Nazwali go najwi�kszym przegranym ostatnich lat. Zn�w zagra� �wietn� rol�, o serialu nikt nie s�ysza�

Dru�yna, kt�rej kibicowali�cie, przegra�a mecz? To jeszcze nic. Pewien ameryka�ski aktor zagra� w jednym z najlepszych seriali ostatnich lat, a i tak seria kojarzy si� wielu widzom wy��cznie z rekordem jej pora�ek. Sprawy nie polepsza fakt, �e artysta ledwo prze�y� jeden z wielu trudnych dni na planie wspomnianego tytu�u. A kilka lat p�niej zagra� w kolejnym serialu, wykreowa� fenomenaln� posta� i... prawie nikt o produkcji nie us�ysza�. Mo�e wy te�, dlatego czas to zmieni�.

Piłkarze grają, kibice kibicują, ale nie wszyscy aż tak uważnie śledzą Mistrzostwa Europy w piłce nożnej odbywające się w Niemczech. Tym, którzy szukają innych rozrywek, codziennie polecamy coś, co oglądaliśmy, czytaliśmy, czego słuchaliśmy i uważamy, że warto polecić innym. A jeśli teraz ogarnął was piłkarski szał, zapiszcie sobie te teksty na drugą połowę lipca, już po Euro 2024. W sam raz na wakacje. Wszystkie znajdziecie tutaj > > >

Ale zanim polecę wam rzeczoną alternatywę dla meczu, kilka (może nawet trochę więcej) słów o aktorze, który wcielił się w serialu w tytułową rolę. Takich karier jak ta, którą może pochwalić się ten niezwykle utalentowany 61-latek, nie ma wiele. I chociaż w aktorze drzemią niebywałe pokłady charyzmy i zapasy przeinteligentnego poczucia humoru, nie słyszycie o nim tak często, jak chociażby o wiecznie znudzonej na ekranie Zendai czy zblazowanym Timothéem Chalamecie (sorry not sorry). 

"To niesamowicie inteligentny gość, który potrafi łączyć inteligencję ze swoimi absurdalnymi pomysłami" - mówi o aktorze jego kolega Ben Stiller. Bob Odenkirk wybrał sobie trudny, ale wdzięczny cel - od wieku nastoletniego chciał bawić ludzi. Swoją karierę rozpoczął jako radiowy DJ, kiedy to tworzył program komediowy "The Prime Time Special". Podczas warsztatów improwizacji w Chicago poznał Roberta Smigela, z którym przez lata współtworzył "Saturday Night Live". 

Mógł grać Michaela Scotta w "The Office". Został reżyserem filmowych katastrof

Przełomem w karierze Odenkirka była współpraca z Davidem Crossem przy serii "Mr. Show", w której wystąpiło wielu komików na wczesnych etapach swojej kariery, a "Rolling Stone" nazwał program "amerykańskim Monty Pythonem". W trakcie doskonalenia komediowego pióra artysta zaczął coraz częściej grywać w popularnych serialach. Pierwszą znaczącą w karierze porażkę musiał przełknąć, gdy nie dostał roli Michaela Scotta w "The Office". Serial do dziś pozostaje jedną z najpopularniejszych serii komediowych na świecie.

Relacja Odenkirka ze światem kina nie wyglądała najlepiej. Kolejne jego projekty, jak "Let's Go to Prison" i "The Brothers Solomon", okazywały się sromotnymi porażkami. Na Rotten Tomatoes oceny filmów nie przekroczyły 20 proc. w skali świeżości, a ostatni z nich zarobił zaledwie milion dolarów. "Kiedy doświadczasz tak wielu porażek - a ja miałem długą listę nieudanych projektów - zaczynasz się zastanawiać, czy zostało ci jeszcze coś, co ma jakąkolwiek wartość" - wspominał w swojej autobiografii aktor.

Międzynarodowe uznanie zdobył po pięćdziesiątce. Jego największy sukces nazywają przegraną

Zostało. 2009 rok okazał się dla Odenkirka przełomowy. Aktora obsadzono w roli Saula Goodmana w uwielbianym dziś na całym świecie serialu "Breaking Bad". Kariera aktora nabrała tempa, widzowie pokochali zdeterminowanego, ekstrawaganckiego prawnika, który wniósł do serialu powiew lekkości i humoru. Drugoplanowa postać wykreowana przez Odenkirka była tak barwna, że dostała własny serial. Aktor rozpoczął pracę nad "Zadzwoń do Saula" i zagłębił się w zupełnie inne rejony aktorskiego warszatu.

"Zadzwoń do Saula" przerósł oczekiwania twórców. Zwykle spin-offy i prequele kultowych seriali okazują się co najwyżej "dobre". Produkcja z Odenkirkiem w roli głównej do dziś pozostaje książkowym przykładem dzieła, które nie tylko doskoczyło do poziomu uwielbianego poprzednika, ale zdaniem wielu nawet przegoniło go jakością. "Zadzwoń do Saula" to też fenomen na Rotten Tomatoes. W przyjętej skali serwisu żaden z sześciu sezonów serialu nie spadł w ocenie widzów poniżej 97 proc. świeżości, chociaż od premiery pierwszego z nich minie niebawem 10 lat.

Jednak nawet tak ogromny sukces, który serial odniósł w dużej mierze dzięki fenomenalnej grze Boba Odenkirka, nie okazał się w stu procentach szczęśliwy dla aktora. Praca na planie była dla artysty na tyle wymagająca, że podczas kręcenia jednego z odcinków przeszedł zawał serca. Reżyser serialu Vince Gilligan doskonale pamięta ten moment na planie. "Zdawało nam się, że patrzymy, jak umiera. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem, chyba że na filmach. Kiedy Bob wrócił na plan, czuliśmy już tylko wdzięczność" - opowiadał.

Jakby tego było mało, paradoksalnie największy zawodowy sukces Odenkirka został niedawno okrzyknięty także jego największą porażką. "Zadzwoń do Saula" stał się fenomenem na światową skalę, jeśli chodzi o nagrody Emmy. Seria w ciągu siedmiu lat uzyskała aż 53 nominacje do nagród, jednak ŻADNA ze statuetek nie powędrowała do jej twórców. Tegoroczna gala rozdania Emmy była ostatnią szansą na przełamanie złej passy. Niestety mimo siedmiu nominacji nagrody zdobyć się nie udało, a "Zadzwoń do Saula" zaczął być nazywany największym przegranym w historii statuetek.

Pechowy "Szczęściarz Hank"

Na swój międzynarodowy sukces Odenkirk czekał wiele lat. W dniu premiery ostatniego odcinka "Zadzwoń do Saula" aktor zbliżał się do sześćdziesiątki. Mimo to artysta stara się nie zostać zapamiętany jako odtwórca jednej roli. I trzeba przyznać, że idzie mu to całkiem nieźle, chociażby za sprawą doskonałej kreacji w jednym z najlepszych film�w akcji ostatnich lat - produkcji "Nikt" (już czołówka nie bierze jeńców!). Film okazał się na tyle udany, również pod względem komercyjnym, że trwają pracę nad jego kontynuacją.

I tak jak "Nikt" jest dość popularnym tytułem wśród fanów gatunku, a nawet dostał nominacje do Critics Choice Super Awards, tak kolejny projekt Odenkirka znowu przeszedł bez echa. A szkoda. Serial "Szczęściarz Hank" miał premierę w 2023 roku i naprawdę warto go obejrzeć. Niestety zaledwie po kilku miesiącach od pojawienia się produkcji w streamignu sieć obiegła informacja, że drugiego sezonu nie będzie. Shame on you, AMC!

Ostatni raz zakochałam się od pierwszego wejrzenia w postaci serialowej, gdy Benedict Cumberbatch wypowiedział pierwszą kwestię w "Sherlocku". Drugi raz taka sytuacja powtórzyła się, kiedy na ekranie mojego laptopa pojawił się serialowy William Henry Devereaux Jr - grany przez Odenkirka. Produkcja BBC inspirowana powieściami Arthura Conana Doyle'a jest moją ulubioną serią wszech czasów, niech to posłuży za skalę tego komplementu. 

"Szczęściarz Hank" nie jest serialem zaskakującym i nowatorskim, jednak to niezwykle zabawna, mądra i świetnie napisana produkcja obyczajowa, przy której da się spędzić kilka udanych wieczorów. Takie też są potrzebne! Jeśli lubicie oglądać na ekranie ponadprzeciętnie inteligentnych cyników, złośliwców i narzekaczy z ciętym językiem i dość mrocznym poczuciem humoru, którzy nie do końca radzą sobie z relacjami międzyludzkimi, a traumy z dzieciństwa i analiza daddy issues są dodatkową zachętą do seansu - to jest idealny serial dla was.

Produkcja z Bobem Odenkirkiem w tytułowej roli została zainspirowana powieścią "Straight Man" Richarda Russo. Opowiada o profesorze, który dowodzi wydziałem anglistyki w niedofinansowanej uczelni w Pensylwanii. Hank mierzy się z kryzysem wieku średniego, swoją nieudolnością w tworzeniu relacji, traumami z dzieciństwa i niespełnieniem zawodowym. Do codziennych zmagań, które czynią jego życie "w 80 proc. cierpieniem", dochodzi kolejny problem. Budżet uczelni ma zostać zmniejszony, a on musi zwolnić trzy osoby z podległych mu pracowników wydziału.

Hank nienawidzi swojego życia. Sabotuje swoją pracę, rozwój i relację z bliskimi. Sprawia wrażenie człowieka, który nie potrzebuje nikogo, w rzeczywistości jednak każda jego komórka ciała drży przed kolejnym opuszczeniem i odtrąceniem. Jedno już raz go ukształtowało. Każda rozmowa z Hankiem to walka, której nie da się wygrać. Bo Hank nikogo nie szanuje. Ale widz i tak go lubi, bo bardzo łatwo utożsamić się z jego poczuciem niesprawiedliwości, wstydem i zmęczeniem. A przede wszystkim dlatego, że mimo wielu wad Hank ma dobre serce i wiele empatii, tylko żeby je dostrzec, potrzeba ogromu cierpliwości.

Podobnie jak do serialu. Tempo jest tu powolne, w niektórych odcinkach niewiele się dzieje, a postacie są bardzo stereotypowe. Jednak z każdym epizodem angażujemy się w ich historie bardziej, tak jak aktorzy, którzy zdają się coraz lepiej rozumieć swoich bohaterów. Szybko zauważamy, że pozornie prosta i nudna historia ma wiele warstw i mądrości do przekazania. Nie jest to oczywista rozrywka, ale na pewno wartościowa. Szczególnie dla tych, którzy czują się niedocenieni, przeciętni i doszli do etapu, w którym nie potrafią docenić tego, co mają. Hank też nie potrafił, a kiedy się zorientował... a zresztą, sami zobaczycie!

Wi�cej o: