Coma wraca do grania. Bilety znikn�y po jednym dniu

Wiele serduszek zosta�o z�amanych, kiedy zesp� Coma og�osi� w 2019 roku, �e trwale zawiesza dzia�alno��. Do wsp�lnego nagrywania muzyki co prawda muzycy dalej si� nie pal�, ale po 20 latach od wydania pierwszego albumu i pi�� po "ko�cu", kapela wraca do koncertowania - na festiwalach i solowo. Na jesienn� tras� bilet�w ju� nie ma.

Mało który polski zespół tak elektryzował publikę jak łódzka Coma. Jedni kochali ich nad życie (przynajmniej do trzeciej, względnie czwartej płyty) za chwytliwe kawałki oraz porywające koncerty, a inni uwielbiali się z formacji nabijać np. za teksty piosenek czy manierę śpiewu wokalisty. Jaka by Coma nie była, ludzie jej słuchali na tyle namiętnie, że zespół dostał m.in. trzy platynowe i trzy złote płyty, siedem Fryderyków i Złotego Bączka za występ na Przystanku Woodstock (obecnie Pol'And'Rock). 

Zobacz wideo Krzysztof Zalewski: Niektóre emocje są zbyt osobiste, by się nimi dzielić

Jak wygląda "życie po śmierci" zespołu? Coma gra koncerty

Wierni wielbiciele niezwykle się ucieszyli, że 20 lat po wydaniu pierwszej solowej płyty i pięć po zawieszeniu oficjalnej działalności Coma wraca choć na chwilę do koncertowania. Zespół latem pojawi się przed publicznością na Rockowizna Festiwal, który zawita w sierpniu do Gdańska, Poznania i Krakowa (uwaga, na te wydarzenia wejściówki jeszcze są dostępne). Co więcej, Coma zagra na dużej scenie na 30., jubileuszowym, Pol'And'Rock Festivalu, na którym kiedyś to wygrali Złotego Bączka od publiczności. W październiku kapela wystąpi z kolei już jako jedyna atrakcja wieczoru w Warszawie, Wrocławiu i Katowicach. Bilety te solowe wydarzenia rozeszły się błyskawicznie - po dobie nie było już czego kupować. 

Dlaczego wrócili? Po pierwsze, muzycy mobilizowali w 2023 roku swoich wielbicieli do głosowania w wyborach parlamentarnych i obiecali, że zagrają, jeśli pobity zostanie rekord frekwencji. Tak się stało, słowa dotrzymać więc należało. Ale to nie był jedyny powód. - Okazało się, że ktoś nam proponuje sytuację, w której niczym się nie musimy przejmować i że jest duże ciśnienie ze strony fanów… Tego zainteresowania nie było, kiedy kończyliśmy karierę, naprawdę mocno musieliśmy się starać o publiczność. A teraz ta publiczność sama jest i nie musimy martwić się o organizację. Spotykamy się w grupie kumpli, którzy ze sobą pracowali dwadzieścia lat, przypominamy sobie kawałki, które długo graliśmy i bawimy się, po prostu jest przyjemność. Zagramy sześć, siedem koncertów, a co dalej? Raczej żadnych planów nie mamy - tłumaczył w maju 2024 roku wywiadzie z "Teraz Rockiem" wokalista Piotr Rogucki. 

- Pojawiła się tęsknota za spotkaniem z zespołem. Dostawaliśmy coraz więcej próśb o to, żeby powrócić do grania. Ten sentyment zaczął buzować w ludziach jakoś intensywniej w ostatnich miesiącach. Zawiesiliśmy działanie zespołu, każdy z nas ma teraz inne plany, ale przecież nie rozstaliśmy się w gniewie, po kłótni ani w jakimś konflikcie, tylko rozstaliśmy się jako kumple - tłumaczył z kolei w rozmowie z NaTemat Rogucki. 

Jak powstała Coma? 

Wszystko się zaczęło w czerwcu 1998 roku, kiedy gitarzysta Dominik Witczak i perkusista Tomasz Stasiak z zespołu Ozoz postanowili założyć nową grupę. Z czasem dołączali do nich kolejni: perkusista Rafał Maruszak, gitarzysta Wojciech Grenda (odszedł w 2001, zastąpił go Marcin Kobza) i wokalista Piotr Rogucki. Zaczęli się zgrywać, wspólnie występować przed publicznością, co z czasem miało stać się ich znakiem rozpoznawczym: energetyczne koncerty i dobra chemia ze słuchaczami. Ba, koncerty bardzo czasem teatralne i wymyślne: swego czasu Rogucki na scenie podczas występu gotował przed fanami rosół. Dosłownie. 

Pierwszy oficjalny singiel nagrali dopiero po dwóch latach. Był utwór "Skaczemy / Pasażer" z 2000 roku, a w 2001 roku kapela dotarła do ostatniego etapu przesłuchań konkursu debiutów w Opolu. Debiutancki krążek wyszedł po kolejnych czterech latach. Było to pokryte platyną "Pierwsze wyjście z mroku". Zespół w 2004 roku zajął też pierwsze miejsce na Festiwalu Rockowym w Węgorzewie, co dla muzyków było ważnym motywatorem do dalszego działania, koncertowania i nagrywania. 

 

-  To jest wpisane w nasz krwiobieg. Zanim wydaliśmy pierwszy album, staraliśmy się o to przez pięć lat i w tym czasie po prostu graliśmy koncerty. Bezpośrednia komunikacja z ludźmi była jedynym sposobem na zdobycie publiczności. Na początku oczywiście nie marzyliśmy, by kogoś "zdobywać", po prostu graliśmy dla przyjemności. A później się okazało, że tych ludzi przybywa i że nie są to już tylko nasze rodziny i znajomi. I do tego stopnia przyzwyczailiśmy się do tych występów scenicznych i do takiego funkcjonowania zespołu, że płyta studyjna wciąż jest dla nas tylko wstępem do tego, co wydarzy się po wydaniu. Nasze utwory dojrzewają dopiero w oczach publiczności i stają się stuprocentowymi kawałkami dopiero na scenie. Coma funkcjonuje tak od początku - koncerty są dla nas najważniejszym elementem pracy zespołu - opowiedział Piotr Rogucki Joannie Szaszewskiej w rozmowie dla Gazety.pl w 2018 roku.  

Skąd fenomen zespołu? "Szczególnie Comę pokochały nastolatki, które odkryły w niej rodzime wcielenie swoich ulubionych zespołów takich jak Pearl Jam czy Creed. Wcześniej żaden polski zespół nie czuł tak dobrze grunge'a, jak kwintet z Łodzi. Mało kto wśród muzycznej młodzieży śpiewał wtedy po polsku takie intrygujące teksty piosenek" - analizował w 2014 roku Łukasz Stafiej z serwisu trojmiasto.pl. Do tekstów jeszcze wrócę.

Duży wpływ na to, jak wyglądają koncerty i brzmią teksty Comy bez cienia wątpliwości miało to, że wokalista Piotr Rogucki z wykształcenia jest aktorem i ukończył PWST w Krakowie. Na uczelnię zdawał egzamin cztery razy, zanim się dostał. W wywiadach opowiadał, że "od zawsze bardzo chciał występować na scenie". A ponieważ nie mógł długo zostać aktorem, zaczął śpiewać. Najpierw to była poezja śpiewana, potem piosenka aktorska, a następnie Coma. - Chłopacy grali rocka i po prostu nie miałem wyjścia. Kiedyś nienawidziłem tej ich muzyki. Była zbyt głośna i krzykliwa, a teraz nie potrafię bez niej żyć - wyjawił w rozmowie z "Gazetą Pomorską" w 2010 roku. 

Liryka śpiewana Comy. Rogucki przyznał, że sam by się śmiał ze swoich tekstów

O tym, że autor tekstów ma zapędy poetyckie, mocno świadczył już tytuł debiutanckiej płyty "Pierwsze wyjście z mroku". Piotr Rogucki nie żałował sobie fikuśnych metafor i innych wymyślnych, a utrzymanych w duchu podlanego sosem z melancholii, depresji i turpizmu  współczesnego romantyzmu słownych zbitek. Śpiewa się je elegancko, a złośliwe trolle (takie jak ja) mają moc radości, analizując te poszczególne wersy z kolejnych piosenek. 

"Nad miastem wyrósł jak krzyk i zamknął drogę do gwiazd, Ogromny wstyd i strach przed ciszą eteryczną…" - śpiewał Rogucki w piosence tytułowej z debiutanckiego albumu, czyli w "Pierwszym wyjściu z mroku". Czym dokładnie ta "cisza eteryczna" jest, pewności nie mam, ale faktycznie brzmi chwytliwie i jakby ezoterycznie. Niczym Poznań, ale to temat a propos Pidżamy Porno. 

Niemniej metaforycznie wyrażał się podmiot liryczny, który w utworze "Spadam" no właśnie dokładnie spadał "pomiędzy zdania" i "w niedorzeczności". I to "bez wahania". W kawałku "Czas globalnej niepogody" usłyszeć można, że "w moim kraju ludzie mają oczy pełne łez". Jakby nie patrzeć, to uniwersalne stwierdzenie pasuje i do Polski i do każdego innego kraju, w którym ludzie mają wszelakie problemy np. z dostępem do publicznej służby zdrowia, wysokimi cenami żywności, lekarstw etc. Autor trafił lokalnie i globalnie zarazem z tym przesłaniem, wyszło więc bardzo sprytnie. W "Sierpniu" pojawiły się z kolei zachęcające do refleksji wersy o "niedorzeczności naszych ciał", "zaprzepaszczonej ciszy serc" i "wrzasku dnia". 

Nie zapominajmy też o już wyjątkowo wdzięcznej do analizy piosence "Sto tysięcy jednakowych miast". Czego tam nie ma! Są "ulice zakażone bezradnością dni", mamy "korytarz betonowych spraw", jest prawda "porzucona na rozstajach dróg" i ludzie, którzy mimo nieprzespanych nocy nie potrafią "znaleźć się już". 

ROgucki na koncercie Comy w 2007 rokuROgucki na koncercie Comy w 2007 roku Fot. Radosław Jóźwiak / Agencja Wyborcza.pl

Podmiot liryczny śpiewa, że nauczył się "umierać w sobie" i przekazuje swojej wybrance, że mógłby "utoczyć" mnóstwo "krągłych i beztroskich" słów. Z czego - ktoś może zapyta. Otóż "ze słonego ciasta zmierzchów". Chciałoby się rzec, że nie mam pytań, ale one się cisną. Metafora cukierniczo-piekarska jest o tyle zrozumiała, że słowa mają zostać utoczone, a co się toczy? Ciastka, kluski i inne wypieki. Tylko dlaczego to ciasto jest słone? Czy nie powinno być np. cierpkie, gorzkie (bo beznadzieja tych betonowych spraw itd.) albo np. słodkie czy nie wiem, soczyste, bo światło podczas zachodu słońca jest wysycone, a kolory nieba intensywne? Co artysta miał na myśli? Nie wiem. 

Można by ogólnie rzec, że ten utwór to kwintesencja rozczarowania Polską po okresie transformacji ustrojowej i buchającego wczesnego kapitalizmu w wydaniu rodzimym, kiedy to psychoterapia była ciągle zachodnią fanaberią i faktycznie egzystencjalne bóle najlepiej było przeżywać poprzez przekaz muzyczny. Zwłaszcza złamane serce i samotność, bo o tym traktuje ogólnie refren. 

Jeszcze mocniejszym uderzeniem w stronę liryczną niewątpliwie był album zatytułowany "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków". To tam pojawia się już bodaj kultowy tekst o tym, że "na ulicy wrzeszczą psy", a "herbata wzniosła krzyk u sąsiada". Jeśli to nie przemawia do wyobraźni, to ja już nie wiem co. Poetycko uderza też wers "Musiałem stracić przezroczystość na którejś z tamtych dróg" z piosenki "Listopad", a z kolei w "Świętach" warto docenić rym, że "natężenie oddalenia w każdym z nas kształtuje formy zwyrodnienia". To może dobrze, że w piosence "W ogrodzie" odbiorca słyszał, że w takim razie "w pokoju obok mieszka Bóg". 

 

Każdy z pogrążonych w jesiennej chandrze słuchacz może się też utożsamić z podmiotem lirycznym z utworu "System", który śpiewał o tym, że "zastrzelił się październikiem w łeb". Już nie będę się wdawać w rozważania o logicznym połączeniu z następnymi linijkami tekstu, w którym pada informacja, że w bramie obok "leżał martwy", "ten sam pijany, którego ja wzywałem" Bóg, który w dodatku "modlił się jak mógł". Od tego są przecież artystyczne środki wyrazu, żeby były artystyczne, a nie żeby zastanawiać się, czy skoro ktoś jest martwy, nawet jeśli to byt absolutny, to czy może się jednocześnie modlić. I czy Bóg może być pijany? 

Płyta "Hipertrofia" przyniosła z kolei takie teksty jak ten: "Jeżeli piękno zasługuje na potępienie, jeżeli mądrość potęguje jedynie zło, jeżeli szczęście jest przeszkodą dla zbawienia, to osądzi mnie bezduszna wieczna noc". Tyleż poetycko, co życiowo zabrzmiała również zwrotka z piosenki "Chaos kontrolowany": "Niezliczona ilość najjaśniejszych barw / Ogromna siła i wszechświat gówno wart / Zapraszamy na chaos twoich spraw / Zapraszamy na drogi, które znasz". Mocne.

Piotrowi Roguckiemu należy oddać to, że jest świadomy, jakie reakcje w ludziach wzbudza. Otwarcie w jednym z wywiadów przyznał, że zdaje sobie sprawę z tego, jak często ludzie się z tekstów jego utworów śmieją. Ba, nadmienił, że gdyby nie to, że jest ich autorem, sam by tak robił. -  To, co robię, jest moim zdaniem świetnym materiałem do kpin. Sam nabijałbym się z własnych tekstów, gdyby nie to, że to ja je piszę. Jakoś jednak to poniżanie po prostu stało się jednym z elementów mojej pracy, częścią mojego niedoskonałego życia. Chciałbym tym, którzy mają problem z tym, co robimy, powiedzieć, że wszystko to płynie z naszej miłości do świata i ludzi, mimo że czasem zdaje się być śmieszne albo żałosne i że dzięki tej pracy, która czasem jest obiektem drwiny, żyje się nam piękniej, czasem wręcz w zachwycie - opowiedział w wywiadzie na łamach Gazety.pl Piotr Rogucki tuż po wydaniu piątej płyty Comy pt. "2005 YU55", która okazała się wizerunkową rewolucją i wyznaczyła zmianę w stylu zespołu. Wielu fanów "nowej Comy" nie potrafiło polubić tak, jak tej poprzedniej.  

Zespół, którego omal nie zabił hejt 

Sukcesów Comie podczas ponad 20-letniej działalności nie brakowało. Pierwsza płyta przyniosła im cztery nominacje do Fryderyków i statuetkę za najlepszy album roku. "Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków" przyniosły dwa Fryderyki (album roku i zespół roku), a w 2007 kapela dostała od publiczności Przystanku Woodstock Złotego Bączka. Trzecia płyta to kolejne dwa Fryderyki w kategoriach zespół i płyta, zaś "Hipertrofia" dała Roguckiemu nagrodę dla wokalisty roku. I tak się przez następne lata kręciło, aż nie doszło do "zmęczenia materiału". Po wydaniu czwartego krążka bez tytułu zwanego "Czerwonym albumem" w 2011 roku, nastąpiła pięcioletnia przerwa w nagrywaniu kolejnych płyt. Rogucki nie ukrywał, że zespół właśnie wtedy omal się nie rozpadł przez internetowy hejt. - Byliśmy przytłoczeni liczbą pojawiających się negatywnych opinii na nasz temat - usłyszał od niego Marcin Cichocki z Dziennik.pl. Wokalista też wtedy stwierdził, że "jeżeli złapać odpowiedni dystans i patrzeć na to przez sito zdrowego rozsądku, jesteś w stanie przyjąć hejterkę jako lekcję pokory". Podziałało, ale nie na długo. 

Muzycy wrócili w 2016 roku z płytą "2005 YU55" w nowej, odmienionej formule. - Mieliśmy siebie dosyć. Po kilkunastu latach grania, popadając w schematy tworzenia i odtwarzania, byliśmy po prostu zmęczeni. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie nadszedł moment, by się rozejść - opowiadał po wydaniu kontrowersyjnej płyty o przyczynach tak długiej przerwy Rogucki Tomaszowi Kowalewiczowi z "Gazety Wyborczej".

Część fanów nową Comę kupiła, część nie. Zespół nagrał jeszcze dwie płyty "Metal Ballads vol. 1" z 2017 roku i pełen coverów klasycznych polskich piosenek dla dzieci "Sen o 7 szklankach" z 2019 roku. We wrześniu 2019 r. Coma ogłosiła, że kończy działalność. Post z informacją zebrał ponad siedem tysięcy reakcji i ponad tysiąc komentarzy. 

Po pięciu latach od przerwy zespół zagra kilka koncertów, ale fani powinni mieć świadomość, że nowej płyty nie będzie. Przynajmniej nie teraz. Rogucki tłumaczy, że na razie wszyscy są zbyt zajęci swoimi własnymi projektami, ale kto wie, może za trzy, cztery lata, pojawi się coś nowego od Comy. Dla jednych to obietnica, a dla innych groźba. 

Wi�cej o: