• Jerzy Ziobro zmarł na zawał serca 18 lat temu, a jego rodzina oskarża lekarzy o błędy medyczne i tuszowanie sytuacji
  • Proces przeciwko czterem lekarzom ruszył w 2013 r. i dotyczył zarzutów związanych z nieprawidłową diagnozą i leczeniem Jerzego Ziobry
  • Jeden z lekarzy ujawnia teraz kulisy sprawy, mówiąc o naciskach i analizie każdego zgonu przez prokuratorów
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Jerzy Ziobro zmarł na zawał serca. Wcześniej zmagał się z ostrym zespołem wieńcowym, chorobą bezpośrednio zagrażającą życiu. Jednak rodzina, z wdową Krystyną Kornicką-Ziobro na czele, uznaje, że Jerzy Ziobro mógł żyć dłużej. Zarzuca lekarzom serię błędów lekarskich, próbę ich ukrywania i tuszowania, które doprowadziły do śmierci mężczyzny. Na celowniku znalazł się lekarz Jacek Dubiel, którego pacjentem był ojciec lidera Suwerennej Polski.

W rozmowie z portalem Goniec prof. Dubiel wyznaje, że ta sprawa "odebrała mu kilka lat życia". Mówi, że przez nią zakończył pracę w szpitalu.

— Rodzina ministra i on sam są przekonani o słuszności swoich działań. To przekonanie jest podsycane jeszcze prawdopodobnie z innych źródeł. Ta sprawa stała się dla nich pożywką, ale to chora pożywka. A przecież tę truciznę powinno się pewnego dnia odciąć. Życie jest skazane na śmierć, każde życie! — mówi prof. Dubiel.

Wspomina też, jak zareagował, gdy rodzina Zbigniewa Ziobry wysunęła przeciwko niemu oskarżenie. — Byłem zaskoczony. Wcześniej, jak w szpitalu żegnałem się z jego żoną, była z jej strony wdzięczność, uśmiech, a nawet więcej: kwiaty! — opowiada Gońcowi.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

"Oddelegowano czterech prokuratorów"

W rozmowie z Gońcem lekarz ujawnia kulisy postępowania. — Z tego, co wiem, było co najmniej czterech prokuratorów oddelegowanych tylko po to, żeby śledzić i ewentualnie dostrzec jakikolwiek mój błąd. Nie mówię tu o błędzie według pojęcia lekarskiego, chodziło raczej o wszelkiego rodzaju niedomówienia. Po to, by ewentualnie rozpoczynać następną grę — mówił prof. Jacek Dubiel.

I dodaje: — Ja podejrzewam, że usłużni przyjaciele pana ministra pojawili się w jego życiu jako tzw. pomagierzy. I utrzymywali w przekonaniu, że pan Jerzy był tak naprawdę zdrowym człowiekiem, który poszedł do szpitala tylko na badanie diagnostyczne.

— Niełatwo pracować, jeżeli każdy zgon jest analizowany przez grono prokuratorów. A przecież życie zawsze kończy się kiedyś śmiercią. I klinika przyjmuje chorych niezależnie od stanu. Bo to jest ostatnia przystań, gdzie chory może trafić —mówi.

Przyznaje, że gdy jest się atakowanym w taki sposób, "trzeba mieć twardą, grubą skórę". — Ja niestety takiej skóry nie mam. — Jestem człowiekiem wrażliwym. W związku z tym bardzo boleśnie tego typu zarzuty odczuwam. Rzucanie takich stwierdzeń czy oskarżeń to tak, jakby bezpodstawnie kogoś opluć. Ale ze strony osób skarżących takich reakcji się można spodziewać — przyznaje.

Lekarz został zapytany o działania państwa w okresie rządów PiS, gdy prokuratura, na której czele stał Zbigniew Ziobro, niespodziewanie dołączyła do procesu przeciwko lekarzom oskarżanym przez Zbigniewa Ziobrę i wszczynała postępowania wokół wielu innych osób powiązanych ze sprawą.

— Aparat państwa potrafi każdego zmiażdżyć — mówi. — Zwłaszcza jeżeli te osoby postępują w sposób daleki od prawa — zauważa lekarz.

Batalia sądowa po śmierci Jerzego Ziobry. Przebieg zdarzeń

Pierwsze zawiadomienie do prokuratury trafia miesiąc po śmierci Jerzego Ziobry. Jednak w 2008 r. śledczy postępowanie umarzają. Podpierają się opiniami biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi — ich zdaniem nie było mowy o narażaniu Ziobry seniora na utratę zdrowia i życia. Rodzina skarży tę decyzję i dysponuje innymi opiniami, które zamówiła za granicą. Sąd nakazuje przyjrzeć się sprawie jeszcze raz. W czerwcu 2011 r. prokuratura prawomocnie zamyka sprawę. Biegli konsekwentnie nie dopatrują się w działaniach kardiochirurgów żadnych błędów.

Jednak Ziobrowie chwytają się wtedy ostatniej deski ratunku — proszą ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, by złożył kasację do Sądu Najwyższego. Seremet — niezależny od rządu PO-PSL, który wydzielił prokuraturę z resortu sprawiedliwości — robi to pod koniec 2012 r.

Sąd Najwyższy staje po stronie Ziobrów i każe prowadzić sprawę z prywatnego aktu oskarżenia. Proces przeciwko czterem lekarzom przed Sądem Rejonowym w Krakowie ruszył w 2013 r. Do jego rozstrzygnięcia została wyznaczona sędzia Agnieszka Pilarczyk.

Oskarżeni nie przyznają się do winy i w czasie procesu odmawiają odpowiedzi na pytania oskarżycieli oraz ich pełnomocnika.

Ziobro wraca do władzy. Prokuratura wchodzi do gry

Biegli ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach potwierdzają w postępowaniu przed sądem wcześniejsze ustalenia ekspertów z Łodzi i wygląda na to, że Ziobrom nie uda się doprowadzić do skazania lekarzy. Jednak w tym czasie Prawo i Sprawiedliwość dochodzi do władzy. Zbigniew Ziobro zostaje ministrem sprawiedliwości, a następnie prokuratorem generalnym. Wokół procesu zaczyna robić się gorąco.

Najpierw zmieniają się przepisy. Prawo dopuszcza możliwość włączenia się w każdej chwili prokuratora do sprawy wszczętej z prywatnego aktu oskarżenia. I tak dzieje się w omawianym przypadku. Do postępowania przed sądem przystąpiła delegatura Prokuratury Krajowej w Krakowie.

Równolegle dochodzi do zaostrzenia kar za przygotowanie fałszywej opinii przez biegłego. Kilka miesięcy później śledczy wchodzą do mieszkań i gabinetów kilkunastu biegłych lekarzy, aby sprawdzić, czy dopuścili się wyłudzenia pieniędzy w związku z przygotowaniem niekorzystnej dla Ziobrów opinii w procesie. Szef zespołu opiniującego otrzymuje zarzuty.

W 2017 r. problemy zaczyna mieć sama sędzia prowadząca sprawę. Na krótko przed zakończeniem postępowania przed sądem Krystyna Kornicka-Ziobro składa zawiadomienie do Prokuratury Krajowej. Przekonuje w nim, że Agnieszka Pilarczyk przekroczyła uprawnienia poprzez zlecenie przygotowania zbyt drogiej opinii. Postępowanie zostaje wszczęte kilka dni później. W ten sposób tuż przed wydaniem wyroku prokuratura znajduje sposób, by wnosić o wyłączenie sędzi z orzekania, ale bezskutecznie.

Lekarze uniewinnieni nieprawomocnie. Apelacja trwa do dziś

Kilka dni później lekarze zostają uniewinnieni. W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdza, że zebrany materiał dowodowy nie dał podstaw do przyjęcia, że postępowanie oskarżonych nosiło cechy błędu medycznego, skutkującego narażeniem pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Natomiast zaistniałe w przebiegu leczenia komplikacje i powikłania zdrowotne zostały uznane za niepowodzenie lecznicze, mieszczące się w granicach przyjętego ryzyka.

Apelację od wyroku uniewinniającego lekarzy wnoszą rodzina Zbigniewa Ziobry oraz podległa mu prokuratura. Jednak w listopadzie 2017 r. Sąd Okręgowy w Krakowie nieoczekiwanie występuje z wnioskiem do Sądu Najwyższego o przekazanie sprawy do innego miasta. Sędzia powołuje się na "dobro wymiaru sprawiedliwości". Chwilę wcześniej prezesem sądu została kojarzona ze Zbigniewem Ziobrą Dagmara Pawełczyk-Woicka. Media interpretowały jej powołanie na stanowisko jako presję, by w sądzie zapadł wyrok korzystny dla ministra. SN wniosek odrzuca, sprawa przed sądem drugiej instancji rusza w kwietniu 2018 r. i trwa do dziś.