Sytuacja w okolicach Wrocławia z dnia na dzień robiła się coraz poważniejsza. 7 lipca na Dolny Śląsk przyjechał ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz. Tego samego dnia ewakuowano pierwszych mieszkańców Prudnika i okolic.
Służby mundurowe walczyły z żywiołem, ale deszcz wciąż padał. Już 8 lipca pod wodą znajdowało się już około 250 miejscowości. Z czasem woda zaczęła się wdzierać także do dużych miast - powódź dotarła m.in. do Wrocławia, Raciborza i Opola. Kłodzko zostało odcięte od świata, bo zerwana została łączność telefoniczna.
Racibórz pod wodą. Lipiec 1997 r. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Kolejne rodziny traciły dach nad głową i dorobek całego życia. To w tych okolicznościach premier Cimoszewicz wypowiedział słowa, które wypominane są mu do dziś.
To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym, zapobiegliwym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna
- powiedział zapytany o odszkodowanie dla powodzian.
Cimoszewicz mówił też, że możliwa będzie pomoc rzeczowa instytucji państwowych i samorządowych, wspominał o wsparciu dla ewakuowanych. Do Polaków dotarły jednak przede wszystkim te trzy słowa: "Trzeba się ubezpieczać".
Ludzie byli wściekli. Rząd SLD-PSL musiał się więc zmierzyć z dwoma katastrofami - naturalną oraz wizerunkową. Cimoszewicz miał żal do mediów, że powtarzały tylko fragment jego wypowiedzi. Na domiar złego na polskich władzach ciążyły wyzwania związane z przygotowaniami do wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonym Billa Clintona, który miał odwiedzić Warszawę 10 lipca 1997 roku.
Prezydent USA Bill Clinton i prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski podczas spotkania w Warszawie (10 lipca 1997 r.) Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
11 lipca przestało padać. Na chwilę pojawiła się nadzieja, że chociaż jeden kryzys zostanie zażegnany, ale burzowe chmury wróciły nad Polskę już tydzień później. Relacje z podtopionych regionów obiegały całą Polskę. Najbardziej szokujące zdjęcia pochodziły z Wrocławia. Pod wodą znalazło się blisko 40 proc. tego miasta, czyli ok. 2,5 tysiąca domów i mieszkań. W Rybniku powódź spowodowała osunięcie się ziemi na cmentarzu komunalnym. Woda wymyła z grobów trumny i znajdujące się w nich ciała. Niektórzy mieszkańcy miasta pamiętają to do dziś…
Kataklizm, który nawiedził Polskę, obnażył niewydolność państwa. Wyszły na jaw zaniedbania w infrastrukturze przeciwpowodziowej, braki w sprzęcie, niedobory kadrowe. Ludzie często walczyli z żywiołem na własną rękę - próbowali umacniać wały, układali na ulicach worki z piaskiem, pomagali w ewakuacji sąsiadów, przyjmowali ich pod swój dach.
Mieszkańcy Wrocławia przemieszczający się kajakami i łódkami. Lipiec 1997 r. Fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl
Sytuacja zaczęła się uspokajać dopiero w drugiej połowie lipca. Przyszedł czas na podsumowania i refleksję, co zawiodło. Kataklizm dotknął nie tylko nasz kraj, ale także Niemcy, Czechy, Słowację i Austrię. W wyniku tej tragedii zginęło łącznie 114 osób, z czego 56 w Polsce. W powodzi umierały także zwierz�ta, w tym mieszkańcy opolskiego zoo.
18 lipca 1997 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłosił jednodniową żałobę narodową. Flagi państwowe w gmachach publicznych zostały opuszczone i przepasane kirem, a wszelkie imprezy masowe odwołano.
Zaczęto szacować straty, które ostatecznie wyceniono na 12 miliardów złotych. Powódź dotknęła 25 z 46 ówczesnych województw, a woda rozlała się na terenie o powierzchni 700 tys. hektarów. W wyniku kataklizmu ucierpiało 1362 miejscowości, domy straciło 7 tys. ludzi, a 680 tys. mieszkań zostało zniszczonych. Woda zerwała także 4 tys. mostów i zniszczyła 613 kilometrów wałów przeciwpowodziowych.
21 lipca Włodzimierz Cimoszewicz przeprosił za swoją wypowiedź o konieczności ubezpieczania się. Dzień później, zapytany o to, dlaczego zwlekał z przeprosinami aż dwa tygodnie, odpowiedział: "Widocznie musiałem".
Wizyta premiera Włodzimierza Cimoszewicza w Raciborzu po powodzi stulecia (9 sierpnia 1997 rok) Fot. Eliza Oleksy / Agencja Wyborcza.pl