Najlepszy trener na �wiecie zadebiutowa� w Polsce. Od razu sprostowa� jedn� rzecz. "Nie jestem"

Jakub Balcerski
- Wybra�em Polsk� swoim sercem. To dla mnie �wietne, wielkie wyzwanie - m�wi Sport.pl po debiucie na igrzyskach europejskich nowy trener polskich skoczki�, Harald Rodlauer. Austriak cieszy si� dobr� atmosfer� pracy z zawodniczkami i chwali wsp�prac� z nowym sztabem szkoleniowym.

Igrzyska europejskie i konkurs na Średniej Krokwi w Zakopanem były debiutem dla Haralda Rodlauera w roli trenera polskich skoczkiń. Trzy jego zawodniczki znalazły się w najlepszej trzydziestce zawodów - 25. była Anna Twardosz, 26. Pola Bełtowska, a 29. Nicole Konderla.

To dopiero pierwszy krok Austriaka, debiutanckie zawody tej rangi w nowych barwach. Dołączył do jednego z najgorszych zespołów ostatnich miesięcy w skokach kobiet jako, biorąc pod uwagę wyniki, najlepszy trener na świecie. Austriak nie chce jednak porównań do Pepa Guardioli, które pojawiły się po jego transferze do Polski. W rozmowie ze Sport.pl deklaruje, że nie jest jego kopią w skokach, zdradza, jakie oferty odrzucił, wybierając tą z Polskiego Związku Narciarskiego i mówi, jakich słów po polsku zdążyły go nauczyć nowe zawodniczki.

Zobacz wideo Dawid Kubacki wrócił do treningów z grupą i wystartuje w Igrzyskach Europejskich. "To dla mnie nowość"

Jakub Balcerski: Jak to było pierwszy raz machać zawodniczkom polską flagą podczas domowych zawodów? To był wyjątkowy debiut?

Harald Rodlauer: To dla mnie świetny dzień, pierwsze zawody z moimi dziewczynami i nowym sztabem, jeszcze w Zakopanem. I konkurs poszedł naprawdę dobrze. Trzy zawodniczki weszły do najlepszej trzydziestki, a to mały krok w odpowiednią stronę. Od takich zaczynamy, będziemy ciężko pracować, żeby przyszły i te większe. Do najlepszej dziesiątki daleka droga, ale mamy w zespole sporo dobrej energii, odpowiedniej atmosfery i podejścia. Cały sztab pracuje świetnie, a Stefan Hula to mój super asystent. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku, to bardzo ważne.

Pytaliśmy zawodniczki, co już zdążyło się zmienić w kadrze i mówią, że przy tobie musiały kompletnie zmienić podejście. Przychodzą na skocznię, są Polkami i mają myśleć o zawodach pozytywnie, bez stresu, a nie się ich bać, jak do tej pory. To chciałeś widzieć?

- Mamy konkretny plan. Pracujemy wszyscy razem, trenerzy, zawodniczki, grupa w Szczyrku, grupa w Zakopanem. Jeśli będziemy jednym zespołem, to możemy stawać się coraz silniejsi w przyszłości. To moja opinia po pierwszych tygodniach pracy tu. Tak myślę i do tego staram się dążyć w każdym miejscu, w którym pracuję. W Polsce moim marzeniem jest stworzenie takiej scalonej grupy gotowej sięgać po sukcesy.

A gdy tu przyszedłeś, to tu był już jakiś zalążek tego zespołu, czy bardziej zbiór zawodniczek, w dodatku mocno podzielonych?

- To na pewno nie był jeszcze zespół. Ostatnio faktycznie były podzielone, ale od kiedy zaczęliśmy pracę, wiele się zmienia. Doświadczam w Polsce miłej atmosfery, dobrego nastawienia. Ale jedno muszę sprostować: nie jestem Pepem Guardiolą.

Ha, ha. Czyli czytasz te wszystkie porównania. Okej, ale przytoczmy je w pełni. Twój transfer do polskiej kadry porównano, że to tak jakby "Guardiola przyszedł do Rakowa Częstochowa". Skoro twierdzisz, że pierwsza część za bardzo się nie zgadza, to chyba ta druga mimo wszystko jest prawdziwa. Może i Raków to piłkarski mistrz Polski i często gra dobrą piłkę, ale cała polska liga nie ma najlepszych wyników, zwłaszcza w Europie. I tak samo jest z kadrą polskich skoczkiń.

- Okej, może tak być. Choć porównywanie pi�ki no�nej ze skokami to chyba nadal niezbyt dobry kierunek. To zupełnie różne sporty, inne światy. Jestem tylko Haraldem Rodlauerem, trenowałem austriackie skoczkinie, nie żaden wielki piłkarski klub.

Przyjaciele z Austrii i innych kadr dziwnie się patrzą? Jakby ktoś nowy wszedł do "trenerskiego gniazda", na wieżę?

- Oj tak, czułem na sobie ich spojrzenia. Ale to chyba normalne. Mój poprzedni zespół bacznie przyglądał się, co robię, byłem pod ich ścisłą obserwacją. Dla mnie to jednak nic dziwnego, taki to biznes. Teraz jestem stuprocentowo tu, z uśmiechem, cały po stronie Polski i interesuje mnie tylko mój zespół, zawodniczki i sztab. No i przyszłość polskich skoków.

Słyszałem, że poza Polską miałeś dwie oferty. O włoskiej wiemy sporo, bo to stamtąd przyszło potwierdzenie, że ostatecznie wybrałeś propozycję polskiego związku, ale interesuje mnie ta druga. Pojawiła się informacja, że była z Japonii, to prawda?

- Nie, to musiała być plotka. Jednak to prawda, że były dwie oferty. Ta z Włoch była kusząca, bo opierała się na współpracy z moim wieloletnim asystentem, Romedem Moroderem. A druga to telefon ze Szwajcarii, gdzie chcieli, żebym objął kadrę skoczków (ostatecznie trenerem Szwajcarów został Norweg Rune Velta - przyp.). Wszystko przemyślałem i wybrałem Polskę swoim sercem. To dla mnie świetne, wielkie wyzwanie.

Jakich polskich słów nauczyły cię już twoje zawodniczki?

- Rozmawiamy trochę po niemiecku, trochę po angielsku. Stefan Hula mówi świetnie po niemiecku i jest dla mnie czasem tłumaczem, mówi zawodniczkom, co było nie tak, a co zrobiły dobrze w trakcie skoku, bo to dobrze przekazać bardzo dokładnie. Dziewczyny mówią po niemiecku trochę mniej, choć Paulina Cieślar zawsze prosi, żeby nie przechodzić na angielski i bardzo dobrze sobie radzi. A co umiem po polsku? "Dzień dobry", "Dobry wieczór", "Dziękuję" i "Do widzenia". Na razie tyle.

Zatem masz w zespole tłumaczy. Masz też dwie osoby współpracujące z zawodniczkami, które "zabierasz" ze sobą z Austrii. To Theresa Koren, fizjoterapeutka i trenerka przygotowania fizycznego i Alois Hasibether, konsultant i specjalista w stymulacji mięśniowej, który podczas tegorocznych mistrzostw świata w Planicy postawił na nogi Dawida Kubackiego.

- Zgadza się. Theresa pracuje na najwyższym poziomie i od dwóch lat była w moim sztabie. Pracuje z dziewczynami, ustala ze mną ich plan treningowy i pomaga w naszej relacji z zawodniczkami. A Alois to wyjątkowy gość. Rzeczywiście pomógł Dawidowi na mistrzostwach, gdy miał spory problem przed konkursem na normalnej skoczni, a teraz, gdy przyjechał do Polski, zajął się też kilkoma innymi zawodnikami zgłaszającymi małe problemy. Te dwie osoby są dla mnie bardzo ważne, kluczowe w tym zespole.

Twoją dotychczasową pracę z zawodniczkami chyba najlepiej opisują dwie anegdoty z okresu, gdy trenowałeś Austriaczki. W 2013 roku kazałeś telewizji ORF rozmawiać prawie tylko z Jacqueline Seyfriedsberger, zamiast z największą gwiazdą kadry, Danielą Iraschko-Stolz, żeby pobudzić obydwie zawodniczki i je nieco zaskoczyć. Za to siedem lat później, gdy Chiara Kreuzer i Eva Pinkelnig obydwie stanęły na podium zawodów w Zao w Japonii, ty najpierw podszedłeś do Lisy Eder, która zajęła trzynaste miejsce. A to dlatego, że to był jej najlepszy wynik w karierze i chciałeś jej pokazać, ile to znaczy, nawet przy o wiele większym sukcesie koleżanek z drużyny.

- Ta pierwsza sytuacja to był taki mały żart z mojej strony.  Udany, muszę przyznać. Może jak poczuję, że to odpowiedni zabieg, żeby przeprowadzić go z Polkami, to zastosuję go też tutaj. Muszą uważać, ha, ha. A przy tym drugim zdarzeniu po prostu świetnie się czułem w Japonii, cieszyłem naszymi wynikami i gdy zobaczyłem Lisę, pomyślałem, że od razu muszę jej pogratulować. Że ona tego właśnie teraz potrzebuje.

To wygląda na twoją filozofię pracy. Że nie patrzysz tylko na liderki swoich kadr, a na każdą zawodniczkę i wiesz, co dla niej jest najważniejsze w danym momencie.

- Tak, to moja filozofia. Kiedy moje zawodniczki są na podium, one faktycznie potrzebują mnie trochę mniej, niż te, których mniejszy sukces warto w takim momencie docenić. Tak zamierzam pracować także w Polsce. W każdym miejscu, w którym się znajdę.

Wi�cej o: