Podr�e po tym kontynencie s� jak w�dr�wki przez odmienne �wiaty

Ebook "Dotyk Afryki" Beaty Lewandowskiej-Kaftan oprowadza nas po najciekawszych zak�tkach Afryki, a przede wszystkim pokazuje, �e najpi�kniej podr�uje si� nie z punktu do punktu, ale od cz�owieka do cz�owieka.

Beata Lewandowska-Kaftan z charyzmą i niezwykłym wyczuciem oprowadza nas po najciekawszych zakątkach Afryki i w bardzo osobisty sposób opowiada historie ludzi i miejsc. Każdy odwiedzany region to osobny świat z odmienną kulturą, wierzeniami, obyczajami. By go poznać, warto być blisko ludzi. Dlatego wybierzemy się na gwarne targowiska, do warsztatów mistrzów rękodzieła, na tradycyjne tańce i do domów afrykańskich przyjaciół, gdzie skosztujemy miejscowych potraw i wspólnie pomuzykujemy. Maleńką cessną polecimy nad niedostępnymi rejonami i dane nam będzie zobaczyć Ziemię oczami Adama i Ewy. Pokołyszemy się w rytm saharyjskiego bluesa, posłuchamy dźwięków malijskiego bębna djembe i popróbujemy mocnej masajskiej tabaki zrobionej z tytoniu i… krowiego łajna.

Podróże po tym kontynencie są jak wędrówki przez odmienne światy. Wielość Afryki jest fascynująca, a tradycja w zaskakujący sposób miesza się z nowoczesnością. Podróżnik przybywający tu po raz pierwszy może mieć wrażenie, że dotarł na koniec znanego mu świata. Najlepszymi przewodnikami są napotkani w drodze ludzie. Opowiedziane przez nich historie, wspólnie przeżyte chwile i emocje uchylą drzwi i choć na moment pozwolą odrzucić nasz europejski punkt widzenia. Wtedy zaczniemy widzieć i rozumieć.

Afrykańskie lekcje są bezcenne, choć bywają gorzkie. Przypomną o dawno zapomnianym życiu tu i teraz, o potrzebie drugiego człowieka i konieczności dzielenia się, o pokorze wobec losu. A jeśli będziemy otwarci i uważni, pokażą, jak bardzo my ludzie – mimo pozornych różnic – jesteśmy do siebie podobni. I że najpiękniej podr�uje się nie z punktu do punktu, ale od człowieka do człowieka.

<<Reklama>> Ebook "Dotyk Afryki" dostępny jest w Publio.pl >>

Archiwum autorkiArchiwum autorki Beata Lewandowska-Kaftan

Fragment książki "Dotyk Afryki" Beaty Lewandowskiej-Kaftan:

Zapamiętam żywe drogi Afryki. Pełne ludzi, którzy jadą, idą, wiozą, ?niosą. Wysoko pod niebem na pakach ciężarówek. Tuż przy ziemi na boda boda, motocyklowych taksówkach, których szaleni kierowcy z twarzami zasłoniętymi przed pyłem wyglądają jak japońscy turyści. Na drewnianych wózkach zaprzężonych w osiołki, długorogie woły, smukłe wielbłądy. Na rowerach skrzypiących pod ciężarem worków, paczek i skrzyń. W wypełnionych do ostatka matatu, dala dala i busach, których strzegą zaklęcia i Jezusy wymalowane na maskach. W otwartych oknach twarze zmęczone, uśmiechnięte, śpiące. Tylko lśniące limuzyny na rządowych numerach i białe land rovery z logo UN albo NGO skrywają pasażerów za szczelnie zamkniętymi, przyciemnianymi szybami.

Brzegiem dróg ciągną ludzie. Afryka chodzi. Do pracy, na targ, na pole, po wodę, do lekarza. Rankiem dzieciaki w mundurkach świeżo zdjętych ze sznurów za domem, niczym stadka kolorowych ptaków, biegną gromadnie do szkoły. Kobiety z niemowlętami śpiącymi w chustach na plecach idą z motykami w pole, z wiaderkami owoców na targ, z żółtymi kanistrami po wodę. Urzędnicy w białych koszulach i nauczycielki w wyprasowanych sukienkach maszerują z poważnymi twarzami, dzierżąc pod pachą teczki. Co rano ludzie ze wszystkich stron ciągną do miast i miasteczek. Po południu rozejdą się promieniście.

Ruszamy i my. Z północy na południe przez całą Tanzanię. W hostelu w Aruszy pukają się w głowę: po co tam jedziecie, tam nic nie ma. Sprawdzimy. A na koniec zobaczymy wielkie jak morze jezioro Malawi. To podróż od jeziora do jeziora. Właśnie wróciliśmy znad Natron, teraz ruszamy na południe. Z suchych sawann usianych stożkami wulkanów na tropikalne plaże. Dobrze, gdy podróż toczy się wolno przez wiele dni, a krajobrazy i twarze zmieniają stopniowo. Łatwiej się nasycić, łatwiej zrozumieć.

Zaczynamy od Karatu. Przykurzone miasteczko rozłożyło się wzdłuż jednej z najważniejszych dróg Tanzanii. Z Aruszy w stronę słynnych parków narodowych Ngorongoro i Serengeti każdego dnia ciągną karawany land cruiserów z turystami. Przydrożne bary i sklepiki prześcigają się w pomysłach, jak zwrócić na siebie uwagę: Obama Shop, Hillary Clinton Shop krzyczą wielkie napisy. Na kolorowych straganach i wózkach handlarzy można kupić prawie hebanowe żyrafy i nosorożce, masajskie dzidy „real one, my friend, old one", kolorowe pareo w zebry, chińskie lornetki, kapelusze i okulary przeciwsłoneczne. Jest benzyna w butelkach po pepsi i olej silnikowy w puszkach po kawie.

My jedziemy za miasto, gdzie w rozległej kotlinie rozłożył się wielki targ. Dwa razy w miesiącu ściągają tu Masajowie, Datoga i Barbaig z całego Stepu Masajów. Prowadzą jałówki, byki, cielęta oraz kozy na aukcje. Tysiące kopyt wzniecają kłęby pyłu, setki ludzi krążą między płachtami z towarem rozłożonymi wprost na ziemi. Najwięcej chętnych kręci się przy używanych butach i ubraniach. Ale wzięcie mają też kolorowe tkaniny kitenga, czerwone i fioletowe masajskie pledy shuka, cieniutkie jak mgiełka szale i kangi z wypisaną w suahili sentencją.

Co parę metrów z targowego zgiełku, niczym sułtańskie namioty w obozie wojennym, wyrastają różnokolorowe budki. Przed każdą kolejka chętnych po karty telefoniczne, komórki, pakiety internetowe sieci Vodafone, Airtel, Halotel, Tigo. Międzynarodowi operatorzy rzucili się na ogromny afrykański rynek. Jak grzyby po deszczu powstają lokalne firmy, na wyścigi organizujące coraz to nowe promocje. Wielkie obszary Afryki, na których nikt nigdy nie widział telefonu, są wciąż pozbawione prądu, ale naszpikowane masztami telefonii komórkowej. Widok Masaja na sawannie z pasterskim kijem w jednej, a komórką w drugiej ręce nie jest niczym zaskakującym. Podobnie jak kierowcy płacącego za benzynę telefonem na zagubionej w buszu stacji, gdzie ceny wypisano koślawo na kawałku tektury.

Przy niebieskim namiocie Tigo rozłożyła się loteria fantowa. Na plandece leżą rozrzucone batony, maskotki, paczki orzeszków i cukierków. Za pięćsetkę z bawołem można rzucić kółkiem dwa razy, za tysiaka z lwem – aż pięć. Ale sprężyste kółko odskakuje i za każdym razem ląduje obok nagrody. Przynajmniej moje. Parę kroków dalej z samochodu ryczy głośnik. Naganiacz z mikrofonem wskoczył na dach i wydziera się niemiłosiernie: Bumba bu! Bumba bu! Co chwila chwyta jakąś sztukę towaru: spodnie, koszulkę, śpioszki, a ludzie zgromadzeni przed samochodem podnoszą ręce i wykrzykują proponowaną cenę. Gdy sprzedający uzna, że to dość, wskazuje klienta i rzuca mu towar. Za moment pojawia się przy nim jeden z krążących w tłumie pomocników i inkasuje, ile trzeba. Licytacja przyspiesza, napięcie wśród kupujących rośnie, a towary jeden za drugim fruną do kolejnych szczęśliwców. Nam pękają uszy.

Za zapachem mleka, skóry i krowiego łajna idziemy w stronę najważniejszego widowiska. Na drewnianym ogrodzeniu okalającym plac ciasno usiedli mężczyźni w czerwonych masajskich shuka, z kocami na ramionach, w dżinsach i kurtkach. Wokół w osobnych zagrodach stoją byki, cielne krowy, spłoszone jałówki zbite w stadka. Kozy ze stoickim spokojem żują papier i sznurki. Co chwila ktoś wyprowadza na arenę krowę, byka albo kilka cieląt na postronkach. Mężczyźni z płotu wykrzykują, ile chcą dać. Nie za głośno, bez pośpiechu, by za bardzo nie pokazać zainteresowania. Gdy płot cichnie, sprzedający podchodzi do tego, kto dał najwięcej i wymienia postronek na plik banknotów. Ale bywa, że niezadowolony kręci głową i wyprowadza zwierzę z areny. Za mało dawali. Wróci z krową do domu, chyba że uda się ją sprzedać gdzieś po drodze. Kozami handluje się na targowym placu z ręki do ręki. Za mało warte, by sprzedawać je na aukcji, gdzie za udział trzeba ?zapłacić. Dwóch młodych Masajów pcha zadek opornego cielaka. Dwóch innych ciągnie za sznurek. Cielak zapiera się przednimi nogami, a potem nagle wierzga i skacze do przodu. Masajowie leżą na ziemi i śmieją się w głos. Przechodzący starzec też zanosi się bezzębnym śmiechem i klepie młodych po plecach.

Kto kupił lub sprzedał, idzie na wzgórze, gdzie rozłożyły się garkuchnie. Rzeźnicy maczetami dzielą mięso: duże kawały – na sprzedaż, mniejsze i podroby – do gara albo na żelazny ruszt. Ostry zapach mięsa czuć już z daleka, a gryzący dym zasnuwa całą okolicę. Słońce zaczyna opadać w stronę wzgórza, nastaje czas kucharzy. Tłumy ciągną ku wielkim kotłom, ogniskom i grillom. Później ludzkie węże pospiesznie ruszą drogą i rozpełzną się po ścieżkach znikających w buszu. Lepiej zdążyć przed zmrokiem.

Rankiem wkraczamy w świat bezdroży. Niedaleko Karatu, nad jeziorem Eyasi żyją Hadzabe, jedni z ostatnich w Afryce myśliwych-zbieraczy. Nie uprawiają ziemi, nie hodują bydła, nie budują stałych osad. Nie potrzebują dróg. Wędrują za zwierzyną, podbierają miód dzikim pszczołom, zbierają owoce. Gdy nastaną deszcze, chronią się w wypróchniałych pniach baobabów. Dawniej przemierzali wielkie terytoria. Dziś rolnicy i pasterze zepchnęli ich na najgorsze ziemie. Jedziemy do nich piaszczystym szlakiem ledwie zaznaczonym w suchym buszu.

W latach siedemdziesiątych próbowano Hadzabe „ucywilizować". Władze siłą przeniosły ich do osiedli domków, w których mieli szkoły i wodę ze studni. Wytrzymywali pół roku, rok i wracali na myśliwski szlak. Wymyślono więc projekty kulturowe. Hadzabe żyją po swojemu w buszu, a przewodnicy prowadzą do nich za opłatą turystów. Część pieniędzy trafia do Hadzabe w postaci ubrań i metalu na groty strzał. Rząd ma kolejny pomysł: chce by mieszkańcy Tanzanii porzucili swoje „plemienne" stroje i zaczęli ubierać się nowocześnie w spodnie, T-shirty, sukienki. Jakoś nie kłóci im się to z ideą projektu kulturowego. Za to na pewno nie cieszy turystów, którzy przyjeżdżają, by zobaczyć dziką Afrykę. Efekt jest smętny: na podarte T-shirty i szorty Hadzabe naciągają skóry pawianów, głowy zdobią futrem zwierząt i opaskami z koralików.

Osada Hadzabe to parę kopulastych chat z gałęzi i trawy między trzema baobabami. Przy chatach siedzą kobiety. Mają przekrwione oczy i czuć od nich alkohol, choć to dopiero wczesny ranek. Na krzakach rozwiesiły kilka naszyjników z koralików i ptasich piórek. Patrzą obojętnie. Nieco większy ruch panuje przy ognisku za chatami. Mężczyźni w dużym garnku gotują mięso upolowanego wczoraj pawiana, tutejszy przysmak. Cuchnie okrutnie. Chłopcy z zapałem szykują strzały: dotąd wyginają trzymany w zębach patyk, aż stanie się idealnie prosty. Idziemy z mężczyznami i chłopcami w busz, szukać tropów i strzelać z łuków. Nie widać większych zwierząt, więc chłopcy strzelają do małych, kolorowych ptaków. Na ogół trafiają. Gdy chybią, wdrapują się na kłujące krzewy, by zebrać strzały. Groty są cenne. Ptaszki upieką potem na patykach przy ognisku, ale najpierw oskubią piórka, dla kobiet na ozdoby. Pokazują nam lecznicze rośliny, próbujemy cierpkich jagód, podobno dobrych na żołądek. Włazimy do pnia wielkiego, „mieszkalnego" baobabu, całkiem tam przestronnie. Wysoko wśród gałęzi kręcą się pszczoły, wskazują drogę do gniazda. Jeden z chłopców szybko idzie w górę po wbitych w pień grubych patykach jak po wytyczonej drodze wspinaczkowej. Widać, że to ich świat, oswojony. „Dziś już nie wędrujemy daleko – mówią – kręcimy się po okolicy". Trochę polują, trochę pieniędzy dostają po cichu od turystów. „Starcza na mąkę, cukier, ubrania" – mówią. I na alkohol, myślę w duchu. Taki to projekt kulturowy…

Na skrzyżowaniu w Makuyuni drogi się rozchodzą. Szosą do Aruszy suną jedna za drugą terenówki firm safari. To turystyczny szlak północnej Tanzanii łączący słynne parki narodowe i trasy trekkingowe: Serengeti, Ngorongoro, Lake Manyara, Mount Meru, Kilimandżaro. Tuż za granicą, w Kenii są kolejne: Masai Mara, Amboseli, Tsavo. Takiego nagromadzenia miejsc popularnych wśród amatorów oglądania dzikich zwierząt nie ma w całej Afryce.

Drogą do Dodomy i Iringa jadą wielkie ciężarówki, matatu pełne ludzi i pakunków, poobijane auta osobowe i my. To droga na południe, donikąd, jak powiedzieli w Aruszy. Na jej końcu połyskuje Malawi.

<<Reklama>> Ebook "Dotyk Afryki" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Dotyk Afryki', Beata Lewandowska-KaftanOkładka książki 'Dotyk Afryki', Beata Lewandowska-Kaftan Wydawnictwo Wielka Litera

Dotyk Afryki. Opowieści podróżne, Beata Lewandowska-Kaftan, Wielka Litera 2021.

Wi�cej o: