Michał Kwiatkowski to mistrz świata sprzed 10 lat, który teraz przygotowuje się do igrzysk olimpijskich. Za niespełna miesiąc w Paryżu "Kwiato" będzie jedynym kolarzem reprezentującym Polskę. I teraz, w Tour de France, też będzie naszym jedynym przedstawicielem.
Dlaczego polskie kolarstwo znalazło się w dołku? Co może zwojować osamotniony Kwiatkowski? O tym rozmawiamy z Dariuszem Baranowskim, komentatorem Eurosportu, a kiedyś świetnym kolarzem.
Dariusz Baranowski: Ja się nie martwię, ja jestem zdania, że Tour de France nie przeszkodzi, a wręcz pomoże Michałowi w zbudowaniu formy na igrzyska. To dobrze, że Michał nie jest kolarzem, który będzie walczył o jak najwyższe miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de France. Ci, którzy walczą o zwycięstwo, przez te trzy tygodnie będą ogromnie wymęczeni nie tylko fizycznie, ale zwłaszcza psychicznie. Michał oczywiście będzie musiał mocno pracować na lidera, on jest kluczowym pomocnikiem i będzie miał ściśle określone zadania, ale jednak będą etapy, gdy trochę odpuści, zostanie i nie będzie się eksploatował aż do samej mety. Dzięki temu trochę sił fizycznych zaoszczędzi. A mentalnie ciągle będzie czekał na jakąś swoją chwilę w tourze i na ten jeden wyścig w Paryżu.
- Czyli od końca touru do olimpijskiego wyścigu ze startu wspólnego będą prawie dwa tygodnie przerwy. To długo. W zasadzie nawet nie wiadomo czy odpoczywać, czy trenować cały czas. Wygląda na to, że "czasówka" będzie dla Michała idealnym przepaleniem. Uważam, że on na decydujący start będzie w najlepszej formie. Może to nie zabrzmi dobrze w kontekście ogromnego prestiżu Tour de France, ale sądzę, że dla Michała ten wielki wyścig będzie po prostu dobrym przygotowaniem do igrzysk.
- Na pewno problemem jest to, że mamy mało wyścigów w Polsce i nasi zawodnicy nie mają gdzie zdobywać punktów. Dodatkowo nasze wyścigi spadły do drugiej kategorii, nie ma w nich więc zbyt dużo do zdobycia. A w zachodnich drużynach mamy niewielu kolarzy jeżdżących w World Tourze. To wszystko się przełożyło na nasz bardzo niski ranking UCI.
- Na pewno byłoby znacznie łatwiej o medal, gdybyśmy mieli chociaż dwóch kolarzy. W kolarstwie startując samemu, bez żadnej pomocy, trudno zareagować na przeróżne sytuacje, które się zdarzają w trakcie wyścigu. Pomoc, jakakolwiek, już nawet nie mówię, że pomoc dużej drużyny, jest niezmiernie ważna. W wielu aspektach, nie tylko w osłanianiu czy w przeciągnięciu do przodu, gdyby coś się stało. Michał będzie w ogromnie trudnej sytuacji. Ale na szczęście on jest tak doświadczonym i świetnym kolarzem, że może sobie poradzić nawet sam. Natomiast Rafała bardzo szkoda, bo on też absolutnie zasłużył na start na igrzyskach.
- Tak, to trasa dla klasykowców. Nie dla wybitnych górali, nie dla typowych sprinterów. To będzie wyścig jednodniowy dla specjalistów właśnie od tego rodzaju rywalizacji. Michał to lubi!
- Oczywiście!
- Raczej nie myślałem, że on kiedykolwiek będzie walczył o generalkę jak Zenon Jaskuła i że też będzie stawał na końcowym podium [Jaskuła był trzeci w 1993 roku, to najlepszy wynik polskiego kolarstwa w historii Tour de France]. Zawsze myślałem, że Michał jest raczej kolarzem do wyścigów jednodniowych, widziałem, że to jest jego zdecydowanie najmocniejsza strona. Pewnie Michał miał takie marzenia, żeby też walczyć o wygrywanie wielkich tourów, ale przecież powygrywał tyle klasyków, do tego tygodniówki jak Tirreno-Adriatico czy Tour de Pologne, do tego mistrzostwo świata i pięknie by było, gdyby jeszcze dorzucił medal olimpijski. Niech on się cieszy kolarstwem, ile jeszcze tylko zdrowie mu pozwoli.
- To prawda, tak powiedziałem - w rozmowie z Tomaszem Jarońskim, z którym teraz razem komentujemy W Eurosporcie. Bardzo w to wierzyłem! W 1999 roku przeszedłem do ekipy Banesto, bardzo mocno trenowałem wiosną i na jednym z treningów tak długo jechałem za samochodem, chcąc utrzymać tempo, że omal przez to nie skończyłem z kolarstwem na zawsze.
- Doszło do jakiegoś niedotlenienia, niedokrwienia. Za długo byłem w nieanatomicznej pozycji. Wylądowałem w szpitalu z ogromnymi kłopotami z błędnikiem. Uszkodziłem nerw statyczny. Lekarze powiedzieli, że już nigdy nie wrócę do kolarstwa. Po jakimś czasie wrócić mi się udało, ale już tylko w roli pomocnika. Aspiracje miałem dużo większe, jak szedłem do Banesto, to wierzyłem, że będę nowym Miguelem Indurainem, ha, ha [Hiszpan pięć razy wygrał Tour de France]! Ale marzenia się nie spełniły.
- Nie, ja to robiłem wiele razy. U siebie, w Głownie, czyli to nawet nie była jazda po górach. To był długi trening, właściwie symulacja wyścigu. Przed kilka godzin utrzymywałem prędkość ponad 50 km/h. A że jechałem za samochodem, to chcąc widzieć dobrze drogę, patrzyłem jakoś dziwnie, nienaturalnie się układałem i coś tam mi się poodciskało na karku. Szkoda, że nie jeździłem za motorem, nie byłoby takiej szkody. Tak naprawdę jestem zadowolony, że w ogóle wróciłem do kolarstwa i to na taki poziom, że wróciłem też na Tour de France. Może nie w takiej roli, w jakiej bym chciał, bo zawsze tylko pomagałem liderowi, ale dobre i to. A w sumie dziś najważniejsze, że nadal mogę jeździć na rowerze, bo cały czas to kocham. Naprawdę dobrze pamiętam, jak przez dwa tygodnie w ogóle nie mogłem się podnieść z łóżka. Przez dwa tygodnie czułem się dosłownie tak, jakbym był pijany - ciągle mi w głowie latały samoloty, strasznie mi się kręciło. Wystarczyło, że siadałem, a już musiałem z powrotem się kłaść. Natomiast gdy tylko próbowałem stawać, to po prostu się przewracałem. Nie miałem żadnej stabilizacji. Bałem się, że te dwa tygodnie w łóżku będą trwały nie wiadomo ile. Jak chciałem do łazienki, to żona mnie niosła na plecach, ja jej tylko trochę pomagałem, jakoś próbując iść. Lekarze mówili, że jazda na rowerze to już u mnie na pewno nie wchodzi w grę, że to mi się już nigdy nie ustabilizuje na tyle, żebym trzymał równowagę. Na szczęście nie mieli racji - po dwóch miesiącach już jeździłem, a po trzech miesiącach znowu się ścigałem. Lekarze byli w szoku.
- Nie chodzę, nie ma szans, żebym korzystał z takich atrakcji. Na szczęście na rowerze nie mam żadnych problemów, ale w zwykłych, codziennych sprawach kłopoty się pojawiają. Na przykład bywa, że jak pójdę do większego marketu na zakupy, to gdy między regałami jest dużo ludzi i dużo się dzieje, to nagle robi mi się nieprzyjemnie, czuję się wtedy niepewnie. Po powrocie do kolarstwa trochę problemów miałem na zjazdach. Ale jakoś sobie z tym poradziłem i na szczęście teraz jest naprawdę okej.
- Już więcej skomentowanych. Z Tomkiem Jarońskim całe toury komentujemy od 2017 roku, czyli teraz będzie już ósmy. A przejechałem pięć.
- To inne światy, bo jak się jedzie na rowerze, to jest adrenalina, czasami jest strach, bo to piękny sport, ale bywa bardzo niebezpieczny. Zwłaszcza na zjazdach z wielkich gór. A komentując siedzę sobie wygodnie przed ekranem i nic mi nie grozi. Choć to, że się ścigałem, przydaje mi się w komentowaniu, bo dobrze wiem, co w danym momencie czują kolarze.
- Komentowanie sukcesów Polaków to są najpiękniejsze chwile! W zeszłym roku Michał wygrywał w Dzień Bastylii, w narodowe święto Francji, 14 lipca. To było ogromne przeżycie. Czekam, żeby to się powtórzyło w tym roku. Żeby Michał też był w takiej akcji i walczył o etapowe zwycięstwo. Oczywiście grupa Ineos ma swój cel, którym jest bycie lidera wysoko w klasyfikacji generalnej, a więc Michałowi, jako pomocnikowi, trudno będzie pogodzić jazdę na lidera z walką o wygranie jakiegoś etapu. Ale liczę, że tak się sytuacja ułoży, że może być szansa.
- Chyba faktycznie najmocniejszy jest Rodriguez, mimo że Geraint Thomas i Egan Bernal kiedyś wygrywali Tour de France. Ale mając tyle opcji grupa Ineos na pewno będzie próbowała zarządzać potencjałem tak, żeby powalczyć z uznawanymi za faworytów Tadejem Pogacarem i Jonasem Vingegaardem.
Transmisje z Tour de France w Eurosporcie i na platformie Max. Relacje na Sport.pl