Słyszeli "to nikogo nie interesuje". Poszli na swoje i mają miliony odbiorców. To nowe pokolenie dziennikarzy

Utowarowienie osobowości i poglądów, zamiana szpalt w gazecie na konto w mediach społecznościowych, przymilanie się followersom zamiast kontrolowania polityków – dziennikarze coraz częściej stają się influencerami informacyjno-rozrywkowymi. Dla jednych media społecznościowe to drugi etat, dla innych to główna działalność. Jakie są szanse i zagrożenia nowej ery dziennikarstwa? 

27.12.2023 20.39
Słyszeli "to nikogo nie interesuje". Poszli na swoje i mają miliony odbiorców. To nowe pokolenie dziennikarzy

Branża medialna jest mało stabilna. Mniejszym problemem staje się teraz mobbing, a większym kiepska sytuacja materialna dziennikarzy i redaktorów. Także rosnąca zależność od reklamodawców, celów biznesowych określonych przez liczbę klików (i sprzedanych prenumerat) i nieufność, a nawet wrogość wobec mediów są problemem. Zawód staje się coraz mniej prestiżowy. Nie dziwi więc, że dziennikarze odchodzą z redakcji, a na ich miejsce nie widać chętnych. O brakach kadrowych mówią niemal wszyscy wydawcy. 

Ludzie mediów mają dwa wyjścia. Albo ucieczka do PR-u, biznesu, do polityki lub instytucji państwowych, albo własna działalność dziennikarska. Zwrot technologiczny w komunikacji masowej sprawił, że nie trzeba ogromnych pieniędzy, by robić media. Produkcja treści stała się tania jak nigdy wcześniej, ale ta przecena to nie tylko szansa, ale i zagrożenie. Zarówno dla tzw. tradycyjnych mediów – którym mariaż z mediami społecznościowymi nie zawsze wychodzi na dobre – jak i dla twórców, którzy myślą, że łatwo przenieść gazetę i standardy dziennikarskie na Instagram.

Influencerzy informacyjni. Na wesoło i na poważnie 

Dla jednych odejście z mediów było koniecznością (polityczna zmiana i czystka w mediach publicznych), dla drugich wyborem (mieli dość fatalnych zarobków i warunków pracy, ergo: kondycji branży), ale łączy ich to, że musieli znaleźć pomysł na siebie. 

– Gdy pisałem do "Gazety Wyborczej" o gangach narkotykowych i kartelach w Meksyku, w komentarzach pod tekstem ludzie kłócili się o PiS i PO. Na Instagramie nawiązują do tego, o czym mówię. Czytają, słuchają. Płacą za moją pracę. Dzięki Instagramowi mam wielką satysfakcję zawodową. Dawno nie czułem się tak dobrze

wyznał w rozmowie z magazynem “Press” Maciej Okraszewski, twórca Działu Zagranicznego, jednego z najpopularniejszych podcastów w Polsce.

Dlaczego Okraszewski stworzył swój projekt? Ciągle słyszał, że "w Polsce nikogo nie interesują sprawy zagraniczne" i "nikt nie będzie o tym czytał". Okazało się, że zainteresowanych jest dużo więcej, tylko trzeba umieć ich odnaleźć, a paradoksalnie łatwiej o to jednostce niż korporacyjnej machinie.

Dziś Dział Zagraniczny to głównie podcast, ale też prężnie działający profil na Instagramie (prawie 91 tys. obserwujących) i Facebooku (40 tys. obserwujących).

Instagram to także miejsce działania Miłosza Wiatrowskiego-Bujacza. Wcześniej związany był z "Gazetą Wyborczą" i wciąż do niej okazjonalnie pisze, ale teraz postawił na własną markę. Jego konto na Instagramie @milosz.miedzy.innymi śledzi dziś prawie 200 tys. osób. W swoich stories nie tylko nie powtarza tego, co mówią media, ale wręcz objaśnia je, tłumaczy i poprawia ich narrację. Wiele osób nieufających mediom śledzi właśnie Miłosza. Jego analizy dotyczące polityki, spraw międzynarodowych i społecznych często bardziej wyczerpująco rozwijają temat niż medialne treści pisane na akord. Wiatrowski-Bujacz wygrywa autentycznością i zaangażowaniem. 

Poza Instagramem Wiatrowski-Bujacz prowadzi też autorski podcast i udziela się w radiu Newonce. 

Królem "twitterowego dziennikarstwa" jest Łukasz Bok. Dla tysięcy internautów jest pierwszym źródłem informacji, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że Bok "tylko przepisuje internet, ale robi to szybko". Treści, które publikuje Bok w mediach społecznościowych, to często jedno-, dwuzdaniowe komunikaty stworzone na podstawie depesz agencji informacyjnych czy postów korespondentów. Bok jednak nie odsyła do źródeł, nie proponuje zagłębienia się w temat. Jego sposób działania to krótkie serie z karabinu maszynowego informacji.

Jego profil na X (Twitterze) śledzi prawie 700 tys. osób. Dla porównania dziennikarza roku 2023 Wojciecha Czuchnowskiego obserwuje "tylko" 60 tys. osób, 100 tys. śledzi Szymona Jadczaka, który laur dla najlepszego dziennikarza w Polsce zdobył rok wcześniej.  

Bok ma dużo więcej followersów niż największe redakcje w kraju: Onet i Wirtualną Polskę śledzi odpowiednio niecałe 112 i ponad 149 tys. osób. Do tego dochodzi ponad 1,2 miliona followersów Boka na Instagramie. Zasięgi Boka idą w miliony wyświetleń, tysiące reakcji i setki cytatów.

W 2023 roku Bok był drugim najpopularniejszym "dziennikarzem" w sieci. Piszemy w cudzysłowie “dziennikarzem”, bowiem lwia część branży uważa, że przepisywanie internetu nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem.

Łukasz Bok od 2013 roku, gdy założył na Facebooku stronę "Konflikty i katastrofy światowe", konsekwentnie zajmuje się tylko geopolityką.

– Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie do dziennikarskiej zabawy. Pisałem do szuflady o wydarzeniach zasłyszanych w telewizji już w wieku 10 lat. Technika szła naprzód i w 2013 roku założyłem stronę o nazwie "Konflikty i katastrofy światowe", na której mogłem publicznie opisywać to, czym się pasjonuję. Nie spodziewałem się, że po siedmiu latach będzie to ścisła czołówka polskich mediów, jeśli spojrzeć na liczbę czytelników

mówił w wywiadzie dla "Dziennika Zachodniego" w 2020 roku.

Wtedy właśnie, w dobie pandemii, o Łukaszu Boku zrobiło się głośno.

Popularność w mediach społecznościowych próbował przebić na medialny biznes. Stworzył fundację Lepsze Media i serwis poinformowani.pl. Według danych z serwisu rejestr.io od 13 maja do 31 grudnia 2021 roku fundacja Lepsze Media zanotowała przychód 215,3 tys. złotych, z czego zysk wyniósł 45,7 tys. złotych. Wynik dosyć średni. 

Dla wielu osób przedsięwzięcie Boka było początkiem kariery dziennikarskiej, ale pracowali za darmo w ramach stażu albo na niskie gratyfikacje. Spora część z nich zasiliła zresztą rozpychający się na rynku koncern medialny Iberion, który swój rozwój też zawdzięcza mediom społecznościowym. 

Łukasz Bok swoją rozpoznawalność buduje na szybkości: stara się podawać informacje jako pierwszy, często szybciej niż mainstreamowe media czy agencje prasowe. Niestety nie zawsze idzie to w parze z jakością. Dwa, trzy zdania nie mówią nic o istocie wydarzenia, konfliktu. O Jemenie, Ukrainie, Syrii pisze z bezpiecznego dystansu fotela. 

To, co robi Bok, ale na wesoło, z "jajem i z dużą dozą sympatii internetowej społeczności", robią Michał Marszał i Make Life Harder. Są specyficznymi  influencerami informacyjnymi: o świecie opowiadają poprzez memy publikowane w formie stories

Marszał wywodzi się z kultowego tygodnika Jerzego Urbana "NIE". Konto Marszała śledzi 377 tys. fanów. Większość zresztą przyszła za Marszałem z profilu tygodnika, którym instagramer się zajmował. 

Zaczęło się od błogosławieństwa samego naczelnego. Gdy memy z portali takich jak Kwejk czy 4chan przenosiły się do mediów społecznościowych, Marszał dostrzegł swoją szansę. Zaczął na profil "Tygodnika NIE" wrzucać autorskie memy. Chociaż w umowie miał tylko zajmowanie się profilem na Facebooku, to stworzył też konto na Instagramie, które teraz przemianował na swoje imię i nazwisko. Dziś to jego osobisty kanał. 

– Staram się być pierwszy, jeśli sam tworzę newsa, i co najwyżej drugi, gdy portale czy telewizje informacyjne podają coś już dostępnego. Bardzo cieszę się, że dużo ludzi, szczególnie młodych, korzysta z mojego Instagrama jako źródła informacji. Tu dokonuję selekcji i obróbki zgodnie ze starą szkołą dziennikarską, którą przechodziłem przez 15 lat w papierowym “Tygodniku NIE”. Liczby rosną, więc jest na to wzrastający popyt na rynku. Portale, nie mówiąc o gazetach, nie mają takiej elastyczności. Łańcuch decyzyjny, czy coś publikować, jest u mnie dużo krótszy, bo decyduję wyłącznie ja

– mówi nam Marszał.

Zdaniem Marszała jego profil nie jest konkurencją dla tradycyjnych mediów. Faktycznie to zupełnie inny rodzaj relacji: Marszał, podobnie jak Bok, raczej korzysta z tego, co przygotują inne media. 

– Jestem raczej uzupełnieniem szerokiego źródła informacji dostępnego na rynku. Forma, którą się zajmuję, to tylko zajawienie tematu w krótkiej, szybkiej i żartobliwej formie. Niektórym to wystarcza, by mieć ogólne pojęcie, innym, mam nadzieję, że większości, chce się zgłębiać tematy, o których dowiadują się z memów. To, co robię, ogląda się w pośpiechu, w autobusie, windzie, w toalecie, czasem po całym dniu tuż przed snem. Działam w inforozrywce – tłumaczy Marszał. 

Bliźniaczą wobec Marszała działalność prowadzi wspomniany profil Make Life Harder. To jedno z najpopularniejszych dziś przedsięwzięć na Instagramie i szerzej w całym polskim internecie. Śledzi je 1,4 miliona obserwatorów. Podobnie jak Marszał MLH stawia na stories. 

Konto na Instagramie jest rozwinięciem bloga, który w 2011 roku założyli Jakobe Mansztajn i Rafał Żabiński. Miała to być satyryczna odpowiedź na lifestylowy blog Katarzyny Tusk "Make Life Easier". Dziś za projektem, jak wspominaliśmy głównie instagramowym, stoi Mansztajn ze swoją partnerką, aktorką Karoliną Bacią. 

Działają jak dobrze naoliwiona maszyna według ustalonego schematu: rano powitanie nawiązujące do rozpoczęcia pracy w korporacji (np. content memowy ze zwierzętami). Potem wydarzenia ze świata i Polski, często nawiązujące do polityki, sportu i spraw społecznych. 

– Do pandemii MLH znane było jedynie z długich tekstów. W pandemii wymyśliłem sobie nową formułę: gadania do ludzi przez stories na IG, przez memy itp. Z początku chodziło o to, aby podtrzymywać ludzi na duchu w tamtym czasie. I tak już zostało: zacząłem etatowo robić memy, komunikować się w formule commentary, wymyślać sobie jakieś mniej lub bardziej udane formaty stanowiące tło cyklu dnia

– mówił w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Mansztajn.

Instagramowe konta dla Marszała i Mansztajna to praca na cały etat. Bieżącą działalność starają się finansować ze współpracy reklamowej. Mają jednak taki luksus, że mogą sobie wybierać, z kim chcą współpracować. Wiedzą, że dziś nawet reklamowe stories musi być wciągające. Konsekwentnie odmawiają współpracy bukmacherom, przemysłowi alkoholowemu, tytoniowemu. 

–  Dziś w prowadzeniu Instagrama pomagają mi 4 osoby, którym płacę pensje, mamy biuro, w którym się spotykamy i wspólnie pracujemy. Zajmują się researchem, przeglądaniem wiadomości, a dostaję ich kilka tysięcy dziennie, oraz realizacją pomysłów, na które nie mam czasu. Dzięki temu całość udało się sprofesjonalizować. Ma to ręce i nogi i daje perspektywy szybkiego rozwoju w przyszłym roku i następnych latach 

– podkreśla Marszał.

Marszał z prowadzącymi MLH pozostaje w dobrych relacjach i nie uważają siebie za konkurencję. Pomimo ogromnych zasięgów wciąż postrzegają swoją pracę jako zabawę. Wstrzelili się w trend w komunikacji: uproszczenie przekazu, skrócenie i nadanie mu humorystycznej formy. 

– Wydaje mi się, że ludzie coraz częściej wolą tego typu strony od np. gazet. W jakimś sensie nad tym ubolewam, bo wychowałem się na książkach i prywatnie zajmuję się literaturą. Jednocześnie zdaję sobie jednak sprawę, że przeczytanie artykułu na dwanaście tysięcy znaków po dziewięciu godzinach w pracy nie jest tak łatwe i przyjemne jak przescrollowanie kilkunastu memów, które w obrazkach streszczają dzień i przy okazji dają poczucie, że trzymasz rękę na pulsie i nic cię nie omija – komentował na łamach "Rzeczpospolitej" Jakobe Mansztajn.

Z mediami na rzecz własnej twórczości na Instagramie pożegnała się Paulina Górska, autorka popularnego podcastu i kanału na Instagramie (121 tys. obserwujących). 

– Przez ponad 15 lat pracowałam w mediach. Bycie autorką internetową jest więc powrotem do źródeł. Uwielbiam pracę analityczną, zbieranie danych i informacji, weryfikację, rozmawianie z ludźmi, kreatywne tworzenie i pisanie. Cenię sobie działanie na własny rachunek, bo sama mogę o wszystkim decydować: jakim tematem się zajmę, w jakim czasie, ile na pracę poświęcę czasu, ta samodzielność i wolność jest dla mnie ważna – opowiada Górska.

Górska dostrzega także inną wartość swojej twórczości. To bliska społeczność. 

– Społeczność daje świetną możliwość kontaktu live z moimi odbiorcami, dzięki kontaktowi praktycznie na bieżąco wiem, co ich interesuje, jakie mają wątpliwości, czy podoba im się to, co tworzę, czy też nie, o czym chcą czytać, jakie tematy pogłębić – tłumaczy. 

To duże media naśladują dziś taki styl kontaktu z odbiorcami. To ona wyznacza trendy.

Górska uważa, że pisanie do mediów społecznościowych, chociaż zależne od algorytmów, przypomina pisanie do portalu. W końcu liczy się treść. 

– Algorytmy oczywiście mają znaczenie, jednak zasady wszędzie są podobne: materiały muszą być ciekawe, angażujące, informacyjne, wywołujące dyskusję, aby dotarły do dużego grona odbiorców. W końcu chodzi o utrzymanie uwagi użytkownika jak najdłużej. Ale gdy przyjrzymy się portalom informacyjnym, to przecież i tam ważne jest utrzymanie uwagi użytkownika i przyciąganie go jak najczęściej. Ostatecznie wszyscy ci, którzy tworzą treści informacyjne, niezależnie od miejsca pracy i publikacji, chcą, aby praca docierała do jak największego grona odbiorców – opowiada.

Pozorna niezależność 

Publikacje influencerów informacyjnych, takich jak wspomniani Marszał, Bok, Wiatrowski-Bujacz, ale też Paulina Górska (Eko.Paulina Górska) i inni, mają dziś zasięgi zbliżone do największych redakcji. Indywidualni, niezależni twórcy nie mają wsparcia zespołu menedżerów, prawników, działów reklamy, ale też zyskami nie muszą dzielić się z korporacją. To dla nich i ryzyko, i szansa.

Michał Marszał twierdzi, że nawet memiarz musi przejmować się etyką dziennikarską. Gdy robi memy, przykłada się jak do pisania tekstów.

– Przez 15 lat pracy w zawodzie śmiałem się już chyba z każdego. Miałem proces tylko z Tuskiem za żart primaaprilisowy. To chyba niezła średnia jeśli chodzi o rzetelność – podkreśla. 

– Na spotkaniach autorskich podchodzą do mnie ludzie, którzy mówią, że nie czytali moich książek, ale znają mnie z Instagrama. Śledzą moje wpisy – wyznaje Mariusz Szczygieł.

Szczygieł dodaje, że w promowaniu siebie nie ma nic złego. Dziś Szczygieł jest luźno związany z "Gazetą Wyborczą" i skupia się pisaniu książek oraz prowadzeniu projektów z branży wydawniczej i eventowej. 

Ikona polskiego reportażu publikowanie w mediach społecznościowych stawia na równi z pracą reportera. Instagram nie jest dla niego tylko dodatkiem do pracy, ale jej elementem. 

Czy można porzucić szacownego "New Yorkera" na rzecz influencingu dziennikarskiego? Pewnie. Tak zrobiła Jia Tolentino, którą na portalu X śledzi 160 tys. osób, a 50 tys. mniej na Instagramie.

– Dużą część kariery zawdzięczam mojemu temperamentowi, osobowości, a w internecie sprzedaje się właśnie osobowość – mówiła w rozmowie z brytyjskim “Guardianem”.

Zdaniem Tolentino tożsamość dziennikarza-influencera musi być szybko rozpoznawalna przez konsumenta.

– Pisanie to styl życia i odwrotnie – podkreśla Tolentino i dodaje, że wybór fotocentrycznego Instagrama wpływa na treści, które tworzy. Choć "New Yorkera" trudno utożsamiać z nudnym, staroświeckim pismem, jakim wciąż jest np: "Washington Post", to wciąż gazeta ma swoje ograniczenia. 

Oczywiście influencerzy informacyjni to nie tylko jasna strona mocy. To nie tylko tworzenie społeczności i zmienianie (lub tylko zabawianie) świata. To nie tylko dziennikarstwo dla klimatu, pozytywny influencing, geopolityka twitterowa. To także patotreści bez kontroli. 

Dziennikarze “Gazety Warszawskiej” czy "Gazety Polskiej" nie ma takich zasięgów jak na przykład Marcin Rola, który od 2016 roku prowadzi telewizję internetową wRealu24.pl. Utrwala w niej takie stwierdzenia jak: „muzułmanie to gwałciciele i pedofile”. Wiosną 2022 roku strona wRealu24.pl wraz z kilkoma innymi znanymi z szerzenia dezinformacji i rosyjskiej propagandy serwisami została zablokowana przez polskie służby, a w sierpniu YouTube usunął wszystkie materiały filmowe z kilku kanałów prowadzonych przez Rolę na tej platformie. Łącznie było to ponad 600 tys. subskrybentów. Rola kontynuuje swoją działalność na Facebooku, Twitterze i własnej platformie streamingowej BanBye.com, która miała być alternatywą dla YouTube’a.

Dochodzimy do kwestii banów i zależności od algorytmów. Nawet jeśli prowadzi się kanał, który niekoniecznie szczerzy spiskowe teorie, można stracić konto na YouTubie czy Facebooku (to przypadek Społecznej Inicjatywy Narkopolityki, której konta usunął Facebook w 2018 roku. Organizacja później wygrała w polskim sądzie starcie z platformą).

Gdyby Onet.pl czy "Rzeczpospolita" straciły swoje konta w mediach społecznościowych, obu serwisom spadłby ruch na stronach internetowych, ale nie oznaczałoby to końca ich działalności.

Co innego w przypadku influencerów informacyjnych. O tym mówi właśnie Paulina Górska i wyjaśnia swoją strategię.

– Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w każdej chwili ktoś może mi ukraść konto, może ono zostać usunięte lub Meta wycofa się z Europy. Dlatego tworzę treści w różnych miejscach. Obecnie działam na Instagramie, w mniejszym stopniu na TikToku, Facebooku. Inne jeszcze treści tworzę na LinkedIn, gdzie mam kilkanaście tysięcy obserwujących, głównie zainteresowanych ESG i zrównoważonym rozwojem w biznesie. Każda platforma ma swoje plusy i minusy oraz daje możliwość budowania odrębnej społeczności. Niedawno uruchomiłam stronę z blogiem www.paulinagorska.com. Od roku rozwijam podcast "Lepszy klimat" z nowym odcinkiem co tydzień i ta forma daje mi ogromną satysfakcję

– tłumaczy Górska. 

Niewidzialny etat

W czasach, gdy wszyscy konkurują ze wszystkimi o uwagę wszystkich, bycie w mediach społecznościowych to dla dziennikarzy konieczność. Siłą rzeczy wielu z nich dziś więcej pisze na portalu X niż na stronie czy w gazecie. Każdy dba o swoją promocję, stając się poniekąd influencerem informacyjnym.

W jednej z dużych redakcji w Warszawie powstał nawet regulamin publikacji w mediach społecznościowych: jeśli dziennikarz ma newsa, to musi go najpierw podać w gazecie (serwisie), a dopiero potem chwalić się w mediach społecznościowych. W praktyce różnie bywa.

– Jak napiszę tekst, to wrzucam go na X, na Instagram, czasem nagrywam TikToka. Zajmuje mi to od kilkudziesięciu minut do nawet dwóch godzin, zależy od tematu i pomysłu. Gdybym policzyła, to wychodzi, że w miesiącu robię ćwierć etatu dodatkowo, promując swoje teksty. To taki niewidzialny etat, bo nikt mi za to nie płaci. Oczywiście też nikt ode mnie tego nie wymaga, ale jeśli chcę wyrobić sobie nazwisko, muszę być obecna w socialach. Gdybym chciała jeszcze dodatkowo zyskać zasięgi, musiałabym z własnej kieszeni płacić za konta premium i weryfikację

– opowiada 25-letnia dziennikarka pracująca w dużym portalu.

Sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem jest Paweł Bednarz, kiedyś reporter dużej stacji, dziś luźno związany z kilkoma redakcjami, oprócz pisania i nagrywania rozmów wideo prowadzący debaty i konferencje.

– Branża mediów się zmienia. Na Zachodzie współpraca z wieloma tytułami jednocześnie nie jest niczym nadzwyczajnym. W dobie rosnącego znaczenia mediów elektronicznych, w przypadku najsłynniejszych dziennikarzy można powiedzieć, że to oni sami stali się kanałem informacyjnym. Widać to po rosnącej popularności chociażby kont na platformie YouTube. W moim przypadku udało mi się zachować dobre relacje z tytułami, z którymi pracowałem wcześniej i dalej z nimi utrzymuje współpracę. Daje to przestrzeń do poszerzania wiedzy, zdobywania nowych kontaktów oraz nowych umiejętności i końcu tworzenia własnego projektu AutoElectroMoto – komentuje Bednarz i dodaje, że "bycie na swoim”, czy też mówiąc budowanie swoich kanałów daje dziennikarzom szansę na tworzenie pozycji w często ściśle wąsko określonych dziedzinach i branżach, którym w przypadku większych mediów, tych
nie branżowych, nie poświęca się zbyt wiele uwagi.

Dla niego pierwszym kanałem społecznościowym nie jest Instagram, ale LinkedIn.

– LinkedIn jest ważny w budowaniu własnego wizerunku profesjonalisty. Jest to bowiem szanowany portal społecznościowy, który wolny jest od różnego rodzaju zbędnych utarczek słownych, hejtu i populizmu. Widać, że doceniany jest przede wszystkim przez firmy. Nawet polski rynek pokazał, że można na nim zbudować mocną karierę, chociażby poprzez dzielenie się swoją wiedzą ekspercką – podsumowuje.

Certyfikat jakości newsa

Jak wynika z raportu opublikowanego w czerwcu przez brytyjski Instytut Reutera, celebryci z Instagrama i TikToka coraz częściej przejmują od dziennikarzy rolę głównego źródła wiadomości dla młodych ludzi. Facebook pozostaje wiodącym dostarczycielem wiadomości w sieciach społecznościowych na całym świecie, ale jego wpływ spada. Dziś 28 proc. użytkowników w Stanach Zjednoczonych twierdzi, że używa go do zdobywania wiadomości, w 2016 roku było to 42 proc.  

Prawdopodobnie odzwierciedla preferencje młodych ludzi w zakresie aplikacji opartych na wideo, takich jak TikTok i YouTube. TikTok dociera obecnie do 44 proc. osób w wieku 18–24 lat, a 20 proc. czerpie wiadomości z aplikacji, co stanowi wzrost o pięć procent w porównaniu z rokiem ubiegłym. 

Media stoją w obliczu ciągłej transformacji cyfrowej w miarę dorastania pokoleń, które wykazują niewielkie zainteresowanie wieloma konwencjonalnymi sposobami przekazywania informacji.  Dziennikarze to widzą, więc salwują się ucieczką do przodu. Czyli do mediów społecznościowych.

Czy musi to oznaczać, że influencerzy informacyjni, czy szerzej influencerzy wyprą dziennikarzy? 

Zdaniem Magdaleny Bigaj, medioznawczyni i twórczyni Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa, obecny kryzys medialny może być szansą dla tradycyjnych mediów.

– Ostatnie lata pokazały, jak wielkim problemem społecznym potrafią być fake newsy. Uważam, że to szansa na renesans dla tradycyjnych redakcji, gdzie hołduje się jednak zasadom dziennikarskim i inwestuje w fact-checking. Może nie wszędzie jest idealnie, ale przynajmniej jest od kogo wymagać rzetelności czy sprostowań. Influencerzy informacyjni to one-man-company. Czasem są znakomici i rzetelni, ale zwykle widzę to u tych, którzy wcześniej jednak związani byli z jakąś redakcją. Natomiast ufanie komuś, kto po prostu wyspecjalizował się w zaciszu swojego pokoju w błyskotliwym dostarczaniu newsów, jest naprawde ryzykowne – tłumaczy Bigaj.

Jej zdaniem dojdzie do jeszcze większego podziału na treści premium i te niskiej jakości. 

– News jest produktem. Będą więc świadomi konsumenci, dla których liczy się jakość, ale będzie też pewna grupa wybierająca informacyjny fast food, brokat i efektowność, jaką daje influencer, którego można wirtualnie "dotknąć", który jest bliższy niż nieokreślona redakcja – podsumowuje badaczka. 

Zdaniem Michała Federowicza, analityka danych i prezesa Instytutu Badania Internetu i Mediów Społecznościowych, w przyszłości można spodziewać się współistnienia influencerów informacyjnych i dziennikarzy. 

Bigaj i Fedorowicz zgadzają się, że przyszłością będzie i wspólne egzystowanie medialnego "pokolenia Ikea" (czyli tych, którzy cenią prostotę, minimalizm, praktyczność i funkcjonalność treści), i tych, którzy będą potrzebować dębowego biurka, do czytania magazynów  drukowanych na papierze kredowym i szeleszczących gazet. 

Michał Marszał zapewnia, że ambicji kierowania TVP albo "Gazetą Wyborczą" nie ma, ale chce robić swoje na własnych zasadach. Powstanie i utrzymanie na rynku takiego projektu jak "Pismo. Magazyn Opinii", stałe grono czytelników "Tygodnika Powszechnego" pokazują, że poza memami i strzelaniem tweetami jest luksus "starej szkoły" dziennikarstwa. 

A jeśli będzie luksus, to będzie i nadzieja, bo jak pisał uznany francuski socjolog Marcel Mauss, "to nie produkcja, ale luksus jest siłą napędową społeczeństwa". A to o nie w mediach ostatecznie chodzi.