Australia - uwaga, kicz atakuje!

Mimo licznych negatywnych recenzji Australii z zagranicy, czeka�am na ten film z niecierpliwo�ci�: historia mi�osna z wojn� i zniewalaj�cymi krajobrazami Australii w tle - zapowiada�o si� dosy� ciekawie. Sko�czy�o si� rozczarowaniem.

Trzeźwy* osąd " Australii " wypada jednoznacznie na niekorzyść filmu: to melodramat sztampowo skonstruowany i bazujący na rażących stereotypach. Silne emocje przeżywane przez bohaterów, które mają widza wzruszać, wypadają niewiarygodnie, a chwilami nawet śmiesznie.

Produkcja Baza Luhrmanna ma wszelkie składniki potrzebne ku temu, by stać się wielką opowieścią o wielkiej miłości . Jest tu piękna kobieta i przystojny mężczyzna, których dzieli wszystko: temperament, wychowanie, przyzwyczajenia itd. Ona to dystyngowana Angielka Sarah Ashley . Przybyła na położoną na australijskim pustkowiu farmę męża. On jest miejscowym poganiaczem bydła . Jest w " Australii " również wielki konflikt: "źli ludzie" chcący odebrać Ashley ziemię oraz przygarniętego chłopca, półkrwi Aborygena. Potem dodatkowo pojawiają się bombardujący kontynent Japończycy. Jest w końcu gwiazdorska obsada - Nicole Kidman i Hugh Jackman (wybrany nie wiadomo czemu najbardziej seksownym mężczyzną 2008 roku).

Mimo poprawnie dobranych komponentów film szwankuje. Początkowo głównie dlatego, że twórcy na siłę starają się podkreślić "epickość", "ważność" opowiadanej historii. Później w fabule pojawiają się luki i rozwiązania banalne. A w ostatniej godzinie narracja zostaje już mocno zaburzona: zakończenie przedłuża się, następują kolejne, zbędne zwroty akcji. Zresztą Luhrmann publicznie przyznał, że nie podoba mu się ostateczny efekt własnej pracy . Zdaje się, że to producent, nie reżyser, postawił na swoim, przez co powstał film "dla każdego", to znaczy straszliwie nijaki.

Aż roi się w nim od postaci czarno-białych. Zły bohater musi być doszczętnie zły, zatem widz bez trudu przewiduje, jak zły postąpi i może bezpiecznie skumulować na nim swoje negatywne emocje, obwinić go za wszystkie niesprawiedliwości świata. Stosunek bohaterów do miejscowej ludności tylko przypieczętowuje jednoznaczny podział na tych "be" i "cacy": dobrzy uznają Aborygenów za równych sobie, źli nimi gardzą. Jakby tego było mało, w " Australii " bezkrytycznie powielono stereotyp "dobrego dzikusa" : filmowi Aborygeni są prawi, pomagają czarami parze Kidman-Jackman, gdy już nic innego nie jest w stanie pomóc. Ich rytuały przedstawiono w sposób wystarczająco strawny i efektowny dla zachodniego widza. A przy okazji - bardzo powierzchowny. O kulturze aborygenów film nie mówi nic.

Z drugiej strony: czy te cechy " Australii " powinny nas razić? W końcu wiemy, że oglądamy melodramat i powinniśmy przymknąć oko na pewne uproszczenia w zamian za przeżywanie razem z bohaterami ich namiętności oraz odczuwanie satysfakcji, gdy dobro zwycięża zło. Jednak " Australia " nie daje nam zakosztować tych "guilty pleasures", gdyż fakt, że ktoś stara się nas zwyczajnie wrobić w idealnie skrojoną historię, pozostaje zbyt widoczny. Kino gatunkowe powinno uwodzić, ale nie tak nieumiejętnie, jak czyni to "Australia". Co gorsza, ten film stara się być większy niż jest w rzeczywistości. Udaje zaangażowanie w sprawy pokrzywdzonych, wymierza społeczną sprawiedliwość. A suma sumarum ląduje w sferach bajkowych i naiwnych. Nullah przywołuje Ashley śpiewem według zwyczaju swoich australijskich przodków. Ale nikomu zdaje się nie przeszkadzać fakt, że ta pieśń to..."Over the Rainbow" z " Czarnoksiężnika z krainy Oz " . Symbioza kultur zwycięża. Pomiędzy dobrymi białymi i Aborygenami panuje niczym niezmącona sielanka . A problem faktyczny? Problem "skradzionych pokoleń" (czyli dzieci mieszanych odbieranych przez lata rodzicom i wychowywanych z dala od rdzennej kultury)? Zostaje on zasygnalizowany w lakonicznym napisie końcowym, za to szczęśliwie omija bohaterów.

Z tych powodów perypetie lady i poganiacza w pewnym momencie przestają widza interesować. Co tu ma interesować, jeśli bohaterowie wygłaszają głównie kwestie typu: -Byłbyś wspaniałym ojcem. -Dziękuję. Ty byłabyś wspaniałą matką. Ich rozmów zwyczajnie nie chce się słuchać. Przynajmniej narrator wypada ciekawiej - jest nim mały Nullah. Pod koniec filmu chłopiec zauważa:

Trzeba wiedzieć, po co się snuje opowieść.

Szkoda, że twórcy " Australii " o tej prostej, a niezbędnej sprawie zapomnieli.

Malwina Grochowska

* Zaznaczenie, że chodzi o "trzeźwy", a nie inny osąd, nie jest w tym przypadku bez znaczenia: przed warszawskim pokazem prasowym "Australii" dziennikarze zostali zaproszeni przez dystrybutora do degustacji pewnego wina z antypodów ("oficjalnego partnera filmu"). Rzecz miała miejsce przed południem. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby dystrybutorzy za każdym razem, gdy wprowadzają marny film, stosowali podobną strategię (wyobraźmy sobie kiepski film rosyjski pokazywany z samego rana). Gdybym obejrzała " Australię " w towarzystwie przychylnych promili, powyższa recenzja pewnie brzmiałaby trochę inaczej.

ZOBACZ TAKŻE:

ZDJĘCIA Z "AUSTRALII"

Wi�cej o: