Ziemie Odzyskane

Japończyk Hidetaka Miyazaki to skromny facet. Nie gwiazdorzy, nie ewangelizuje, nie opowiada o tym, jak kręci łyżką w swoim magicznym kociołku. Choć stoi na czele studia, które na przestrzeni
Japończyk Hidetaka Miyazaki to skromny facet. Nie gwiazdorzy, nie ewangelizuje, nie opowiada o tym, jak kręci łyżką w swoim magicznym kociołku. Choć stoi na czele studia, które na przestrzeni ostatnich dwóch dekad przeformatowało nasze myślenie o grach wideo, marketing raczej go nie interesuje. Kiedy parę lat temu opowiadał o "Elden Ring", owocu swojej współpracy z George’em R.R. Martinem i prawdopodobnie jednej z najlepszych gier XX wieku, mówił o ewolucji sprawdzonej formuły oraz trzydziestogodzinnej podróży dla samotnego gracza. Skończyło się na czterokrotnie dłuższej przygodzie oraz popkulturowym fenomenie, który scementował status studia From Software jako forpoczty ambitnego mainstreamu. Teraz facet przekonuje, że teren, który zwiedzimy w pierwszym i ostatnim fabularnym dodatku do gry, będzie miał rozmiar pierwszego regionu z jej bazowej wersji. Wolne żarty.    



Miejmy to z głowy: w "Shadow of the Erdtree" spędzicie ponad trzydzieści godzin, a za sprawą złośliwego losu pewnie i z pięćdziesiąt. Obszar, który zwiedzicie, na papierze wygląda jak połączenie dwóch stref z "podstawki" – zielonych równin Limgrave oraz wielkich jezior Liurini. W praktyce jednak, za sprawą imponującej wertykalnej architektury, wydaje się znacznie większy. To Kraina Cienia – miejsce usunięte z map, wymazane z kart historii, będące ponurym cmentarzyskiem wspomnień. Kiedyś odbyła się tam krwawa bitwa, zakończona tragicznym w skutkach kataklizmem. Później na wygnanie przybył tu Empirianin Miquella, dotknięty klątwą wiecznej młodości potomek boskiej arystokracji. Podobnie jak w "Elden Ring" (i niemal w każdej grze z cyklu "Dark Souls") opowieść ma narracyjną dynamikę pielgrzymki – podróż śladami Miquelli wiedzie przez miejsca kultu oraz ruiny dawnej cywilizacji. Z tą różnicą, że w drodze do Częstochowy nie napadaną Was rzygający ogniem mysikot z wielkim mieczem oraz Żelazna Dziewica z silnikiem rakietowym.  



Elegijny charakter produkcji czuć nie tylko w tragicznej opowieści o samym Miquelli oraz zepchniętych na margines odszczepieńcach z Krainy Cienia. Na wrażenie schyłku pracuje również cała strona estetyczna: kolory są sprane i przyblakłe, architektoniczne kontrasty wyraziste, a spotkani na drodze podróżnicy robią dobrą minę do złej gry; stojąc nad grobem, mamroczą, że jutro będzie lepiej. Na zachodzie, w wieżach miasta Belurat, kryje się pierwszy z nowych bossów – tańczący lew boskiej prowieniencji; miotający błyskawicami, ziejący ogniem i zamrażający oddechem amalgamat ludzkich i zwierzęcych ciał. Na wschodzie, w Zamku Ensis, czeka wyklęta spadkobierczyni czarodziejów z Liurni. Południe to spalona ogniem kraina smoków, za pagórkiem kryje się prowizoryczna osada rdzennej ludności, a pod ziemią płynie rzeka łącząca odległe krainy. Każde miejsce posiada zapomnianą historię i jest rozdziałem w kronice upadłego świata. To właśnie w nim rozgrywa się opowieść o korumpującej sile władzy oraz odnalezionym przez wyklętych azylu. Stanowi nie tyle przypis do głównej fabuły, co jej efektowną kodę.    



W początkowych partiach rozgrywki twórcy zasypują nas materiałami, dzięki którym ulepszymy nasz oręż, a także nową walutą do wykorzystania jedynie w Krainie Cienia (na wzór podobnej mechaniki w "Sekiro" podnosi też automatycznie część bazowych statystyk). To czytelny sygnał, by w "Shadow of The Erdtree" grać jak w zupełnie nową grę: eksperymentować, tworzyć nieoczywiste kombinacje sprzętu, szukać odpowiednich narzędzi do trudnej i żmudnej roboty. Tych, którzy liczyli na powiększenie arsenału, Święty Mikołaj odwiedzi już w czerwcu – w grze znajdziemy aż osiem nowych klas (sic!) oręża. Są wśród nich zakrzywione ostrza, które zamieniają przeciwników w krwawy budyń. Jest cud magicznej inżynierii w postaci lekkich mieczy ciężkich. Mamy uzbrojoną tarczę, z którą nacieramy na wroga, idealne do kontrolowania pola walki noże do rzucania, gigantyczne katany, a nawet cywilizowaną broń na niecywilizowane czasy, czyli nasycone rozmaitymi żywiołami perfumy. Do tego zupełnie nowe czary, talizmany i duchy pomagające nam w walce. I choć w myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego, sam system walki nie doczekał się wielu zmian, zakres możliwości bojowych rośnie wprost proporcjonalnie do naszego zaangażowania. Spotkany wśród łanów zbóż asasyn wiruje w śmiercionośnym tańcu, smok zalewa równinę czarnym, trupim ogniem, jeździec z astralną kosą szykuje się na żniwa… Poczekaj na atak, wycofaj się, skróć dystans, kontruj. Nie żyjesz. I tak w kółko, aż wystarczy tych porażek na sukces. 



Brama do Krainy Cienia leży w Pałacu Moghwyna. Warunkiem wstępu jest zabicie generała Radhana oraz Pana Krwi, Mogha. Nominalnie, pałac to nie tylko ukryta, opcjonalna lokacja, ale i jedna z późniejszych w grze. Z kolei wspomniani bossowie, mówiąc kurtuazyjnie, nie urodzili się wczoraj. "Shadow of the Erdtree" jest więc przeznaczone dla graczy, którzy albo ukończyli już "Elden Ring", albo bumelują w finałowych partiach rozgrywki. Aby utrzymać nerwy na wodzy, warto wznieść swoją postać na 150 poziom. By nie tłuc głową w mur, polecam przedział 170-180. Bezstresowo nie będzie – dodatek jest znacznie trudniejszy niż podstawowa wersja gry, a to, co wyprawiają niektórzy bossowie, przechodzi boskie pojęcie.        



Gdyby na podobny ruch zdecydował się Ubisoft lub Capcom, lamentowalibyśmy nad wpisaną w strategię artystyczną niesprawiedliwością, zarzucali twórcom elitaryzm i bezrefleksyjne podążanie za trendami. W przypadku studia From Software jest to jednak decyzja tak integralnie zestrojona z ideą całej zabawy, że ręce same składają się do oklasków. Regułą jest, że Miyazaki nie boi się ukrywać przed nami tego, co najfajniejsze; że lubi testować nie tyle nasz refleks, co naszą cierpliwość, spostrzegawczość oraz konsekwencję w dążeniu do celu. Nie jest to jednak sztuka dla sztuki, tylko eksploatacja najbardziej fundamentalnej potrzeby gracza: nagrody współmiernej do wysiłku. I być może właśnie w tym kryje się cały fenomen "Elden Ring", gatunku soulslike’ów oraz Miyazakiego. Ty grasz w "Shadow of the Erdtree", żeby oddać pokłon Miquelli. Ja gram, żeby wygrać z maszyną. Nie jesteśmy tacy sami, lecz koniec końców będziemy musieli dokonać tego samego. Za wszelką cenę.
1 10
Moja ocena:
9
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones