Premier League. Odszed� "Krzysztof Kolumb futbolu". On zmieni� wsp�czesn� pi�k� no�n�

- Gary Neville zna si� na pi�ce no�nej. Graeme Souness zna si� na trenowaniu. A Jimmy Hill zna� si� na wszystkim. To go wyr�nia�o - pisz� w Anglii o zmar�ym w minion� sobot� 87-letnim innowatorze, osobowo�ci oraz cz�owiekowi, kt�ry ukszta�towa� futbol jaki znamy. Dlatego histori� Jimmy'ego Hilla warto pozna�.

Historii związanych z Jimmym Hillem jest zbyt wiele, by przedstawić je w jednej książce. Był wizjonerem, człowiekiem z innej epoki wrzuconym w trudne, powojenne realia futbolu w Anglii. Swoimi pomysłami nie tyle odpowiadał na potrzeby kibiców, piłkarzy oraz klubów, ale po prostu kreował lepszą rzeczywistość wychodząc o dekadę, dwie w przód. Po jego śmierci pisano, że Hill "robił wszystko i wszystko robił dobrze".

Jimmy Hill nie ograniczał się do boiska, tam był graczem uniwersalnym, ale tylko dobrym. Grał dla Brentford i dla Fulham. W tej drugiej drużynie z legendarnymi Johnnym Haynesem i sir Bobbym Robsonem, zasłynął pięcioma golami strzelonymi w wyjazdowym meczu z Doncaster. Ale w pierwszym klubie zarabiał siedem funtów tygodniowo, musiał dodatkowo pracować jako pomocnik kominiarza. - Wszystko wynikało ze strachu i niepewności towarzyszącej karierze zawodowej, która nie dawala zabezpieczenia na czas po. No bo jaki mieliśmy fach? Co innego potrafiliśmy robić? - wspominał Hill.

Hat-trick w ministerstwie

Ze względu na charakterystyczny, szpiczasty podbródek oraz zarost mówiono o nim "Castro" i "Rabbi". Na boisku był nieznośny, bo ciągle gadał - do sędziów, do rywali, ale przede wszystkim do kolegów. Czasem podawali mu, bo był nie do zniesienia. Jedyną kartkę w karierze dostał właśnie za dyskusję z arbitrem, gdy sam za niego wymierzył odległość od piłki do ustawianego przez rywali muru. Jednak jego kariera piłkarska była tylko wstępem do prawdziwej wielkości. - Pele może i strzelił w swojej karierze dwa tysiące goli, ale to jedyne co zrobił - mówiono. I wszyscy mieli rację.

Dlatego będąc pi�karzem swój najlepszy czas spędził w... ministerstwie. Pamiętał swój czas pracy w roli kominiarza, był oburzony maksymalnymi stawkami, które otrzymywali piłkarze (dwadzieścia funtów). W latach pięćdziesiątych na Wyspach panował boom na futbol z którego korzystali właściciele klubów - do nich trafiały zyski z kilkudziesięciotysięcznych tłumów, nie do prawdziwych bohaterów widowisk. I jeden człowiek postanowił to zmienić.

Gdy w 1957 roku Jimmy Hill został wybrany szefem stworzyszenia piłkarzy od razu rozpoczął kampanię za zniesieniem ograniczenia. Wtedy PFA (Proffessional Footballers' Association) była lekceważona, siła dyrektorów oraz działaczy była zbyt duża. Ale Hill w kilkadziesiąt miesięcy zdołał przekonać kolegów po fachu, że warto zagrozić strajkiem. Doprowadził sytuację do patu, w 1961 roku koniecznością były negocjacje w ministerstwie. Do sali piłkarze z Hillem na czele wchodzili chcąc spełnienia choćby połowy postulatów, po czterech godzinach najważniejsze zostało załatwione. Mówił tylko Hill, a ograniczenia zniesiono. - Nie osiągnęliśmy wszystkiego, ale futbol się rozwinie - mówił szef PFA. I głównie dzięki niemu najlepsi obecnie zarabiają po kilkaset tysięcy funtów tygodniowo.

Trener-innowator

Prosto z boiska przeszedł za linię boczną i stał się trenerem - w trzecioligowym Coventry City. Chociaż w sześć lat zrobił dwa awanse, to o jego pracy z zespołem mówi się niewiele. To raczej działania poza boiskiem przyciągały uwagę. Najpierw zniósł zakaz rozmów z mediami, potem zmienił zmienił barwy klubu (na jasno błękitny), przydomek (na "Sky Blues") oraz zajął się kibicami. Dla nich zamontował pierwszą w kraju tablicę świetlną, stworzył kolorowy program meczowy, zapewnił przed spotkaniami rozgrywkę. Do tego jako pierwszy zorganizował dla fanów pociąg specjalny na wyjazdy, u niego bezrobotni kibice płacili za bilety połowę ceny.

- Mieliśmy odwagę zrobić coś nowego, a nie tylko patrzeć, jak płynie kolejny sezon - mówił. Dlatego potrafił w dwie godziny do popularnej melodii spisać słowa klubowego hymnu. Przed jednym z meczów w kolejnych latach wjechał na murawę na koniu i prowadził śpiewy kibiców. Tę pieśń do dziś słychać na meczach City - nawet w minioną sobotę przeciwko Oldham, gdy fani już wiedzieli o śmierci Jimmy'ego Hilla. To za jego czasów prowincjonalny klub przepchał się na czołówki gazet. Po awansie do najwyższej ligi pozostawał w niej przez kilkadziesiąt lat.

 

Sprzed mikrofonu na linię

Gdy po awansie do najwyższej ligi zażądał dziesięcioletniego kontraktu, dyrektorzy postanowili się go pozbyć. Ale Hill nie znosił nudy, od razu wskoczył w rolę prezentera i komentatora w lokalnej londyńskiej telewizji. Nie brakowało mu pomysłów, ten najbardziej spektakularny zaliczył przy okazji mistrzostw świata w 1970 roku. Jego pomysłem było stworzenie studia opartego na panelu dyskusyjnym złożonym z kilku ekspertów. Do tej pory w najlepszym wypadku wydarzenia opiniowała jedna osoba, nie było rozmowy, sporów i różnych punktów widzenia. Hill wykorzystał kolejną z nisz.

Było to coś nowego i tak innego, że od razu zyskało dla ITV olbrzymią przewagę nad nadawcą publicznym, BBC. Hill był prowadzącym dyskusje, kontrolował swoich gości, czasem ich hamował, czasem prowokował swoją opinią. Nic dziwnego, że po trzech latach większa stacja ściągnęła go do siebie i ustanowiła głównym prezenterem popularnego "Match of the Day". Ten program podsumowujący kolejkę ligową pokazywany jest do dziś, prowadzi go Gary Lineker. Wtedy zwykle pokazywano całe mecze lub ich część, na żywo w niedzielne popołudnia. Popularność Hilla tylko rosła.

Ze względu na podbródek często przed meczami stawał się celem kpin kibiców. Do wszystkich podchodził na wesoło, brał to za oznakę swojej sławy, a sławę kochał. I czasem go wiwatowano - w 1972 r. komentował spotkanie w którym kontuzji doznał sędzia liniowy. Hill, człowiek z uprawnieniami do prowadzenia spotkań, pierwszy zbiegł do głównego arbitra i zgłosił się do przejęcia obowiązków. Na linię wybiegł w błękitnym dresie i za małych butach. Oczywiście nie popełnił żadnego błędu, miał pouczać piłkarzy.

 

"Dureń"

Jimmy Hill potrafił też doskonale wyczuć nastroje - gdy rozgrywki stawały się coraz nudniejsze, gra bardziej defensywna a frekwencja spadała, to on jako jeden z pierwszych rzucił pomysł trzech punktów za zwycięstwo. I na początku lat osiemdziesiątych ten system wprowadzono, na kontynencie przekonano się do tego znacznie później, FIFA zaakceptowała go dopiero w 1995 r. Także dlatego mówi się o nim, że był głównym architektem nowoczesnego futbolu na Wyspach. I osobowością - raz na mecz zabrał piękną Rachel Welsch i tłumaczył jej zasady gry. Innym by się to nie udało.

Pracował naokrągło, nawet gdy zachorował na raka. Podpisał lukratywny kontrakt na wsparcie rozwoju piłki nożnej w Arabii Saudyjskiej, ale pieniądze utopił na organizacji ligi zawodowej w Stanach Zjednoczonych. Dla BBC pojechał na dziewięć kolejnych mistrzostw świata. Wprowadzał do panelu ekspertów byłe gwiazdy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, od Marka Lawrensona przez Linekera do Alana Shearera. Z czasem sam stał się ekspertem. - Niezależnie od tego, czy usiadłeś z nim do rozmowy po raz pierwszy czy setny, on zawsze powiedział ci o piłce coś nowego - wspominał w ostatnich dniach John Motson, jeden z najsłynniejszych głosów komentatorskich w historii futbolu.

 

Najbardziej wkurzał Szkotów. Lubił prowokować, choć sam twierdzi, że wszystkich traktował identycznie. Ale gdy w 1982 roku Szkoci grali z Brazylijczykami na mistrzostwach świata i strzelili "Canarinhos" gola, on powiedział, że trafienie było przypadkowe. W odpowiedzi fani z "Tartanowej Armii" śpiewali o nim niewybredne przyśpiewki i tworzyli obraźliwe koszulki. A gdy w 1995 roku Eric Cantona skopał kibica, Hill w bezpośrednich słowach skrytykował Francuza czym naraził się najsłynniejszemu ze Szkotów. - To dureń, gada co mu ślina na język naniesie - tak sir Alex Ferguson podsumował Hilla.

Dzień, którego nie pamięta

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych przeszedł do Sky Sports i dostał swój niedzielny program w którym przepytywał dziennikarzy. Prowadził go niemal do osiemdziesiątego roku życia, zawsze pełen wigoru i oryginalnych opinii. Dopiero w 2007 roku program przejął młodszy prezenter, Hill miał pewne problemy z pamięcią. Wkrótce okazało się, że cierpi na chorobę Alzheimera. Ostatni jego występ publiczny miał miejsce cztery lata temu, na odkryciu jego statuy pod nowym stadionem Coventry City. Jego (trzecia) żona, Bryne później przyznała, że Jimmy Hill - choć uradowany, pełen energii - nic z tego dnia nie pamiętał, miał tylko przebłyski gdy rozumiał gdzie jest i co się dzieje. Miesiąc temu wydała książkę w której opisuje doświadczenia i wspomnienia z życia przed oraz po zdiagnozowaniu choroby małżonka.

W sobotę Anglię obiegła informacja o nieuniknionym - w wieku 87 lat Jimmy Hill zmarł. Różnie o nim mówiono, ale chyba najbardziej trafnie określił go Gordon Taylor, obecny szef PFA. Powiedział, że Hill był Krzysztofem Kolumbem piłki nożnej, czyli odkrywcą odważnie zapuszczającym się na nieznane tereny tego świata. W Anglii zapanowała żałoba, ale chwilę refleksji zastąpiły bogate oraz wesołe wspomnienia człowieka pełnego życia, osoby o tysiącu historii i anegdot. Może musi minąć jeszcze trochę czasu zanim reszta świata doceni jego wkład w ukształtowanie futbolu jakiego współczesne pokolenia znają. - The Football Man - nadano mu przydomek w Anglii. A skoro już historię Jimmy'ego Hilla znacie, to wiecie, że w takim określeniu żadnej przesady nie ma.

Wybierz Ikonę Sportu 2015 czytelników Sport.pl [GŁOSOWANIE] Mobilna wersja plebiscytu na Ikonę Sportu 2015 czytelników Sport.pl [GŁOSOWANIE]

Zobacz wideo
Wi�cej o: