Nie czyta�am "Problemu trzech cia�". Tyle zrozumia�am z nowego serialu Netfliksa

Tw�rcy serialu "Gra o tron" David Benioff i D.B. Weiss wzi�li na warsztat kolejn� bestsellerow� ksi��k� i przerobili j� na serial, tym razem dla Netfliksa. Wcze�niej ju� udowodnili, �e kiedy si� nie spiesz�, potrafi� z literackiego materia�u wyci�gn�� najsmaczniejsze dla widz�w k�ski. Ich najnowsz� produkcj� obejrza�am, powstrzymuj�c si� przed lektur� materia�u �r�d�owego, by sprawdzi�, czy w tej adaptacji wszystko spina si� na tyle, by zainteresowa� kogo�, kto nie zna orygina�u.

Po 15 minutach pierwszego odcinka "Problemu trzech ciał" wiedziałam już, że wciągnęłam się na dobre i muszę prześledzić tę historię do końca. Przygodę z serialem zaczynamy sceną publicznego linczu w czasie chińskiej rewolucji kulturalnej. Buduje napięcie jak złe. Są rozszalałe tłumy, dużo partyjnych haseł i komunistycznej nowomowy, szkalowanie teorii Einsteina, przemoc i łzy. Potem przeskakujemy w przyszłość do zdezorientowanego pana naukowca (ten nosi imię Saul) przy biureczku, który martwi się tym, że nauka nagle oszalała. Oszalała, bo żadne wyniki badań prowadzonych z akceleratorami cząstek na całym świecie nie mają ostatnio najmniejszego sensu. O tym też mniej więcej rozmawiają dwie przyjaciółki Jin i Auggie w pubie nad piwerkiem. Niespodziewanie jedna z nich zaczyna widzieć przed oczami tajemnicze odliczanie. Potem robi się jeszcze bardziej gęsto, bo ogólny plan wydarzeń jest szeroko zarysowany. 

Zobacz wideo Twórcy "Gry o tron" odkupią swoje winy? "Problem trzech ciał" trafia na Netfliksa

Czy serial "Problem trzech ciał" kupi widz, który nie czytał książki?

W dużym uproszczeniu można więc stwierdzić, że najnowszy serial Netfliksa "Problem trzech ciał" opowiada o grupie naukowców, którzy pocą się nad obliczeniami i technologiami, od których zależy los całej ludzkości. Dyskutują, analizują, rozważają różne teorie naukowe, a przy okazji czasem spotkają się na drinku lub rozmawiają ze smutnymi panami z bardzo tajemniczej agencji wywiadowczej. A ci badają sprawę tajemniczej fali samobójstw wśród najbardziej wziętych fizyków i fizyczek świata. Do tego na początku dostajemy retrospekcje z komunistycznych Chin, obozów pracy i tajnych ośrodków badawczych, w których wszyscy naprawdę mówią po chińsku. Może się wydawać, że to trzy zupełnie niepowiązane ze sobą wątki, w dodatku trudne do ogrania na ekranie. A jednak twórcom udało się skutecznie przykuć moją uwagę już na starcie. 

Na poziomie wprowadzenia w świat przedstawiony David Benioff i D.B. Weiss, czyli showrunnerzy słynnej "Gry o tron", wykonali przy "Problemie trzech ciał" dobrą robotę. Nie dość, że wkręciłam się już na samym początku, to potem nie miałam problemu z tym, by śledzić kolejno wprowadzane wątki. Krok po kroku narracja rozkłada bowiem przed widzem nowe puzzelki, które ładnie się ze sobą łączą. Faktem jest, że trzeba oglądać i słuchać uważnie, by móc połączyć ze sobą pewne fakty, ale głowa od tego nie boli. To przychodzi z takim samym wysiłkiem, jak w przypadku każdego innego rasowego thrillera czy nawet kryminału. Okazuje się, że różne elementy tak zwanego tła nie pojawiają się tam przypadkowo, mają duże znaczenie i wskazują na połączenia, które z czasem staną się dla widza jasne.  

W zasadzie cały sezon wciągnęłam w jeden dzień, bo naprawdę chciałam, a wręcz musiałam wiedzieć, co się stanie dalej. Doceniam, że każdy z odcinków trzyma się formuły z zarysowaniem problemu, doprowadza do kulminacji ważnych wydarzeń, zamyka klamrę i daje ujście napięciu. Ale też zostawia haczyk zachęcający do tego, by koniecznie poznać ciąg dalszy tej historii, nawet jeśli zrobiło się trochę spokojniej.

Chciałabym bardzo, bardzo docenić serialowego Sama z "Gry o tron": John Bradley jako Jack Rooney jest tu zgoła inny, niż tego się można po nim spodziewać i jest w tym wydaniu wspaniały. Niemniej zachwycający jest Liam Cunningham, który, jak podejrzewam, nie musiałby się nawet pokazywać na ekranie, żeby zbudować napięcie i udowodnić, że jest największym twardzielem i wykidajłą świata. Jonathan Pryce (serialowy Wielki Wróbel) jest taki niepokojąco pewny siebie, a z kolei znany jako Wong z "Doktora Strange'a" Benedict Wong bardzo smacznie wypadł jako niekonwencjonalny "detektyw". Ogólnie obsada jest tu dobrana bardzo zacnie i nie ma się do czego przyczepić. 

'Problem trzech ciał''Problem trzech ciał' Fot. Netflix

"Problem trzech ciał" to serial na mocne 4+

Przy ogólnej aprobacie i zadowoleniu mam tu swoje "ale": Nie za bardzo udało się na początku dobrze zarysować pewne postaci. Taki Saul (Jovan Adepo) wydaje się najpierw nieszczególnie istotnym maruderem, który ma problemy z emocjonalną dojrzałością, a dopiero potem okazuje się, że ma ważną rolę do odegrania w tej historii, więc warto było na niego zwracać trochę więcej uwagi. Przysłaniają go inne, niezwykle charyzmatyczne osoby dramatu.

Muszę zaznaczyć, że choć podobno twórcy grzecznie się trzymali książki, to ta produkcja niemal ocieka ich znakami rozpoznawczymi. Niezwykle mnie ubawiło, że już na etapie drugiego odcinka pojawiły się elementy tak dobrze kojarzone z serialowym przebojem HBO jak: pełnowymiarowa golizna i prezentacja osób wszystkich płci w pełni krasie naturalnej urody, bardzo ciemne ujęcia wewnątrz zamków i wszelkiego rodzaju twierdz (przypomnijmy sobie tutaj choćby tekst o bitwie o Winterfell "Największa bitwa w historii 'GoT' za nami. Fani są wkurzeni, że odcinek był taki ciemny"), a także bardzo wymyślne sposoby uśmiercania różnych jednostek. Tak naprawdę brakuje tu jedynie scen biblijnych zbliżeń między namiętnymi kochankami, ale tej produkcji zdecydowanie nikt nie musi sprzedawać seksem, bo i tak dzieje się tu dużo i gęsto. Koleżanka redaktorka Magdalena Walma słusznie zauważyła, że przypomina to trochę "Krwawe gody" we współczesności. 

Mam wrażenie, że sezon można by nawet podzielić na dwie części, bo gdzieś mniej więcej w połowie następuje coś w rodzaju gatunkowego przejścia. Zaczynamy od tajemniczych wydarzeń i dziwnej zagadki, której rozwikłanie we współczesności wymaga zrozumienia tego, co się działo w przeszłości. Z tego trybu kryminalnego kina akcji z elementami sci-fi przechodzimy w okolicach piątego odcinka w swego rodzaju kino katastroficzne z elementami moralnego niepokoju, osobistymi rozterkami poszczególnych osób dramatu, a także romantycznym wątkiem niespełnionej miłości. Dostajemy przy okazji sporo wybitnie efektownych scen wybuchów i ogólnego zniszczenia. To jak najbardziej ciekawe, ale końcówka wytraca energię i napięcie, które tak skutecznie udało się zbudować w pierwszej połowie sezonu. 

Już po konsultacji dowiedziałam się, że to raczej kwestia materiału źródłowego, bo scenarzyści trzymali się wiernie książki Cixin Liu, a nawet dla podkręcenia akcji trochę szybciej sięgnęli po kilka wątków z kolejnego, bardzo już wartkiego tomu trylogii "Wspomnienie o przeszłości Ziemi". To się faktycznie ceni, a ja naprawdę mam nadzieję, że powstanie drugi sezon. Ten pierwszy ogólnie sprawia wrażenie - choć sam w sobie jest i zaskakujący i intrygujący - jakby był wstępem do czegoś zdecydowanie grubszego i bardziej soczystego. W ten oto sposób już wiem, że do potencjalnej premiery nie wytrzymam bez lektury całej książkowej serii. Właśnie tak telewizja promuje czytelnictwo. 

Wi�cej o: