Sceny w hali przylot�w w Warszawie. "Najpierw us�ysza�em, po chwili zobaczy�em te t�umy"

�ukasz Jachimiak
- Mama to bohaterka. Nie wiem, jak to �adnie powiedzie�. Bohaterka to chyba �adnie? - pyta Tadeusz Michalik. Zapa�nik, kt�ry zdoby� br�z na igrzyskach olimpijskich w Tokio, ma a� o�mioro rodze�stwa, a mam�, w�a�nie jak bohaterk�, przedstawia w swoich wyj�tkowo prowadzonych mediach spo�eczno�ciowych. Czy wkr�tce zacznie w nich relacjonowa� swoj� karier� polityczn�?

Niecałe trzy lata temu Tadeusz Michalik został jednym z najbardziej niespodziewanych polskich medalistów igrzysk olimpijskich w Tokio. W Japonii wywalczył brąz w zapasach w stylu klasycznym w kategorii 97 kg.

Zobacz wideo Szymon Kołecki typuje starcie Artura Szpilki z Mariuszem Pudzianowskim. "Szanse 65 proc. do 35"

To już drugi olimpijski medal w rodzinie Michalików - na igrzyskach Rio 2016 również brąz, i również w zapasach, wywalczyła Monika Michalik, 11 lat starsza siostra Tadeusza.

Michalikowi marzy się kolejny medal - latem tego roku na igrzyskach w Paryżu. Ale najpierw 33-latek ze wsi Jasieniec i ze wsi Koziegłowy musi w maju wywalczyć sobie kwalifikację. A jeszcze wcześniej - już w najbliższą niedzielę 7 kwietnia - stanie do walki w wyborach samorządowych.

Łukasz Jachimiak: W maju walczysz o awans na igrzyska w Paryżu czy to już nieaktualne, skoro poszedłeś w politykę i w niedzielę wystartujesz w wyborach?

Tadeusz Michalik: Nie idę w politykę, bo jaka to polityka? Jestem bezpartyjny, nie przyłączam się do nikogo, bo tego bym nigdy nie chciał. Ale chcę być radnym osiedla Karolin w Koziegłowach. To jest moje osiedle, a nie jakaś tam polityka. No dobrze, to jest polityka, ale nie na wysokim szczeblu. Na pewno ona mi nie przeszkodzi w sporcie. Jak się do rady dostanę, to raz w miesiącu będę miał spotkania, czyli one nie będą mi ze sportem kolidowały.

A co cię właściwie ciągnie do tej - jak mówisz - bardziej działalności lokalnej niż polityki?

- Całe życie znam się na sporcie i w kierunku sportowym chciałbym pójść. Wiadomo, że człowiek się uczy, więc z czasem mógłbym się też zająć innymi ważnymi sprawami, ale na początku dbałbym o to, żeby były warunki do trenowania i do rekreacji dla dzieciaków, dla starszych ludzi, dla wszystkich.

Załóżmy, że w niedzielę osiągniesz wyborczy sukces, że później spodoba ci się ta lokalna polityka, że sport się za parę lat skończy i co wtedy? Poseł, senator?

- Nie, nie, nie! Nigdy bym tego nie chciał. Wiem na pewno, że do takich miejsc bym nie pasował. Moje miejsce jest na wsi. Bo Koziegłowy to jest wieś - duża, aż 13 tysięcy ludzi w niej mieszka, ale wieś. Powiem ci, że jak się ze swojej rodzinnej wsi przeprowadzałem, to myślałem, że idę do miasta, a jak się okazało, że jednak ze wsi się przeniosłem na inną wieś, to się ucieszyłem. Do rodziców mam 90 km, to jest godzinka jazdy autem, czyli idealnie. W Warszawie się dłużej jedzie z jednego końca na drugi, nie? Tu jest mój świat. Jak kariera się rozwijała i po klubach z Trzciela i Żar w 2009 roku trafiłem do dużego klubu z Poznania, to zameldowałem się w Koziegłowach i to moje miejsce, ale wtedy czułem i nadal czuję, że korzenie zawsze będą w Jasieńcu, u rodziców.

W 2009 roku byłeś 18-latkiem i na pewno oferta z Poznania poprawiła twój status, ale pewnie się nie mylę, myśląc, że dopiero w wieku 30 lat poczułeś, że naprawdę nie musisz się martwić o pieniądze, bo wtedy zdobyłeś medal olimpijski?

- No nie było kolorowo. Miałem szczególnie ciężki czas, gdy straciłem sponsora. To był rok 2019. Uratowało mnie to, że zostałem wcielony do wojska. Zawsze tego chciałem, więc miałem satysfakcję, że to się stało, a co tu ukrywać - finansowo mnie to uratowało. Dzięki temu przyszła kwalifikacja do igrzysk, a jak wywalczyłem medal, to już wszystko się obróciło o 180 stopni. Była nagroda finansowa, było stypendium, można było sobie odłożyć, zainwestować. Pamiętam, jak przez trzy miesiące nie zarobiłem nic. A trzy miesiące po wcieleniu do wojska już zrobiłem olimpijską kwalifikację i widzisz, jaki efekt to wszystko dało.

Jesteś żołnierzem nie tylko na papierze?

- No pewnie, że nie! Nie jestem zielony - przechodzę szkolenia, zdobywam naprawdę potrzebne umiejętności. Chciałbym zaangażować się jeszcze bardziej, ale jestem po 260 dni w roku na obozach sportowych, więc daję wojsku tyle, ile mogę. Wszystko jest jak należy.

Obyśmy nigdy takiego dnia nie doczekali, ale co byś zrobił, gdyby trzeba było jechać na wschodnią granicę?

- Od dziecka jestem nauczony, że jak dostaję rozkaz, to się nie zastanawiam, tylko wykonuję. Jestem żołnierzem Wojska Polskiego, więc wykonam wszystko, co będę musiał wykonać.

Rygor w domu trzymał tata?

- Tak, jak ojciec przyszedł rano i powiedział, że coś jest do zrobienia, to nigdy drugi raz nie musiał przychodzić, bo dwie-trzy minuty później byłem już ubrany i siedziałem w kuchni przy śniadaniu, szybko jadłem i ruszaliśmy.

Duże gospodarstwo mieliście?

- 25 hektarów.

Czyli robota od rana do wieczora?

- Jak to na wsi: trzoda chlewna, ptactwo, warzywa, owoce. Ojciec dbał o to, żebym się nie nudził. Pamiętam, jak w Trzcielu w wakacje był dwutygodniowy obóz w klubie, no i dzieci po treningu szły sobie do pokoi odpoczywać, a ja z bratem wracałem na wieś, do Jasieńca, żeby pracować w gospodarstwie. Przed treningiem też była robota z rodzicami i resztą rodzeństwa i dopiero się jechało. Na rowerach. Pięć kilometrów, w sumie razy cztery każdego dnia. Ale ja to bardzo miło wspominam. Dzisiaj regeneracja jest potrzebna, ale wtedy, za małolata, było się nie do zajechania. I tak naprawdę 25 hektarów ojca to nic przy ponad 200 hektarach, jakie miał wujek. U niego sobie zarabiałem. Miałem płacone i pamiętam, jak kiedyś przez 11 dni z rzędu była piękna pogoda, więc codziennie robiłem od godziny ósmej do 22. Pod koniec to już przestałem się cieszyć, że dużo zarobię i zacząłem się modlić, żeby deszcz spadł, żeby była przerwa, ha, ha!

Jedenaście dni z rzędu po 14 godzin pracy to chyba dało zarobek większy niż ta premia za olimpijski brąz?

- Ha, ha! Jak na 14-latka to naprawdę były piękne pieniądze! Cieszyły tak jak lata później nagroda za medal z Tokio.

Jako 14-latek na tym wielkim polu wujka już pewnie jeździłeś ciągnikiem, kombajnem i kto wie czym jeszcze?

- Ciągnikiem to ja jeździłem, już jak miałem dziewięć lat! Na początku miałem tylko problem ze wciśnięciem sprzęgła - trzeba było dużo siły, bo ono ciężko chodziło. Ale na patencie się działało: o coś się człowiek zaparł i poszło. Ojciec nauczył i się jeździło. Bardziej na stojąco niż na siedząco, bo gdybym siedział, to do sprzęgła bym nie sięgał.

A ile ty masz ziemi?

- Tylko 31 arów. To jest działeczka 50 na 60 metrów. Ojcowizna, w Jasieńcu. Wystarcza nam to z żoną. Zwłaszcza że mieszkanie tam łączymy z mieszkaniem w bloku w Koziegłowach.

 

Z tego co pokazujesz w mediach społecznościowych wnioskuję, że w rolnika czy ogrodnika się nie bawisz.

- Jeszcze nie, bo jeszcze nie mam czasu. Ale jak kiedyś będę miał go więcej, to coś sobie posadzimy. Na razie mamy tylko 40-metrowy domek z balików.

40-metrowy domek wam wystarcza?

- No pewnie!

Sam go zbudowałeś?

- Nie, bo po pierwsze nie miałem czasu, a po drugie: nie mam takiej wiedzy. Medal z igrzysk bardzo pomógł, tak naprawdę nagroda wystarczyła na ten domek.

Jechałeś do Tokio z taką myślą, że wywalczysz medal i nagrodę przeznaczysz na dom?

- Nawet przez chwilę tak nie pomyślałem! Nie wiedziałem zupełnie, jakie są premie, nawet raz nie przyszło mi do głowy, że jakieś pieniądze mogę dostać. Wszystko musi iść po kolei, bo inaczej nic się nie uda. Pierwsza myśl była taka, żeby po prostu zdobyć medal. Żeby mieć wielką satysfakcję. Żeby spełnić marzenie. A pieniądze oczywiście ucieszyły, bo gdy je masz, to zyskujesz spokój. Ale one były tylko dodatkiem. Zupełnie nie do porównania z tym, że zrobiłem to samo, co kilka lat wcześniej siostra [starsza o 11 lat od Tadeusza Monika Michalik wywalczyła brązowy medal na igrzyskach olimpijskich Rio 2016], a nawet z tym że w ogóle zdobyłem prawo reprezentowania Polski na igrzyskach. Jak wywalczyłem kwalifikację, to rzuciłem się w objęcia trenera i się popłakałem. Dla mnie to już było coś wielkiego. Trener Piotr Stępień zachował kamienną twarz, a trener Włodzimierz Zawadzki mną rzucił.

Zawadzki ostatnio występował jako twój ciężarek. Przegrałeś jakiś zakład czy to jest norma, że na treningach w siłowni bierzecie trenerów na plecy?

- Był zakład! Myślałem, że wycisnę go pięć razy, a wycisnąłem dwa. To dlatego, że trener jest za gruby, kiedyś był chudszy, ha, ha! Waży 72 kilo, czyli trochę na plecach miałem!

Atlanty nie pamiętasz?

- Nie, bo to był rok 1996, więc miałem pięć lat. Oczywiście te wszystkie medalowe walki naszych dzisiejszych trenerów dobrze znam, oglądałem je już jako świadomy zawodnik. Coś pięknego!

Złoto Zawadzkiego, Wrońskiego i Wolnego oraz srebro Fafińskiego i brąz Tracza na tamtych igrzyskach sprawiły, że gdybym tylko miał gdzie się zapisać na zapasy, to jako 12-latek na pewno bym to zrobił!

- Zapasy to najlepszy ogólnorozwojowy sport dla dzieci! Zawsze będę to powtarzał.

Czyli miałeś szczęście, a właściwie cała wasza rodzina je miała, że u was w Trzcielu, były praktycznie tylko zapasy?

- To prawda. Była jeszcze piłka nożna, Obra Trzciel. Ale mi to nie pasowało, bo jak widziałem, że grają mecz i zaraz po meczu idą na papieroska, to mi się coś takiego nie zgadzało. A zapasy były super.

Ile dzieciaków z waszego domu na te zapasy poszło?

- Praktycznie wszyscy, cała dziewiątka. Najstarszy brat trenował karate i nawet zdobył czarny pas. Bo w jego czasach można było wybierać między zapasami a karate, a później już karate nie było. Drugi brat szybko zapasy sobie odpuścił, bo się zniechęcił tym, że złamał na nich rękę. Największą karierę z nas wszystkich zrobiła Monika. A jeszcze Marzena zapisała się w historii, bo zdobyła srebrny medal ME kadetek, była też mistrzynią Polski.

Wasi rodzice z pewnością są dumni, ale pewnie też bywają zmęczeni, gdy na rodzinnych zjazdach zawsze gadacie o zapasach?

- Wiadomo, że o zapasach zawsze pogadamy, ale mamy ważniejsze tematy. No i prawda jest taka, że cała nasza dziewiątka razem nigdy się nie zbiera. Nie pomieścilibyśmy się w domu. W rodzinie jest już mnóstwo dzieci, ja już jestem 12-krotnym wujkiem! Jak jest nas piątka, to już jest mnóstwo ludzi. Ale zebrać wszystkich to się chyba nie da. Niedawno udało się nam spotkać w ósemkę, brakowało tylko brata, który mieszka w Irlandii. Aż zdjęcie sobie wspólne zrobiliśmy, takie to było wydarzenie, że jesteśmy prawie wszyscy razem.

Ty jesteś jednym z najmłodszych dzieci?

- Tak, jestem przedostatni, mam brata młodszego o rok, 32-latka. A najstarszy z nas jest brat, który ma 46 lat.

Czyli wasza mama urodziła dziewiątkę dzieci w 14 lat - bardzo silna kobieta.

- Mama to bohaterka. Nie wiem, jak to ładnie powiedzieć. Bohaterka to chyba ładnie?

Bardzo ładnie. Bohaterka rodziny, a dla obcych ktoś, kto pokazuje, jaką wartością może być rodzina.

- Zdrowia jej to dużo zabrało. Dzisiaj to wychodzi. Urodzić dziewiątkę dzieci to jest bardzo duży wyczyn.

Dzięki tobie mama jest trochę znana. Co jakiś czas pokazujesz ją w swoich mediach społecznościowych i są to obrazki chwytające za serce.

- Mama mówi "skończ już nagrywać", ale widzę, że się cieszy, że jest jej miło. A ja lubię to nagrywać. Lubię pokazywać młodzieży, że rodziców trzeba kochać i ich odwiedzać, póki oni jeszcze są.

Widać, że media społecznościowe prowadzisz sobie sam - że Instagram, który kojarzy się z blichtrem, u ciebie jest platformą do pokazywania skromnego, spokojnego życia. Ty po prostu pokazujesz i promujesz normalność.

- Bo ja taki jestem. Zdobyłem medal na igrzyskach i to mi zmieniło życie, ale to nie zmieniło mnie. Mam nagle nie wejść do wykopu i się nie pobrudzić przy robocie, bo stałem na olimpijskim podium? Nie powiem nagle ojcu, że ja jestem medalista i już tego czy tamtego nie zrobię. Zrobię wszystko, jak zawsze. A że się pobrudzę? Jest woda, to się przecież umyję.

A propos brudzenia się - z czego ty wyciskasz pot po jakimś treningu? To są skarpety?

- Aaa, tak, to było zaraz po zejściu z maty. Gdybym wykręcił koszulkę, to zrobiłaby się kałuża! Po treningach wyglądam, jakbym spod prysznica wyszedł.

Gdybyś po olimpijskim medalu zwariował, to może wpadłbyś na taki pomysł, jaki kiedyś miał już nie pamiętam czy Shaquille O'Neal, czy jego doradcy. Może słyszałeś, że z jego potu miały powstawać perfumy?

- Ha, ha, ha! Ale mam nadzieję, że chociaż nie brali potu ze skarpet!

Ciebie nie ciągnie do żadnego własnego biznesu?

- Nie, to nie jest mój świat. Jestem w sporcie. Do Paryża w zapasach.

A po Paryżu będziesz w MMA? Czy wojsko na to nie pozwoli?

- Żołnierzem Wojska Polskiego na pewno będę dalej. A może też zostanę trenerem? Czas pokaże. Jeszcze nie wiem, co będę robił. A łączyć wojsko z MMA można, mam kolegów, którzy są żołnierzami i walczą na różnych galach.

Z tego, co już mi powiedziałeś, wiem, że pieniądze nie są dla ciebie najważniejsze, ale też nie oszukujmy się - takie MMA na pewno kusi finansami, bo w nim zarobisz kilka razy więcej niż w zapasach.

- Jasne, że te pieniądze kuszą. Ale zobaczymy czy będą propozycje. Myślę, że na pewno będą. Ale nie wiem, czy jakąś przyjmę, bo powiem ci, że jak zdrowie dalej będzie dopisywało, to Los Angeles brzmi bardzo fajnie.

Tam będą igrzyska olimpijskie w 2028 roku, ale najpierw zatrzymajmy się przy Paryżu - jesteś pewny, że się zakwalifikujesz? Przepraszam, że stawiam takie pytanie, ale wiem, że ostatnio nie poszły ci i mistrzostwa świata, i Europy.

- Przed Tokio też nie wyglądało to dobrze, formę miałem słabą, wszystko przegrywałem i nikt na mnie nie stawiał. Mnie zmotywuje ranga zawodów. Wierzę, że w majowych kwalifikacjach w Turcji będę w wielkiej formie.

Musisz te kwalifikacje wygrać?

- Muszę być w trójce. Nie martwię się, że teraz jeszcze nie mam formy. Forma będzie, będzie spokój. I bardzo liczę, że na tym światowym turnieju zrobię swoje. Będzie wielu mocnych rywali, cały czas pamiętam, jak w takim turnieju przed igrzyskami w Rio wygrałem trzy walki, ale w końcu przegrałem i nie awansowałem. Ale mam doświadczenie, spokój i dam radę.

Z sercem już wszystko dobrze?

- Jak najbardziej.

Ile razy już ci je operowano? Trzy?

- Prawie trzy.

Jak to?

- Za trzecim razem już leżałem na stole, ale do operacji nie doszło. W ostatniej chwili lekarze stwierdzili, że kolejna ablacja nie jest potrzebna, bo to, co się dzieje, już mojemu zdrowiu nie zagraża. Uznali, że to jest wada, z którą mogę normalnie żyć i tylko co jakiś czas muszę się kontrolnie pokazać.

Kiedy był ten prawie trzeci raz?

- Ze dwa lata temu.

A te dwie operacje zrobiono ci z jakiego powodu? Ablację robi się, żeby wyeliminować zaburzenia rytmu serca i u ciebie te zaburzenia były tak dokuczliwe, że ona była konieczna aż dwa razy?

- Nie, ja właśnie nic nie czułem. Badania, jakie co jakiś czas sportowcy przechodzą, wykazały, że u mnie jest coś nie tak. Trzeba było mnie naprawić. Już miałem kwalifikacje na igrzyska w Tokio, gdy to wyszło. Był duży stres, że wszystko mi przepadnie. A jeszcze jakoś wtedy mój kolega z klubu zmarł, po tym jak został napadnięty [chodzi o Dominika Sikorę śmiertelnie pobitego w Poznaniu w styczniu 2020 roku]. Byłem wtedy wdeptany w ziemię. Tym mocniej cieszyło później to, co się wydarzyło w Tokio.

Jak wspominasz swój medalowy dzień? Wiesz, jak dużo się wtedy wydarzyło w polskim sporcie?

- Wiem tylko, że zaraz po moim medalu siatkarze przegrali ćwierćfinał z Francją. Było mi przykro. Naprawdę. Ale co się jeszcze działo?

Rano Karolina Naja i Anna Puławska zdobyły srebro w kajakarskiej dwójce, a później poza Twoim brązem były jeszcze złoto Anity Włodarczyk i brąz Malwiny Kopron w rzucie młotem. Nie miałeś trochę poczucia, że w hali Mahukari Messe jest mniej polskich dziennikarzy niż mogłoby być?

- Anita była na mojej walce z Amerykaninem dzień wcześniej. Później mi pogratulowała, mówiła, że pierwszy raz była na zapasach i że jej się bardzo spodobało. A na mojej walce o medal była fajna grupka z lekkiej atletyki. Co do dziennikarzy, to udzieliłem wywiadów i TVP, i Eurosportowi, a w sumie wypowiadałem się chyba z pięć razy, więc dla mnie to naprawdę było super! Pewnie, że były na igrzyskach dni puste, bez medali dla Polski, ale nie będę marudził, że nie trafiłem ze swoim medalem właśnie na taki dzień i nie zgarnąłem całego zainteresowanie. Do kraju wracałem akurat takiego dnia, że byłem jedynym medalistą na pokładzie i muszę powiedzieć, że nigdy nie przeżyłem czegoś takiego i nigdy bym sobie nie wymyślił, że będę tak witany. Szczerze? Nigdy na żadną walkę się nie bałem tak wyjść, jak do hali przylotów w Warszawie, gdy najpierw usłyszałem, a po chwili zobaczyłem te tłumy. Jak mnie dziennikarze zaatakowali kamerami, to ze stresu się zagapiłem i się w szybę wbiłem, ha, ha!

Szyba wytrzymała?

- Wytrzymała, a do mnie szybko podeszła ochrona, żeby mi pomóc. Dobrze, bo ja w tych emocjach tak się pogubiłem, że nawet siostry nie poznałem - Monika podeszła, zaczęła coś mówić, a ja podziękowałem za gratulacje i poszedłem dalej, ha, ha!

Żonę poznałeś?

- Na całe szczęście tak! Żona czekała jako pierwsza.

To jeszcze wtedy nie była żona?

- Zgadza się: 3 sierpnia zdobyłem medal, a 16 sierpnia braliśmy ślub. Idealnie się złożyło. Na igrzyskach to tak naprawdę bardziej się stresowałem ślubem niż kolejnymi walkami. Naprawdę więcej myślałem o ślubie, o weselu, o tym, jak to wszystko się potoczy.

Wybitny psycholog Jan Blecharz powiedziałby, że dzięki temu miałeś odciętą głowę. A Adam Małysz ze współpracy z Blecharzem dobrze zapamiętał, że to właśnie odcięcie głowy dało wielkie sukcesy.

- No tak to jest: człowiek myślał o ślubie, o tym, że jest duża rodzina, że gości się uzbierała konkretna liczba, że trzeba tak pomyśleć, żeby wszyscy się czuli ugoszczeni. Nie dało się myśleć tylko o zapasach.

Mówiłeś coś o Los Angeles, ale nie myślisz coraz częściej o tym, żeby po Paryżu już nie spędzać po 260 dni poza domem, tylko żeby być jak najwięcej z żoną i może żeby być nie tylko wujkiem, ale też ojcem?

- Różne są myśli, ale na razie ta o Paryżu jest najważniejsza. A później na jakiś czas na pewno trzeba będzie zwolnić i pomyśleć, co dalej, wybrać priorytety. Teraz jest etap walki o igrzyska. Muszę to sobie wywalczyć.

Wi�cej o: