Ksi�niczka i zazdrosne kole�anki. Polskie piekie�ko w skokach kobiet. "Przygn�biaj�ce"

�ukasz Jachimiak
S� zawodniczki, kt�re wybieraj� sobie, w czym b�d� na�ladowa�y Kamila Stocha, a w czym nie. S� trenerzy, kt�rzy nie maj� z kogo wybiera�, a �e nie maj� te� systemu, to s� niekonsekwentni i szkol� gorzej, ni�by mogli. Nad nimi jest bierny zwi�zek. Obraz polskich skok�w kobiet jest przygn�biaj�cy - pisze �ukasz Jachimiak ze Sport.pl.

Polki byłyby ostatnie w drużynówce na mistrzostwach świata w Planicy, gdyby nie dyskwalifikacja jednej z Amerykanek. Wcześniej z czterech naszych zawodniczek tylko jedna przeszła kwalifikacje do konkursu indywidualnego. A w zawodach odpadła już po pierwszej serii.

Zobacz wideo Żyła na gorąco: Odleciałem. Po serii próbnej chciało mi się płakać

Mniejsza o nazwiska. To nie jest tekst, który ma komuś przyłożyć. To jest tekst, który ma dać spojrzenie na polskie piekiełko, jakie niestety mamy w skokach pań.

Wiele już powiedziano i napisano o latach zaniedbań i o tym, że kiedyś rozwoju skok�w kobiet nie chcieli wszyscy najważniejsi ludzie tej dyscypliny w Polsce z Adamem Małyszem na czele. A jak jest dziś?

Przykro na to patrzeć i przykro tego słuchać

Mamy w kraju 41 zawodniczek (na liście PZN są 64 nazwiska, ale policzone są też Słowaczki i Ukrainki z polskich klubów), które skaczą, w tym tylko 13 z licencją FIS. To są kobiety i dziewczynki, nie tylko skoczkinie, ale i dwuboistki. To jest bardzo mała liczba. Od trenerów słyszymy, że w Orlen Cup - cyklu zawodów dla dzieci i młodzieży, który do niedawna nazywał się Lotos Cup - często jest tak, że w danej kategorii wiekowej skacze 40 chłopców i cztery dziewczynki. Patrząc globalnie, mamy prawie 10 razy więcej skoczków niż skoczkiń. Zdecydowanie łatwiej jest coś tworzyć w świecie męskich skoków, gdzie mamy 341 zawodników, niż w tym damskim, z 41 jakkolwiek skaczącymi paniami.

Właśnie to jakkolwiek jest kluczem do zrozumienia kłopotów, na które nikt u nas nie znajduje rady. Kilka tygodni temu byłem na treningu prowadzonym z kilkoma dziewczętami i zauważyłem mnóstwo problemów.

  • Po pierwsze: najmłodsza zawodniczka na sali ma 11 lat, najstarsza 18. Siłą rzeczy są na kompletnie różnym poziomie. Już brak podziału na mniej zróżnicowane wiekowo grupy jest problemem. Tylko jak stworzyć grupy w danej lokalizacji, skoro trener ma tylko po dwie zawodniczki 11-, 12-letnie, po dwie 17-, 18-letnie, a czasem nawet po jednej z danego rocznika?
  • Po drugie: trener prosi o wykonanie zestawu ćwiczeń rozgrzewkowych, jaki na spotkaniu dla polskich szkoleniowców przedstawił Thomas Thurnbichler, trener męskiej kadry. Tłumaczy, że to świetnie robi na mobilność i gibkość, opowiada, że codziennie te ćwiczenia robią Stoch, Kubacki i Żyła. Nie widzę i nie słyszę entuzjazmu. Przeciwnie. Od trenerów słyszę, że z bardzo różnymi reakcjami spotykają się, gdy zorganizują zajęcia ze specjalistami od akrobatyki, gimnastyki czy lekkoatletyki - część dziewczyn dobrze się bawi i solidnie pracuje, ale część marudzi. Części do skakania nie byłby potrzebny nawet stretching, część za zbędne uznaje po prostu wszystko, co nie jest skakaniem. A od jednego z trenerów dowiaduję się, że największym przekleństwem dla tych dziewczyn są biegówki. Raz, że "przecież Maren Lundby czy Marita Kramer nie biegają, tylko skupiają się na skokach", dwa, że mówienie im o wszechstronnym rozwoju to jest boomerskie gadanie, trzy, że jeszcze nie daj Boże ktoś u którejś z nich zobaczyłby talent do biegów i zacząłby przekonywać do kombinacji norweskiej, a to podobno zesłanie, degradacja i dyshonor.
  • Po trzecie: są w tej naszej 41-osobowej grupie skoczkiń dziewczyny ambitne, ale słyszę, że są i takie, którym wystarczają sportowe wycieczki, reprezentacyjny dres i kariera nie na skoczni, tylko w mediach społecznościowych.

Po czwarte i po piąte będzie za chwilę. Najpierw posłuchajmy trenerów mówiących o problemach, które już wypunktowaliśmy.

Problemem rosnące piersi i waga

- Nikogo nie można skreślać, co pokazują przykłady choćby Dawida Kubackiego czy Andrzeja Stękały. Ale trzeba wielkiej, ciężkiej pracy, zwłaszcza kiedy się nie ma oczywistego talentu. Ale jak patrzę na niektóre dziewczyny, to niestety widzę, że są mądrzejsze od wszystkich - słyszymy.

- Problemem są też geny. One w skokach kobiet grają dużo większą rolę niż w skokach mężczyzn. Mamy przypadki dziewczyn, które skakały bardzo dobrze, a gdy urosły im piersi, to pod kątem skoków wszystko się zaburzyło - koordynacja, technika. Jako trener naprawdę musisz zwracać uwagę na wagę. Niestety, te dziewczyny wybrały sobie skoki, a nie bobsleje, czyli sport, który wymaga akurat takich poświęceń. Waga w skokach gra dużą rolę. Ale trzeba o niej rozmawiać ostrożnie, bo zdarzają się duże problemy, jak bulimia. Pracujemy z psychologami, z dietetykami, mimo to zdarza się, że dziewczyny zmuszają się do wymiotów i mają rozstrojone organizmy - słyszymy. Przyjmujemy to do wiadomości i nie wiemy, co powiedzieć. Źle się tego słucha. Z bezradnością.

Kariery w internecie ważniejsze niż na skoczni

- One mają dofinansowanie z kadry i z regionów, występujemy o nagrody i stypendia dla nich, mają kombinezony, wyjazdy, naprawdę mają dobre warunki do rozwoju, a nie mają wyników na miarę tych warunków. Wyniki na arenie międzynarodowej są po prostu niewspółmierne do tego, co zawodniczki dostają - mówi jeden z trenerów. Czyli zarzut o brak ambicji po raz pierwszy? Tak, ale z pewnym zastrzeżeniem. - Oczywiście trzeba czasu i cierpliwości, jeśli chodzi o młodsze zawodniczki - słyszymy.

- Ogólnie zawodniczki z Polski mają internaty, hale, siłownie, dostęp do najlepszego sprzętu, różne skocznie w kraju. Tylko zabrać się za trening i zapierniczać - dodaje inny szkoleniowiec. Zarzut o brak ambicji po raz drugi?

Trudno go nie stawiać, skoro Kanadyjki potrafiły wskoczyć na olimpijskie podium, nie mając w swoim kraju infrastruktury. Lepsze od Polek są Francuzki, o których słyszymy, że płacą za swoje zgrupowania, a naszych skoczkiń nawet nie ma co porównywać do Norweżek, które też partycypują w kosztach swoich startów i wyjazdów, dopóki nie osiągną najwyższego poziomu.

Jest też "po raz trzeci", o braku pokory, ale i wzorów. - Są takie dziewczyny, które powiedzą ci, że przecież i tak w zawodach międzynarodowych wystartują, czyli dostaną narty kadrowe, ciuchy kadrowe, zrobią sobie fotki na Insta. A że zajmą ostatnie miejsce? Powinny się tym przejmować bardziej niż się przejmują. Powinny mieć więcej autorefleksji, więcej pokory. Ale problemem jest to, że nie mają wzorów do naśladowania. W ich światku, niestety, nie ma mistrza olimpijskiego i świata, który zejdzie na wspólne śniadanie. Tu są kadrowiczki, które czasami wydają się zadowolone z samego startu - słyszymy.

I po raz czwarty: - Te dziewczyny się nawzajem nie kochają. Robi się zła atmosfera. Mają fochy - to widzimy i słyszymy od lat. I wiemy, że to wynika w dużej mierze z traktowania. O czym będzie kolejny cytat.

Trenerzy nie trenują tak samo

- Niefajnie jak niektórzy trenerzy pozwalają głównie skakać, bo wtedy ich zawodniczki idą na skocznię i tyle, a inne czują się gorzej traktowane, bo trener wymaga od nich jeszcze innych rzeczy, jak na przykład treningu na biegówkach. Nie trafia do nich, że to dla ich dobra i wszechstronnego rozwoju - skarży się jeden ze szkoleniowców.

Słyszymy, że są w polskich skokach kobiet trenerzy-wychowawcy, którzy na przykład ograniczają dziewczynom dostęp do telefonów. Chodzi o oddawanie ich na czas treningów i na zgrupowaniach po ciszy nocnej, po godzinie 22. Żeby zawodniczki się wyspały i wypoczęte pracowały następnego dnia. Ale są też tacy trenerzy, którzy uważają, że to sprawa nastolatek ile i kiedy będą siedziały w swoich telefonach.

"Trzeba było to rozpieprzyć!"

Co z tym wszystkim można zrobić? - Skaczących u nas dziewczyn jest tak mało, że jak chciałbyś dwie wyprosić, to nie możesz, bo zostaną ci tylko dwie. Pracuje się z tymi, które nie mają drygu, ale chcą. A niestety, o wiele ważniejsze od tego czy dziewczyna jest zdyscyplinowana i pracowita jest to, czy łapie o co chodzi w skakaniu - słyszymy.

Tyle podkreśla jeden trener, bez gotowej recepty, bez odpowiedzi na pytanie "Co z tym wszystkim można zrobić?". Inny mówi stanowczo: - PZN pokazał, jak im zależy na kobietach. Po takim sezonie jak poprzedni trzeba było to rozpieprzyć! Trzeba było wziąć człowieka z zewnątrz, z Austrii, z Niemiec, z Norwegii, który nie zna tu nikogo. Ktoś taki powiedziałby, że robimy tak i tak, a jak nie chcesz, to sorry, tam są drzwi.

Prezes Małysz przyznaje: to był błąd

W tym miejscu nadchodzi czas na odautorskie "po czwarte" i "po piąte".

  • Po czwarte: w ubiegłym sezonie na igrzyskach olimpijskich medal w mieszanej drużynówce potrafiła wywalczyć Kanada, a my zmarnowaliśmy historyczną szansę, jaka się wytworzyła wobec dyskwalifikacjach nałożonych na zawodniczki z Norwegii, Austrii, Japonii i Niemiec. Jak refren smutnej piosenki w wypowiedziach o polskich skokach kobiet wraca stwierdzenie, że po zeszłym sezonie pozmienialiśmy wszystko w męskiej kadrze - pożegnaliśmy się z zasłużonym sztabem trenerskim i postawiliśmy na nowy, z Austrii - a skoczkinie jako głównego trenera dostały aktywnego dwuboistę, Szczepana Kupczaka.

- Pozwolili mu kontynuować jego treningi w kombinacji i jednocześnie on miał przejąć grupę skłóconych dziewczyn. Niby z potencjałem, ale w bardzo trudnym momencie. I jak one miały mu zaufać? Błąd PZN, że zatrudnił taką osobę - słyszymy.

Po drużynówce w Planicy prezes Ma�ysz całkowicie się z tym zgodził. - On został rzucony na głęboką wodę. To był zawodnik, ledwo co skończył karierę i od razu mierzył się z rolą pierwszego trenera. I to u dziewczyn. Nie wiem, jak to miało wyglądać, jak funkcjonować, ale nie funkcjonuje. Szczepan sam powiedział nam, że teraz już wie, że to było za dużo. Że mógłby być jakimś asystentem, gdzieś pomagać, ale nie zostawać głównym trenerem - powiedział Małysz.

Od początku blisko Kupczaka jest Łukasz Kruczek, poprzedni trener, a teraz koordynator PZN ds. skoków. Formalnie ma trzymać się z dala od kadry kobiet, ale wiadomo, że mocno Kupczakowi doradza, a liderka kadry otwarcie mówi, że do Kruczka ma największe zaufanie i z nim - swoim trenerem klubowym - pracuje.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że byłoby całkiem inaczej, gdyby w ostatniej chwili związkowi nie odmówił zagraniczny trener z doświadczeniem pracy z kobietami. Z dobrym doświadczeniem. Niestety, wycofał się z powodów osobistych.

  • Po piąte: może jeszcze nie jest za późno? To pytanie stawiają sobie wszyscy. W sumie dlaczego miałoby być? Co więcej mamy do stracenia?

Słyszymy, że w kadrze seniorek mamy zawodniczkę, która pozuje na księżniczkę i mamy zazdrosne koleżanki. Atmosfera jest taka, że dziewczyny ponoć odmawiały nawet podróżowania na zawody jednym busem i wspólnego mieszkania w jednym hotelowym pokoju.

To nic nowego. W poprzednich latach mieliśmy gwiazdę, która potrafiła w dniu zawodów ruszyć w miasto, bo za ważniejsze od konkursu uważała spotkanie ze znajomymi. Mieliśmy też zawodniczki dosłownie płaczące na wieść o tym, że związek zmienia im trenera (2019 rok: przyjście Kruczka), a teraz mamy młodzież, która woli patrzeć na to jak Kamil Stoch sprawdza coś w telefonie w trakcie treningu niż posłuchać, jak mówi do kamery Krzysztofa Gonciarza, że nie chodzi o odbębnienie roboty i pójście do domu, tylko o to, żeby wszystko zrobić precyzyjnie, wręcz doskonale. Stoch podkreśla w tym materiale, że właśnie tego uczy już dzieci w swoim klubie.

Dlaczego niektóre dziewczyny skaczące w Polsce nie chcą się tego naprawdę nauczyć? Dlaczego niektórzy trenerzy tak naprawdę nie próbują ich tego nauczyć? Dlaczego Polski Związek Narciarski cały czas prowadzi bardziej działania pozorowane niż zdecydowane?

PZN nie ma pieniędzy? "PZN ma lęk"

- Jeżeli chcą to jeszcze ratować, to trzeba wziąć zagranicznego fachowca. To będzie o kilka lat za późno, ale lepiej za późno niż wcale - mówi jeden z trenerów.

Dlaczego PZN tego fachowca nie bierze? Tu nie może chodzić tylko o oszczędności, co w rozmowie ze Sport.pl sugerował Alexander Pointner. Kwestie finansowe nie mogą być problemem nie do przeskoczenia dla związku, który ma oczywiście dużo wydatków, ale który ma 50 mln złotych rocznego budżetu. Zresztą, zaznaczyliśmy już, że po poprzednim sezonie były zaawansowane rozmowy z zagranicznym fachowcem, czyli związek był gotów zainwestować.

Czy teraz wreszcie to zrobi? - Oni się boją, że wtedy jedna czy druga dziewczyna powie, że już nie chce trenować. A w związku jest przekonanie, że są dziewczyny, które jakoś trzymają nasze miksty i że bez nich to wszystko się posypie - mówi jeden z naszych rozmówców.

Może i tak jest, ale trudno zrozumieć tak ogromne przywiązanie do miejsc 6-8, którym można by było tłumaczyć lęk przed ewidentnie potrzebnymi zmianami.

- PZN ma lęk, że jak powie "robimy tak i tak, a jak się nie podoba, to tam są drzwi", to u chłopaków pięciu wyjdzie, ale 15 na poziomie kadry jeszcze zostanie, natomiast jak u dziewczyn trzy wyjdą, to zostaniesz z jedną i nie masz czego szukać - wyjaśnia jeden z trenerów. Bardzo możliwe, że trafił w sedno. Ale czy mimo wszystko nie warto zaryzykować?

- Ja bym zaryzykował. Mamy ośrodki i kluby, mamy infrastrukturę, ale musi być trener, który ustali plan, którego nie interesują niesnaski, który to wszystko będzie trzymał i wyznaczał kierunek. Niech dostanie polskich asystentów, uczmy się od prawdziwego fachowca, idźmy wreszcie w dobrą stronę i wyznaczajmy standardy nie tylko dla kadry A, ale i dla młodzieży, która patrzy na zły przykład z góry i się psuje - dostajemy taką konkluzję.

I trzeba się z nią zgodzić. Bo w tej chwili obraz polskich skoków kobiet jest przygnębiający.

Wi�cej o: