Znany trener mia�d�y Polsk�. Bez lito�ci. "Panie kochany..."

- Przecie� nas estetyk� gry bij� ju� nie tylko tradycyjnie dobre pi�karsko nacje, ale te� Gruzja i Albania, kt�re maj� po trzy-cztery miliony obywateli - m�wi Bogus�aw Kaczmarek. Utytu�owany trener, kt�ry kilkana�cie lat temu pracowa� z reprezentacj� Polski, pochyla si� nad nasz� kadr� i kondycj� ca�ej polskiej pi�ki w dniu, w kt�rym po�egnamy si� z Euro 2024. Mecz z Francj� we wtorek od godziny 18. Relacja na �ywo na Sport.pl

Po porażkach z Holandią 1:2 i z Austrią 1:3 reprezentacja Polski we wtorek pożegna się z Euro 2024. O godzinie 18.00 nasza kadra zacznie mecz z Francją. Bez względu na wynik tego spotkania Polska nie awansuje do fazy pucharowej mistrzostw. Dlaczego znów wielki turniej jest dla nas nieudany? I czego możemy się spodziewać po drużynie prowadzonej przez Michała Probierza w starciu z wicemistrzami świata?

Zobacz wideo KAMIL GROSCIKI ogłosił łamiącym głosem! "Tylko żona wiedziała"

Łukasz Jachimiak: Zanim zaczęliśmy Euro 2024, dobrze panu znany Jan De Zeeuw (kierownik reprezentacji w czasach, gdy trenerem był Leo Beenhakker, a asystentem Kaczmarek) twierdził, że w meczu z nami Holandia nie musi wystawiać bramkarza, bo nie stworzymy żadnego zagrożenia. Tu się pomylił, ale generalnie przyznaje mu pan rację co do tego, że "Polska nie potrafi grać w piłkę" czy może wszedł pan z nim w prywatną wojenkę?

Bogusław Kaczmarek: Proszę pana, obraz jest chyba ten sam dla wszystkich obserwatorów? Prawda jest taka, że nie mielibyśmy dziś o czym rozmawiać, gdyby nas na tych mistrzostwach nie było, a jesteśmy na nich, bo weszliśmy kuchennymi drzwiami. Barażowy mecz z Walią to był rzut karny obroniony przez Szczęsnego, a nie jakiś świetny występ kadry. Ale muszę się panu przyznać, że ja też liczyłem na coś więcej.

Na co pan liczył i dlaczego?

- Na to, że we wtorek reprezentacja Polski będzie jeszcze w turnieju, a nie już spakowana w drogę powrotną. A dlaczego na to liczyłem? Wcale nie dlatego, że z Holandią zagraliśmy coś wielkiego. Tamten mecz został odebrany zbyt optymistycznie, przez pryzmat kilku udanych akcji i strzelonej bramki. A jest coś takiego, jak kwantyfikacja meczu, czyli rozebranie go na czynniki pierwsze. Ja się tym przez lata zajmowałem zawodowo. I ja widziałem, że mecz z Holandią rozebrany na czynniki pierwsze pokazywał, że powinniśmy przegrać 2:4. Czy to jest dobrze? Mimo wszystko wszyscy byli podbudowani zupełnie przyzwoitą grą i liczyli, że mecz z Austrią to będzie ten mecz, po którym będziemy dalej w grze i awansujemy do fazy pucharowej Euro przynajmniej z trzeciego miejsca w grupie. Ja też na to liczyłem. Powiem panu dlaczego. Otóż drużyna Austrii zagrała z Francją dobre spotkanie [0:1], ale ono ich kosztowało strasznie dużo wysiłku. Grali agresywnie, w świetnym tempie, po czym mieli aż o 30 godzin mniej na regenerację niż Polska po meczu z Holandią. To musiało mieć znaczenie. Dlaczego więc nie miało? Tego nie rozumiem. Ale już pierwsze 20 minut meczu z Austrią pokazało, że byłem w błędzie, uważając, że fizycznie, kondycyjnie, będziemy mocniejsi. Austriacy zdominowali ten mecz, mieli go pod kontrolą.

Nie pod absolutną - po dobrym początku ją stracili, zdobyliśmy gola na 1:1 i do 60 minuty trudno było powiedzieć, kto to wygra. Nie zgodzi się pan?

- Nie, bo my graliśmy cały czas w sposób niezbyt zorganizowany. Oni nas przewyższali. Nie tylko dlatego, że fizycznie nie górowaliśmy, co powinno mieć miejsce. Powodem wyższości Austrii były też dziwne decyzje personalne po naszej stronie.

Jakimi decyzjami zaskoczył pana selekcjoner Michał Probierz?

- Wiadomo, że grając trójką z tylu, szalenie ważne jest posiadanie klasowego zawodnika na pozycji numer 6. To jest równoważnik gry na boisku, to postać, która musi umieć się odnaleźć i gdy mamy piłkę, i gdy ją tracimy. My od wielu lat kogoś takiego nie mamy. Tęsknię za taką "szóstką", jaką w wygranym 2:0 meczu z Niemcami w 2014 roku był Tomasz Jodłowiec. Bo Grzegorz Krychowiak to zawsze była "ósemka", to zawodnik, który lubił się włączać w akcje ofensywne i dużo uderzać, to nie była "szóstka".

Jodłowca nie ma, Krychowiaka nie ma - kto powinien grać?

- Na pewno zobaczyliśmy, że nie Piotrowski ze Sliszem. Oni mieli decydować o naszym środku i wyglądało to bardzo źle. Obaj byli bardzo mało produktywni, nieporadni. Nie wiem, dlaczego zagrali, bo przecież Romanczuk przeciw Holandii pokazał się z dobrej strony, choć kiedy dostawał zmianę i schodził z boiska, to wyglądał, jakby skończył nie grę w piłkę, tylko ciągnięcie wagonu z węglem. W każdym razie wnosił wiele wartości do drużyny w tamtym meczu i nie rozumiem, dlaczego z Austrią nie zagrał. Nie rozumiem też, na jakiej zasadzie wyzdrowiał Lewandowski i na ile on był gotowy.

Mówi, że na sto procent.

- Tak się składa, że lata temu w Groclinie Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski byłem trenerem, a pracę w roli lekarza sportowego zaczynał tam doktor Jacek Jaroszewski, czyli obecnie lekarz naszej kadry. A razem z nim Paweł Bamber, fizjoterapeuta. Nie sądzę, żeby któryś z nich wynazał super glue, który skleja mięśnie. Jeżeli Lewandowski w ostatnim meczu towarzyskim przed Euro naderwał mięsień i długi czas nie trenował, to logika nakazuje, żeby do gry puścić go nie od 60. minuty ważnego meczu, tylko od początku. Przecież taki gość powinien mieć porządną rozgrzewkę. Taką, na której fizjo z nim szczególnie popracuje. Ale patrzmy dalej - Dawidowicz, mój piłkarz, którego razem z Frankowskim, wprowadzałem do dorosłej piłki. Chłopak jeździł na rowerze przez większość Euro i po czymś takim, a nie po porządnym treningu, został wystawiony na Austrię. Paweł to jest taki zawodnik, który musi być w pełni zdrowy, żeby był mobilny. Musi być przygotowany od strony motorycznej. Nie był, dlatego widzieliśmy jak zagrał.

Znów można zacytować De Zeeuwa: "Obrońcy zawodzą. Szczególnie Dawidowicz ma promień skrętu ciężarówki Volvo".

- Ja Pawła nie chcę obwiniać o wszystko, bo wielu jego kolegów zagrało podobnie, no może tylko trochę lepiej. W każdym razie przyczyny jego słabej dyspozycji ja dobrze znam - popełnił błędy, bo nie był odpowiednio przygotowany od strony fizycznej. Ale zostawmy, przecież nie przegraliśmy przez jednego człowieka. Wymieniajmy dalej: wyjście na tych dwóch napastników, na których wyszliśmy to była nadinterpretacja ich umiejętności.

Na papierze Adam Buksa ma gola strzelonego Holandii, a Krzysztof Piątek - Austrii. Ale rozumiem, że panu chodzi o ich współpracę?

- Ależ oczywiście! Piątek z Buksą w wielu sytuacjach dublowali pozycje i po prostu psuli sobie grę. Trzeba było ustawić zespół inaczej. Może dzięki temu teraz słyszelibyśmy inne rzeczy niż te o doskonałej atmosferze, mimo której jako pierwsi odpadliśmy z turnieju. Ale słyszę jeszcze ciekawszą rzecz - że mecz z Francją to dla nas przygotowanie do Ligi Narodów UEFA [od września do listopada zagramy dwumecze ze Szkocją, Chorwacją i Portugalią]. No ludzie, czegoś podobnego bym nigdy nie wymyślił!

Czyja to opinia?

- Podpisuje się pod nią coraz więcej osób: to się przewija wszędzie. Szkoda gadać.

Czego pan oczekuje od Polski w meczu z Francją? Co nam ten mecz może dać i co musimy zrobić, żeby coś z niego wyciągnąć? Od razu przyznam się, że się tego meczu boję, że obejrzę go, bo muszę, a nie dlatego, że mam jakieś nadzieje.

- Ja się nie boję, bo czego tu się bać, skoro Francja już ma pewny awans i z nami zagra tak, że to po prostu będzie dla niej spokojny etap przygotowawczy do fazy pucharowej? Trudno o lepszą okazję do pokazania czegoś w meczu z mocnym, markowym zespołem. A w jakiś sposób pozytywnie do naszej kadry nastawia mnie wymiana pokoleń. Jest w drużynie taki chłopak, który się nazywa Kacper Urbański. Chłopak ma 19 lat, a ja go znam dzięki temu, że pracując z młodzieżą w gdańskim programie Top Talent, prowadziłem między innymi jego. To był program pod auspicjami prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Wyszło z tego Top Talentu paru dobrych piłkarzy, a Kacper był najlepszy i przychodził do mnie i do moich dawnych graczy, których powprowadzałem do ekstraklasy, na dodatkowe treningi techniki użytkowej. Kacper rozwijał się u nas kilka lat, a dalej ojciec tak poprowadził mu karierę, że chłopak gra w Serie i z rewelacyjną Bologną awansował do Ligi Mistrzów. Urbański nie ma żadnych kompleksów. Kompletnie nie rozumiem, jak można było wpuścić go w meczu z Austrią tylko na ostatnie pięć minut. Umówmy się co do jednego - ten chłopak rozruszał nam mecz z Holandią. To jego dwe-trzy odważne akcje pokazały, że nie trzeba się aż tak bać, że można pograć.

Trudno się nie zgodzić, że w porównaniu choćby z doświadczonym Sebastianem Szymańskim Urbański wyglądał imponująco.

- No widzi pan! Jak ktoś śledzi Bolognę, to wie, że Kacper debiutował tam już u świętej pamięci Sinisy Mihajlovicia. Jako 16-latek! Później była zmiana trenera, Kacper grał w juniorach, ale jak przyszedł Thiago Motta, to zaczął stawiać na Urbańskiego i jak ktoś oglądał mecze Kacpra z Napoli, z Juventusem, ze ścisłą czołówką, to już widział wartość tego chłopaka. Jego powołanie na Euro nie było na wyrost, na pokaz, na zachętę. Urbański to jest gość do grania już, teraz. Zmiana pokoleniowa w naszej reprezentacji musi nastąpić, nie ma na co czekać. Wojtek Szczęsny za chwilę odejdzie, Robert Lewandowski też, a tym bardziej Kamil Grosicki. My musimy stawiać na takich ludzi jak Urbański i musimy takich Kacprów znajdować więcej.

Powiem panu, że mam wielu znajomych na świecie i od lat jestem przez nich pytany, jak to jest możliwe, że mając 40-milionowy naród my mamy tak mało piłkarzy błyskotliwych jak właśnie Urbański czy Nicola Zalewski. A szczególnie pytają, jak to jest możliwe, że my mamy tak słabą ligę. Kilkanaście lat temu, gdy miałem przyjemność pracować w sztabie reprezentacji Polski dowodzonej przez Leo Beenhakkera, bazowaliśmy na piłkarzach z ekstraklasy. A dziś ekstraklasa przeżywa inwazję piłkarskiego planktonu. Jaka jest korzyść dla polskiej piłki z tego, że błyszczą u nas trzecioligowi gracze zagraniczni i że oni odbierają ordery dla najlepszych na posezonowych galach? Taka Rzeczpospolita piłkarska, jakie jej młodzieży chowanie! My mamy zdolną młodzież i to mamy jej więcej niż Portugalia, Belgia czy Holandia, bo to małe kraje mające tylko 10, 11 i 17 milionów ludzi. Ale przecież nas estetyką gry biją już nie tylko te tradycyjnie dobre piłkarsko nacje, ale też Gruzja i Albania, które mają po zaledwie trzy-cztery miliony obywateli. A dlaczego grają ładniej niż Polska? Bo w ich ligach nie gra chłam ściągany z całego świata. Ja nie jestem rasistą czy nacjonalistą, ale wkurza mnie, że różni agencji ściągają do nas na potęgę piłkarzy, którzy blokują rozwój naszej młodzieży. Podkreślam: nie mówię, że mamy kogoś dyskryminować. Przeciwnie: zatrudniajmy obcokrajowców, ale dobrych, takich, od których nasza młodzież mogłaby się uczyć.

Wróćmy do wymiany pokoleń w kadrze, bo chciałbym wiedzieć, jaką rolę widzi pan w tym procesie dla Piotra Zielińskiego? Znów zacytuję De Zeeuwa: "Nie rozumiem, jak pod nieobecność Lewandowskiego kapitanem może być Zieliński, który sprawia wrażenie wiecznie przestraszonego na boisku. Jak ktoś przed niego wyskoczy i coś krzyknie, to ten wrzeszczy mama". Co pan na to?

- To jest chłopak, z którym kiedyś odbyłem szczerą rozmowę. Niestety, nie zobaczyłem tego, na co liczyłem. Najlepszy mecz w reprezentacji Zieliński rozegrał 11 lat temu, gdy towarzysko pokonaliśmy Danię 3:2, a on zdobył gola. Później dobre to Piotrek zagrał jeszcze ze dwa mecze. W 2018 roku tuż przed mundialem w Rosji kadra Adama Nawałki była na zgrupowaniu w Juracie. Ja wtedy pracowałem w tym programie Top Talent, o którym już mówiłem, i z Adamem załatwiłem, że z dzieciakami przyjechaliśmy na dwa dni, żeby popatrzeć na treningi. Nawałka to mój przyjaciel z boiska, a później ze sztabu Leo Beenhakkera, po wszystkim więc jeszcze się spotkaliśmy na kawie i deserze z nim i z kadrowiczami. Większość zawodników znałem, gdy pogadać przyszedł Piotrek, to powiedziałem mu szczerze: "Piotruś, czas dorosnąć do innego grania w kadrze, no bo zobacz, ty w lidze włoskiej jesteś zupełnie inny, a jak przyjeżdżasz na reprezentację, to wchodzisz w inną skórę". Widziałem, że zrobił się taki lekko zażenowany, życzyłem mu więc, żeby najlepsze miał przed sobą i żeby znalazł wreszcie przełożenie gry z Włoch na grę w kadrze. No i co? Był chyba kiedyś taki program telewizyjny "Uwierz w siebie", ale Piotrek takiego programu nie przeszedł. Widziałem, że po meczu z Austrią był nawet zbulwersowany, że przegraliśmy, że nie rozumiał, dlaczego ostatnie 20 minut meczu o wszystko myśmy przechodzili, a nie przewalczyli. Ale no cóż, tak to wyglądało.

Moim zdaniem Zieliński w tym meczu długo sam trzymał nas w grze. Zwłaszcza w pierwszej połowie, gdzie był nawet bliski gola na 2:1 po świetnym strzale z rzutu wolnego. Może później zabrakło mu kogoś do gry, może Urbańskiego, o którym pan tyle mówił?

- Tak, z Holandią Kacper rozruszał Polskę, a Piotrek widział, że skoro tak jest, to warto przestawić się na trochę inne granie. Proszę sobie zobaczyć powtórkę i docenić, jak Piotrek pracował w defensywie, ile zrobił wślizgów, ile miał odbiorów. Ale to Urbański, dzieciak, dał sygnał, że nie ma się czego bać, a może nawet że da się tę Holandię ograć. To on wniósł powiew świeżego powietrza. A Piotrek poszedł za nim.

No dobrze: proszę teraz o szczerość: ja po meczu z Holandią ucieszyłem się, że nie jesteśmy tak słabi, jak myślałem, ale nadal obawiałem się Austrii. A pan co pomyślał? Tak naprawdę z ręką na sercu: uważał pan, że z Austrią wygramy?

- Proszę pana, nie do końca. Powiem panu z własnego doświadczenia: ważną sprawą jest bezwzględnie potencjał w drużynie, którą pan prowadzi i w tej z którą przyjdzie panu walczyć, ale sprawą jeszcze ważniejszą jest trener, jego osobowość i jego klasa na rynku piłkarskim. Proszę sobie przypomnieć, jakich trenerów potrafił ogrywać Leo Beenhakker. Tam byli między innymi Scolari i Clemente. Teraz spójrzmy na Rangnicka. Trener Austrii to nie jest jakiś przypadkowy gościu. To jest człowiek od lat świetnie znany na rynku niemieckim, który austriacką piłkę uporządkował i wprowadza na coraz wyższy poziom. Jest niesłychanie ważne, kto zarządza selekcją, kto zarządza ruchami personalnymi, kto po prostu zarządza meczem. Stara prawda mówi, że jak jest akcja, to musi być reakcja. Jeśli pan się z reakcją spóźni, jeśli pan dokonuje złych wyborów, to jest tak, jak jest i robimy zmiany, które nic nie wnoszą.

Nie jest pan fanem Michała Probierza.

- To nie jest tak, że ja nie jestem fanem. Ale kiedy pożegnaliśmy się z socjopatą Santosem, to kandydatem numer jeden na selekcjonera był bezwzględnie Marek Papszun. Ten gość bezwzględnie na to zasłużył. Przecież on przeszedł drogą od mazowieckich drużyn z niższych lig do zdominowania polskiej piłki z Rakowem Częstochowa, którego przejął na trzecim poziomie rozgrywek i wszystko świetnie zbudował. Raków nie miał swojego boiska, grał na obcym stadionie, a zdobył wicemistrzostwo i mistrzostwo Polski. Jak można porównać taki Raków z Legią czy Lechem, na mecze których przychodzi po 30 tysięcy widzów? Marek był dla mnie idealnym kandydatem. Nie mam nic do Probierza, bo to mi ani brat, ani swat, ale admiratorem jego kandydatury nie byłem. I nie wiem, na jakiej zasadzie odbyła się ta elekcja. Niestety, żyjemy w takim kraju, w którym wszystko jest możliwe. Dość powiedzieć, że Ignacy Łukasiewicz, czyli wynalazca lampy naftowej, musiał się w grobie przewracać, gdy na prezesa największego w Polsce koncernu, oczywiście tego naftowego, politycy mianowali gościa, który potrafił co najwyżej zapalić zapalniczkę.

Chyba nie chce pan powiedzieć, że Probierz jako trener potrafi aż tak niewiele?

- Nie, ja mówię o tym, że złe rzeczy się dzieją w naszym życiu publicznym i w piłce też. Probierza zostawmy - jest selekcjonerem, stara się, niech ma spokój, niech przygotuje drużynę do meczu z Francją i do Ligi Narodów. Generalnie ja się wczytuję w teksty i w wywiady niektórych pana kolegów i widzę, że u nas od lat jest tak samo, czyli że nie ma nic między wielkością a nicością. Jest próżnia. Po meczu z Holandią trener Probierz był Bogiem, zbawcą i to ubranym w najlepsze garnitury, a teraz, po meczu z Austrią, nawet nie chcę powtarzać słów, jakimi wielu go nazwało. Ja mówię, że ten mecz był źle poprowadzony, że nietrafiony był skład, że złe były decyzje w trakcie gry. Ale naprawdę nie chcę wszystkiego przekreślać, czekam na mecz z Francją i czekam na to, co będzie dalej - w Lidze Narodów i w eliminacjach mistrzostw świata.

Natomiast dla mnie kompletnie niezrozumiałe jest to, co się dzieje w polskiej piłce, patrząc szerzej niż tylko na reprezentację. Polska piłka to musi być młodzież, to muszą kwalifikowani trenerzy, a nie trenerzy, którzy szybko robią jakikolwiek kurs i pracują w kilku miejscach jednocześnie, żeby uskładać pieniądze na życie. Panie kochany, my mamy w kraju piękne akademie - Lech, Legia czy Pogoń Szczecin mają wspaniałe obiekty, w krajach lepiej rozwiniętych trudno znaleźć tak dobre bazy treningowe, z dostępem do różnego rodzaju laboratoriów, do nauki, do naprawdę wszystkiego, co potrzebne, żeby tworzyć świetnych piłkarzy i kluby. Ale zaraz znów będzie tak, że nasze kluby poodpadają z europejskich pucharów w momencie, w którym nawet nie wielkie, ale średnie kluby z innych krajów jeszcze będą na wakacjach przed nowym sezonem. Dlaczego tak jest? Bo trenerzy młodzieży nie zarabiają godziwych pieniędzy. Do hasła "Łączy nas piłka" PZPN powinien dopisać "Ale dzieli nas kasa". Dlaczego my w lokalnym programie Top Talent potrafiliśmy mieć psychologa, dietetyka, trenera, który Waldemara Legienia doprowadził do olimpijskiego złota w judo i uczył chłopców, jak upadać, jak wzmacniać stawy? Mieliśmy też trenera, który pracował z wybitnym gimnastykiem, Leszkiem Blanikiem, mieliśmy trenerów od biegów, od pływania, mieliśmy lekcje angielskiego, korepetycje z różnych przedmiotów, poza treningami mieliśmy też obiady i nawet zwrot za dojazdy. To był nowatorski program i trener Dorna zrobił na bazie tego program Talent Pro w PZPN-ie. Ale cały czas trenerzy młodzieży po treningu szybko zwijają piłki do bagażnika i jadą gdzie indziej, bo tu zarobią dwa tysiące złotych, tam dwa tysiące i muszą tak sobie składać. Jaką jakość serwisu da taki trener? Jeszcze raz powtórzę: Taka Rzeczpospolita piłkarska, jakie jej młodzieży chowanie. Dodajmy jeszcze, że ci trenerzy często robią szybkie kursy - zapłacą pięć tysięcy złotych i zyskują uprawnienia. Dlatego ja dzielę tych ludzi pracujących z młodzieżą na animatorów, treserów i prawdziwych edukatorów, do których sam się zaliczam.

Skończmy tym, co dziś przed nami - z nadzieją na co siądzie pan przed telewizorem i włączy mecz Polska - Francja? Bo ja nie umiem liczyć na punkty, nie umiem liczyć, że zagramy otwartą piłkę, ja nie wiem, na co właściwie tu się można nastawić.

- My nie możemy zagrać otwartej piłki. Pokazało to takie 20 minut meczu z Holandią, w czasie których mogliśmy stracić kilka bramek. To ma być zrównoważona piłka nożna, z zachowaniem tych wartości, które są najważniejsze, kiedy mamy piłkę i z radzeniem sobie wtedy, kiedy piłkę tracimy. My tu mamy największy problem. Niech pan zobaczy jeszcze raz bramkę dla Austrii na 2:1. Myśmy stracili piłkę i okazało się, że w środku w naszej drużynie jest dziura wielka jak lej po bombie. Tu jest problem, który musimy się uczyć rozwiązywać. Musimy próbować zagrać po swojemu stałe fragmenty gry, musimy pomyśleć, jak personalnie zestawić drużynę. Dziś chyba nikt nie wie, jaki jest nasz najmocniejszy skład. Bo mecz z Austrią zaciemnił nam obraz.

Generalnie nie chcę przed tym ostatnim meczem Polski na Euro powtarzać tego, co pada wszędzie - że gramy o honor. To niezbyt dobre słowo na oddanie, o co się walczy, grając w piłkę, w grę zespołową, a nie w pojedynku, do jakich dochodzi w innych dyscyplinach. Kończąc: nie sądzę, żeby Francuzi narzucili jakieś szalone tempo, powtarzam, że będą chcieli się przygotować do fazy pucharowej, na pewno będą unikali łapania kartek, żeby w późniejszej fazie turnieju nie było trudnej do zniesienia pauzy. Ale Francja to zespół tak klasowy, mierzący przecież w wygranie mistrzostw, że dla nas nawet w tych okolicznościach mecz z nią może i musi być cennym sprawdzianem, kolejną nauką.

Wi�cej o: