"To było bolesne na to patrzeć. Być może to czas, by wywrócić stolik" - powiedział PAP jeden z działaczy Demokratów w Kongresie tuż po debacie Joe Bidena i Donalda Trumpa, powszechnie uznanej przez komentatorów za słaby lub wręcz "katastrofalny" występ prezydenta w pojedynku. Według CNN i innych mediów za kulisami w obozie Demokratów debata wywołała "panikę" i ożywione dyskusje o zastąpieniu Bidena innym kandydatem.

"Oglądałem wiele debat w swoim życiu, występ Bidena był najgorszy, jaki widziałem"

"Oglądałem wiele debat w swoim życiu, jestem uzależniony od polityki. I spokojnie mogę powiedzieć, że występ Bidena był najgorszy, jaki widziałem" - ocenił w rozmowie z PAP Jerry Zremski, wieloletni dziennikarz i prezes National Press Club, a dziś profesor wykładający dziennikarstwo na Uniwersytecie Marylandu. "Wszystkie doniesienia o panice i presji na wymianę kandydata są prawdziwe i uzasadnione. Głównym problemem tej kampanii jest kwestia tego, czy Joe Biden jest w stanie fizycznie poradzić sobie z wymaganiami prezydentury przez kolejne cztery lata. Niezależnie od miary, jaką przyłożymy, nie udało mu się pokazać Ameryce, że da sobie radę" - zaznaczył.

Reklama

"Jego głos był zachrypnięty i cichy, potykał się o własne słowa, zatrzymywał się niezgrabnie w pół zdania. Trump w tym czasie nieustannie kłamał, ale robił to z pewnością siebie. Więc dla słabo śledzącego politykę wyborcy wypadł jako bardziej nadający się na prezydenta kandydat. Bo funkcja prezydenta jest w dużej mierze sprawcza, wyborcy chcą widzieć w nim silnego lidera, a prezydent Biden nie zrobił wrażenia kogoś takiego" - analizuje.

Choć publicznie kongresmeni Demokratów i inni politycy partii sprawujący urzędy podtrzymali w piątek swoje wsparcie dla prezydenta, przekonując, że wystąpienie w debacie było tylko jednorazową wpadką, to za kulisami rozpoczęła się kampania, by skłonić Bidena do wycofania się z wyścigu. Do ustąpienia Bidena wezwało wielu wpływowych i bliskich prezydentowi publicystów, z Thomasem Friemanem z "New York Timesa" na czele.

Czy Joe Biden wycofa się ze startu w wyborach prezydenckich?

Czwartkowa debata była najwcześniej organizowaną debatą w kalendarzu wyborczym i po raz pierwszy w historii przypadła jeszcze przed konwencjami wyborczymi obu partii, które formalnie wybierają kandydata na prezydenta. Choć zwykle są one czystą formalnością pieczętującą wybór sympatyków partii wyrażony w partyjnych prawyborach - Trump i Biden wygrali je, nie mając znaczącej konkurencji - to teoretycznie wciąż stwarza to możliwość wyboru kandydata innego niż Biden. Jest tylko jeden warunek: Biden sam musi wycofać się z wyścigu.

"Wybrani delegaci na konwencję są według partyjnych reguł zobowiązani, by zagłosować na Bidena. Jedynym więc sposobem na zmianę tego wyboru byłoby, gdyby Biden zwolnił ich z tego obowiązku, albo ustępując z urzędu prezydenta, albo wycofując się z kandydowania" - tłumaczył Zremski.

Jak przyznał, byłaby to sytuacja bez precedensu w najnowszej erze amerykańskiej polityki. Choć w dalekiej przyszłości kandydaci partii byli wybierani w drodze wewnętrznych targów i głosowań w gronie partyjnych działaczy, od kiedy wprowadzono system prawyborów, konwencje służyły jedynie potwierdzeniu ich wyników. W razie wycofania kandydatury Bidena byłoby to w praktyce cofnięcie się do praktyki sprzed 70 lat.

Kto mógłby zastąpić Joe Bidena?

Najbardziej zbliżona do scenariusza wycofania się Bidena sytuacja miała miejsce przed wyborami 1968 r., kiedy ówczesny prezydent Lyndon B. Johnson zrezygnował z ubiegania się o reelekcję po ledwie wygranych prawyborach w New Hampshire. Swoją kandydaturę zgłosił później były prokurator generalny i brat zamordowanego prezydenta Robert F. Kennedy, który w czerwcu sam padł ofiarą zamachu, będąc na drugim miejscu w prawyborach. Przypadająca na sierpień konwencja Demokratów odbyła się w Chicago - tym samym mieście co w tym roku - w burzliwej atmosferze, również z uwagi na starcia antywojennych demonstrantów z policją.

"W efekcie to była jedyna konwencja, gdzie nie było do końca pewne, co się stanie. Nominację otrzymał Hubert Humphrey, który do wyborów przystąpił jako bardzo 'poobijany' kandydat i przegrał z Richardem Nixonem" - wspominał Zremski. Wymianę kandydata utrudniają jednak inne sprawy formalne. Ponieważ w jednym ze stanów - Ohio - data formalnego zgłoszenia kandydatów do startu w wyborach przypada 7 sierpnia, tj. na dwa tygodnie przed konwencją Demokratów, w praktyce partia będzie musiała dokonać nominacji wirtualnie, jeszcze przed konwencją. To skraca czas na podjęcie decyzji w tej sprawie.

Kto mógłby być ewentualnym następcą Bidena? Spekulacje na ten temat trwają od miesięcy i skupiają się głównie wokół trójki kandydatów. Najbardziej naturalnym byłaby wiceprezydentka Kamala Harris, jednak nie ma ona dobrych notowań. Oprócz Harris najczęściej wymienia się młodego i telegenicznego gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma, który już wcześniej brał udział w debacie z byłym partyjnym rywalem Trumpa Ronem DeSantisem i według większości komentatorów ją wygrał. Newsom mierzy się jednak w swoim stanie z wewnętrznymi problemami przestępczości i bezdomności, a w czwartek zdecydowanie bronił prezydenta Bidena i przekonywał o konieczności poparcia kandydata partii.

"Wiem, że nie debatuję tak dobrze, jak kiedyś. Ale wciąż wiem, że jestem w stanie wykonywać tę pracę"

Innym potencjalnie mocnym kandydatem mogłaby być gubernatorka kluczowego stanu Michigan Gretchen Whitmer, która ma dobre notowania w swoim stanie i jest uważana za wschodzącą gwiazdę partii. Podobnie dobrą opinią cieszy się gubernator Pensylwanii Josh Shapiro, lecz jest on relatywnym nowicjuszem i rządzi stanem dopiero od dwóch lat.

Według Zremskiego scenariusz wymiany kandydata jest jednak mało prawdopodobny, bo mimo presji Biden nie zrezygnuje z ubiegania się o reelekcję. Sam prezydent zdał się to potwierdzić w swoim pierwszym wystąpieniu po debacie, znacznie bardziej energicznym od tego z czwartku.

"Wiem, że nie jestem młody. Wiem, że nie chodzę tak łatwo, jak kiedyś. Wiem, że nie mówię tak gładko, jak kiedyś. Wiem, że nie debatuję tak dobrze, jak kiedyś. Ale wciąż wiem, że jestem w stanie wykonywać tę pracę" - powiedział Biden na wiecu w Raleigh w Karolinie Północnej. "Kiedy upadasz, trzeba się podnieść na nogi i walczyć dalej" - dodał.

Czy jednak sztab Bidena zamierza się wycofać?

"Prezydent Biden nie rozważa wycofania się z wyścigu o reelekcję i planuje udział w drugiej debacie planowanej na 10 września" - powiedział rzecznik sztabu kampanii Bidena Michael Tyler. Dalszą walkę zapowiedział też sam prezydent. Jeszcze w piątek wziął udział w przyjęciu z udziałem sponsorów jego kampanii w Nowym Jorku, na którym wystąpił też piosenkarz Elton John.

Jak powiedział Tyler dziennikarzom na pokładzie prezydenckiego samolotu Air Force One, wewnątrz sztabu prezydenta nie toczą się żadne dyskusje na temat wycofania jego kandydatury. Dodał też, że Biden planuje wziąć udział w drugiej debacie, planowanej na 10 września i organizowanej przez telewizję ABC. Tyler odpowiedział w ten sposób na wezwania ze strony liberalnych komentatorów i działaczy do rezygnacji Bidena z ubiegania się o reelekcję po ostro krytykowanym jego występie w czwartkowej debacie ze względu na problemy w wysławianiu się i jąkaniem. Do swojej słabości w pojedynku z Trumpem nawiązał w piątek sam prezydent podczas wiecu wyborczego w Karolinie Północnej, ale jednocześnie zapowiedział, że nie zamierza zaprzestać walki.

Trump wystąpił z kolei na wiecu w Chesapeake w Wirginii, gdzie ogłosił "wielkie zwycięstwo" w debacie i kpił z występu Bidena, mówiąc, że "przygotował się tak dobrze, że nie wiedział co do diabła mówi". Stwierdził jednak, że problemem Bidena wcale nie jest wiek, lecz "niekompetencja" i zwracał uwagę, że inni Demokraci, którzy mogliby potencjalnie zastąpić prezydenta jako kandydata Demokratów, wcale nie mają lepszych notowań w sondażach, niż Biden.

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński