"W�adys�awowo. Drug�, w zasadzie ju� oficjaln� nazw� jest Januszowo". Oto Joanna, Barej� w sp�dnicy [FRAGMENT]

Mistrzyni ci�tego humoru, s�ownej szermierki i jechania po bandzie! Ebook Joanny Mokosy-Rykalskiej, autorki popularnego bloga "Matka siedzi z ty�u", to opowie�ci cudownie absurdalne, jak dzie� z �ycia ka�dego rodzica.

Poznajcie Joannę. To Bareja w spódnicy – w loży szyderców czuje się jak ryba w wodzie. Siedzi z tyłu, ale czujnym okiem skanuje każdą sferę życia. Wykpi, obśmieje, wścieknie się, sama niejedną gafę palnie, czasem zagra na nerwach, ale robi to z wdziękiem i polotem, jakich mało.

Joanna, główna bohaterka książki, sarkastycznie i bezkompromisowo opisuje otaczający świat. Śmiech jest jej niezbędny do życia jak powietrze, bez niego się dusi. W tym spektaklu groteski i absurdu główne role odgrywają: przyjaciele, mężu, dzieci potocznie zwane pędrakami, sąsiedzi, przypadkowi ludzie spotykani w samolocie, na ulicy, na wczasach czy w warzywniaku o dumnej nazwie "Akademia owoców i warzyw".

Zobacz wideo Shirley Temple - najpierw aktorka, potem polityczka. A co działo się z innymi dziecięcymi gwiazdami?

To idealna lektura dla tych, co chcą sobie odpuścić. Dla tych, którzy mają dystans do siebie i do życia. Dla zmęczonych codziennością, którzy chcą się zanurzyć w świecie przygód pełnym groteski, absurdu i dobrego humoru.

<<Reklama>> Ebook "Matka siedzi z tyłu" dostępny jest w Publio.pl >>

Joanna Rykalska-MokosaJoanna Rykalska-Mokosa Archiwum prywatne

Przeczytaj fragment książki "Matka siedzi z tyłu":

Chałupy welcome to

– Dzień dobry, pani Joanno. Chcielibyśmy, aby napisała nam pani recenzję paru nadmorskich miejscowości w Polsce. – Taką propozycję dostałam pewnego dnia, do tego wypowiedzianą przez pana o miłym głosie. Nie mogłam się oprzeć.

– Bardzo mi miło. Oczywiście, z przyjemnością to zrobię – odpowiedziałam.

Ale się ucieszyłam z tej oferty. Cejrowski czasy świetności ma już za sobą. Może Dzikowska jeszcze mogłaby stanąć ze mną w szranki. Przecież nikt nie zna tych rewirów tak dobrze jak ja. Jako gdańszczanka z krwi i kości każde lato spędzałam nad morzem. Postanowiłam zatem udać się na długie badania terenowe i tak oto powstała moja subiektywna recenzja nadmorskich kurortów.

Gdy rano idziesz na plażę w stroju kąpielowym, a wracasz w kurtce puchowej, to jest oczywiste, że jesteś nad naszym Bałtykiem. Tylko tutaj pogoda jest tak kapryśna jak nastolatka. I ta cecha zdecydowanie łączy wszystkie miejscowości. A co je odróżnia? Sprawdźmy.

Jastrzębia Góra – nie bez powodu w nazwie miejscowości występuje słowo „góra". Jeszcze niedawno nie było tutaj plaży. Żeby się położyć, należało zawiesić ręcznik niemal pionowo na zboczu. Turyści wbijali paznokcie w ziemię, żeby nie spaść.

Było to coś na kształt wspinaczki po ściance, ale bez osprzętu. Władze jednak poszły po gwiazdkę plażowego Michelina i zrobiły refulację przybrzeża. Niby takie trudne słowo, a oznacza jedynie poszerzenie wstęgi piachu.

Nie stać cię na wyjazd do Ameryki Południowej? Nie szkodzi. Nikt tak nie zagra na fujarce jak Peruwiańczycy na deptaku w Jastrzębiej. A jakie oni mają te fujarki – pozazdrościć wielkości. Poza tym wszędzie dudni w uszach dźwięk znienawidzonego przez rodziców cymbergaja. Dlatego miło jest, po opuszczeniu automatów do gier, posłuchać Guantanamery i pokręcić bioderkiem ze Stasią, lat siedemdziesiąt, która przyjechała na odnowę biologiczną. Tak ją odnowili, że kręci bioderkiem lepiej niż niejeden czterdziestolatek.

Władysławowo – potocznie zwane przez społeczeństwo Władkiem. Drugą, w zasadzie już oficjalną nazwą jest Januszowo. Biała skarpeta stanowi tutaj stały element ubioru. Pod względem liczby urlopowiczów Władysławowo przebija populację Pekinu. Żeby znaleźć sobie miejsce na plaży, warto nastawić budzik na drugą w nocy. Szansa i tak jest niewielka, ale trzeba być twardym. Gdy wytrwałym uda się wypatrzyć jakiś skrawek piachu, momentalnie następuje zaanektowanie terenu poprzez stawianie parawanów. Jeden ze Śląska pierdolnął sobie takie ranczo, że sołtys Władka przybiegł po podatek gruntowy.

Władysławowo jest partnerskim i siostrzanym miastem z Mielnem. Obie miejscówki konkurują ze sobą, gdzie więcej i głośniej słychać Zenka Martyniuka. Są również kolebką polskiej mody. Rok temu usłyszałam, jak jeden gość zapytał drugiego:

– Ładny sweter, skąd dojeżdżasz?

Chałupy – główne zakwaterowanie to kempingi nad zatoką, no bo tu przyjeżdża się pływać z całego świata. Must have to boskie ciało w piance, deska i czapka. Jeśli nie masz czapki, to w ogóle nie ma sensu się tu pokazywać. Nawet gdy pogoda wyjątkowo zaskoczy i raz na dwadzieścia pięć lat trafi się upał, nie można zdejmować nakrycia głowy. Bez niego nie istniejesz, nawet gdy potrafisz świetnie pływać. Jeśli nie przeszkadza ci, że rano obudzi cię pierdzenie z przyczepy sąsiada – go for it. A jaki kemping, takie gazy. Na przykład w Chałupach 3 lub 6 będzie to na pewno jakiś celebrycki bąk. Jego wytwórca przyjechał lamborghini, a poznasz go po markowych ciuchach od stóp do głów i zakrywających pół twarzy modnych w sezonie okrągłych okularach. Nieważne, że słońce było tu ostatnio widziane w osiemdziesiątym piątym.

Znajdą się również takie egzemplarze, które przyjeżdżając do Chałup, nie wiedzą, nad jakim są morzem, albo pytają, czy blisko stąd na Gubałówkę. Po całodniowych ostentacyjnych przechadzkach w szpilkach po kempingu liczą na wieczornego bolca, przepraszam – bolsa. No cóż, jedyny, kto je ostatnio przeleciał, to strach. Gdy przypadkiem trafisz tutaj ze Zbuczyna, nigdy się nie przyznawaj. Powiedz, że mieszkasz między Warszawą a Białą Podlaską. Zdecydowanie brzmi to lepiej.

Jest też parę bardziej przystępnych kempingów, gdzie w zwykłym dresie nie będziesz wyglądał jak przygłupi kuzyn z Kielc – na przykład Polaris, Małe Morze czy Chałupy Centrum. W tym ostatnim Ikea mogłaby się od nich uczyć, jak na jednym metrze kwadratowym zorganizować sobie M4. Gdy otworzysz drzwi od swojej przyczepy, noga wyląduje ci w jajecznicy sąsiada, ale za to ludzie są wspaniali i bez kija w dupie.

Nawet jak po ciemku pomylisz lokum i pukniesz nie swoją żonę, nie szkodzi. Wszyscy są tu bardzo przyjacielscy.

Kuźnica – osada nadmorska między Chałupami a Jastarnią. W tym miejscu mierzeja jest najwęższa, więc ci z dużym ego na warszawskich numerach mogą mieć kłopoty z przejechaniem. Plaży nie trzeba rezerwować od bladego świtu, dlatego ci, co lubią adrenalinę, powinni sobie znaleźć inną miejscówkę. To dobra baza noclegowa dla tych, którzy jeszcze nie dorobili się własnej przyczepy albo chcieliby do Juraty, ale stać ich tylko na chodzenie po tamtejszym lesie.

Jastarnia – miejscowość, którą upodobały sobie rodziny z dziećmi. Miks ludzki Pepco z Armanim. Bar Ara oblegany przez emerytów, a w restauracji Weranda warszawiacy robią rezerwację jeszcze w kwietniu poprzedniego roku. Ci, co przyjechali ze sto plus (bo cztery stówki już dawno poszły w Żabce), chodzą sobie na spacery pod Dom Zdrojowy popatrzeć, jak naprawdę się żyje. A jak przekroczą limit cierpliwości do własnych dzieci, to zawsze można wyprawić pędraki do kina Żeglarz. Ponoć w ofercie od niedawna ma trzydniowe seanse dla dzieci, łącznie z nocowaniem. Miejsca na tę atrakcję wyprzedają się już na początku sezonu. Doszło nawet do bójek między rodzicami i sprzedaży nerek, aby się tam dostać.

Jurata – średnia wieku to sto plus. Na wjeździe do kurortu są do wyboru kule, balkonik albo sztuczna noga. W przepięknych sosnowych lasach bardzo dobrze się śmiga z takim sprzętem. Na wszelki wypadek przy wjeździe postawili także respiratory. Na deptaku jest duża szansa, że spotkasz kogoś z telewizora. Nie zawsze da się go rozpoznać. W końcu istnieje prawda czasu i prawda ekranu. Jurata jest placem budowy, gdzie wyrastają nowe apartamentowce. Pozazdrościli stolicy drapaczy chmur. Po przesiadywaniu na plaży w słynnych wiklinowych koszach można wybrać się do restauracji. W menu, między innymi, pizza margherita w promocyjnej cenie – za jedyne sto pięćdziesiąt złotych, natomiast placki ziemniaczane kosztują, bagatela, cztery dyszki za porcję. Pasztet Drosed ukryty w torebce mile widziany, jeśli po wakacjach nie chcesz brać kredytu o równowartości dobrego samochodu.

Hel – trwa odwieczna wojna, czy to koniec, czy początek Polski. Główną atrakcją jest fokarium. Zwierzęta ostatnio ogłosiły strajk i przestały wychodzić do ludzi. Miasteczko może się pochwalić deptakiem, na którym mieszkańcy z południa Polski, zwłaszcza mężczyźni, prezentują swoje opuchlizny piwne, nie nosząc koszulek. To jedyna miejscowość w Polsce, która zagranicznych turystów zachęca do przyjazdu słowami: Welcome to hell. Nie wszyscy chcą zaryzykować.

Nasze nadmorskie miejscowości są różnorodne jak przekrój społeczeństwa. Jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki. A ty dokąd się wybierzesz?

<<Reklama>> Ebook "Matka siedzi z tyłu" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Matka siedzi z tyłu', Joanna Rykalska-MokosaOkładka książki 'Matka siedzi z tyłu', Joanna Rykalska-Mokosa Wydawnictwo Wielka Litera

Wi�cej o: