Dla niektórych nie ma świąt Bożego Narodzenia bez "Kevina samego w domu", dla mnie ich nieodłącznym elementem od lat jest "Opowieść wigilijna", czy toDla niektórych nie ma świąt Bożego Narodzenia bez "Kevina samego w domu", dla mnie ich nieodłącznym elementem od lat jest "Opowieść wigilijna", czy to w wersji literackiej, czy też którejś z jej licznych filmowych adaptacji. Nie inaczej było w roku 2020, choć przeczytałam ją nieco później niż zwykle.
Nie jest to zatem moje pierwsze spotkanie z klasycznym dziełem Charlesa Dickensa, a jego treść jest mi znana prawie na pamięć. A jednak, co nieczęsto się zdarza, ponowna lektura nigdy mnie nie nudzi i co roku wracam do niej z niekłamaną przyjemnością. A ponieważ z zasady nie czytam niczego po raz drugi (są tylko trzy wyjątki), świadczy to o tym, że "Opowieść wigilijna" zrobiła na mnie niemałe wrażenie. I chyba nie chodzi tu o pewne oczywistości, o których uporczywie przypomina, choć w każdych czasach przypominać o nich warto, o to lekko dydaktyczne: "Miłość jest ważniejsza od pieniędzy, a pieniądze szczęścia nie dają", ale o uroczy, ponadczasowy bożonarodzeniowy klimat, wykreowany za pomocą przepięknego języka i całkiem wciągającą, sprawie poprowadzoną akcję. Bo trzeba przyznać, że pomimo upływu czasu "Opowieść wigilijna" się nie dezaktualizuje zarówno pod względem treści, jak i formy, potwierdzając tym samym, że stała się częścią kanonu literatury pięknej.
Każdorazowo i nieodmiennie ujmuje mnie element fantastycznej podróży z duchami w czasie i przestrzeni i z wielką przyjemnością do niego wracam. I choć trudno mi się do tego przyznać, to metamorfoza głównego bohatera jakoś zawsze mnie wzrusza, przywracając świąteczną wiarę w proste dobro. Bo w święta chyba najbardziej tego potrzebujemy....more
"Olive Kitteridge" to jedna z najpiękniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Piękna przede wszystkim urodą języka, który oczarował mnie ju"Olive Kitteridge" to jedna z najpiękniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Piękna przede wszystkim urodą języka, który oczarował mnie już od pierwszych stron, spokojną, niespieszną narracją. Piękna uważnymi opisami świata, drobnych, nieraz niedostrzeganych zjawisk. I piękna doskonałym uchwyceniem ludzkich emocji oraz głębi prostego, zwyczajnego życia.
Oczarowała mnie ta ni to powieść, ni to zbiór opowiadań, połączonych osobą tytułowej Olive Kitteridge. Ale nie jest ona główną bohaterką każdej opowieści, o nie. Każda z nich to osobna historia, historia fragmentu jednego ludzkiego życia. A Olive? Przewija się w każdej – czasami osobiście, na pierwszym planie, innym razem mignie gdzieś w tle, a czasami pojawia się tylko jako jednozdaniowe wspomnienie.
Akcja, pomimo, że osadzona w sielankowym, nadmorskim amerykańskim miasteczku, nie jest ani sielankowa ani przesłodzona. Pełno tu głębokich problemów, skrywanych emocji, życiowych przeciwności.
Doskonale zarysowani bohaterowie to ludzie z krwi i kości, do bólu zwyczajni, zdawałoby się banalni, ale w ich doskonale sportretowanych emocjach, w ich rozterkach, cierpieniach i przemyśleniach bez problemu może odnaleźć się wielu z nas. I wreszcie sama Olive – tak bardzo niejednoznaczna, jak to tylko możliwe. Pozornie szorstka, oschła, wymagająca, pod skorupą hetery kryje niezwykle bogatą paletę emocji.
Książka Elizabeth Strout to doskonały przykład tego, jak mistrzowsko można opisać najzwyklejszą, prowincjonalną codzienność. To przykład tego, że wciągająca i doskonała lektura, nie musi być pełna "fajerwerków", najdzikszych pomysłów i niezwykłych zwrotów akcji, nie musi być osadzona w egzotycznych plenerach, nie musi epatować okrucieństwem. Może opowiadać o życiu starszych ludzi z pewnego małego miasteczka. I poruszać do głębi autentycznością przekazu.
Bo nieważne o czym się pisze, ale jak się pisze. A autorka pisze uniwersalnie. I za tę uniwersalność, głębię oraz piękno opisu ludzi, życia i emocji najgłębszy szacunek. Cudo! ...more
Nieczęsto sięgam po książkę pod wpływem obejrzanego filmu. Częściej oglądam film po przeczytaniu interesującej książki. Tym razem to film skłonił mnieNieczęsto sięgam po książkę pod wpływem obejrzanego filmu. Częściej oglądam film po przeczytaniu interesującej książki. Tym razem to film skłonił mnie do przeczytania powieści. Obejrzany w paskudny jesienny wieczór, reklamowany jako ekranizacja książki niemożliwej do zekranizowania zachwycił mnie na tyle, żeby poszukać jego źródła.
Sześć pozornie niezwiązanych ze sobą opowieści. Inne czasy, inni ludzie, inny język. I drobiazgi, jak jedwabna nić łączące wszystkie opowieści. Jak szkatułka, w której znajdujemy następną i następną. Najpierw je otwieramy, rozwijamy, a następnie zamykamy, zwijamy. Wędrujemy od pierwszej opowieści do szóstej i z powrotem od szóstej do pierwszej. Podoba mi się język i narracja, precyzyjnie dostosowane do czasów każdej z opowieści. Podoba mi się ich różnorodność, a jednocześnie obecny we wszystkich wspólny motyw. Podoba mi się wreszcie, że to opowieść o tym, co we wszystkich czasach wspólne - o wolności ludzkich wyborów i kształtowaniu tymi wyborami rzeczywistości.
Spotkałam się z opiniami widzów, że z uwagi na różnorodność wątków, dla niektórych film był niejasny. Myślę, że gdyby wcześniej przeczytali książkę, nie mieliby z tym problemu, ponieważ jest ona o wiele bardziej uporządkowana, a jednocześnie, co rzadko się zdarza, film jest jej wierny.
Jedna z najlepszych książek, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia i mój początek przygody z kryminałem skandynawskim. Sięgnęłam po nią zupełnie pJedna z najlepszych książek, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia i mój początek przygody z kryminałem skandynawskim. Sięgnęłam po nią zupełnie przypadkowo, skuszona kolejnym wpisem zachwyconej znajomej na Facebooku i... nie mogłam się oderwać. Świetnie zarysowane mroczne, chłodne, surowe tło, wyraziste postacie (ach, ta genialna i nieprzystosowana Lisbeth Salander!), niesztampowy pomysł poszukiwania rozwiązania zagadki sprzed lat, zawikłana intryga. Całość doskonale napisana, od początku wciągająca, trzymająca w napięciu. Moim zdaniem, to najlepsza część trylogii Stiega Larssona, chociaż z ogromną przyjemnością przeczytałam pozostałe tomy....more
Trudno napisać o tej książce coś, co nie zostało jeszcze napisane. Lektura mocna, momentami brutalna może, przenika głęboko do wnętrza, zabiera komforTrudno napisać o tej książce coś, co nie zostało jeszcze napisane. Lektura mocna, momentami brutalna może, przenika głęboko do wnętrza, zabiera komfort i spokój. Chyba nigdy przeczytanie książki tak bardzo mnie nie bolało, a jednak nie potrafiłam się od niej oderwać. Uwierała mnie i dręczyła, bo abstrakcyjną tragedię z mojego dzieciństwa zmaterializowała w postaci tragedii jednostek, konkretnych ludzi, którzy mają twarze, życiorysy, historie, opowieści... To książka o niewyobrażalnym cierpieniu napisana w taki sposób, że czytając ją również się cierpi. Jedna z tych, po lekturze których człowiek nigdy nie jest już taki sam....more
Wydawało mi się, że tę niewielką książkę przeczytam w jeden - dwa wieczory. Potrzebowałam prawie tygodnia. Bo nie da jej się tak po prostu "połknąć". Wydawało mi się, że tę niewielką książkę przeczytam w jeden - dwa wieczory. Potrzebowałam prawie tygodnia. Bo nie da jej się tak po prostu "połknąć". Przeczytać i zapomnieć. Bo zbyt ważne sprawy i zbyt uniwersalne tematy są w niej poruszane.
Wszystko zdawałoby się proste - dwoje (czasami troje) bystrych dzieci, mądry ojciec i sprawa sądowa, z jaką w swojej karierze nie chciałby spotkać się żaden prawnik. Przynajmniej nie w tym czasie i miejscu, w którym żył Atticus Finch i jego dzieci.
Historię opowiada po latach od przedstawionych wydarzeń ich najmłodsza uczestniczka - Jean Louise zwana Skautem. Dlatego narracja książki to nie narracja kilkuletniego dziecka, którym wtedy była, a dojrzałej osoby, patrzącej na wydarzenia z pewnym dystansem ale doskonale zachowującej w pamięci świeżość tamtego spojrzenia.
Opowieść Skauta dotyka wszystkiego, co w życiu ważne - miłości i nienawiści, lojalności i zdrady, wierności własnemu sumieniu i hipokryzji. Skaut i Jem uczą się świata dorosłych, w którym już za chwilę przyjdzie im żyć. Ten świat nie jest tak prosty, jak ich wyobrażenia. Nie jest czarno-biały, a ludzie nie są wyłącznie dobrzy albo źli. Na ten świat składają się utrwalone tradycje, relacje, opinie, przesądy i uprzedzenia z którymi nie zawsze da się walczyć.
Atticus uczy dzieci prawd zdawałoby uniwersalnych - że wszyscy są równi, że każdy zasługuje na uczciwy proces, że grzechem jest krzywdzić innych, szczególnie tych, którym trudno się bronić, że każdy zasługuje na szacunek. I że zawsze trzeba postępować zgodnie z własnym sumieniem, nawet jeśli przegrana jest z góry przesądzona. A przecież czasami, takie przegrane zmieniają świat. Jaskółki takich zmian widać w książce.
A ja czytam powieść pani Harper Lee myślę sobie, że pomimo upływu osiemdziesięciu lat od przedstawionych w niej wydarzeń, pomimo innej szerokości geograficznej i historii, jest to opowieść w naszych realiach przerażająco aktualna.
Wielka opowieść o wolności. I o godności każdego człowieka, bez żadnego wyjątku.
W dusznej atmosferze szpitala psychiatrycznego wegetują ludzie odrzuceWielka opowieść o wolności. I o godności każdego człowieka, bez żadnego wyjątku.
W dusznej atmosferze szpitala psychiatrycznego wegetują ludzie odrzuceni przez społeczeństwo. Chorzy, wymagający "naprawy", a może jedynie izolacji. Ludzie, z którymi można zrobić w zasadzie wszystko, bo to przecież wariaci, nie rozróżniają dobra od zła. Bo są niebezpieczni dla siebie, dla innych. Każde działanie regulują stosowne procedury. Wystarczy jedynie umieć je wykorzystać. A wszystko to wyłącznie dla dobra chorych. Wydaje się skądś znajome? Całość działa jak świetnie naoliwiona machina. Do czasu. Zawsze znajdzie się ktoś taki, jak McMurphy. Ktoś z zewnątrz, ktoś, kto nie rozumie zasad, a może nie potrafi im się podporządkować. Mniejsza o motywy, rodzi się ferment. Ktoś jest odważny, może szalony. Pokazuje, że może być inaczej. Budzi się tłumiona dotąd lękiem myśl, że coś jest nie tak, bardzo nie tak. Jak niewiele trzeba, żeby w człowieku obudzić pragnienie wolności! Jak niewiele trzeba, żeby przywrócić mu godność, wiarę we własne możliwości, siłę. Nawet temu, który wydaje się być rośliną.
McMurphy to świetnie zarysowany bohater-antybohater. Podobnie zresztą, jak inne postacie, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowe, które stanowią bardzo mocny atut książki. Powieść napisana jest pięknym językiem, można się nim delektować, bo to trudna historia, a nie czytadło na jeden wieczór. Można odkrywać w niej różne warstwy, nawiązania, można interpretować ją na wiele sposobów. Co jest prawdą, a co snem wariata?
Są lektury, których czytanie boli. I to jest taka właśnie lektura. Nie pozostawia obojętnym, zostaje w pamięci na całe życie....more
Chylę czoła zarówno przed talentem autorki, jak i ogromem wykonanej przez nią pracy.
Nie mam wątpliwości, że "Jeden z nas" to książka wybitna. Bo trzebChylę czoła zarówno przed talentem autorki, jak i ogromem wykonanej przez nią pracy.
Nie mam wątpliwości, że "Jeden z nas" to książka wybitna. Bo trzeba być mistrzem pióra, by opisać temat tak trudny, emocjonujący, bolesny w tak wyważony, delikatny i stonowany sposób. Ujęło mnie to, co w literaturze faktu rzadko spotykane - swoista "przezroczystość" autorki. Nie znamy jej poglądów, nie wyraża własnych ocen i opinii. Fakty przedstawia bardzo rzetelnie, z ogromnym wyczuciem, nie manipulując w tym zakresie odbiorcą, zaś obraz sytuacji jest pełny, jasny i szczegółowy. Jednocześnie, choć pozbawiony zbędnych emocji ze strony autorki, nie jest to opis "suchy", techniczny, wręcz przeciwnie - to opowieść bardzo "ludzka", delikatna, napisana poprawnym, niezwykle starannym językiem.
Jednocześnie to czytelnik ma zadać sobie pytania i to czytelnik ma podjąć próbę odpowiedzi. Na całe szczęście autorka go w tym nie wyręcza i nie podsuwa mu łatwych rozwiązań.
"Jeden z nas" to druga w moim życiu książka (po "Czarnobylskiej modlitwie"), której lektura boli. Boli koniec siedemdziesięciu siedmiu żyć, w większości bardzo młodych, z których kilka na kartach książki poznajemy bliżej. Boli niewydolność organów Policji w tak nowoczesnym i doskonale zorganizowanym państwie. Boli niesprawny system opieki nad rodzinami z problemami wychowawczymi. Boli splot okoliczności, których zaistnienie doprowadziło do masakry na taką skalę. Boli brak jakiegokolwiek żalu czy skruchy po stronie sprawcy ale też sposób traktowania rodzin ofiar przez młodzieżówkę partii, do której należeli.
Jednocześnie z książki wiele można dowiedzieć się o norweskim, mocno obywatelskim społeczeństwie, o jakże różnym od naszego życiu politycznym, a w końcu o tamtejszym wymiarze sprawiedliwości i więziennictwie.
Pytania, które zadałam sobie w czasie lektury pozostają bez satysfakcjonujących odpowiedzi. Wciąż nie wiem "dlaczego" to się stało. Nieustająco nie potrafię zrozumieć ani genezy ani motywów. Wiem jedynie, dlaczego nie znoszę polityki....more
Zdarzyło się, że najlepszą książkę 2018 roku przeczytałam tuż przed jego końcem. Bo chyba w najbliższym miesiącu nie znajdę niczego, co od "Chrobotu" Zdarzyło się, że najlepszą książkę 2018 roku przeczytałam tuż przed jego końcem. Bo chyba w najbliższym miesiącu nie znajdę niczego, co od "Chrobotu" będzie lepsze. Tak, jak nie znalazłam niczego lepszego w ciągu ostatnich jedenastu miesięcy.
Już podtytuł "Życie najzwyklejszych ludzi świata" budzi ciekawość. Bo kim są najzwyklejsi ludzie świata? Czy w ogóle istnieje "zwykły człowiek"? Przecież każde, najbardziej zdawałoby się banalne życie, jest poprzez swoją indywidualność niezwykłe.
Tomasz Michniewicz opisał życie siedmiorga ludzi, którzy w swoich środowiskach są ludźmi najzwyklejszymi. Urodzili się mniej więcej w tym samym czasie, ale nigdy się nie spotkali. Żyją w siedmiu różnych miejscach świata, siedmiu różnych kulturach, na pięciu kontynentach. Ale to nie sztywne, pełne suchych faktów biografie, a swobodne opowieści samych bohaterów, przefiltrowane przez ich doświadczenie i ich pamięć. Autor od początku zaznacza, że opisuje świat oczyma swoich bohaterów. Nie przesądza, czy opisane zdarzenia miały miejsce, ani czy na pewno wyglądały tak, jak opisują je bohaterowie. Zaznacza, że tak je zapamiętali, że to prawda ich pamięci, a nie faktów.
Narracja prowadzona jest chronologicznie, od czasów wczesnego dzieciństwa bohaterów, aż po ich dorosłość. Nie przysługują im osobne rozdziały, wątki poszczególnych osób przeplatają się i mieszają, ukazując, jak odmiennie te same zagadnienia postrzegane są w różnych kulturach. I jak odmiennie toczą się ludzkie losy w zależności od tego, gdzie przyszli na świat.
Pierwszym, co ujęło mnie w lekturze był olbrzymi szacunek autora do opowieści jego bohaterów i zupełny brak jakichkolwiek ocen. To także dla mnie ogromna lekcja nieoceniania i pokory. Przyjęcia rzeczywistości takiej, jaka jest, bez tego charakterystycznego: "Jak oni tak mogą!", "Ja bym tak nie mogła!", "To głupie!" To nauka, że nie jesteśmy pępkiem świata, że nic nie jest czarno-białe i nie jesteśmy wcale lepsi niż "tamci". Jesteśmy po prostu inni. Różni. I dzięki temu świat jest ciekawszy i bogatszy.
"Chrobot" przywraca proporcje. Nie jest naszą zasługą, że urodziliśmy się tu, w kulturze zachodniej. Ale to szansa, której inni nie dostali. Czy na pewno wykorzystaliśmy ją tak, jak mogliśmy?
W pewnym momencie Książka Tomasza Michniewicza staje się poważnym oskarżeniem zachodniej polityki, kultury, stylu życia, ba, nawet dobroczynności. Pokazuje, jak bezwzględnie wykorzystujemy kraje rozwijające się, jak niszczymy środowisko, jak łatwo wpadamy w samozachwyt z powodu pozornej pomocy ubogim i jak ta pomoc jest nieudolna i nieprzydatna. I tak, każdy z nas też ma w tym udział. W tej części tezy autora mogą zdawać się nieco kontrowersyjne, mogą budzić sprzeciw, skłaniają do dyskusji, polemiki nawet, ale w niczym nie umniejsza to wartości książki. Wręcz przeciwnie, dobra lektura zmusza do myślenia, zajęcia stanowiska, prowokuje, sieje ferment.
A ponad wszystko "Chrobot" to przepięknie opisane ludzkie życie. Siedem żyć. Siedem historii zaklętych w słowach, które uwodzą. W języku prostym i pięknym. Opowieść, której od pierwszych słów wstępu nie chce się przestać czytać. To prawdziwe mistrzostwo – opisać najprawdziwsze, najprostsze, najzwyklejsze rzeczy, jak najbardziej wciągającą fikcję. Namalować słowami patchworkowy obraz, na który można patrzeć i patrzeć...
"Chrobot" otwiera oczy i umysł. Zachwyca. Pomaga zrozumieć "innych ludzi inne języki inne cierpienia" (Z. Herbert, Modlitwa Pana Cogito - podróżnika).
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Będę wracać....more
O "Dygocie" napisano już wiele. Że świetny, mocny, powalający. A że do książek uznawanych za bestselery mam spory dystans i kilka rozczarowań na konciO "Dygocie" napisano już wiele. Że świetny, mocny, powalający. A że do książek uznawanych za bestselery mam spory dystans i kilka rozczarowań na koncie, po powieść Jakuba Małeckiego sięgnęłam nieco nieufnie. Muszę jednak przyznać, że dobra opinia, jaką się cieszy, jest, moim zdaniem, jak najbardziej zasłużona.
Bo Małecki pisze pięknie. I jego język, nieco poetycki, nawet kiedy opisuje rzeczy banalne, trudne albo brutalne, niesie czytelnika przez kolejne strony książki. Ten język mnie urzekł i to on przede wszystkim, zadecydował o moim uznaniu dla powieści.
Jej kolejną mocną stroną są wyraziści, pełnokrwiści bohaterowie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowi. Nie ma tu postaci nijakich, każdy jest "jakiś", każdy ma charakterystyczny dla siebie rys, coś, co go wyróżnia, definiuje.
Świat wykreowany przez autora nie jest światem cukierkowym i nie wszystko kończy się happy endem. To momentami naturalistycznie przedstawiony świat silnych namiętności, pasji, poszukiwania własnej drogi, mniej bądź bardziej dojrzałego życia i umierania. Tajemnic, niedomówień, snów, przeczuć, wróżb. Miejsc, gdzie to, co zwyczajne, spotka się z tym, co niepojęte.
Jakub Małecki świetnie oddał mroki ludzkiej psychiki, całe to rozdygotanie, dręczące wyrzuty sumienia, poczucie przegranej, walkę z wewnętrznymi demonami, uprzedzenia, umysłową ciasnotę. Całą małość i nikczemność ludzkiej wewnętrznej egzystencji. Ale i jej jasne strony – zdolność do miłości, poświęcenia, życiową mądrość, ulotne poczucie szczęścia.
Wszystko wokół, wielka historia, wielkie wydarzenia są ledwie wspomniane, ledwie zaznaczone w tej opowieści o zwyczajnym życiu zwyczajnych ludzi, są tylko jej tłem. Bo historia dzieje się przecież nie tylko na polach bitew ale przede wszystkim w milionach rodzin, takich, jak rodziny Geldów i Łabędowiczów.
Pomysł rozciągniętej na przestrzeni pokoleń opowieści o losach dwóch niby zwyczajnych, a jednak niezwykłych rodzin nie jest nowatorski ale to dobry patent na wciągająca obyczajówkę z historycznym tłem. I tu malutki, choć nieco uwierający minus – historia opisana przez Małeckiego to opowieść niezwykle skondensowana. Prawie siedemdziesiąt lat zawarte w niewiele ponad 300 stronach e-booka. Wprawdzie autor unika w ten sposób dłużyzn ale jednocześnie odbiera książce epicki rozmach, tak charakterystyczny dla wielkich sag rodzinnych. Dzięki pewnej skrótowości lektura nie nuży czytelnika ale wyczuwam tu potencjał na coś więcej.
Ale to jedyne, co pozostawia niedosyt. Bo "Dygot" to powieść godna swojej doskonałej opinii....more
Paradoks tytułu. Z jednej strony "traktat". A czegóż dotyczy traktat? Ano spraw najważniejszych, kluczowych, zasadniczych. Mamy więc traktaty pomiędzyParadoks tytułu. Z jednej strony "traktat". A czegóż dotyczy traktat? Ano spraw najważniejszych, kluczowych, zasadniczych. Mamy więc traktaty pomiędzy państwami, o dobrosąsiedztwie, o współpracy handlowej czy militarnej. Mamy też traktaty teologiczne czy filozoficzne, o Bogu, wierze, człowieku, dobru i złu. Ale Myśliwski jako przedmiot swojego traktatu wskazuje "łuskanie fasoli". Czynność tak banalną i zwyczajną, którą i niedowidzący staruszek i małe dziecko jest w stanie wykonać. Staje się tu jednak łuskanie fasoli wielką metaforą ludzkiego życia, które każdy, bez wyjątku, przeżyć potrafi i pretekstem do rozważań o tym, o czym zwykle pisze się traktaty. W oszczędnej formie ni to pełnego dygresji monologu starszego człowieka, ni to słuchanej jednostronnie części dialogu, w którym zdawałoby się słyszymy echo słów wypowiadanych przez jego gościa, zamyka autor pytanie o przypadek i przeznaczenie. I nie tylko o to.
Trzeba być nie lada mistrzem słowa, żeby z pozornie banalnej rozmowy stróża letniskowych domków, handlującego przy okazji fasolą i jego gościa (a cóż to jest za gość!) stworzyć rzecz uniwersalną, nasyconą znaczeniami, kontekstami, ideami. Podkreśla ten uniwersalizm odarcie narracji z imion, nazwisk, nazw własnych, dat. W prostocie opowieści o zwyczajnym życiu każdy czytelnik może odnaleźć siebie i nurtujące go pytania. Choć niekoniecznie znajdzie odpowiedzi. Bo tych odpowiedzi być może nie należy nawet oczekiwać.
Powieść kompletna i absolutna.
Chylę czoła. Za piękny język, za niebanalną koncepcję, za bogactwo znaczeń, za metafizyczny wydźwięk. Za całokształt....more
"Po raz kolejny udało nam się zniszczyć coś, czego nie potrafiliśmy stworzyć".
Wielki manifest przeciwko karze śmierci. Przeciwko łatwym, biało-czarnym"Po raz kolejny udało nam się zniszczyć coś, czego nie potrafiliśmy stworzyć".
Wielki manifest przeciwko karze śmierci. Przeciwko łatwym, biało-czarnym ocenom, przeciwko powierzchownym osądom, przeciwko literalnej tylko "sprawiedliwości", która staje się czystym legalizmem.
Mistrzowska opowieść o życiu i śmierci, obowiązkach i bezsilności, prawdzie i podłości, odwiecznej walce dobra ze złem w świecie i w każdym człowieku. O tym, co w nas wielkie i nikczemne, o ludzkiej godności i o szacunku, na który zasługuje każdy ze względu na sam fakt bycia człowiekiem. O wierze w dobro, w drugiego człowieka, a przede wszystkim o Cudzie.
Tym razem również najpierw poznałam film (nie gorszy niż książka) i Paul Edgecombe zawsze już będzie miał dla mnie twarz Toma Hanksa ale nic to, bo pomimo, że znałam zarówno fabułę, jak i jej zakończenie, lektura była dla mnie prawdziwą przyjemnością.
Trzeba być nie lada mistrzem, żeby zagadnienia fundamentalne zamknąć w pasjonującej opowieści i ta trudna sztuka udała się Stephenowi Kingowi z nawiązką.
Sam pomysł - niby ograny, oto niewinny człowiek zostaje skazany na karę śmierci. Ale nie o batalię sądową tu chodzi, która skończy się wznowieniem procesu, błyskotliwą mową obrończą i uniewinnieniem, nie o spryt skazańca, jego upór i dążenie do prawdy ale o to, na ile jego życie zmieni świat, a jest to przecież życie w celi śmierci, w oczekiwaniu na ostatnią podróż zieloną milą.
I tak, dzieją się w książce cuda ale takich cudów chyba każdy z nas chciałby doświadczyć. Tak jak spotkać na swojej drodze Johna Coffeya, a choćby nawet mysz Delacroix - Pana Dzwoneczka. I chce się wierzyć, że oni jednak gdzieś tam istnieją.
Bohaterowie książki są ludzcy i wyraziści. Ci przyzwoici, choć nie bez wad - budzą szacunek, ci podli - odpychają i budzą wstręt, ci pozornie najgorsi okazują niekiedy więcej człowieczeństwa niż byśmy się po nich spodziewali. A myszy są czasami mądrzejsze niż ludzie.
Książka drukowana była pierwotnie w odcinkach, stąd forma niezbyt długich rozdziałów i powtórzenia na początku każdego z nich. A wszystko spięte klamrą retrospektywnej opowieści wiekowego strażnika więziennego i uczestnika wydarzeń - Paula Edgecombe.
Moim zdaniem, "Zielona mila" to książka mądra, pełna i kompletna. Arcydzieło, które porusza do głębi i stawia najważniejsze pytania. Jedna z tych, które zmieniają człowieka....more
Jedyne w swoim rodzaju kompendium wiedzy o najważniejszych budynkach, budowlach i innych obiektach architektonicznych powstałych w Polsce po 1945 rokuJedyne w swoim rodzaju kompendium wiedzy o najważniejszych budynkach, budowlach i innych obiektach architektonicznych powstałych w Polsce po 1945 roku. Oczywiście wybór to subiektywny i niektórych, zdawałoby się ważnych obiektów, brakuje ale nie można odmówić autorowi zarówno pasji, jak i wiedzy, a także sprawnego warsztatu, dzięki któremu "Księga zachwytów" nie jest nudnym, suchym podręcznikiem architektury współczesnej ale pełną życia, wciągającą opowieścią o jej pięknie i znaczeniu.
Pomimo dość trudnego, momentami "technicznego" tematu, autor pisze w sposób bardzo przystępny, pięknym, poprawnym językiem, zrozumiałym dla laika. Nie trzeba być fachowcem żeby "wciągnąć się" w opowieści Filipa Springera i razem z nim się zachwycić (albo rozczarować). Bo na szczęście polska architektura współczesna to nie tylko powszechnie wyśmiewane koszmarki i "gargamele" ale i osiągnięcia na miarę Europy.
Książka Filipa Springera zachwyca uporządkowaną formą - podzielona jest na rozdziały, odpowiadające województwom, te zaś na na podrozdziały, z których każdy dotyczy jednego obiektu. Opowieść o każdym z obiektów zamknięta jest w krótkiej formie i zilustrowana jednym bądź dwoma zdjęciami. Prawie każdy podrozdział zakończony jest odnośnikiem do literatury uszczegóławiającej dane zagadnienie.
Zachwyca również bardzo staranne, choć nie albumowe, wydanie książki - dopracowany układ graficzny, twarda oprawa, elegancka czcionka, zakładka. To jedna z niewielu książek, których nie chciałabym mieć w formie e-booka, bo nie jest to lektura do przeczytania i odłożenia na półkę albo w czeluści karty microSD, a raczej do powrotów, ponownych zachwytów i czerpania przyjemności z obcowania z pięknym wydaniem. Albo do spakowania i udania się w podróż żeby opisane obiekty zobaczyć i "poczuć".
Nie wiem, czy "Księga zachwytów" jest książką dla każdego, być może niezainteresowanych tematem znudzi ale dla osób, które choć odrobinę interesują się architekturą, urbanistyką, planowaniem przestrzennym albo po prostu doceniają piękno wokół nas, to pozycja obowiązkowa....more
Przypadek sprawił, że dwa opasłe dzieła o życiu - "Czasomierze" i "Małe życie" czytałam jednocześnie. Nie chciałabym ich porównywać, wspomnę jedynie, Przypadek sprawił, że dwa opasłe dzieła o życiu - "Czasomierze" i "Małe życie" czytałam jednocześnie. Nie chciałabym ich porównywać, wspomnę jedynie, że w centrum każdego z nich, choć są zupełnie różne, jest los człowieka, przedstawiony panoramicznie od lat jego młodości aż po ostatnie dni.
Do sięgnięcia po "Czasomierze" skłonił mnie najpierw tytuł, a później okładka. Przyznaję, uwielbiam literaturę, w której bohaterem jest czas, jego pomiar, zegary i zegarmistrze.
"Czasomierze" to wielostronicowa, rozbudowana, wielowątkowa powieść o człowieku i jego istnieniu. I o tym, co życie determinuje - odwiecznej walce dobra ze złem, walce o panowanie nad światem i ludźmi.
Pozornie zwyczajna historia dziewczyny z angielskiej prowincji, rozpoczynająca się w latach osiemdziesiątych XX wieku, sięgająca nie tak znów odległej przyszłości, bo lat czterdziestych XXI wieku. Powieść obyczajowa z nutką fantastyki, futurologii, metafizyki. Historia zamknięta w ramach jednego ludzkiego życia, zupełnie przypadkiem wmieszanego w wielką wojnę Dobra ze Złem. Historia bliższych i dalszych konsekwencji ludzkich wyborów, spotkań wywierających wpływ na całe dalsze życie, poszukiwania odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie każdy z nas.
Bohaterka książki, nastoletnia Holly Sykes ucieka z domu. Jej ucieczka pociągnie za sobą konsekwencje dla całego przyszłego życia, nie tylko jej ale i wielu innych ludzi. Niektóre dotkną jej już za chwilę, inne dopiero po wielu latach. W kolejnych rozdziałach, oznaczanych datami rocznymi odległymi o kilka, kilkanaście lat, przyglądamy się Holly na różnych etapach życia. Nie zawsze jest ona główną bohaterką czy narratorką rozdziału, niekiedy opowieść dotyczy innych osób, a obecność Holly jest jedynie dyskretnie zaznaczona, niekiedy patrzymy na nią oczyma innych ale zawsze, w każdym z rozdziałów, Holly pojawia się choćby na chwilę, jak łącznik spinający różne czasy, miejsca i osoby. Holly po prostu żyje, dorasta, tworzy związki, kocha, ma problemy, zmienia się, starzeje, jak maleńki trybik w wielkiej machinie świata. I żyją ludzie wokół niej - przychodzą i odchodzą, rodzą się i umierają, nieświadomie powiązani niewidzialnymi nićmi. Dopiero z pewnego dystansu, ogarniając wzrokiem całość, możemy uświadomić sobie, że "wszystko jest jednym". Motyw to u Mitchella znany, choćby z "Atlasu chmur", tu jednak ujęty nieco inaczej.
Wątek fantastyczny powieści interesujący i nienachalny. Oto obok nas istnieje równoległy świat istot nieśmiertelnych, obdarzonych niedostępną nam mocą, których ścieżki niekiedy krzyżują się ze ścieżkami ludzkimi, także ścieżkami Holly. Jak zwykle - są istoty dobre, są i złe. Jedne i drugie toczą gdzieś obok nas wielką wojnę o człowieka.
Jest w końcu w powieści Davida Mitchella wielkie wołanie o szacunek do naszego świata, któremu przez ludzką butę i pychę grozi zagłada. Przygnębiająca i niestety, dość prawdopodobna jest wizja przyszłości nakreślona przez autora.
Książka dość nowatorska, napisana charakterystycznym dla autora stylem, dobrze i ciekawie skomponowana. Akcja niespieszna, raczej do delektowania się niż do pospiesznego połknięcia. Mocną jej stroną są bardzo wyraziści, autentyczni bohaterowie i bogaty język, choć polskie tłumaczenie nie do końca udane.
Wiele jest w książce mądrych zdań, gotowych cytatów, drogowskazów, myśli, prawd uniwersalnych, do których można i chce się wracać. I to także stanowi o ponadczasowej wartości powieści.
A czym są tytułowe czasomierze? Odpowiedź znajdziemy na kartach książki. Moim zdaniem, piękna koncepcja....more
Czy można napisać książkę jakby się malowało obraz? A gdyby to był obraz impresjonisty?
Michel Bussi udowadnia, że akcja wciągającego kryminału nie musCzy można napisać książkę jakby się malowało obraz? A gdyby to był obraz impresjonisty?
Michel Bussi udowadnia, że akcja wciągającego kryminału nie musi toczyć się w surowych skandynawskich pejzażach ani w ponurym wielkim mieście ale równie dobrze w małym, pełnym barw francuskim miasteczku Giverny, w którym żył i tworzył sam Claude Monet.
I dlatego "Czarne nenufary" są jak impresjonistyczny obraz - znajdziemy tu majowe kwiaty w pełnym rozkwicie, sielskie drogi, pola zasiane zbożem, domy schowane w ogrodach, leniwą odnogę rzeki i stary młyn. Mnóstwo słońca, błękitne niebo i malarzy ze sztalugami, chwytającymi chwilę, wrażenie... Nic mrocznego, może tylko tytułowe "Czarne nenufary" i mrok w ludzkich duszach. I deszcz na pogrzebach.
Jest i zbrodnia, dość banalna zdawałoby się, a potem kolejna, jest nieco klaustrofobiczna atmosfera miasteczka, w którym wszyscy się znają i mają coś do ukrycia, miasteczka, które z całym swym urokiem może być także złotą klatką. A w tle są znane i nieznane dzieła sztuki, także te zagubione i bezcenne, kolekcjonerzy i artyści, wielkie pieniądze, wielkie talenty i wielkie namiętności.
Są bohaterowie, których czasami lubimy, a czasami nas drażnią, przystojny i niegłupi komisarz, jego przesympatyczny, poukładany i racjonalny zastępca i trzy kobiety w różnym wieku.
Akcja wsysająca, jak czarna dziura i zwalające z nóg zakończenie. Na nic dedukcja, na nic przypuszczenia, tego nie można się było spodziewać, jedynie czuć, niewyraźnie, podskórnie. Poruszanie się po omacku, czasami rozdrażnienie, czasami zagubienie, bezsilność intelektu. Od początku coś zakładamy, przyjmujemy, wchodzimy w schematy - niesłusznie, tu nic nie jest takie, jak nam się wydaje.
Autor skutecznie bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę, miesza mu w głowie, mnoży wątpliwości, podpuszcza. Zabieg to skuteczny i sprawnie przeprowadzony, a koncepcja przednia.
Ale nie tylko o zbrodnię i poszukiwanie mordercy tu chodzi. Kryminalna intryga jest tylko tłem dla opowieści o człowieku, jego uwikłaniu, namiętnościach, próbie ucieczki od własnego życia, chorych obsesjach. Opowieści ponadczasowej.
Każda z trzech kobiet-bohaterek ma własną, odmienną narrację, każda, pokazuje świat fragmentarycznie, jakbyśmy podeszli za blisko do obrazu, dopiero wszystkie razem układają się w całość, jak mistrzowskie płótno, na które patrzymy z odpowiedniej odległości. Dzieło impresjonisty.
Bajecznie barwne opisy uruchamiają wyobraźnię. Tę książkę czyta się obrazami. Wchodzi się w słoneczny, kolorowy, pełen światła świat Giverny i nie chce się z niego wyjść. W moim przypadku przez cały urlopowy dzień, aż do końca lektury.
Zwlekałam z tą książką długo, choć uwielbiam impresjonizm, impresjonistów, a Moneta w szczególności. Obawiałam się dziwnego, historycznego kostiumu, eksploatowania wątków biografii samego malarza. Niesłusznie, niczego takiego tu nie znajdziemy. Znajdziemy tu za to prawdziwą literacko - malarską ucztę. Nie tylko dla tych, którzy malarstwem się pasjonują....more
Moim zdaniem najlepsza (jak dotąd) część obejmującego cztery pory roku cyklu autorstwa Karla Ove Knausgarda.
"Wiosna" to opowieść zupełnie odmienna niżMoim zdaniem najlepsza (jak dotąd) część obejmującego cztery pory roku cyklu autorstwa Karla Ove Knausgarda.
"Wiosna" to opowieść zupełnie odmienna niż "Jesień" i "Zima". Najmłodsza córka autora jest już na świecie, a ten nie opisuje tym razem otaczających ją drobiazgów ale wybiera to, co w poprzednich tomach było najpiękniejsze - czyni "Wiosnę" jednym, długim listem do nowo narodzonej córki. Listem opisującym ich jeden wspólnie spędzony dzień.
Zdaję sobie sprawę, że moja opinia o "Wiośnie" to opinia skrajnie subiektywna. Bo to opowieść niezwykle intymna, osobista, dotykająca czegoś, czego doświadczyłam i ja. Bo emocje, o których pisze autor były niegdyś w życiu moimi emocjami, bo każdą z nich przeżyłam, każdej smakowałam. Bo wiele jego myśli, słów, obserwacji, przeżyć jest mi znanych. Dlatego tę opowieść odczytałam tak niezwykle emocjonalnie. Dlatego nawet nie staram się być obiektywna. Jego opowieść była w końcu czasami moją opowieścią. A wtedy nie można być obiektywnym.
A niezależnie od tego, jest "Wiosna" pełnym światła i barw hymnem ku czci ojcostwa. I ku czci miłości, do dzieci i do ich matki. Ujęła mnie pieczołowita szczegółowość, z jaką Knausgard opisał każdą najdrobniejszą czynność, gest, zdarzenie. Ujęła mnie jego spostrzegawczość, zmysł obserwacji, życzliwość spojrzenia.
Książka jest niezbyt obszerna, czyta się ją szybko, zdawałoby się dość łatwo, choć lekka jest tylko pozornie. W prostej formie listu opisującego dzień wspólnie spędzony przez ojca i córkę, ukryte są bowiem niełatwe zagadnienia.
Tak jak poprzednie książki w cyklu, "Wiosna" napisana jest prostym, przystępnym, zdawałoby się niekiedy potocznym językiem, jak list, który kierujemy do bliskiej osoby.
Lektura mocno mnie dotknęła, wywołała silny wewnętrzny rezonans, wiele wspomnień, wiele uczuć. Poruszyła dawno uśpione struny, stąd moja wysoka ocena.
Panoramiczna opowieść o dziejach nowojorskiej rodziny mafijnej włoskiego pochodzenia - Rodziny Corleone i osób z nią powiązanych. Książka niezwykła, bPanoramiczna opowieść o dziejach nowojorskiej rodziny mafijnej włoskiego pochodzenia - Rodziny Corleone i osób z nią powiązanych. Książka niezwykła, bo choć traktuje o świecie pełnym przemocy i brutalności, gdzie ludzkie życie nic nie znaczy, w głębi duszy szybko zaczynamy sympatyzować z bohaterami. Nic to, że giną ludzie, politycy, sędziowie i policjanci są skorumpowani, a sprawiedliwość wymierza się tu na własną rękę. I że w takim świecie nie chcielibyśmy przecież żyć.
Być może chodzi o to, że "Ojciec chrzestny" to historia o wierności zasadom, coraz bardziej obcej naszej zrelatywizowanej rzeczywistości. O rodzinie, miłości, honorze, sprawiedliwości, władzy, zdradzie i zemście, która na zimno smakuje najlepiej. O czarno - białym świecie, gdzie lojalność jest nagradzana, sprzeniewierzenie surowo karane i o zupełnie nie czarno - białych ludziach.
Zaludniają bowiem książkę bohaterowie niezwykli - mężczyźni odważni, twardzi, czasami do bólu racjonalni, czasami szaleni i porywczy, brutalni i bezwzględni dla wrogów, czuli dla najbliższych. Są w nich stopione w jedno dobro i zło. Mamy tu i kobiety - pozornie na uboczu, odsunięte od męskich spraw, tradycyjne sycylijskie żony i matki albo nowoczesne, po amerykańsku wyzwolone kochanki. Bystre, mądre, zaradne, przenikliwe. Strażniczki normalności w szaleństwie męskiego świata.
Książka Mario Puzo to nie tylko historia szczególnego człowieka, to przede wszystkim historia stawania się "ojcem chrzestnym", donem, głową rodziny Corleone. Historia dorastania do własnego przeznaczenia, które "każdy człowiek ma tylko jedno". Ale także historia stawania się sycylijską żoną i matką, życiową partnerką człowieka uwikłanego w nieczyste interesy, miłości i zamykania oczu.
Choć "Ojciec chrzestny" to powieść gangsterska, a trup ściele się gęsto, akcja nie pędzi na złamanie karku i nie oślepia fajerwerkami, raczej snuje się niespiesznie, przerywana licznymi retrospekcjami i wtrąceniami dotyczącymi nie zawsze pierwszoplanowych bohaterów. Dlatego książka staje się wielobarwnym, pełnym szczegółów gobelinem, a nie portretem jednego, choć niewątpliwie genialnego, bohatera.
W gruncie rzeczy powieść Mario Puzo to historia dość kameralna, opisana językiem codziennym, prostym, jak życie włoskich imigrantów w Stanach Zjednoczonych. To po części z rozdźwięku pomiędzy ich jasnymi zasadami, a realiami życia społecznego w obcym kraju rodzi się mafia. Znamienne, że gangsterski żywot dla wielu nie jest celem samym w sobie, a jedynie środkiem do celu. Ojcowie chrzestni marzą o lepszym życiu dla swoich dzieci, wnuków, o życiu poza Rodziną. Wierzą, że zostaną lekarzami, profesorami, że będą żyć po amerykańsku, że będą pełnoprawnymi, uczciwymi obywatelami.
Nie ma już dziś struktur przestępczych, jak z "Ojca chrzestnego", gdzie dane słowo było święte, żony i dzieci chronione i zabezpieczane, a narkotyki i prostytucja budziły odrazę. Tym bardziej warto przeczytać....more