Kamil Stoch upokorzony. Polacy igrali z limitem i przegrali

Jakub Balcerski
Na zawody w Wi�le sprz�t b�d�cy najbli�ej limitu zasad FIS-u przygotowali Polacy i Norwegowie - s�yszymy w �rodowisku. Dyskwalifikacje Kamila Stocha i Ryoyu Kobayashiego by�y ma�ymi b��dami sztab�w i os�b odpowiedzialnych za przygotowanie kombinezon�w, ale wzbudzi�y te� spore kontrowersje i dyskusje.

Niedzielne dyskwalifikacje podczas drugiego konkursu Pucharu Świata w Wiśle wywołały sporo kontrowersji. Najwięcej oczywiście ta dotycząca Kamila Stocha z kwalifikacji, ale zdziwienie po wykluczeniu z wyników zawodów Ryoyu Kobayashiego też było spore. Skąd taka "rzeź" nowego kontrolera na sam początek sezonu?

Zobacz wideo

Polacy i Norwegowie najbliżej limitu. Zagrali ostrzej niż inni

Odczucia Christiana Kathola od początku weekendu w Wiśle były raczej dobre. Był jedynie rozczarowany niedzielnymi dyskwalifikacjami. - Nie grożę palcem faworytom. Było w Wiśle sześć rund, w których sprawdzaliśmy sprzęt i spośród wszystkich zawodników tylko cztery osoby złamały zasady. Każdego traktuję tak samo. Moja praca właśnie na tym polega - tłumaczył w rozmowie ze Sport.pl kontroler. Według niego sprzętowo zawody wyglądały wręcz zaskakująco spokojnie i wydawało się, że kadry z czołówki Pucharu Świata, które najczęściej przekraczały ustalone w zasadach i regulaminach granice, na razie czekają na to, jak rozwinie się sytuacja. Nawet niedzielne przypadki nie do końca zakłamują ten obraz, bo według Kathola oba przypadki dotyczą detali. Ten obrazek - spokoju i braku wychylania się przed szereg wśród zawodników - to jednak wizja FIS-u, nie zawsze przedstawiana zgodnie z rzeczywistością.

Według naszych informacji kadrami będącymi najbliżej limitu w kwestiach sprzętowych - zwłaszcza kombinezonów - byli Polacy i Norwegowie. Zagrali ostrzej niż inni, choć podkreślmy: obie kadry były blisko przekroczenia zasad, ale w większości - przecież przechodziły kontrole - zgodne z zasadami.

Stroje zawodników Alexandra Stoeckla wyglądały na jeszcze bardziej nadające się do ewentualnych dyskwalifikacji. Ale - jak wyjaśniają nam obserwatorzy zawodów będący blisko środowiska skoczków - takie igranie z granic� wytyczoną przez zasady to już gra, która bardzo łatwo może przestać się opłacać. Raz się uda i stroje przejdą wszystkie kontrole, jak w przypadku Norwegów, a w innym przydarzy się wpadka. I ktoś za to zapłaci, jest aż za blisko limitu.

Hafele milczy. To dla niego trudne chwile. Thurnbichler wziął winę za dyskwalifikację Stocha

Tak najprawdopodobniej było w sprawie Polaków i Kamila Stocha. "Najprawdopodobniej", bo najważniejszy człowiek w sztabie Thomasa Thurnbichlera, który mógłby wyjaśnić sprawę - asystent trenera Mathias Hafele, który odpowiada za przygotowanie sprzętu - odmówił rozmowy pod skocznią w Wiśle. Innym też mówił niewiele. Filip Czyszanowski podczas programu "3. seria" na YouTubie TVP Sport przekazał, że Austriak mówił o "gównianej" sytuacji. - To nasz błąd, bierzemy to na siebie - mówił za to dziennikarzom Thomas Thurnbichler.

Wygląda zatem na to, że wykluczenie Stocha i za duży kombinezon w okolicach bioder to błąd sztabu, prawdopodobnie w sporej mierze "ofensywnego" podejścia do przygotowania kombinezonów, z którego Mathias Hafele był znany jeszcze w Austrii. To jednak jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy ekspert w sprzętowych sprawach w świecie skok�w. Warto mu zaufać, nawet jeśli na początku przydarzył się kłopot, mała porażka. Bo później może być współtwórcą wielu wielkich sukcesów.

Pod skocznią tuż po dyskwalifikacji Stocha sytuacja wyglądała nerwowo. Hafele, który zazwyczaj jest tzw. "wiatrowym" i osobą ze sztabu pomagającą na dole skoczni, od razu popędził do kabiny kontrolera, żeby wyjaśnić sytuację i uzyskać zdanie kontrolera Christiana Kathola. Kilka minut po zakończeniu serii dołączył do niego Thomas Thurnbichler. Najpierw zbiegł z góry skoczni po schodach wraz z Marciem Noelke, a już kilka minut później schodził po schodach z przeciwstoku i pokoju kontroli sprzętu. Potem dołączyli do niego Hafele i Stoch. Thurnbichler uciął sobie dłuższą pogawędkę ze swoim asystentem, która wyglądała na ustalenie dalszej strategii i pierwsze wyciągnięcie wniosków. Może nawet częściowe uwagi do Hafele od głównego szkoleniowca, skoro ten popełnił błąd. Po zwycięstwie Dawida Kubackiego nastroje się poprawiły. Były uściski i przybijanie piątek, czy to w przypadku Hafele i Stocha, czy Hafele i Thurnbichlera. Choć asystent głównego trenera Polaków pozostał w kiepskim nastroju do końca dnia. To dla niego trudne chwile na początku intensywnego okresu, jakim będzie dalsza praca z polskimi skoczkami.

Stoch mocno przeżył dyskwalifikację. "Dla mnie jest nawet upokarzająca"

Smutek wydawał się opuszczać Stocha, który już w rozmowach z dziennikarzami starał się skupiać bardziej na temacie swojego skoku z kwalifikacji, który był naprawdę dobry. Uśmiechnięty był też przy kibicach, a jednemu podkradł nawet nachosa.

Jednak jak zdradził na wtorkowej relacji na żywo na Instagramie, w poniedziałek wrócił do wydarzeń z poprzedniego dnia. - Nie jest to łatwy temat, nigdy. Wczoraj, w poniedziałek, miałem cały dzień na przemyślenia i żeby ochłonąć. Dyskwalifikacja dla mnie jest nawet upokarzająca. Czuję się, jakby ktoś mnie złapał na oszukiwaniu, jakbym miał to zrobić specjalnie, a przecież tak nigdy nie jest - przyznał Stoch, który zorganizował coroczną transmisję z podpisywania kalendarzy swojego klubu Eve-nement, których sprzedaż ma umożliwić im wyjazd na obóz do Planicy. - Obecne pomiary to delikatna, względna kwestia. Mamy pomiary ciała i kombinezonu, ale niektóre miejsca zmieniają się w trakcie dnia. W jednym miejscu kontroler sprawdził, że wszystko było w porządku, a dwa centymetry niżej miałem, nieważne ile, ale za mało w ciele w stosunku do kombinezonu - wskazał Polak.

- To, co wydarzyło się w Wiśle zdążyłem przetrawić. Uważam, że to historia. Wyciągnąłem wnioski ja, wyciągnął sztab. Teraz czekam na Rukę. Chcę lądować już na śniegu, móc hamować bokiem, "pługiem". I żeby było mi zimno - dodał Kamil Stoch.

Kobayashi ma wątpliwości. "Chcemy tam sprawdzać?"

A co z drugą ze zdyskwalifikowanych w Wiśle sporych postaci dla skoków? Ryoyu Kobayashi został wykluczony z wyników konkursu już po drugiej serii, gdy Kathol sprawdzał sprzęt całej najlepszej szóstki zawodów. Japończyk, pewnie wciąż w szoku, niemal od razu po dyskwalifikacji zetknął się z Dawidem Kubackim, który zszedł z zeskoku skoczni w Wiśle po wygraniu konkursu. Pogratulował Polakowi, a ten zapytał o jego wynik. I zrobił wielkie oczy, gdy Kobayashi przekazał, że nie pozwolono mu na utrzymanie wywalczonego piątego miejsca. Złapał się za numer startowy, pokazując, że chodziło o kombinezon.

A dokładniej o przepuszczalność kombinezonu, która w jednym miejscu nie była odpowiednia. I właśnie o to miejsce Kobayashi cytowany przez portal dziennika sportowego "Daily" miał mieć wątpliwości. - Cóż, chcemy tam sprawdzać? - pytał Japończyk, choć nie przekazał, gdzie dokładnie Christian Kathol mierzył kombinezon. Dodał tylko, że spodziewa się podobnych kontroli przez resztę sezonu. Że to być może styl Kathola. Skoczek stara się jednak nie przejmować tą sprawą i iść dalej. Choć przez tę dyskwalifikację podróż do Polski, za którą Japończycy płacą po kilka tysięcy euro na bilety lotnicze za zawodnika, na pewno nie zostanie zapamiętana w pełni pozytywnie.

Kobayashi nie zmienił kombinezonu i popełnił błąd? Mógł zrobić, jak Kubacki

Dyskwalifikacja Kobayashiego jest też pod pewnym względem ciekawa: mogła wynikać z faktu, że skoczek pomiędzy seriami nie zmienił kombinezonu. A w warunkach inauguracji we wciąż dość wysokiej temperaturze w Wiśle zawodnicy się pocą i strój staje się mokry, zmieniając nieco parametry, wyglądając inaczej niż jeszcze przed zawodami. Dawid Kubacki na konferencji prasowej po swoim drugim zwycięstwie dostał pytanie właśnie o skoki w innym kombinezonie w każdej z serii. I Polak zdradzał, że to po to, żeby zapobiec sytuacjom ze zbyt mokrym strojem, który może mu potem zaszkodzić.

W pierwszej serii Kubacki użył modelu z białego, a w drugiej z czarnego materiału. Oba pochodzą z fabryk firm Schoeller i Mieininger. Polscy trenerzy uważają ich poziom za podobny i stosują wymiennie. Pamiętajmy, że w nowoczesnych kombinezonach poza dobrym materiałem od producenta liczy się sposób jego uszycia.

"Nie mamy pod kontrolą każdych pięciu centymetrów stroju, to niemożliwe"

Zmienne parametry i wpływ pogody na to, jak zachowują się kombinezony już po przygotowaniu do zawodów, czy na kontroli sprzętu to obecnie spory problem dla producentów materiału. Choć przy "prawdziwie zimowych" warunkach siłą rzeczy będzie miał mniejszy wpływ na wyniki, nie zmieni się zapewne drobiazgowość kontrolera Christiana Kathola.

W środowisku już pojawiają się głosy o sporym niezadowoleniu ze względu na sprawdzanie każdego punktu na kombinezonie. - Nie mamy pod kontrolą każdych pięciu centymetrów stroju, to niemożliwe. Potrzeba zmian - słyszymy.

"Skoki narciarskie nie są w stanie sobie pozwolić na ciągłe dyskwalifikowanie najlepszych"

- Powstaje też kolejne pytanie: czemu na start wykluczamy z zawodów dwóch zawodników gromadzących praktycznie największe zainteresowanie? - mówią nam kolejni pracujący przy sprzęcie. - Co tym się uzyskuje? Pokazanie rządów silnej ręki nowego kontrolera? Jedno jest pewne: skoki narciarskie nie są w stanie sobie pozwolić na ciągłe dyskwalifikowanie najlepszych - mówi nam doświadczona osoba ze środowiska.

- Nie chodzi o równość wobec zasad, ta oczywiście musi zostać zachowana. Może nie zawsze trzeba jednak w pełni dyskwalifikować, a pomyśleć nad innym systemem karania skoczków? W końcu "czerwona kartka" to w innych sportach często ostateczne rozwiązanie. A na nieobecności największych w wynikach dyscyplina mocno traci - dodaje.

To tylko początek sezonu, a dyskusje nad kwestiami sprzętowymi ruszyły już z pełną prędkością. A z tego, co słyszymy, kolejne tygodnie od konkursów w Ruce za trzy tygodnie, przyniosą tylko ciekawsze wydarzenia. Zwłaszcza w okolicach Turnieju Czterech Skoczni, gdy najwięksi zaczynają sięgać po pierwsze realne nowinki i najlepszy sprzęt przygotowany na zimę.

Wi�cej o: