnej, której złe, radykalne feministki zniszczyły życie, to przesada.

– Inną kwestią, na temat której należy moim zdaniem otworzyć dyskusję, jest ta, czy można w jakiś sposób i po jakimś czasie przestać cancelować, jeśli ktoś przeprosił za swoje zachowanie oraz dochowuje już należytych standardów – dodaje Zdanowska. 

Zdanowska mówi wprost: o ile podcast lubię, to do prowadzącego Dymka mam dystans. 

– Siłą podcastu jest, że w dość prosty sposób przedstawia lewicowe myślenie o świecie i wnikliwie analizuje politykę, a jednocześnie nie traci inteligenckiego sznytu. A jest to przecież dość trudne. Prowadzący nie są oderwani od zwykłego życia i problemów, jakimi żyje większość ludzi. Podoba mi się także odważny dobór gości. W podcaście znajduje się miejsce zarówno dla Dehnela czy Twardocha, jak i Bosaka. I są to długie i wnikliwe rozmowy na poziomie, a nie klasyczna nawalanka – tłumaczy. 

Karolina, która silnie utożsamia się lewicowym środowiskiem i pracuje w liberalnych mediach, uważa, że podcast to żadna nowa jakość na lewicy.

– Przede wszystkim to jest koszmarnie pretensjonalne. Pozycjonują się ponad lewicowe środowisko i okej, są oczytani i przenikliwi, ale ta forma jest dla mnie nie do przejścia – wyjaśnia Karolina i dodaje: – To powinien być kontrprzykład dla wszystkich, którzy ubolewają nam rzekomą cancel culture w Polsce – wyjaśnia Karolina i dodaje: – No i Dymek nie jest miłym gościem.

Na bucowate zachowania Dymka zwraca uwagę wiele osób ze środowiska, więc bardziej sympatyzujący z duetem widzą w tym klasyczną grę w dobrego i złego policjanta. Z jednej strony charakterów się nie wybiera, z drugiej, pracując z ludźmi i dla ludzi, można się nieco postarać. 

Julka z Twittera i facet w drelichu 

Dawne grzechy mają długie cienie, więc w środowisku Dymkowi wciąż się obrywa. Ci, którzy wierzą w jego niewinność albo po prostu są przeciwni cancelowaniu (lub uważają, że jeśli już, to powinno być czasowe), podkreślają, że męska perspektywa na lewicy mogła być kluczem do sukcesu podcastu. 

– Dymek z Giełzakiem pokazują, że "zwykli" faceci mogą być lewicowcami, a nie tylko stereotypowe i memowe "Julki z Twittera" – opowiada Michał, 30-latek z Lublina, pracownik gastronomii.

– Wszędzie w mainstreamowych, liberalno-lewicowych mediach słyszałem, że jako facet jestem tym złym, mam przepraszać, a najlepiej wypierdalać. Dyskryminacja mężczyzn w głównym nurcie lewicowego przekazu nie istnieje, a walka płci jest ważniejsza niż walka klas – opowiada Michał, a ja przytaczam mu jedną imb twitterowych, którą jednym wpisem wywołał Jakub Dymek.

Autorzy podcastu Dwie Lewe Ręce. Fot. Karolina Zajączkowska

Chodziło dosyć oczywistą kwestię: lewica nie ma nie tylko oferty skierowanej do mężczyzn, ale nie ma też języka, którym mogłaby do nich mówić. Na wiecach i w wystąpieniach członkiń lewicy głośno wybrzmiewa przekonanie, że polityka zmieni się na lepsze wyłącznie pod warunkiem, że zajmą się nią wyłącznie kobiety. 

"Lewica w Polsce jest partią kobiet i sama się tak określa [...] A potem zdziwienie, że młodzi mężczyźni głosują na Konfederację" – napisał w lipcu 2023 Dymek i dodał, że "po progresywnej i lewicowej stronie nie ma atrakcyjnej oferty dla mężczyzn i chłopaków, a normalne zainteresowania są piętnowane jako toksyczne".  

A lewica może mieć twarz mężczyzn. Taką jak Maciej Zaboronek, ekspert ds. polityki klimatycznej w Ogólnopolskim Porozumieniu Związków Zawodowych, słuchacz podcastu.

– Ważny jest przekaz do kobiet, ale przecież kobiety nie żyją wyłącznie tematem aborcji i dyskryminacji płciowej, ani osoby LGBT nie żyją wyłącznie tematem ślubów, bo życie w większości składa się z innych spraw: mieszkań, pracy, opieki medycznej. A w tych sprawach lewica albo się nie przebija, albo nie jest wiarygodna, bo jej zaplecze kadrowe wyrasta z innych tematów. Mało jest na lewicy związkowców, za dużo feministek, mało ludzi spędzających dorosłe życie na prowincji, a jeśli już, to raczej tych dobrze sytuowanych lubiących pouczać innych – opowiada Zaboronek.

W jego przekonaniu lewica wciąż kojarzy się z elitami, elitarnymi sposobami życia i zachowaniami. O innej lewicy Maciek słucha w podcaście. 

– Podcast daje dostęp do ciekawych, pogłębionych informacji, a nie polega tylko na przyjmowaniu politycznej papki tożsamościowych mediów. A to może być atrakcyjne niezależnie od poglądów słuchaczy, tym bardziej że prowadzący nie skupiają się na tych tematach, do których daje się spychać dzisiejsza lewica polityczna, tylko patrzą znacznie szerzej. Do tego robią to z lewicowej perspektywy w taki sposób, że wydaje się ona być po prostu rozsądna – wyjaśnia.

Czy faktycznie lewicowe medium, jakim jest podcast Dwie Lewe Ręce, może trafić w gusta osoby określającej się jako konserwatywna? Pytam o to Michała Płocińskiego, dziennikarza i publicystę dziennika "Rzeczpospolita", szefa działu Opinie w tejże gazecie.

– Słucham podcastu i zgadzam się, że ma szanse trafić do szerokiego grona odbiorców, także osób, które absolutnie z lewicą się nie utożsamiają – wyjaśnia Płociński, ale dodaje, że nie zaskakuje go krytyka podcastu z lewej strony sceny politycznej. 

– To dość oczywista konsekwencja tego, że polska lewica jest dziś bardzo słaba. Nie tylko liczebnie – jej tematy, wrażliwość i perspektywa są właściwie poza nawiasem debaty publicznej. To zresztą także wielki triumf neoliberalizmu, czego konsekwencją jest m.in. to, że autoidentyfikacja lewicowa młodych ludzi dokonuje się głównie po linii obyczajowej. I w ten sposób "lewicowy" w głowach wielu młodych oznacza właściwie to samo co "liberalny", a dla niektórych to nawet synonim słowa "hiperindywidualistyczny" – podkreśla publicysta "Rzeczpospolitej". 

Michał Płociński zauważa, że szybko rosnąca popularność podcastu bierze się z tego, że jego autorzy chcą budować, nieco chałupniczo, centrolewicowe medium. 

– Jest mnóstwo ludzi, którzy przez ostatnie 35 lat nie mieli takiego głosu w debacie. W końcu się pojawił – dodaje. 

Magdalena Okraska, publicystka związana z "Nowym Obywatelem", ale publikująca także w "Tygodniku Solidarność" i Magazynie Spider’s Web+, zauważa, że dzięki podcastowi do lewicowej bańki wleciało trochę świeżego powietrza.

– Kultura woke od kilku lat zabija lewicę od środka, ale lewica także wcześniej miała podobne problemy: tropienie w swoich szeregach wyimaginowanego "faszyzmu", piętnowanie absolutnie każdego odstępstwa od normy, odcinanie się grup i osób od siebie nawzajem itp. Teraz woke służy głównie szantażowi: wyznaczony jest kanon zachowań i poglądów "przyzwoitego człowieka", co do których nie można mieć wątpliwości ani czynić od nich odstępstw. Wszelkie "a może się zastanowimy…" są uznawane za schizmę i skandal – podkreśla Okraska. 

– Nowa Lewica jako partia nie odpowiada na ich potrzeby, bo nie ma absolutnie żadnej oferty dla nikogo: nawet o obiecaną aborcję nie potrafi z liberałami zawalczyć. Nie dziwię się, że osoby o lewicowej wrażliwości szukają innych głosów, innych środowisk – wyjaśnia Okraska, której "Nowy Obywatel" i tematy, które podejmuje, jest spychany na margines lewicowej narracji głównego nurtu spod znaku polityki tożsamościowej.

Być jak Krzysztof Stanowski

"Wyłania się z tego obraz projektu, który >>zażarł<< jak mało który medialny pomysł ostatnich lat [...] Nic dziwnego, że tradycyjne media patrzą na [ten projekt] z mieszanką strachu, zazdrości i oburzenia" – tak o Kanale Zero, popularnym projekcie Krzysztofa Stanowskiego, dziennikarza, influencera, celebryty, pisał niedawno na łamach "Tygodnika Powszechnego" Jakub Dymek. 

Te słowa na temat Kanału Zero Stanowskiego można odnieść, oczywiście we właściwej skali, do podcastu Giełzaka i Dymka.  

W cytowanym tekście Karolina Korwin-Piotrowska o bijącym rekordy popularności projekcie Krzysztofa Stanowskiego mówiła tak: ">>Stare<< media mają problem, bo Stanowski ma odwagę i stać go na to, żeby robić, co mu się podoba [...] W tradycyjnych mediach albo masz łamany kręgosłup, albo się boisz, że zostaniesz skancelowany".

Niezależność jest dla Dymka i Giełzaka bardzo ważna, choć podkreślają, że to luksus. 

–  O ile w tradycyjnych czy tożsamościowych mediach autocenzura, powodowana sympatiami politycznymi czy zależnościami biznesowymi, jest na porządku dziennym, to my jesteśmy od tego wolni. Wiem, że możemy zaprosić do programu Krzysztof Bosaka i nikt nie przyjdzie pogrozić mi paluszkiem albo nie powie, że nas zwolni – opowiada Dymek i dodaje, że cały projekt jest zbudowany na wzajemnym zaufaniu, przekonaniu, że to jest wartościowe i rozwojowe.

Dymek dodaje również: – Ludzie, którzy słuchają naszego podcastu, też nie muszą iść na żadne kompromisy. Wręcz przeciwnie, oni nie chcą kompromisu. Chcą dostać w dwugodzinnym odcinku to, czego przez cały tydzień nie dostali od głównonurtowych mediów. Analizę, dystans do partyjnej wojny i rozmowę, która szanuje intelekt i wiedzę słuchacza" – podkreśla.

– Jeśli inni ludzie, którzy współtworzą nasze środowisko, chcą iść do polityki, dołączyć do partii bądź zakładać nową, niech to robią. Będę im życzył powodzenia, ale ja nie mam zamiaru walczyć o mandat posła czy radnego – dodaje Giełzak. 

Obaj prowadzący zgodnie mówią: naszą ambicją jest zrobienie dobrego programu, takiego, jakiego sami chcielibyśmy słuchać. 

Piłka na lewej stronie boiska

"Setki milionów ludzi na świecie odpływa do podkastów, YouTube’a czy nowych form nie dlatego, że nie chce informacji. Przeciwnie: uważają, że tradycyjne media nie dają już im wiedzy i uczciwych opinii, bo są zbyt uwiązane interesami sponsorów i partii, rygorem poprawności politycznej, dyktatem intelektualnych mód i wyników badań fokusowych".

To znów cytat z tekstu Dymka o Kanale Zero i Stanowskim. I znów odnieść go można do podcastu Dwie Lewe Ręce.

Zacząłem ten tekst od refleksji, że od ponad dwóch dekad w lewicowej przestrzeni medialnej trwa posucha. Gdy kolejne projekty powstają i upadają, grzęzną na mieliźnie kółka wzajemnej adoracji, gdy spotkania robocze przemieniają się w nocne Polaków rozmowy (i nic więcej), wyrasta podcast, który ma szansę na większy sukces. Albo coś więcej niż tylko duszenie się we własnym sosie. 

Podcast to forma tania i łatwa. Mikrofon i dwie (lewe) ręce wystarczą. Przykładem oszałamiających sukcesów jest Joe Rogan, a na polskim rynku Żurnalista. Ten pierwszy to wyraz tego, czego tak naprawdę szukamy we współczesnych mediach, ten drugi to przykład, że nawet poważne zarzuty nie przekreślają twojej szansy na internetową sławę. 

Inna rzecz, że popularność podcastów stale rośnie. W 2023 roku już blisko 10 mln polskich internautów słucha treści słownych audio przynajmniej raz w miesiącu – wynika z piątej edycji badania "Słuchacz podcastów w Polsce" przygotowywanego cyklicznie przez Grupę Eurozet we współpracy z Publicis Groupe.

– Jest rok 2024, więc nikt nie bawi się w portale albo gazety, ale zakłada podcasty czy kanały na YouTubie – wyjaśnia Dymek.

Zamiast pieniędzy z reklam (jak gazety czy portale) czy z grantów (tożsamościowe projekty medialne) dostają pieniądze od słuchaczy. Patronite to ich jedyny pośrednik biznesowy. Reszta to, jak się dziś mówi, content.

Dziś Dymek z Giełzakiem lecą na świeżości i autentyczności. Nie boją się debaty.

– Chcę wkładać głowę tam, gdzie inni boją się włożyć lewą rękę. Nie wierzę w to, że mecze na wyjeździe należy oddawać walkowerem. Jak się wszystkie mecze na wyjeździe oddaje walkowerem, to nic dziwnego, że się potem zamyka tabelę. Gra się na każdym boisku, z każdym przeciwnikiem – wyjaśnia Giełzak. 

Jego lewa ręka, Jakub Dymek dodaje: Jesteśmy normalnymi ludźmi. Lubimy i sport, i książki, gry wideo i dyskusje o sprawach społecznych. To, że nie jesteśmy tylko awatarami partii politycznych albo stronnictw na wojnie kulturowej, na pewno pomogło naszemu programowi. 

Na razie Dwie Lewe Ręce grają bez faulowania: nie idą w sensację, clickbajty, a bieżących tematów nie omawiają w sposób bokserski. Nie muszą stawiać na medialny cyrk, bo widownia się zgadza, ale łaska patronów, ich uwaga i hojność, na pstrym koniu jeździ. Na razie mamy mecz, a nie freak fight, trzeba więc trzymać kciuki (obu rąk), by ten nowy projekt medialny nie skończył tak, jak wiele spotkań lewicowych aktywistów. Z kacem i marną wizją przyszłości.