Ma�ysz reaguje po kompromitacji skoczki�. "A je�li komu� si� nie podoba: do widzenia"

Jakub Balcerski
- Mo�e faktycznie trzeba liczy�, �e kto� z zewn�trz, kto tu przyjdzie, powie nam, jak to naprawi�, bo my tak naprawd� ju� nie wiemy - m�wi o sytuacji kadry polskich skoczki� prezes Polskiego Zwi�zku Narciarskiego, Adam Ma�ysz.

Polskie skoczkinie zajęły dopiero przedostatnie, dziewiąte miejsce w konkursie drużynowym podczas mistrzostw świata w Planicy. To tylko dzięki dyskwalifikacji jednej z Amerykanek. A dzień wcześniej żadnej z Polek nie było w drugiej serii konkursu indywidualnego. W długiej rozmowie po obu tych fatalnych wynikach prezes PZN, Adam Małysz mówi o przyszłości tego sportu w Polsce, możliwościach zmian, czy kontrowersjach związanych z atmosferą w zespole.

Zobacz wideo Piotr Żyła ma plan na MŚ. "Trzeba mi zaufać? Nie ma innego wyjścia"

Czy był sens wysyłać cztery zawodniczki do Planicy?

Adam Małysz: Długo żeśmy się zastanawiali nad tym, ale gdzieś tam nas trenerzy przekonywali, że jest szansa na drugą serię, więc i niezły wynik. Ale to była szansa. I tylko na tym się skończyło. Zawierzyliśmy trenerom i zobaczyliśmy, że to nie było za bardzo realne.

"Nigdy nie było dobrze w polskich skokach kobiecych". Tak powiedziała Nicole Konderla. Że to, co działo się cztery lata temu na MŚ w Seefeld było napompowane i nie są topowymi zawodniczkami. To widać, ale chyba pojawił się od tego czasu kryzys.

- I na pewno muszę przyznać jej rację. Seefeld było bardzo napompowane. Jak popatrzymy się, to były tam dwie zawodniczki, które też nie skakały dobrze. Miały trochę więcej szczęścia, bo wiemy, jakie tam panowały warunki. Powiem szczerze, że nie mam wielkiego pomysłu, jak to ruszyć do przodu, bo próbowaliśmy już chyba wszystkiego. Zastanawiamy się nad tym, czy może jest sens ściągnąć jakiegoś zagranicznego trenera. Tylko tak de facto: do kogo?

Myślicie o kimś z topu, czy bardziej o szkoleniowcu, który popracuje tu od podstaw?

- Musiałaby być raczej ze światowej czołówki, żeby stworzyć system. Bo wiemy już na dziś, że to, co sprawdza się nam u mężczyzn, nie skutkuje, po prostu nie działa w skokach kobiet. To zupełnie coś innego, więc trzeba zbudować od samego początku system, który będzie funkcjonował. To jest też pytanie: opory są choćby pod tym względem, że tych dziewczyn za bardzo nie ma. Dlatego szkolenie musi iść od dołu. My mamy plany, żeby bardzo mocno postawić na Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Może nie, że tak inwestować, ale zacząć właśnie od nich i to w każdej dyscyplinie. Miejmy nadzieję, że to wypali, bo jest to w bardzo zaawansowanym stadium. Do tego też potrzebni są jednak dobrzy trenerzy.

Rzućmy jedno nazwisko: Zoran Zupancić. Stworzył wielką drużynę u Słowenek, poprowadził ją do sukcesów, teraz mają tam duże problemy i może odejść, będzie wolny. Za wysoka półka sportowo, finansowo, organizacyjnie, czy to w takich ludzi możemy celować?

- Rozmawiałem z nim przed sezonem. Nie miał wtedy jeszcze zamkniętych spraw ze Słowenią. To jedno, ale chciał też trochę odpocząć, bo jest wykończony i z dziewczynami pracuje się inaczej niż z facetami. To dość skomplikowana praca, bo do każdej dziewczyny podejście musi być i jest zupełnie inne. On nawet jak skończy ze Słowenią, to chciałby sobie na jakiś czas odpocząć. W Słowenii sprawy się pokomplikowały i ostatecznie wrócił znów jako ich trener. Teraz te wyniki są gorsze. Trudno powiedzieć, co i jak dalej.

Tak, jak mówię: będziemy chcieli jakoś to rozwiązać. Porozmawiać z trenerami, specjalistami i znaleźć jakiś system. Z rozmów do tej pory za każdym razem słyszałem tylko jedno: nie tylko u was jest taki problem. Tylko że w innych krajach nawet przy problemach te skoki kobiet jakoś wyglądają. U nas nie za bardzo. Trzeba usiąść i znaleźć dobrą drogę. Musi być ktoś, kto albo zostanie trenerem, albo przyjdzie tu i pozwoli stworzyć ten system.

Są wytypowane nazwiska?

- Nie ma. To jest ciężkie. Takie nazwisko musi być rozpoznawalne, żeby to miało ręce i nogi. I żeby chcieli z nim pracować, zawierzyć mu, zarówno nasi trenerzy, jak i zawodniczki.

W rozmowach z trenerami trochę przeszkadza fakt, że ciągle mówi się o konfliktach i złej atmosferze w zespole? To widać pewnie też na zewnątrz, w innych krajach.

- Najdziwniejsze jest to, że my też słyszymy o tych konfliktach. Potem spotykamy się z dziewczynami i mówią, że one nie są skonfliktowane. Że one jedna do drugiej nic nie mają, może się nie wiadomo jak nie lubią, ale one z mediów się o tym dowiadują. Po czym kończymy spotkanie i widzimy, że znów coś jest nie tak. Więc ciężkie to jest, tak wam powiem.

Czy nie jest tak, że w sporcie trzeba się podporządkować? Żeby nie było tak, że ta zawodniczka trenuje z tym szkoleniowcem, druga z tym, trzecia z jeszcze innym? Bo na koniec przychodzi tutaj główny trener Szczepan Kupczak i w sumie nie wiemy za kogo on jest odpowiedzialny.

- Dokładnie tak jest. Łukasza Kruczka trochę odsunęliśmy od tej grupy, bo pracował dość mocno z Nicole. Było dużo takich nieporozumień, bo to przecież Szczepan jest trenerem. On został rzucony na trochę głęboką wodę. To był zawodnik, ledwo co skończył karierę i od razu mierzył się z rolą pierwszego trenera. I to u dziewczyn. Nie wiem, jak to miało wyglądać, jak funkcjonować, ale nie funkcjonuje. Szczepan sam powiedział nam, że teraz już wie, że to było za dużo. Że mógłby być jakimś asystentem, gdzieś pomagać, ale nie zostawać głównym trenerem.

Czyli żałujecie tego ruchu?

- Myślę, że w jakimś stopniu tak. Ale tak naprawdę za bardzo wyjścia nie mieliśmy. Nie było kogo tam dać. A do tego każda z tych zawodniczek chciałaby mieć własnego trenera. To jest najgorsze. Ta z tym będzie trenować, a z tym już nie będzie. Uwierzcie mi, że znaleźć w tym jakiś kompromis, tak żeby to mogło funkcjonować, to jest bardzo ciężka sprawa. Jedynie, jeśli one faktycznie się podporządkują i chcą, to musi być nazwisko, które zrobi z tym porządek. Narzuci swój rytm pracy, jak to ma wyglądać. A jeśli komuś się nie podoba: do widzenia.

Macie jakiś pomysł na Szczepana i co z nim dalej w PZN-ie?

- Może się gdzieś rozwijać, ale potrzebuje wzoru i kogoś, kto go nauczy trenerstwa. Jest po AWF-ie, to jest fajne, bo podstawy do pracy z dziećmi, młodymi zawodnikami, ma. Ale został rzucony na bardzo głęboką wodę i to przyszło dla niego za szybko. Jeśli dostałby kogoś, kto go nauczy tego wszystkiego, to w przyszłości może być z niego naprawdę dobry trener.

Gdy rozmawialiście z Alexandrem Pointnerem przedstawił duży plan na polskie skoki. W tym skoki kobiet. U mężczyzn skończyło się tak, że przyszedł cały sztab, który wskazał Pointner, ale bez niego, bo odrzucił ofertę. Czego zabrakło, żeby kilka nazwisk, choćby Niemka Catrin Schmid, którą wskazał, także zostały ściągnięte do Polski? Finansów, organizacji, przekonania?

- To był plan Alexa, więc nie wiem, jakbyśmy wykorzystali jego plan w całości, a jego nie wzięli. To pewnie byłoby nie fair. Już trochę poszło to w tym kierunku, bo wzięliśmy sztab dla skoczków, bo zgodzili się i trenerzy, i Alex. Na niego było za dużo, miał o wiele za duże wymagania. Ten pomysł może nie był zły, ale wymagania nas przerosły.

Jeśli chodzi o kobiety, to szukaliśmy i ja, wtedy jeszcze jako dyrektor, dostałem pomarańczowe światło, żeby przystopować. Bo de facto, nie było wiadomo, czy będzie do kogo sprowadzać tego trenera i wydawać tyle pieniędzy. Dziewczyny wcześniej mówiły: "A to może ja skończę, a może to". Są takie słowa, które kiedyś powiedziałem i są cytowane do dziś: "Żeby skończyć karierę, to trzeba ją mieć". A jak słyszę, że jest dziewczyna, która nic nie osiągnęła i mówi "kończę karierę, jeśli nie dostanę tego, tego i tego", no to kurczę blade. To podchodzi pod szantaż trochę, można powiedzieć. Mamy dyskomfort: nie ma zawodniczek i z czego wybierać. Gdybyśmy mieli to "do widzenia" i bierzemy kogoś innego. Zupełnie inna sytuacja. Ale teraz musimy łatać to, co jest. Staramy się robić, co możemy. I chyba, jeśli nie ściągniemy kogoś, kto zbuduje nam ten system, to skoki kobiet nie pójdą do przodu, a wręcz w drugą stronę.

A teraz o przyszłość zawodniczek też się martwicie? Że na koniec sezonu jednak zrezygnują?

- Jest takie zagrożenie. I pytanie: bo weźmiemy przykładowo trenera, który będzie się zajmował główną kadrą, to co zrobimy z najmłodszymi zawodniczkami i juniorkami? Bo wydaje mi się, że to tam musimy przede wszystkim coś zmienić, wprowadzić. Żeby w przyszłości to miało ręce i nogi. Ale też nie zostawimy tych dziewczyn, które są. Wydaje mi się, że dalej mają potencjał. Nicole jest naprawdę blisko tego, co mogłaby osiągnąć. Były momenty, że wskakiwałaby do "dziesiątki". Kinga Rajda też. Potencjał te dziewczyny mają. Tylko ciągle coś jest nie tak i nie do końca wiadomo co. Może faktycznie trzeba liczyć, że ktoś z zewnątrz, kto tu przyjdzie, powie nam, jak to naprawić, bo my tak naprawdę już nie wiemy.

Wi�cej o: