Polacy doprowadzili legend� do furii! Grbi� a� odwraca� wzrok

Jakub Balcerski
Na pocz�tku Polak�w musia�y bole� r�ce od pi�ek, kt�re odbija�y si� od nich po atakach Brazylijczyk�w. Jednak potem wr�cili do tego meczu w pi�kny spos�b - tak, jak potrafi� tylko prawdziwi mistrzowie. Przyzwyczaili nas do szcz�liwego zako�czenia, nawet gdy nie idzie i zn�w nie zawiedli.

Był czwarty set i 20:13 dla Polski. Kolejny as serwisowy. To wtedy Brazylijczycy prawdopodobnie zrozumieli, że już tego meczu nie wygrają. Pospuszczali głowy, a trener Bernardo Rezende, który wcześniej złościł się na nich i krzyczał, tym razem zdawał się już być zrezygnowany. Tylko stał z założonymi rękami i patrzył na to, co nieuchronne. Drużyna Nikoli Grbicia pokonała jego Canarinhos 3:1 (18:25, 25:23, 25:22, 25:16). Brazylijczycy drugi raz z rzędu odpadają w ćwierćfinale Ligi Narodów i znów po porażce z Polakami.

Zobacz wideo Szaleństwo na ulicach Tbilisi! Gruzja pokonała Portugalię!

Po spotkaniu w Atlas Arenie zaczęło się święto. Kibice zrobili sobie imprezę, zawodnicy podskakiwali w kółku i zbijali piątki. I mają się, z czego cieszyć. Choć tego ważnego sprawdzianu nie zaliczyli na szóstkę, czy piątkę, dali sobie i fanom wiele radości, pokonując wielkiego rywala. Czego więcej nam trzeba?

"Welcome to Volleyland". Brazylijscy kibice musieli mieć ciarki

Od początku spotkania czuć było, że to już mecz o znacznie wyższej stawce i napięciu niż te dotychczasowe w tym sezonie. Po każdym zdobytym punkcie reakcje Polaków były jakby wyraźniejsze, pełne emocji i zaangażowania. Pewnie odczuli, że to pierwszy mecz w tym roku przed tak liczną polską publicznością.

W Atlas Arenie chyba nie dało się upchnąć już więcej fanów - było ich ponad dziesięć tysięcy, bilety wyprzedały się już dawno. Niektórzy zajmowali nawet miejsca na schodach obok najwyższych sektorów. Ci, którzy siedzieli najbliżej boiska, rozgrzewkę oglądali na stojąco. A od wyjścia Polaków na boisko w rytmie "Witajcie w naszej bajce" z "Akademii Pana Kleksa" do końca spotkania był tu już po prostu wielki hałas. Ale taki przyjemny - z naszej polskiej, siatkarskiej bajki.

"Welcome to Volleyland" - wyświetlało się na jednym z banerów w łódzkiej hali. I chyba nikt z obecnych nie żałował, że w czwartek tu trafił. Świetnie oddawały to miny pojedynczych brazylijskich fanów, którzy włączali się do polskiej fali na trybunach. Kiwali z uznaniem głowami, gdy patrzyli na to świetnie znane Polakom kibicowskie święto. Gdy cała hala wyśpiewała riff do "Seven Nation Army" The White Stripes, musieli mieć ciarki na plecach.

Polak mówił, że to "niezły furiat". Rezende wychodził z siebie, ale na koniec był bezradny

Ale na boisku żadnego respektu już nie było. Siła Brazylijczyków na starcie spotkania była trudna do określenia. Oni nie uderzali tych piłek, oni je raz po raz naparzali. Atakowali tak mocno, że chwilami Polaków nokautowali. Po niektórych akcjach Grbić odwracał wzrok jeszcze zanim piłka poleciała w aut po odbiciu się od jednego z polskich zawodników. Wiedział, że takich pocisków nikt nie podbije. W pewnym momencie aż wszedł na boisko, gdy Polacy zdobyli punkt. Starał się ich pobudzić, ale nic nie działało. A, żeby na dobre postawić się Canarinhos, potrzebowali równej gry na wysokim poziomie.

Bernardo Rezende przez całego pierwszego seta - znakomitego w wykonaniu swoich zawodników - zachowywał poker face. Nie potrzebował chwalić swoich zawodników, wystarczało, że ich nie ganił, lub robił to bardzo rzadko. Dopiero w drugiej partii, gdy Brazylijczycy masowo psuli zagrywki, to zaczął rozkładać ręce i wzdychać. Na dobre jego dobry humor skończył się, gdy na jednej z przerw legenda siatkówki zrobiła im niemalże "suszarkę Fergusona". Przed meczem libero Polaków Jakub Popiwczak mówił nam, że w hotelu Rezende wygląda na dżentelmena, gdy spokojnie siedzi i rozmawia, pijąc kawę. Ale na meczu wychodzi z niego, jak to określił polski zawodnik, "niezły furiat".

I Polacy rzeczywiście doprowadzili go do furii. W trzecim i czwartym secie trener Brazylijczyków już niemalże wychodził z siebie, a minę przy każdej piłce w powietrzu miał zatroskaną. Łapał piłkę i uderzał w nią dłonią, a jego wściekłe powarkiwanie w stronę zawodników z czasem zamieniało się w pokrzykiwanie. Tylko chwilami potrafił przyklasnąć swoim siatkarzom. Już po chwili ich ganił. Dawał wskazówki, ale jeszcze bardziej irytował się, że nie przynosiły efektów. Im bliżej końcówki spotkania, tym mniej było w nim jednak negatywnych emocji, a więcej bezradności i ciągłego rozkładania rąk. Czuł, że coś mu się z nich wymknęło.

Od uśpionego potwora do kosmosu. Polacy jak prawdziwi mistrzowie

Gdyby tyle energii, co Rezende w swoich kilku reakcjach, Polacy używali na zagrywce w pierwszym secie, być może spotkanie ułożyłoby się zupełnie po ich myśli. Brakowało im mocy wszędzie, nie tylko w polu serwisowym. Obie drużyny w ataku były nie do porównania. Polacy byli jak uśpiony potwór - co jakiś czas pokazywali, czemu inni się ich boją, ale to były tylko przebłyski.

Później te przebłyski pojawiały się coraz częściej, aż wreszcie zamieniły się w stabilną dobrą grę. Polacy budzili się długo i niechętnie. Tak jak student, który nie chce zdawać trudnego egzaminu. Do połowy drugiego seta, choć już kilkukrotnie słyszeli budzik, to ciągle sięgali po telefon i ustawiali kolejne drzemki. W końcu weszli na salę i zajęli się tym sprawdzianem ich siły przed igrzyskami na poważnie. Ruszyli Brazylijczyków tak dawno niewidzianą agresywną zagrywką. Potrafili ich też efektownie zablokować, a kolejne ataki posyłali z coraz większą pewnością siebie.

Dla Brazylijczyków każdy punkt znaczył coraz więcej. Po ich stronie najbardziej rozemocjonowany był Darlan - po wygranych akcjach zaciskał pięść i pozwalał sobie na długie okrzyki radości. Chwilami wyglądał, jakby właśnie zdobył medal Ligi Narodów. U Polaków nie było za to jednego bohatera. W niektórych momentach można było wyróżnić Tomasza Fornala, czy Wilfredo Leona, którzy królowali na zagrywce i mieli swoje chwile w ataku, może pochwalić odrodzenie Bartosza Kurka, który od drugiego seta był niemal nie do zatrzymania. Albo wskazać na Bartłomieja Bołądzia, który dał bardzo dobrą zmianę za Kurka w kluczowym momencie, potwierdzając świetną dyspozycję z poprzedniego tygodnia i turnieju w Lublanie. Jednak czuć, że Polacy wygrali ten mecz nie indywidualnym popisem któregoś z nich, a bardziej tym, że jako zespół weszli razem na wyższy poziom.

W końcówkach, gdy im nie szło, Aleksander Śliwka poza boiskiem pokazywał im, żeby nie przestawali naciskać i starali się odsunąć od siebie frustrację po nieudanych piłkach. I dzięki takiemu podejściu udawało się wcisnąć piłkę w boisko po stronie Brazylijczyków. Polacy wrócili do tego meczu z bardzo trudnej sytuacji i zrobili to jak prawdziwi mistrzowie. W pewnym momencie ich poziom był już wręcz kosmiczny, a rywale tylko stali i nie dowierzali, co z nimi robią.

Nie było gorzkiego pożegnania. A Polaków stać, żeby grać tak do końca turnieju

Nie było idealnie i Polacy potrzebowali długiej chwili, żeby wejść w to spotkanie na dobre. Być może, gdyby Brazylia wyglądała dziś silniej, nie darowałaby im tego początku meczu. Dziś najważniejszy jest awans do półfinału i pozostanie w turnieju, bo nikt w Łodzi stypy po odpadnięciu już w pierwszym dniu finałów Ligi Narodów by nie wytrzymał. Na szczęście kolejny raz po ważnym meczu w polskiej hali była radość, a nie czas gorzkiego pożegnania z kibicami.

Nikola Grbić na pewno będzie miał dużo materiału do analizy - ktoś przeciwstawił się Polakom w meczu o wysoką stawkę, ze zdecydowanie większą dawką presji. To jasne, że już do sobotniego półfinału ten zespół przystąpi silniejszy o to, co Serb przekaże im na temat gry w pierwszym secie. Jednak ostatecznie wspólnie wspięli się dokładnie tam, gdzie chcieliśmy ich widzieć. I to się liczy.

Nie ma wątpliwości, że Polaków stać na granie w taki sposób dłużej. Być może utrzymanie takiej dyspozycji do końca turnieju. Na tym teraz muszą się skupić - powtarzaniu tego, co wyszło. Tak, żeby móc wypaść jeszcze lepiej. Doszukiwaniem się w tym zwycięstwie Polaków ich problemów nie powinniśmy się teraz zajmować. Skoro nie okazały się decydujące dla losów spotkania, to znaczy, że Polacy koniec końców mieli nad nim kontrolę. A na pewno ją odzyskali i dostaliśmy emocjonujące widowisko z happy endem.

Wi�cej o: