Opowie�� o �wiecie, kt�ry znika. A my wraz z nim

"�ywe morze sn�w na jawie" Richarda Flanagana to bezwzgl�dna opowie�� o ko�cu. Tu wszystko si� rozpada, ulega rozk�adowi, znika. Nowa ksi��ka laureata Nagrody Bookera jest do b�lu aktualna, a jednocze�nie zachwycaj�co ponadczasowa.

<<Reklama>> Ebook "Żywe morze snów na jawie " dostępny jest w Publio.pl >>

Na pierwszym planie: rozpada się cały świat Anny. Metaforycznie i dosłownie, na wszelkich możliwych poziomach. W tle: gdzieś daleko na Tasmanii szaleją pożary, ale też zupełnie blisko wymierają kolejne gatunki zwierząt, katastrofa klimatyczna materializuje się na naszych oczach (to fakty, tu już nie ma z czym polemizować).

Tymczasem wszyscy żyją, jakby tego nie dostrzegali, kompletnie zagubieni we wszechogarniającym szumie informacyjnym. Zdjęcia, tweety, udostępnienia, lajki, memy… – wpadają jednym okiem, a wypadają drugim. Nakładają się, multiplikują, przekształcają, zupełnie zmieniają znaczenia i stają się własnymi karykaturami.

Zanikają więzi społeczne. Pochyleni nad klawiaturami ludzie nie zauważają, że kawałek po kawałku – palcu, oku, uchu, nosie, kolanie... – znikają także oni sami. Wpatrzeni w monitory nie dostrzegają również innych ludzi, ani ich deformacji czy braków, bo są z ich perspektywy tak nieistotne, że aż niezauważalne. Zgodnie pędzą ku przepaści.

Richard FlanaganRichard Flanagan fot. Joel Saget

Świat odchodzi. Odchodzi też matka Anny, 86-letnia Francie.

To znaczy, bardzo chciałaby odejść, jest na to gotowa. Ale nie jej dzieci. Opiekujący się nią Tommy chce pozwolić matce godnie umrzeć. „Przegłosowują" go jednak dojeżdżający, a raczej dolatujący od czasu do czasu Anna i Terzo, którym „powiod�o się w życiu lepiej" (czy rzeczywiście pozostaje kwestią do dyskusji). Ona jest uznaną architektką, on biznesmenem. Mają pieniądze i kontakty. Nie takie znów wielkie, ale pozwalające – wbrew sercu i logice – „walczyć o życie matki". Wymuszają więc na lekarzach wdrażanie kolejnych procedur medycznych, poszukują nowych sposobów leczenia. Najważniejsze jest „zwycięstwo nad śmiercią".

„Ciężar ich woli w połączeniu z potężną technologią, którą ta wola mogła wezwać na pomoc, okazał się za wielki dla odmawiających posłuszeństwa organów ciała chorej, zbyt przytłaczający dla jej płuc pełnych wody i dla tonącego w coraz głębszej słabości serca, by mogły stawiać opór" – pisze Flanagan. Czy jednak naprawdę życie Francie, jej dobro jest tu najważniejsze? Czy może raczej jej dzieci są zbyt egoistyczne, niegotowe na odejście matki, i dlatego skazują ją na kolejne cierpienia? To miłość czy nienawiść? Jak cienka jest granica pomiędzy nimi?

„Wszystko to zrobione z miłości – bo z samej nienawiści nie mogło wyniknąć nic aż tak okrutnego - a taka  miłość mogła jedynie rosnąć i rosnąć, aż wreszcie stworzyła to: najbardziej przerażającą samotność cierpienia" – dopowiada autor.

Francie rozpada się więc bardzo powoli na coraz mniejsze kawałeczki, choć oplatająca ją niczym pająk maszyneria stwarza pozory chwilowych powrotów do „normalności" (która tak naprawdę oznacza tylko chwilową stabilizację, nie rzeczywistą poprawę). Rozpada się nieuchronnie jej organizm, rozpada świadomość, rozpada język.

Maksymalnie spowolnione odchodzenie matki staje się dla Anny czasem na krytyczne spojrzenie na własne życie, zestawienie rachunku zysków i strat, zdecydowanie niezbyt optymistyczne. Paradoksalnie też, choć zmusza ją do nieustannych podróży tam i z powrotem, pozwala wreszcie zatrzymać się na moment, rozejrzeć dookoła. Dzięki temu Anna zaczyna dostrzegać to, co dla innych niedostępne.

Jest już jednak za późno, by powstrzymać to, co nieuniknione. Anna nie ma zresztą takich ambicji, a jej mały, prywatny gest to tylko próba pokazania, że coś z tej lekcji zrozumiała. Nikt nie zatrzyma świata pędzącego ku przepaści, tak jak Francie nie może uniknąć śmierci, czego jesteśmy świadomi od pierwszych stron książki.

W swej najnowszej powieści Richard Flanagan niczego nam, czytelnikom nie ułatwia. Laureat Nagrody Bookera, pochodzący z Tasmanii wybitny australijski powieściopisarz, scenarzysta i filmowiec nie daje prostych recept na ratowanie świata – zarówno w skali mikro, tej najbardziej prywatnej, jak i makro, globalnej. Stawia za to mnóstwo kłopotliwych dla każdego z nas pytań i wiele wykrzykników.

Czy ta świetna, wciągająca i poruszająca powieść to głos wołającego na puszczy? Chciałbym wierzyć, że nie, choć patrząc wokół – także w lustro – powątpiewam w skuteczność jakichkolwiek ostrzeżeń, bez względu na to, czy pochodzą od wybitnych naukowców, myślicieli, twórców, czy przywódców religijnych (że o politykach nie wspomnę, bo kto im dziś jeszcze ufa?).

Każda z wielkich cywilizacji zmierzała w końcu do samozagłady. To w niej samej tkwiły zalążki słabości, która ją ostatecznie powaliła, nawet jeśli ktoś jej w tym trochę pomógł. Słabości i grzechy – nie tylko te rozumiane dosłownie, religijnie – naszej cywilizacji znamy wszyscy, a jest ich mnóstwo. Niewiele jednak robimy, aby ją uratować. Bo tu już nie wystarczą małe gesty, prywatne manifestacje. Stoimy nad przepaścią. Czy zrobimy krok do przodu?

Richard Flanagan może i miał ochotę na optymistyczną pointę, jedna łąkówka krasnobrzucha wiosny jednak moim zdaniem nie czyni. Lasy płoną nie tylko na Tasmanii. Nasz świat znika, kawałek po kawałku, gatunek po gatunku.

<<Reklama>> Ebook "Żywe morze snów na jawie " dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Żywe morze snów na jawie', Richard FlanaganOkładka książki 'Żywe morze snów na jawie', Richard Flanagan Wydawnictwo Literackie

Richard Flanagan, „Żywe morze snów na jawie", przekład Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 r.

Wi�cej o: