Najwi�kszy transfer w historii polskich skok�w. Jakby Guardiola przej�� Rak�w

Jakub Balcerski
37 lat temu w Oberstdorfie zmarnowa� jedyn� szans� na sukces w roli skoczka, W�ochom wywalczy� jedyny medal olimpijski w kombinacji norweskiej w historii, Gregorowi Schlierenzauerowi pom�g� zdoby� ostatni indywidualny kr��ek w karierze, a Austriakom wychowa� ca�� generacj� skoczki� na miar� Kryszta�owej Kuli. Teraz Harald Rodlauer, najlepszy trener w skokach kobiet, przychodzi trenowa� najs�absz� kadr� Pucharu �wiata. Przychodzi do Polski.

To tak jakby Pep Guardiola objął Raków Częstochowa - w ten sposób środowisko skok�w porównuje  przyjście Haralda Rodlauera do kadry polskich skoczkiń. To największy transfer polskich skoków w historii, bez żadnego znaku zapytania. Bo nie było tu jeszcze szkoleniowca, który przychodziłby tu z taką renomą, po takich sukcesach. Nawet Stefan Horngacher, gdy pojawiał się w Polsce, nie miał jeszcze na koncie kilku Kryształowych Kul i Pucharów Narodów. A już na pewno nie zamieniał czołowej drużyny na świecie na tę obecnie wymagającą najwięcej pracy.

Poza twarzą trenera skoczkiń Rodlauer ma ich jeszcze parę: byłego skoczka, któremu nie szło, polityka i policjanta w liczącej około półtora tysiąca mieszkańców gminie Traboch, czy męża fryzjerki zakochanego w Chorwacji.

Zobacz wideo Znacząca koszulka byłego prezesa Wisły: To manifestacja

Rodlauer miał tylko jedną szansę na zwycięstwo w Pucharze Świata. I ją zmarnował

30 grudnia 1986 r. Harald Rodlauer - wówczas jako skoczek - pierwszy raz startował poza rodzinną Austrią i od razu stanął przed największą szansą w karierze. 20-latek w pierwszej serii konkursu w Oberstdorfie otwierającego 35. Turniej Czterech Skoczni skoczył 109 metrów i prowadził. Niestety, nerwy zrobiły swoje i Austriak w finałowym skoku uzyskał tylko 98 metrów. Konkurs wygrał Norweg Vegard Opaas, a Rodlauer spadł na dziewiąte miejsce. Ten wynik pozostał jego najlepszym, już nigdy nie znalazł się choćby w dziesiątce zawodów Pucharu Świata.

Kilka tygodni od tego rezultatu Rodlauer nie został powołany do kadry na mistrzostwa świata, właśnie w Oberstdorfie. Decyzja trenera Paula Ganzenhubera zamknęła mu drogę do sukcesów odnoszonych w roli zawodnika. - Już wtedy przysiągłem sobie, że zostanę o wiele lepszym trenerem - mówił Austriak, cytowany przez "Kleine Zeitung".

Rodlauer nie miał łatwo. Jego rodziców wychowujących czwórkę dzieci nie było stać na wysłanie młodego skoczka do Stams, ich syn nawet nie mógł o niej marzyć. Dlatego skoków uczył się bliżej, w Eisenerz, które dopiero miało stać się ważnym ośrodkiem dla austriackiego narciarstwa. Jak twierdzi, wszystko zawdzięcza lokalnej trenerskiej legendzie Gerhardowi Niederhammerowi. To on pomagał mu, odkąd przyszedł do niego jako dziewięcioletni chłopiec, później doradzając także już na początku jego pracy w roli szkoleniowca. To właśnie w niej Rodlauer odnalazł się najlepiej.

Historyczny sukces u Włochów. Nikt mu jeszcze nawet nie dorównał

Do 2009 r. Rodlauer kształcił się i pracował w Austriackim Związku Narciarskim jako działacz i trener kadry C kombinatorów norweskich. Pierwszą wielką szansą okazała się dla niego oferta z Włoch. Przez dwa lata prowadził tamtejszą kadrę kombinatorów, a w niej pierwszą wielką postać swojej kariery - Alessandro Pittina.

Mistrz świata juniorów z Zakopanego z 2008 roku osiągnął z nim największy sukces: zdobył brąz na igrzyskach w Vancouver. Jednocześnie był to pierwszy medal olimpijski Włochów w kombinacji norweskiej w historii. Do dziś nikt nie zdobył kolejnego.

- To z pewnością jedno z jego największych wyzwań w karierze i gigantyczny sukces. Małej kadrze z mniejszym sk�adem i budżetem o wiele trudniej o medale niż potęgom - mówi Sport.pl wieloletni asystent Rodlauera Romed Moroder. To właśnie przy współpracy we Włoszech zaczęła się znajomość Morodera i Rodlauera, dziś wielkich przyjaciół. - Został mi polecony przez austriackiego trenera Fabiana Ebenhocha. Spotkaliśmy się w Villach, spytałem, czy chce pracować z naszą kadrą i się zgodził. Jest energiczny i skupiony, zawsze wytrwale dąży do osiągnięcia swoich celów - opisuje.

Stworzył Austriakom wielką mistrzynię. Ale dziennikarzom kazał skupić się na innej zawodniczce

W 2013 r. Rodlauer zmienił męską kombinację we Włoszech na austriackie skoki kobiet. Głównie dla jednej zawodniczki - już kilka lat wcześniej był pod wrażeniem talentu Danieli Iraschko-Stolz, która szkoliła się w jego rodzinnych stronach, w Ramsau i Eisenerz. Gdy zdobyła złoty medal mistrzostw świata w Oslo, wyznaczył jej i sobie kolejną misję: z�oto na igrzyskach. Do jej realizacji zabrakło jedynie 1,2 punktu - o tyle Iraschko-Stolz przegrała z Niemką Cariną Vogt w Soczi w 2014 r., gdy skoczkinie zaliczyły olimpijski debiut. - Daniela ma niezwykły, naturalny talent i silną osobowość. To urodzona mistrzyni. Ale Harry potrzebował sporo energii, żeby doprowadzić ją do wielkich wyników. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że chwilami ich relacja łączyła w sobie miłość i nienawiść - śmieje się Romed Moroder.

Wcześniej Iraschko-Stolz straciła szansę na obronę tytułu mistrzyni świata przez kontuzj�. Na MŚ w Predazzo błyszczały jednak inne Austriaczki, z którymi Rodlauer zdobył dwa medale. Jacqueline Seyfriedsberger najpierw sięgnęła po brąz w konkursie indywidualnym, a potem razem z zaledwie 15-letnią Chiarą Hoelzl (obecnie Kreuzer) po srebro w mikście. I ten sukces należy docenić chyba jeszcze bardziej. Bo to on zapewnił Austriaczkom ciągłość sukcesów. I choć na sukcesy pokroju tych Danieli Iraschko-Stolz musieli poczekać, to kadra wciąż opiera się w dużej mierze na zawodniczkach, które do Pucharu Świata wprowadzał Rodlauer.

To, jak kreował ten zespół, dobrze pokazuje sytuacja jeszcze sprzed mistrzostw świata w Predazzo. Jak przytoczył wiedeński dziennik "Die Presse", podczas jednego z treningów latem na materiał do austriackich skoczkiń przyjechała telewizja ORF, najważniejsza w kraju. Rodlauer, zanim dziennikarze zaczęli realizować materiał, przekazał im, że chciałby, żeby w tym sezonie rozmawiali praktycznie tylko z Jacqueline Seyfriedsberger. Oczywiście o niczym nie powiedział zawodniczce. Był ciekawy, jak to na nią wpłynie i zaobserwował, że po chwili zaskoczenia i stresu, kolejne rozmowy przynosiły jej radość i motywację. Za to Daniela Iraschko-Stolz, która czasem była przez ORF zupełnie pomijana, zaczęła się zastanawiać, jak przyciągnąć uwagę telewizji do siebie i w ten sposób rosła jej ambicja do osiągania jeszcze lepszych wyników. Plan Rodlauera się powiódł.

Pomógł Schlierenzauerowi zdobyć ostatni taki medal. Kluczowa uwaga w Falun

- Praca z Harrym to wielka przyjemność. Jest empatyczny i bardzo dobrze zorganizowany. Stawia na dobre przygotowanie i planowanie tego, co jest do zrobienia. Ma sporo doświadczenia i świetnie zna środowisko skoków, jak i to dookoła sportu - mówi Sport.pl o Rodlauerze trener techniczny polskiej kadry, Mathias Hafele. Pracowali razem w Austrii, przede wszystkim przez cztery lata w sztabie Heinza Kuttina, gdy ten trenował austriackich skoczków jako następca Alexandra Pointnera, a Rodlauer był jego asystentem.

To podobno jeden z najciekawszych i najważniejszych okresów w karierze trenerskiej 57-latka. Sporo się wówczas nauczył. - Przede wszystkim doświadczył roli asystenta, często niełatwej. Postawił się tak jakby po drugiej stronie, zobaczył wszystko z innej perspektywy, co już musiało mu sporo dać - zauważa Romed Moroder.

Zresztą Rodlauer nie był "tylko" asystentem Kuttina. W zespole pełnił też rolę odpowiedzialnego za współpracę z Gregorem Schlierenzauerem. Wspierał jednego z najwybitniejszych skoczków w historii jako jego osobisty trener, którego zawodnik podobno bardzo sobie cenił i do dziś go wspomina. A zwłaszcza jego radę, małą zmianę, którą polecił wprowadzić Schlierenzauerowi tuż przed konkursem na dużej skoczni podczas mistrzostw świata w Falun. Rodlauer podsunął mu, żeby zmienił nieco sposób ułożenia głowy i wykonywania pozycji dojazdowej. - Potem wprowadziliśmy to już na skoczni i Gregor mówił, że poczuł coś zupełnie innego niż wcześniej - zdradził cytowany przez laola1.at Heinz Kuttin, który nazwał uwagę swojego asystenta kluczowym kawałkiem puzzli w układance, która dała austriackiej legendzie skoków wicemistrzostwo świata. Przegrał wtedy w Falun tylko z Niemcem Severinem Freundem. Tak Rodlauer pomógł Schlierenzauerowi zdobyć jego ostatni indywidualny medal na wielkiej imprezie.

Najtrudniejszy sukces otworzył mu drzwi. Teraz jest najlepszym trenerem na świecie

Po klęsce i braku medali Austriaków na igrzyskach w Pjongczangu nowy dyrektor skoków tamtejszego związku Mario Stecher przeprowadził sporą roszadę. Do kadry skoczków postanowił przenieść dotychczasowego trenera skoczkiń, Andreasa Feldera. Za to do kobiet po pracy w sztabie panów wrócił Rodlauer. I zaczęło się jego wielkie pasmo sukcesów.

Najpierw mistrzostwa świata w Seefeld, gdzie zgarnął trzy medale - brąz Danieli Iraschko-Stolz na normalnej skoczni i dwa srebre w drużynie oraz mikście. Rodlauer nazywa ten sukces swoim największym w trakcie pracy w Austrii. - Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w 2018 roku, przejmowałem zespół, który wydawał mi się podzielony. To była spora odpowiedzialność i moje osobiste wyzwanie: sprawić, żeby zaczęły znów współpracować. Widzieć siebie nawzajem nie jako rywalki, a jako zgraną drużynę. I widzę to tak, że się udało. Wypełniłem tę misję, a z medali z Seefeld jestem bardzo dumny - mówił nam szkoleniowiec.

Najtrudniejszy z tych osiągniętych przez Rodlauera sukcesów otworzył jednak drzwi do jeszcze większych osiągnięć. Już w kolejnym sezonie Chiara Hoelzl i Eva Pinkelnig rzuciły wyzwanie mistrzyni olimpijskiej Maren Lundby w walce o Kryształową Kulę, ale przedwczesne zakończenie sezonu ze względu na pandemię koronawirusa sprawiło, że ta trafiła do Norweżki. Rodlauer i jego kadra mogli się jednak cieszyć Pucharem Narodów - pierwszym z trzech, jakie udało się mu zdobyć z Austriaczkami. Kolejne trzy sezony przyniosły mu bowiem doprowadzenie dwóch zawodniczek do miana najlepszej na świecie.

Marita Kramer chwilami dominowała, jak Adam Małysz na początku XXI wieku. Kryształową Kulę w 2021 roku i występ na igrzyskach w Pekinie zabrał jej koronawirus i pozytywne wyniki testów na przestrzeni paru miesięcy, ale dopięła swego i wygrała klasyfikację generalną Pucharu Świata za sezon 2021/2022. A teraz, gdy przyszedł jej kryzys, najlepsza na świecie jest Eva Pinkelnig. Ta sama, która zaczynała skakać w wieku 24 lat i której niewielu dawało szansę na odniesienie choćby drobnych sukcesów. W międzyczasie kadra Rodlauera sięgnęła jeszcze choćby po tytuł mistrzyń świata w konkursie drużynowym podczas MŚ w Oberstdorfie. Ten dorobek zrobił z niego jednego z najbardziej utytułowanych trenerów w historii kobiecych skoków i obecnie - kierując się wynikami - najlepszego szkoleniowca na świecie w tej dyscyplinie.

Ale tu znów daje o sobie znać filozofia pracy Rodlauera: nie skupia się tylko na liderkach. W rozmowie z "Kleine Zeitung" zdradził, że gdy w styczniu 2020 roku Eva Pinkelnig wygrywała konkurs w Zao w Japonii przed Chiarą Hoelzl, kluczowe dla trenera wcale nie było znalezienie się na zdjęciu z zawodniczkami celebrującymi zwycięstwo na odjeździe skoczni. Znalazł wtedy Lisę Eder, która zajęła trzynaste miejsce, cieszył się z nią i rozmawiał o jej najlepszym wyniku od dwóch lat. To nie tak, że nie chciał chwalić swoich najlepszych zawodniczek, bo oczywiście spędził z nimi na świętowaniu dalszą część dnia. Jak twierdził, one nie potrzebowały go jednak tak bardzo, jak 19-latka, której dobry wynik warto było docenić i zauważyć.

Stał się tematem tabu. Tak odszedł z kadry Austriaczek

Gdy Rodlauer skądś odchodzi, to z hukiem. I często pali za sobą mosty. Tak było w przypadku włoskiej kadry kombinatorów, gdy nie odchodził tylko ze względu na opcję poprowadzenia Danieli Iraschko-Stolz i austriackich skoczkiń, ale także konflikt z władzami związku. Tak jest też teraz, gdy okazja do sprowadzenia szkoleniowca do Polski pojawiła się po jego odejściu ze sztabu Austriaczek. Nie tylko ze względu na spełnienie i chęć poszukania nowych wyzwań, a przede wszystkim ze względu na to, jak był skłócony z Mario Stecherem. Tym samym, który sprowadził go do kadry kobiet pięć lat wcześniej.

- Muszę przyznać, że nasza współpraca w zespole była daleka od odpowiedniej wydajności i satysfakcji. Było wiele głębokich rozbieżności i niezgoda pomiędzy mną i Mario Stecherem. Miałem wrażenie, że jedynym, co się liczyło, były błędy, a nie sukces sportowy, który osiągnęliśmy. Straciliśmy wspólną wizję przyszłości - zdradził w rozmowie ze Sport.pl Rodlauer. - Nie chcę już pracować dla Austriackiego Związku Narciarskiego. Chciałbym pomóc się rozwijać innym krajom, zwiększać umiejętności ich zawodniczek i dzielić się swoim doświadczeniem. Mam nadzieję, że znajdę kadrę, która doceni moją pracę i zaangażowanie - dodał szkoleniowiec.

W Austrii najwyraźniej jego słowa usłyszeli, bo sprawa Rodlauera szybko stała się tematem tabu. Nie chcą o nim rozmawiać nawet osoby, które współpracowały z nim o wiele wcześniej i nie są pytane o jego obecne relacje ze Stecherem czy zawodniczkami. Boją się jednak, że rozzłoszczą związek i odmawiają poruszania tematu szkoleniowca.

- Czasem, gdy pracuje się w jednym zespole zbyt długo, przychodzi odpowiedni czas na zmiany. Lepiej coś przerwać niż ryzykować zagrożenie dla wyników i samopoczucia zawodniczek, ale także trenera. Już ostatni sezon był w Austrii bardzo trudny dla każdej ze stron. Decyzja Harry'ego o odejściu i związku o zmianach w kadrze była inteligentna - uważa Romed Moroder. Zresztą sprawa asystenta Rodlauera też mogła odegrać tu sporą rolę - Włoch pracował z nim do końcówki 2021 roku, ale austriacki związek zwolnił go, bo Moroder nie zaszczepił się przeciwko koronawirusowi i nie mógłby lecieć na igrzyska do Pekinu. Ostatecznie po pozytywnym wyniku testu na COVID-19 nie poleciał tam także Rodlauer. Kontrolę nad zespołem przejął niedoświadczony Thomas Diethart, ale zamiast konsultować się z Rodlauerem, współpracował bardziej z trenerem skoczków, Andreasem Widhoelzlem. To zapoczątkowało długą spiralę problemów, po której Rodlauer rozstawał się z tak ważnym dla siebie miejscem w przykrej, złej atmosferze.

Zaskakujące kulisy transferu do Polski. Ma tu bliżej niż do Włoch

I był blisko, żeby znów pracować z Moroderem. I to ponownie we Włoszech. - Prowadził negocjacje ze związkiem i nie było daleko, żeby wszystko zakończyło się pozytywnie. Mogłem znów być jego asystentem. I osobiście szkoda mi trochę, że nie udało nam się go tu ściągnąć, ale też życzę mu sukcesów w Polsce - wskazuje zaufany człowiek Rodlauera.

To właśnie Moroder miał być największym atutem oferty Włochów. Na pewno nie były nim pieniądze, bo podobno tamtejsi działacze z desperacji pytali się polskich, ile obiecali Rodlauerowi, żeby spróbować to przebić. Polska oferta była jednak pierwsza - Adam Małysz pytał o Austriaka już rok wcześniej, jeszcze jako dyrektor, a nie prezes Polskiego Związku Narciarskiego. A do tego była to oferta ciekawsza.

W Polsce Rodlauer spotka się ze znajomymi z Austrii. Zna się zarówno z trenerem skoczków Thomasem Thurnbichlerem, jak i Mathiasem Hafele, który przez kilka lat współpracował z nim, przygotowując sprzęt jego zawodnikom i zawodniczkom. - Z Harrym dostajemy najlepszego możliwego trenera kadry kobiet w tym momencie. Jestem przekonany, że będziemy mieli okazję świętować tu wiele wspólnych sukcesów w przyszłości. Oczywiście, wiemy, że droga na szczyt jest długa i trudna. Ale z całą wiedzą, doświadczeniem i siłą postaramy się osiągnąć nasze cele - zapewnia nas Hafele.

Dla Rodlauera kadra Polek to także zupełnie nowe wyzwanie wyprowadzenia zawodniczek z dna. Zaczyna pracę w najgorszym obecnie zespole w stawce kobiecych skoków, który rok temu zdobył tylko sześć punktów Pucharu Świata za sprawą jego liderki i nadziei, Nicole Konderli. - Tu już nie chodzi o własne, osobiste sukcesy. Bardziej o moją filozofię. Chcę na nowo odkryć radość z tej pracy i pomóc urosnąć, rozwinąć się kolejnemu zespołowi - mówił Sport.pl Rodlauer. I choć wielu, gdy słyszało, że zamierza przyjść do Polski, kazało mu przedstawić sytuację kadry i zapytać kilka razy, czy na pewno wie, co robi, to trener wydaje się nie tylko przekonany do swojej dezycji, ale i świadomy problemów, z jakimi się tu zderzy.

Wybór Polski pewnie wielu trudno będzie zrozumieć. W końcu Rodlauer miał o wiele spokojniejsze i lepsze pod względem sportowym propozycje z Włoch i Japonii. O ofercie z Azji wiadomo najmniej, ale miała wymagać od szkoleniowca najwięcej wyrzeczeń i to z tego powodu jej nie wybrał. Ta polska poza dobrymi warunkami finansowymi, ciekawymi i ambitnymi celami do osiągnięcia, przyciągnęła także... odległością od domu. Wydawało się, że z Austrii Rodlauerowi bliżej do Włoch, ale mieszka w takiej części kraju, że rzeczywiście szybciej niż do Predazzo da się dojechać do Szczyrku, czy nawet Zakopanego.

Polityk i policjant zakochany w Chorwacji

Dom Rodlauera to Traboch, mała gmina w Styrii licząca sobie zaledwie około półtora tysiąca mieszkańców. Co ciekawe, tak uznany trener w świecie kobiecych skoków, gdy przyjeżdża w rodzinne strony, zamienia się w samorządowca. Podobno od lat pomaga tam i podsuwa wiele pomysłów lokalnym władzom.

Jednak to nie jego prawdziwy zawód. Poza szkoleniem talentów na skoczni jest policjantem. Na posterunku w położonym o 20 kilometrów od Traboch Niklasdorfie pracuje od 2004 roku. Zaczynał, łącząc pracę w policji z trenowaniem młodych skoczków w Eisenerz. Nadal musi otrzymywać zgodę na pracę w skokach.

Rodlauer poza sportem i pracą dla lokalnej społeczności w Austrii, sporo czasu spędza też w Chorwacji. Zakochał się w niej razem z żoną Juttą, fryzjerką z Traboch. - Od 17 lat ten kraj jest moją drugą miłością. Mamy dom w Savudriji i staram się tam przebywać tak długo, jak tylko możemy. To tam nabieram sił - mówił dla "Kleine Zeitung".

Rodlauerowi pozostaje życzyć, żeby w Polsce zakochał się tak mocno jak w Chorwacji, żeby dla polskich skoczkiń był czasem dobrym i wyrozumiałym, a chwilami złym i wymagającym policjantem i żeby kolejny raz udowodnił, że naprawdę zasługuje na miano najlepszego trenera skoczkiń na świecie.

Wi�cej o: