Igrzyska europejskie i konkurs na Średniej Krokwi w Zakopanem były debiutem dla Haralda Rodlauera w roli trenera polskich skoczkiń. Trzy jego zawodniczki znalazły się w najlepszej trzydziestce zawodów - 25. była Anna Twardosz, 26. Pola Bełtowska, a 29. Nicole Konderla.
To dopiero pierwszy krok Austriaka, debiutanckie zawody tej rangi w nowych barwach. Dołączył do jednego z najgorszych zespołów ostatnich miesięcy w skokach kobiet jako, biorąc pod uwagę wyniki, najlepszy trener na świecie. Austriak nie chce jednak porównań do Pepa Guardioli, które pojawiły się po jego transferze do Polski. W rozmowie ze Sport.pl deklaruje, że nie jest jego kopią w skokach, zdradza, jakie oferty odrzucił, wybierając tą z Polskiego Związku Narciarskiego i mówi, jakich słów po polsku zdążyły go nauczyć nowe zawodniczki.
Harald Rodlauer: To dla mnie świetny dzień, pierwsze zawody z moimi dziewczynami i nowym sztabem, jeszcze w Zakopanem. I konkurs poszedł naprawdę dobrze. Trzy zawodniczki weszły do najlepszej trzydziestki, a to mały krok w odpowiednią stronę. Od takich zaczynamy, będziemy ciężko pracować, żeby przyszły i te większe. Do najlepszej dziesiątki daleka droga, ale mamy w zespole sporo dobrej energii, odpowiedniej atmosfery i podejścia. Cały sztab pracuje świetnie, a Stefan Hula to mój super asystent. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku, to bardzo ważne.
- Mamy konkretny plan. Pracujemy wszyscy razem, trenerzy, zawodniczki, grupa w Szczyrku, grupa w Zakopanem. Jeśli będziemy jednym zespołem, to możemy stawać się coraz silniejsi w przyszłości. To moja opinia po pierwszych tygodniach pracy tu. Tak myślę i do tego staram się dążyć w każdym miejscu, w którym pracuję. W Polsce moim marzeniem jest stworzenie takiej scalonej grupy gotowej sięgać po sukcesy.
- To na pewno nie był jeszcze zespół. Ostatnio faktycznie były podzielone, ale od kiedy zaczęliśmy pracę, wiele się zmienia. Doświadczam w Polsce miłej atmosfery, dobrego nastawienia. Ale jedno muszę sprostować: nie jestem Pepem Guardiolą.
- Okej, może tak być. Choć porównywanie pi�ki no�nej ze skokami to chyba nadal niezbyt dobry kierunek. To zupełnie różne sporty, inne światy. Jestem tylko Haraldem Rodlauerem, trenowałem austriackie skoczkinie, nie żaden wielki piłkarski klub.
- Oj tak, czułem na sobie ich spojrzenia. Ale to chyba normalne. Mój poprzedni zespół bacznie przyglądał się, co robię, byłem pod ich ścisłą obserwacją. Dla mnie to jednak nic dziwnego, taki to biznes. Teraz jestem stuprocentowo tu, z uśmiechem, cały po stronie Polski i interesuje mnie tylko mój zespół, zawodniczki i sztab. No i przyszłość polskich skoków.
- Nie, to musiała być plotka. Jednak to prawda, że były dwie oferty. Ta z Włoch była kusząca, bo opierała się na współpracy z moim wieloletnim asystentem, Romedem Moroderem. A druga to telefon ze Szwajcarii, gdzie chcieli, żebym objął kadrę skoczków (ostatecznie trenerem Szwajcarów został Norweg Rune Velta - przyp.). Wszystko przemyślałem i wybrałem Polskę swoim sercem. To dla mnie świetne, wielkie wyzwanie.
- Rozmawiamy trochę po niemiecku, trochę po angielsku. Stefan Hula mówi świetnie po niemiecku i jest dla mnie czasem tłumaczem, mówi zawodniczkom, co było nie tak, a co zrobiły dobrze w trakcie skoku, bo to dobrze przekazać bardzo dokładnie. Dziewczyny mówią po niemiecku trochę mniej, choć Paulina Cieślar zawsze prosi, żeby nie przechodzić na angielski i bardzo dobrze sobie radzi. A co umiem po polsku? "Dzień dobry", "Dobry wieczór", "Dziękuję" i "Do widzenia". Na razie tyle.
- Zgadza się. Theresa pracuje na najwyższym poziomie i od dwóch lat była w moim sztabie. Pracuje z dziewczynami, ustala ze mną ich plan treningowy i pomaga w naszej relacji z zawodniczkami. A Alois to wyjątkowy gość. Rzeczywiście pomógł Dawidowi na mistrzostwach, gdy miał spory problem przed konkursem na normalnej skoczni, a teraz, gdy przyjechał do Polski, zajął się też kilkoma innymi zawodnikami zgłaszającymi małe problemy. Te dwie osoby są dla mnie bardzo ważne, kluczowe w tym zespole.
- Ta pierwsza sytuacja to był taki mały żart z mojej strony. Udany, muszę przyznać. Może jak poczuję, że to odpowiedni zabieg, żeby przeprowadzić go z Polkami, to zastosuję go też tutaj. Muszą uważać, ha, ha. A przy tym drugim zdarzeniu po prostu świetnie się czułem w Japonii, cieszyłem naszymi wynikami i gdy zobaczyłem Lisę, pomyślałem, że od razu muszę jej pogratulować. Że ona tego właśnie teraz potrzebuje.
- Tak, to moja filozofia. Kiedy moje zawodniczki są na podium, one faktycznie potrzebują mnie trochę mniej, niż te, których mniejszy sukces warto w takim momencie docenić. Tak zamierzam pracować także w Polsce. W każdym miejscu, w którym się znajdę.