Jej prababka by�a akuszerk�. Ta ksi��ka poruszy wasze serca i na d�ugo zapadnie w pami��

"Akuszerki" to inspirowana autentycznymi zapiskami prababki autorki monumentalna i porywaj�ca opowie�� o kobiecie, kt�ra obcowa�a z �yciem i �mierci�, kocha�a i nios�a pomoc o ka�dej porze dnia i nocy, tak�e podczas wojennej zawieruchy.

Zima 1885 roku, podkrakowska wieś.

Młodziutka Franciszka rodzi swoje pierwsze dziecko. W porodzie towarzyszy jej przybrana matka, znana w okolicy akuszerka. W tym samym czasie w pobliskim dworze również rodzi się dziecko. Franciszka zostaje zatrudniona jako jego mamka. Splot okoliczności sprawia, że zaczyna pomagać okolicznym kobietom w przyjściu na świat ich dzieci, a dzięki nieoczekiwanemu wsparciu zaczyna naukę w krakowskiej szkole położnych.

Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Zobacz wideo Nowe seriale na horyzoncie. W "Monarch" i "Magpie Murders" odkrywamy mroczne tajemnice

Franciszka wraca z Krakowa do rodzinnej wsi bogatsza w wiedzę o rodzeniu, która boleśnie zderza się z wiejską rzeczywistością, biedną i zabobonną. Wciąga ją wir namiętności i wielkiej historii

<<Reklama>> Ebook "Akuszerki" dostępny jest w Publio.pl >>

Przeczytaj fragment książki „Akuszerki":

11 stycznia 1885

Choćby cię pławiono w smole

Wiatr szarpał drzwiami, skobel ledwie wytrzymywał. Śnieg zalepiający okno słabo rozjaśniał mrok izby. Ciszę przerywało tylko posapywanie kozy, przycupniętej na klepisku w kącie. Jej zapach mieszał się z przenikliwą wonią męskiego potu, zatęchłych ubrań, mebli, pierzyn i siana. Jakby tu nigdy nic porządnie nie wyschło.

Ciszę rozdarł przenikliwy jęk umęczonej kobiety i zaraz potem zmięte w ustach przekleństwo wypowiedziane męskim, schrypniętym głosem. I znów zapadła cisza, a w niej tylko ciemność i smród.

Franciszka leżała w łóżku. Głowę miała rozpaloną, pot spływał jej po szyi i wsiąkał w siano pod prześcieradłem. Stopy i dłonie były lodowate. Ostry ból rozdzierał jej plecy, wnikał w kości, szarpał i kąsał. Brzuch żył swoim życiem. Jeszcze.

Nie znajdowała w pamięci żadnej świętej od rodzenia. Ani świętego.

Próbowała myśleć o cielnych krowach, kozach. Rodziły tak po prostu. Ale one miały lepiej. Nie musiały leżeć w łóżku. Ciało pragnęło klęczeć i wypchnąć to dziecko, ale jak tu klęczeć, na zimnym klepisku, przy tym Diabelcu przeklętym?

Ktoś załomotał w drzwi.

– Wejść – wychrypiał mężczyzna.

– Kiej zawarte! Otwórzcie! – zadrżał dziewczęcy głosik.

– Psiakrew, właź, głupia – warknął.

Pomajstrował przy skoblu i gwałtownie otworzył drzwi. Drobna dziewczynka, otulona chustami i przysypana śniegiem, wbiegła do izby pod jego ramieniem i niepewnie zbliżyła się do łóżka. Zaraz za nią przemknął nieduży pies, który skulił się pod meblem, wprawnie unikając kopniaka ze strony mężczyzny.

– Przyjdą? – spytała rodząca z nadzieją.

– Jeszcze nie – wyszeptała dziewczynka. – Babka mówią, że końca nie ma z tymi kamieniami pani ze dworu. Ale mi dały bułki z serem, chcecie?

– Zjedz sama, dziecko. – Kobieta pod pierzyną otarła przedramieniem łzę z policzka.

– Co teraz będzie? – spytała dziewczynka, mlaszcząc.

– Ano co, trza będzie urodzić bez babki – westchnęła kobieta z rozczarowaniem, i naraz kolejny skurcz wstrząsnął jej ciałem. Zacisnęła dłoń na ramie drewnianego łóżka i jęknęła. Spod mebla wyczołgał się pies i polizał tę dłoń o brudnych, połamanych paznokciach.

– Moja matusia też tak mówili, i ta druga, i obie już na smętarzu – powiedziała dziewczynka ni to do siebie, ni do kogo.

– Do spania idź – warknął mężczyzna szorstkim głosem.

Dziewczynka cichutko postawiła pod ślubankiem za duże buty, co je dostała po rodzonej matce. Rzuciła wiązkę siana kozie w kącie, wprawnymi ruchami wyrównała podściółkę na otwartym ślubanku, rozłożyła na tym jakieś derki i wślizgnęła się między nie, nadal owinięta w chusty.

– A nóg nie zmoczyłaś w tym błocie? – spytała kobieta z łóżka.

– Wyschną.

Prędko zasnęła, do jej spokojnego oddechu dołączyło pochrapywanie mężczyzny drzemiącego przy stole, z głową opartą na przedramieniu, w kożuchu narzuconym niedbale na plecy.

W tej zaśnieżonej ciszy Franciszka z trudem już powstrzymywała jęki, usta popękały od zagryzania krzyku. Gwałtowne oddechy rodzącej tłumiła gruba pierzyna, i tylko czasem kłęby pary szły na izbę.

Szarzało już, gdy Diabelec ocknął się, zaklął, zaszurał krzesłem. Pies przez sen zaskomlał i zaraz ucichł.

– Co tam, kobieto? – spytał zbyt głośno.

– To samo – wystękała Franciszka. – Dajcie mi pić.

Mężczyzna podał jej garnek, kobieta wypiła i skrzywiła się: – Zatęchło.

Diabelec wzruszył ramionami, odstawił naczynie na zimny piec i wyszedł na próg. Przez niedomknięte drzwi niósł się świeży chłód i odgłos moczu oddawanego wprost na śnieg.

Nagle zza węgła dało się słyszeć niski, mocny głos kobiecy: – Nowy to jakiś obyczaj, by gospodarz gości fujarą witał, a nie gębą.

– Jedno i drugie wam nie dziwne, a po wtóre, nikogom w gości nie prosił – odrzekł niespeszony.

– Cud, że dupy nie wystawił – rzuciła kobieta.

Zatrzymała się przed gospodarzem, który jedną ręką przytrzymywał drzwi, broniąc wstępu, drugą zaś siłował się z portkami. Pojedynek na spojrzenia trwał dłuższą chwilę w całkowitym milczeniu, aż wreszcie mężczyzna ustąpił i niechętnie wpuścił ją do izby. Wchodząc za nią, splunął przez lewe ramię.

– Jesteście – wyszeptała Franciszka posiniałymi ustami, a w jej głosie nawet ulgi już nie było, tylko zwątpienie, by jej trud miał się kiedyś skończyć.

– No przecie. Myślałaś, że nie przyjdę do ciebie? Pierwsze dziecko, nie ma pośpiechu – rzekła babka, przykładając lodowatą dłoń do jej spoconego czoła. – Nie idzie? – spytała.

Młoda kobieta zaprzeczyła słabym ruchem głowy i znów przytrzymała się łóżka w oczekiwaniu wyczerpującego skurczu. Babka nachyliła się nad nią, odgarnęła pierzynę i wsunęła ręce pod koszulę rodzącej, której ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Babka śmierdziała starym alkoholem i tytoniem, potem, moczem i długo niemytym kobiecym ciałem. Przyłożyła do brzucha szorstkie ręce i chwilę uciskała niespokojne krągłości.

– Duża główka, to nie dla ciebie, lebiodko – powiedziała ze współczuciem. – Bóle idą w kości krzyża. Bogusz! Daj no krzyż ze ściany! – rozkazała, ale mężczyzna się nie ruszył. – A żywiej! – krzyknęła przynaglająco. Ale on jakby nie słyszał, z kamienną twarzą siedział przy stole i patrzył przed siebie, dodała więc bardziej spolegliwym tonem: – Tu się nie ma o co gniewać, przecie przyszłam do twojej baby i twojego dziecka.

– Nie pierwszy raz, i nijakiej korzyści – burknął.

– Kunda umarła, bom na czas nie zdążyła, aby coś odmienić. Co poradzić, dłużej zeszło u innej, z drugiej strony wsi, daleko. Żebyś choć miał czym podjechać, szybciej bym przyszła, a tak leźć trzeba było taki kawał drogi. Tę twoją drugą babę, Józkę, bliźniaki zabiły. Źle się wstawiły. Za późno mnie zawołałeś. A teraz nie czas na wypominki, bo tu twoja trzecia baba rodzi i jeszcze można coś odmienić. Nie mam ja do ciebie niechęci, to i ty do mnie nie miej, i rób, co ci każę, bo to ojca jest robota, krzyż do krzyża przyłożyć.

W świetle brzydkiego poranka Bogusz Diabelec zdjął krzyż znad drzwi, pocałował go bez większej czci i niosąc przed sobą, podszedł do łóżka. Babka obróciła Franciszkę na bok i podciągnęła jej koszulę, przepoconą i brudną. Bogusz spojrzał najpierw na białe i krągłe pośladki żony i głośno przełknął ślinę.

– Jeśli przeżyje, sześć tygodni jej nie ruszaj – ostro przywołała go do porządku babka.

Z trudem powstrzymał przekleństwo, świadom, że krzyż trzyma w dłoni, i przyłożył go do pleców rodzącej obiema dłońmi.

Franciszka czuła, jakby jej świat składał się tylko z zapachów. Woń męża to przede wszystkim był alkohol, a do jego potu i brudu już dawno przywykła, ale teraz niedobrze jej było od tego. Miał duże i mocne dłonie. Znienawidzone. Teraz jednak niosły ukojenie, rozgrzewały ból pleców. Na rozkaz akuszerki Bogusz trzymał krzyż obiema otwartymi dłońmi na jej plecach przez całą długość skurczu, podczas którego rodząca głośno krzyczała. Ten krzyk obudził dziewczynkę, która spojrzawszy spod derek, co się w izbie dzieje, zanurkowała w nich jeszcze głębiej, aż w bladości szarego poranka było widać już tylko mysi warkoczyk.

– Odłóż go teraz, na stół – zarządziła stara po którymś kolejnym skurczu. – W piecu napal.

Pomogła rodzącej położyć się ponownie na plecach, rozejrzała się po izbie i stwierdziła bardziej, niż spytała: – Ani masła, ani smalcu, nic żeby rękę posmarować? To jakże mam zajrzeć? Trudno, trzeba inaczej – i zwróciwszy się do Franciszki, rzekła: – Sikaj.

Kobiecie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać, udręczone ciało już zbyt długo męczyło się z napięciem. Babka podłożyła ręce pod strumień moczu i dokładnie je w nim umyła, a potem wsadziła palce w drogi rodne, drugą dłonią naciskając brzuch.

Franciszka krzyczała. Jej mąż cisnął przez całą izbę kubkiem, by zagłuszyć dźwięk. Przez chwilę jeszcze drgało nim powietrze, by się wreszcie uciszyć.

Mała córka Diabelca wyskoczyła spod derek i bez słowa zaczęła zbierać skorupy.

– Krzyż – rzuciła babka do mężczyzny i pomogła obrócić się rodzącej do przyklęku. – Uciskaj go mocno do jej krzyża!

Następny skurcz trwał dłużej. Każdy następny trwał dłużej.

– Pierwsze dziecko – rzuciła babka jakby do siebie, patrząc wymownie na obraz Matki Boskiej nad łóżkiem. – I o cóż to się było ciskać? – spytała nagle Diabelca.

– A bo tamte się tak nie darły, ani Kunda, ani Józka – rzucił obra�ony. – Łeb mi pęka.

– Było mniej pić ten jeden raz – odparła i spojrzała na niego ciepło, a on się nagle uśmiechnął.

– Krzyż – wyszeptała rodząca, a oni drgnęli, jakby na tę chwilę zapomnieli o niej.

Południe mijało, blade słońce na małą chwilę zajrzało do izby.

– Tak to możesz rodzić aż do Matki Boskiej Gromnicznej – powiedziała kwaśno akuszerka. – Czego nie pochodzisz, nie poruszasz się? Szybciej by to poszło wszystko.

– Nie kazali – szepnęła zawstydzona Franciszka, pokazując nieznacznie głową na męża.

– Leżeć kazał? – głośno i wyzywająco spytała babka. Nie doczekawszy się odpowiedzi, rzekła do leżącej: – Wstańże, dziecko, nogi wyprostuj. Poschylaj się, pogibaj na boki… albo i przy piecu oprzyj się, zaraz będzie cieplejszy – dotknęła ręką. A widząc, że leżąca przeczy ruchem głowy, dodała: – A jadłaś co? Może się mleka napijesz, pokucaj trochę przy dojeniu, lżej ci będzie przy kucaniu niźli przy leżeniu.

– Teraz to już sił nie mam – odrzekła Franciszka, przerażona złym spojrzeniem Diabelca.

– Skoro tak, to już ci tylko pozostało pomoc wybłagać u Matki Boskiej. Klęknij se, dziecko, na łóżku, a co cię zbierze ból, to się pomódl, a nawet i zaśpiewaj, zawsze to lepiej, niż jęczeć po próżnicy.

Pomogła rodzącej uklęknąć na łóżku, podłożyła jej pod twarz górę z pierzyny i poduszek, na które Franciszka opadła z westchnieniem ulgi, a stara w tym czasie podścieliła pod nią suche siano i czyściejszą szmatę.

– Nie jest to po Bożemu – odezwał się palący fajkę Bogusz.

– Co? Klęczenie czy modlenie? – nie dała się zbić z tropu babka.

– Nieobyczajne, by baba odsłaniała się, a światu przyrodzenie pokazywała – obstawał przy swoim.

– Ty mnie będziesz obyczajności uczył? Ty? – zaperzyła się babka, biorąc się pod boki. Spojrzała na Diabelca ognistym wzrokiem, wydęła usta i na chwilę przywołała wspomnienie dawniejszej swej urody. Świdrowała go czarnymi oczami dotąd, aż wreszcie odwrócił się i w piecu zaczął grzebać, chcąc czynem jakim przykryć porażkę.

– Wy byście wszyscy chcieli mieć kobietę potulną, cichutką i leżącą z nogami na boki – mamrotała rozzłoszczona akuszerka. – On mi będzie mówić, jak się trudny poród przyjmuje! Znalazł się, święty młodzianek, taki niewinny, przyrodzenia niewieściego bojący. A jeno uważaj, bo niezwyczajnego łatwo cnota udusić może. Albo i udławić.

<<Reklama>> Ebook "Akuszerki" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Akuszerki', Sabina JakubowskaOkładka książki 'Akuszerki', Sabina Jakubowska Grupa Wydawnicza Relacja

Akuszerki, Sabina Jakubowska, Grupa Wydawnicza Relacja 2022.

Wi�cej o: