Piotr Rogucki szczerze: ''Zdarzaj� si� momenty, �e nie kochamy Polak�w, ale chyba ka�dy tak ma''

Piotr Rogucki jest liderem zespo�u Coma, ale zdarzaj� mu si� te� solowe wyst�py. Rozmawiamy z muzykiem o tym, jaki ma pomys� na sw�j zesp�, co my�li o kontakcie z publiczno�ci� i jakie ma plany na lato.

Zespół Coma swego czasu wdarł się na polską scenę muzyczną, a ich ''Spadam'' nucili prawie wszyscy. Ich koncerty przyciągały nie tylko muzyką - to oni jako pierwsi gotowali rosół na scenie i pokazali, jak może wyglądać prawdziwy performans. Był moment, że byli w dołku, ale teraz nie narzekają na brak pracy. Przed zespołem lato pełne pracy, a my rozmawiamy z liderem zespołu, Piotrem Roguckim. I musimy mu przyznać, nie boi się mówić, co myśli. 

Joanna Szaszewska: Jesteście na scenie od 1998 roku. Mieliście swoje wzloty i upadki a dziś przeżywacie jeden z najlepszych okresów w swojej karierze. Jak to robicie?

Piotr Rogucki: Poszliśmy po rozum do głowy. Na początku istnienia Comy mieliśmy zawsze pomysł na to, co dalej. I jakieś 6 lat temu przestaliśmy mieć ten pomysł. Zaczęło być nam za wygodnie, wyczerpały się źródła stymulacji. To nie było fajne. Dodatkowo zespół zaczął zmierzać w kompletnie innym kierunku, niż cała reszta muzycznego świata w Polsce. Byliśmy odosobnionym bytem. Przegapiliśmy moment, kiedy zaczął rozkwitać ruch muzyczny, wspólnota.

Byliśmy zakleszczeni pomiędzy tym, wybuchem nowości, a pomiędzy starszymi zespołami typu T.Love, Hey czy Kazik. Ostatecznie stwierdzamy, że bez kooperacji i wspólnoty nie ma rozwoju, zaczęliśmy wprowadzać nowe elementy, czyli szukać pomocy poza kręgiem pięciu starych wyjadaczy, zapraszać innych twórców do współpracy i poznawać ludzi, którzy są w stanie wpłynąć na naszą pracę.

Postacią, która mocno wstrząsnęła naszym stylem pojmowania rzeczywistości jest Paweł Cieślak, nasz łódzki producent, który jest rozpoznawany raczej na scenie offowej. Jest omnibusem jeśli chodzi o świat muzyki i naszym źródłem mocy.

Fani uwielbiają Wasze koncerty i często podkreślają, że dopiero na nich można w pełni docenić Waszą muzykę. W czym tkwi ich fenomen?

Myślę, że to jest wpisane w nasz krwiobieg. Zanim wydaliśmy pierwszy album, staraliśmy się o to przez 5 lat i w tym czasie po prostu graliśmy koncerty. Bezpośrednia komunikacja z ludźmi była jedynym sposobem na zdobycie publiczności. Na początku oczywiście nie marzyliśmy, by kogoś "zdobywać", po prostu graliśmy dla przyjemności. A później się okazało że tych ludzi przybywa i że nie są to już tylko nasze rodziny i znajomi.

I do tego stopnia przyzwyczailiśmy się do tych występów scenicznych i do takiego funkcjonowania zespołu, że płyta studyjna wciąż jest dla nas tylko wstępem do tego, co wydarzy się po wydaniu. Nasze utwory dojrzewają dopiero w oczach publiczności i stają się stuprocentowymi kawałkami dopiero na scenie. Coma funkcjonuje tak od początku - koncerty są dla nas najważniejszym elementem pracy zespołu.

À propos koncertów, skąd czerpiesz inspiracje do swoich scenicznych wcieleń?

Scena to może być trudny wysysający żywioł, ale nie wtedy, kiedy traktuje się go jako nieustający i permanentny rodzaj pracy nad sobą. Niektóre koncerty są wyśmienite, mimo że nie włożyło się w nie mnóstwo pracy. Ale czasem, mimo wielkiego wysiłku i wielomiesięcznych przygotowań, po prostu nie wypalają. Praca na scenie to umiejętność równoważenia energii i doświadczeń.

A żeby się rozwijać trzeba obserwować i się uczyć. Wprowadzać nowe, eksperymentalne formy, robić rzeczy, których się wcześniej nie robiło i pokonywać bariery i za wszelką cenę szukać szczerości. Najlepiej jest kiedy jeden do jednego pokazujemy swoje emocje i na dobrym koncercie te emocje łączą się z emocjami publiczności.

Niewątpliwie w tej pracy pomaga doświadczenie teatralne - inspiracje czerpane ze spektakli i traktowanie sceny jako pola do rozwoju. Widzę, że proces kompletnego przewartościowania swoich metod pracy przeżywa Kasia Nosowska. Bardzo mi się to podoba, że po tylu latach pracy jest w stanie zaryzykować wszystko i stać się zupełnie nowym bytem na scenie. I to jest proces ciągłej pracy, który bardzo szanuje.

 Za co kochacie Polaków?

Zdarzają się momenty, że nie kochamy, ale chyba każdy tak ma. Nie wiem, czy da się sprowadzić do wspólnego mianownika pojęcia Polacy czy polskość. Oczywiście są pewne stereotypy, które narosły wokół tego narodu, zazwyczaj nie są to chlubne wyobrażenia.

Ale ja myśląc o Polakach i o naszym kraju, nie myślę o stereotypach, tylko obserwuje, co się dzieje na prawdę, nie w fikcyjnej rzeczywistości zmanipulowanego internetu. To, co się dzieje w sieci nie odzwierciedla tego, co ja widzę na co dzień. Młodzi ludzie przybywający na festiwale muzyczne, spektakle teatralne i koncerty nie są napiętnowani kompleksami albo obciążeni jakimiś historycznymi chorobami z czasów bitwy pod Grunwaldem. I nie widzę tej nienawiści, manipulacji, napiętnowania sytuacją polityczną.

Widzę kraj ludzi, którzy dawno pozbyli się kompleksów, uprzedzeń, historycznego piętna. Potrafią wykorzystać swój czas, wiedzą, że życie ma się jedno i że najlepszym sposobem na spędzenie tego życia jest rzetelna praca. Oczywiście nie oderwana od zabawy, ale młodzież bawi się dziś zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy ja dojrzewałem. To już nie jest takie szaleństwo pomieszane z jakimś rodzajem rozpaczy, bo w końcu można poszaleć - tak, jak było w Polsce lat 90., tylko świadomy rozwój obywateli świata, a nie ludzi, którzy są ograniczeni krajem i jego historią.

To będzie Wasz drugi raz na Męskim Graniu. Co przyciągnęło Was do tego projektu?

Dostaliśmy fajną propozycję, żeby stworzyć koncert specjalny na Męskie Granie w Krakowie 4 sierpnia. Wystąpimy też w Poznaniu, ale ze swoim ostatnim albumem i z gośćmi, m.in. młodym łódzkim wokalistą - z Patrykiem Pietrzakiem. Natomiast w Krakowie zagramy koncert specjalny. Trochę się głowiłyśmy nad tym, co mogłoby to być, przeszukaliśmy katalog artystów, których szanujemy, ale doszliśmy do wniosku, że oni wszyscy byli już odegrani. Padł pomysł, że zajmiemy się muzyką filmową. Jest bardzo dużo polskich piosenek filmowych z lat powojennych tworzonych przez fajnych artystów: Myslovitz, T.Love, Grzegorz Ciechowski, Krzysztof Komeda czy Wojciech Kilar. Ale przypadkowo ściągnął nas  urok  piosenek z film�w dla dzieci. I postanowiliśmy, że stworzymy taki koncert. Okazało się, że te piosenki niosą ze sobą bardzo szerokie możliwości interpretacyjne. I jak się wsłuchujemy w teksty np. z “Pana Kleksa” albo z “Jacka i Placka”, to się okazuje, że niby to są piosenki pisane do filmów dla dzieci, ale niosą ze sobą komentarz rzeczywistości, który nabiera absolutnie uniwersalnego znaczenia. Jak np. z “Marszu Robotów” do 3. części Pana Kleksa - “Pan Kleks w kosmosie”. Albo “Ratujmy kosmos” również z tego odcinka. Ten nasz wybór będzie czymś więcej, niż tylko śpiewanie piosenek dla dzieci - chcielibyśmy nadać aktualności tym, po pierwsze świetnym utworom, a po drugie niejednoznacznym tekstom niosącym  niepokojące znaczenia.

Pamiętasz swoje pierwsze muzyczne inspiracje?

Zwykle kiedy się mówi o swoich inspiracjach związanych z muzyką, to ma się na myśli swoje pierwsze świadome albo półświadome wybory - że wujek czy tata przynieśli mi płytę, albo że poszedłem do sklepu i kupiłem swoją pierwszą kasetę. I oczywiście ja te rzeczy pamiętam. Ale nie zdajemy sobie sprawy, że np. chodząc do kina na “Pana Kleksa” czy Jacka i Placka z filmu “O dwóch takich, co ukradli księżyc” nasiąknęliśmy rewelacyjną muzyką. Pracując nad materiałem na Męskie Granie odkryliśmy ten świat, którego wcześniej nie byliśmy świadomi. Chodząc do kina nie zwracało się uwagi na muzykę. To było raczej działanie podprogowe. Myślę, że ta świadomość pojawiła się dopiero teraz.


Piosenką, którą śpiewam sobie od dzieciństwa jest “Meluzyna”. Bez wątpienia ważny dla mnie jest też utwór wykonywany przez Andrzeja Zauchę stworzony do programu “Przybysze z Matplanety” -  ten transowy kawałek w kosmicznym rytmie lat 80. będzie silnym punktem naszego koncertu podczas Męskiego Grania, gdzie zaśpiewają z nami Daria Zawiałow i Iza Lach. Utwory dla dzieci mają świetną konstrukcję i są bardzo pomysłowe, ale brzmieniowo się trochę wytarły. Dlatego postaraliśmy się wprowadzić do nich elementy XXI wieku.

 Jak to jest prowadzić życie rockandrollowca od lat 90.? Czego Cię to nauczyło?

Myślę, że wiele rzeczy pozornie niedostępnych dla ludzi, jak “życie rockandrollowca” to pewien rodzaj stereotypu obrośniętego mitami nie do końca zgodnymi z rzeczywistością. Miałem okazję popracować w telewizji przez 2 lata i kiedy szedłem na pierwsze nagrania programów myślałem, że wstąpiłem do jakiejś świątyni, która do tej pory była dla mnie niedostępna i że tam się dzieją jakieś niesamowite rzeczy. Ale szybko okazało się, że, tak jak wszędzie, pracują tam kompletnie normalni ludzie i że nie jest to nic spektakularnego. Jest to rodzaj rzemiosła, którego trzeba się bardzo porządnie wyuczyć, żeby być wiarygodnym i autentycznym przed publicznością. I tak samo jest w muzyce. Oczywiście jest miejsce na zabawę, ale tylko wtedy kiedy robota jest rzetelnie wykonana i miesiące żmudnych przygotowań sprawiają, że jesteśmy zadowoleni z koncertu. Myślę, że każdy poważny, współcześnie grający artysta ma podobne podejście i wie, że bez pracy nie ma kołaczy. Na rockandrollowe życie można sobie pozwolić wtedy, kiedy dopełniło się wszelkich formalności. Jeśli ktoś myśli stereotypowo, że zabawa to domena codzienności, to w takim razie może zapomnieć, że kiedykolwiek ktoś o nim usłyszy. Bo żeby współcześnie odnieść sukces i zwrócić na siebie uwagę, trzeba postawić na pracę, a nie na rockandrollowe życie. I tak na szczęście wygląda współczesny świat. Czasy się zmieniły - i bardzo dobrze.

Wi�cej o: