Pe�en �ycia 24-letni Andrzej s�yszy druzgoc�c� diagnoz�. Tu jest tylko jeden cel - przetrwa�

Poruszaj�ca i do g��bi szczera opowie�� o walce z chorob�. 24-latek wyczynowo trenuj�cy p�ywanie s�yszy druzgoc�c� diagnoz� - ch�oniak limfoblastyczny z kom�rek T. Rozpoznanie przyjmuje z niedowierzaniem, p�niej przychodzi czas na z�o�� i bunt.

Stojąc u progu dorosłości, Andrzej Dziedzic ma wiele planów, które na długi czas musi odłożyć, ponieważ z dnia na dzień dopada go śmiertelna choroba…

Lekcja życia. Tu nie ma zwycięzców ani przegranych.

Zobacz wideo Polski kandydat do Oscara już w kinach [POPkultura]

Przez cały proces leczenia Andrzejowi towarzyszy partnerka, Joanna Głuchowska. W ich opowieści nie ma filtra. Szczerze oddają realia oddziałów onkologicznych i relacjonują drogę, którą przechodzą pacjenci z nowotworem: bolesne zabiegi, załamania nerwowe, śmierć szpitalnych przyjaciół. I te dobre momenty, w których paraliżujący strach ustępuje miejsca wielkiej nadziei.

Choroba zmieniła perspektywę Andrzeja i pozwoliła dostrzec, co tak naprawdę jest najważniejsze. Uświadomiła, że leczenie onkologiczne nie jest walką. Nie ma w nim zwycięzców ani przegranych. To pozbawiona reguł lekcja życia, w której każdy ma tylko jeden cel – przetrwać.

Ksi��ka "Liczy się każdy oddech" to również historia o tym, jak wielką siłę daje wsparcie bliskich, nie tylko na oddziale onkologii – przekonujemy się, że nowotwór nigdy nie dotyka tylko jednej osoby.

<<Reklama>> Ebook "Liczy się każdy oddech" dostępny jest w Publio.pl >>

Ebook 'Liczy się każdy oddech'Ebook 'Liczy się każdy oddech' Wydawnictwo Literackie

Przeczytaj fragment książki "Liczy się każdy oddech":

Jeden na dwadzieścia tysięcy – takie jest prawdopodobieństwo znalezienia „bliźniaka genetycznego", czyli osoby, której antygeny zgodności tkankowej są takie same jak nasze. W przypadku osób o rzadkim genotypie szanse znacznie spadają (jeden do kilku milionów). Co piąty polski pacjent potrzebujący przeszczepu nie znajduje zgodnego dawcy*. Gdy czytałam pierwszy raz te informacje, były one dla mnie statystyką jak każda inna. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy podane liczby zaczęły dotyczyć nas osobiście. Czy Andrzej będzie miał tyle szczęścia, żeby znaleźć dawcę? To przecież jak szukanie igły w stogu siana. Krótko po wpisie na Facebooku odezwała się do nas dziewczyna z Fundacji DKMS z propozycją zorganizowania Dnia Dawcy Szpiku dla Andrzeja. Takie wydarzenia są dedykowane konkretnej osobie, dzięki czemu ludzie są w większym stopniu skłonni pomagać. Historia Andrzeja poruszyła wiele osób i wzbudziła duże zainteresowanie na Facebooku, dlatego stwierdziliśmy, że akcje z jego wizerunkiem mogą skutecznie zachęcić ludzi do rejestracji. Pamiętam, że Andrzej w tym czasie przebywał w szpitalu, ale bez większego skrępowania wyrwał się stamtąd, żeby pojechać na spotkanie do siedziby fundacji. Jej pracownicy nie mogli uwierzyć, że przyjechał z wenflonem, ale powiedział wtedy, że czuł przemożną potrzebę działania i zrobienia czegoś dla innych.

(…)„To nic nie boli i nic nie kosztuje" – mówiłam, zaczepiając każdą napotkaną osobę, z g�ry rozwiewając jej obawy. Oddanie szpiku to prosta rzecz, która ratuje życie. Wokół dawstwa narosło jednak parę szkodliwych mitów; zauważyłam to, rozmawiając z ludźmi podczas akcji. Niektórzy byli przekonani, że szpik pobiera się z kręgosłupa i można w ten sposób uszkodzić rdzeń kręgowy. Byli zaskoczeni, kiedy mówiłam, że absolutnie nie ma takiej możliwości, bo nie chodzi o kręgosłup, a o talerz kości biodrowej (w przeciwieństwie do pacjentów dawcy taki zabieg przechodzą w znieczuleniu ogólnym, więc to NIE BOLI). Taka metoda stosowana jest jednak rzadko; aż w osiemdziesięciu procentach przypadków wystarczy jedynie odseparowanie komórek z krwi obwodowej, więc pobranie sprowadza się do założenia wenflonu i podpięcia pod aparaturę. Praktycznie każdy, słysząc to, stwierdzał, że to rzeczywiście nic w porównaniu z ogromem cierpienia, jakiego doświadczają osoby chore na nowotwory krwi. Tym bardziej że pacjenci muszą mieć pobierany szpik do badania, a u dorosłych odbywa się to bez narkozy – Andrzej znienawidzone trepanobiopsje musiał przeżyć sześć razy „na żywca"

Joanna Głuchowska i Andrzej Dziedzic w szpitaluJoanna Głuchowska i Andrzej Dziedzic w szpitalu Archiwum prywatne autora

***

– Mam dla pana ekscytującą informację – odzywa się kobiecy głos w słuchawce. – Ma pan wyznaczony termin przeszczepu na dwunastego stycznia.

– Już?! – Ledwo dociera do mnie to, co słyszę. Nie spodziewałem się takiego telefonu w najbliższym czasie.

– Tak, akurat zwolniło się łóżko – mówi, a ja nie chcę nawet myśleć, skąd to nagłe wolne miejsce. – Zapraszamy pana na oddział drugiego stycznia rano.

– Bardzo pani dziękuję za informację – odpowiadam spokojnie, ale czuję, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Drugiego stycznia? To już za trzy tygodnie!

Lekko panikuję. Mam mniej czasu, niż myślałem. Muszę szybko ogarnąć zestaw badań wymaganych przed przeszczepem. Między innymi pantomogram, rentgen płuc, prześwietlenie zatok. Dowiaduję się, że jest specjalna lista rzeczy, którą muszę zabrać do Gliwic. Kilkanaście szczoteczek do zębów. Podobno co dwa dni będę je wymieniał – ma to zapobiec namnażaniu się na nich bakterii. Pięć piżam zapinanych na guziki, co ułatwi stały dostęp do wkłucia centralnego. Każda zostanie wysterylizowana i zapakowana hermetycznie. Nigdy w czymś takim nie spałem. Przez dwa dni chodzimy z Asią po mie�cie, zanim udaje nam się je namierzyć w niszowym sklepie z bielizną nocną. Super, będę wyglądał jak własny dziadek… Wszystkie badania i rzeczy, jakie mam zabrać ze sobą, mają na celu zminimalizowanie ryzyka zakażenia, które jest bardzo duże w stanie kompletnego braku odporności. Każda infekcja może doprowadzić do szybkiej śmierci. Trzeba zaufać procedurom i mieć nadzieję, że ich przestrzeganie zabezpieczy mnie przed powikłaniami.

„Staniesz się chimerą – jednym ciałem stworzonym z dwóch osób".

 Takie zdanie usłyszałem od lekarki. Pomyślałem wtedy: Czy naprawdę jestem w stanie posunąć się aż tak daleko, żeby ocalić swoje życie?

„Pokonasz chorobę", „Wygrasz z chorobą, jesteś prawdziwym bohaterem" – rozmawiając z ludźmi, często słyszę takie stwierdzenia. Wzbudzają we mnie wewnętrzny sprzeciw. Ja o nic nie gram i z niczym nie walczę, a bohaterem jest ten, kto poświęca siebie dla innych. Ja nic takiego nie zrobiłem. Po prostu znalazłem się w sytuacji zero-jedynkowej, która zmusiła mnie do podjęcia leczenia. Inaczej bym umarł. Jedyne, co robię, to postępuję zgodnie z wewnętrznym głosem, mówiącym, że mam jeszcze szansę na przeżycie. Nie ma w tym nic nadludzkiego. Trwam z dnia na dzień, poddając się kolejnym procedurom medycznym z bardzo prostego powodu: nie mam innego wyjścia. Tak jak mówił Marek Edelman: „Ludzie chcą żyć, jeszcze pocałować kogoś, zjeść pysznie, pójść na spacer".

Wpatrzony w lustro, próbuję się uspokoić i dostrzec w swych oczach dawną iskrę, ale łzy rozmazują mi obraz. Nie rozpoznaję twarzy, którą widzę. Jest przerażająca, spuchnięta i obolała. Resztki włosów sterczących w różnych miejscach tylko podkreślają jej nienaturalny wyraz. Co się ze mną stało? Czy kiedykolwiek uda mi się odzyskać własne oblicze?!

 *Fundacja DKMS

<<Reklama>> Ebook "Liczy się każdy oddech" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Liczy się każdy oddech'Okładka książki 'Liczy się każdy oddech' Wydawnictwo Literackie

Wi�cej o: