Na pierwszy rzut oka, Pierre (Stanislas Merhar, "Dziedzictwo") i Manon (Clotilde Courau, "Letni zawrót głowy") to idealne małżeństwo. Szybko - bo i film trwa niewiele ponad 70 min - okazuje się, że ich życie nie jest tak różowe (a obraz - czarno-biały). Pierre, półamatorski twórca kina dokumentalnego, zdradza żonę, ale nie jest gotowy od niej odejść. Manon wspiera męża w pracy i w życiu, ale w głębi serca chyba też nie jest szczęśliwa... Co z nimi będzie?
Najnowszy film Philippe'a Garela, już od czterech dekad pozostającego wiernym duchowi francuskiej Nowej Fali, jest kolejnym przedstawicielem nurtu zdecydowanie nie należącego do moich ulubionych i kolejnym niemal identycznym filmem tego reżysera. Trudno się dziwić, że ani krzty w nim oryginalnych przemyśleń czy nowych rozwiązań.
Historia jest prosta i setki razy widziana, dialogi wywołują zgrzytanie zębów, a główny bohater to wyjątkowo paskudny, egocentryczny typ, stosujący podwójne standardy w relacjach z kobietami. Tak jak chyba nikt nie lubi być w czyimś cieniu, tak nie wyobrażam sobie też, aby ktokolwiek mógł czerpać przyjemność ze znalezienia się "W cieniu kobiet".