P�aka� nie tylko Cristiano Ronaldo. "Wsp�czu� czy drwi�?"

Dawid Szymczak
Na boisku p�aka� Cristiano Ronaldo, na trybunach jego mama, przed telewizorami ca�a Portugalia. Ten, kt�ry najbardziej gola pragn��, za nic nie m�g� go strzeli� - nawet w dogrywce z rzutu karnego. Ale w ko�cu otar� �zy i podszed� do kolejnego karnego w serii jedenastek. W�wczas trafi� ju� idealnie i pom�g� Portugalii awansowa� do �wier�fina�u Euro. To opowie�� o szalonej ambicji cz�owieka, kt�ry wygra� niemal wszystko i wci�� chce wi�cej. Ambicji destrukcyjnej dla dru�yny?

Płakał jako nastolatek, gdy przegrywał w finale z Grecją w 2004 r., i płakał będąc tuż przed czterdziestką, gdy piłka przez cały mecz i dogrywkę nie chciała wpaść do słoweńskiej bramki. Dwie dekady później, po pięciu Złotych Piłkach, pięciu Ligach Mistrzów, mistrzostwach Anglii, Hiszpanii i W�och, mistrzostwie Europy, dwudziestu statuetkach dla króla strzelców, jest niemal taki sam. Szalenie ambitny i przekonany, że sam wszystko zrobi najlepiej: uderzy z wolnego, skończy akcję strzałem, przedrybluje rywala, wykona rzut karny. Wciąż obsesyjnie chce wygrywać, choć wygrał już prawie wszystko. Ale coraz częściej bywa bezradny i bije głową w mur tak długo, aż w końcu bezsilnym wzrokiem musi spojrzeć na kolegów. Mecz 1/8 Euro między Portugalią a Słowenią ma bardzo błahą puentę: Cristiano Ronaldo nie wygra meczu sam. Choćby nawet próbował z całych sił. 

Zobacz wideo Ronaldo jeszcze pomoże Portugalii? "Wiecznie zirytowany, to machanie łapami..."

Cristiano Ronaldo jak w "Jeden z dziesięciu". Wszystkie pytania na siebie

Nikt na Euro tak bardzo nie pragnie strzelić gola jak on. Oddał zdecydowanie najwięcej strzałów - dwadzieścia. Dziewięć było celnych. Ale żaden nie wpadł do bramki, co tylko potęguje w nim frustrację i niecierpliwość. Jana Oblaka też próbował pokonać w każdy z możliwy sposób, a cała Portugalia pracowała, by wreszcie dopiął swego. Koledzy dośrodkowywali mu piłkę, wręczali prosto do rąk, gdy sędzia dyktował rzut wolny. A on po każdym niepowodzeniu krzyczał i przeklinał, aż wydawało się, że żyły na jego czole lada moment pękną. Do każdego z czterech rzutów wolnych zagrzewał się jak gladiator. Napinał mięśnie i krzyczał. Trochę teatru na początek, a później szczere rozczarowanie, gdy piłkę albo odbijał bramkarz, albo lądowała za bramką. 

Niestrudzenie próbował jednak dalej - przez półtorej godziny meczu i pierwsze piętnaście minut dogrywki. Bezskutecznie. Wreszcie, w 105. minucie, miał wymarzoną okazję - rzut karny. Mógł w jednej chwili wymazać wszystkie niewykorzystane okazje i stać się bohaterem. Tak, jak to sobie wymarzył. We wszystkich meczach wykorzystał aż 163 karne, na treningach tysiące kolejnych. Dopracował każdy detal - odmierzył więc kroki, ustawił się na wprost piłki, wziął głębszy oddech, odczekał chwilę po gwizdku i ruszył. Kopnął w swoje prawo, ale Oblak tam też się rzucił i odbił piłkę poza bramkę. 

Najpierw Ronaldo wydawał się być w szoku, a już chwilę później, podczas przerwy, był w absolutnej rozpaczy. Wiedział, że zawiódł. Że zmarnował okazję najlepszą z możliwych. Stał wśród kolegów, selekcjoner Roberto Martinez tłumaczył taktykę na drugą połowę dogrywki i motywował zespół, a on łkał. Diogo Dalot pocieszał go i całował, Joao Palhinha motywował do dalszej gry, a Bruno Fernandes szeptał do ucha coś, co wydawało się zdaniami otuchy.

Momentami można było podejrzewać, że oni wszyscy mogą mieć go serdecznie dość. Jest ich legendą, ale na Euro zachowuje się, jak uczestnik "Jeden z dziesięciu", który wszystkie pytania bierze na siebie. Chwilami irracjonalnie. Nawet, jeśli nie są z jego dziedziny. Na wszystkich mundialach i Euro wykonał przecież aż 61 rzutów wolnych i tylko raz strzelił gola, a i tak przeciwko Słowenii próbował za wszelką cenę  uderzać z ostrego kąta, zamiast pozwolić komuś innemu dośrodkować. Znów miał najmniej kontaktów z piłką i najwięcej strzałów. Znów w składzie zabrakło miejsca dla Goncalo Ramosa i Diogo Joty, bo selekcjoner wystawia Ronaldo zawsze. Nawet przeciwko Gruzji, gdy wymienia wszystkich innych. A dziennikarze nadal pytają, czy to na pewno korzystne dla zespołu, który ma mnóstwo utalentowanych piłkarzy, a i tak swoją grę sprowadza do zagrania piłki w stronę Cristiano. Może to inni nie potrafią wyjść z jego cienia. Może to on sam ich w ten cień wpycha. Ale w tej jednej chwili, gdy on płakał na boisku, a jego mama - Maria Dolores płakała na trybunach, cała Portugalia była z nim. To był przejmujący widok - płacz wielkiego sportowca, który przed sekundą zawiódł, a teraz zadziera głowę i szuka kontaktu z najbliższą na świecie osobą, jakby chciał znaleźć w jej oczach ukojenie, a może siłę, by za chwilę spróbować raz jeszcze.

Minął kwadrans, druga część dogrywki, w której bramkarz Diogo Costa uratował Portugalię przed sensacyjnym odpadnięciem, gdy piłkę w prosty sposób stracił drugi z weteranów - środkowy obrońca Pepe. Gdy zbliżała się seria jedenastek Ronaldo musiał jeszcze raz spojrzeć w oczy Oblaka, bo spotkali się na środku boiska jako kapitanowie. I chyba wszyscy się wówczas zastanawiali, czy Ronaldo, po zmarnowaniu wszystkich okazji świata, jeszcze raz podejdzie do karnego. Odpowiedź przyszła błyskawicznie - był przy piłce jako pierwszy z Portugalczyków. Stanął przed tym samym bramkarzem i tą samą bramką, co wcześniej. I był pod jeszcze większą presją. Co za odwaga! Co za pewność siebie!

Podbiegł do piłki nieco inaczej, zatrzymał się po drodze podobnie, jak robi to Robert Lewandowski. Uderzył w drugi narożnik, a Oblak znów to przewidział. Tym razem strzał był jednak perfekcyjny i wpadł do bramki. Ronaldo złożył ręce jak do modlitwy, przeprosił kibic�w. Wielkiej euforii nie było. 

A później do akcji wszedł Costa, który obronił wszystkie trzy strzały Słoweńców - Josipa Ilicicia, Jure Balkoveca i Benjamina Verbicia. Nie to, że któryś był niecelny. On za każdym razem rzucał się we właściwym kierunku i odbijał piłkę. To jemu słaba tego wieczoru Portugalia zawdzięcza awans do ćwierćfinału. Najpierw wciągnął ją do karnych zatrzymując nogą uderzenie Benjamina Sesko, a później te wszystkie karne obronił. W trybie last minute został wybrany najlepszym piłkarzem meczu. Ronaldo przytulał go i całował po głowie. Z wdzięcznością, ale i ulgą.

Współczuć czy drwić? Definicja sportowca czy niepogodzonego z przemijaniem narcyza?

Świat podzielił się w ocenie Ronaldo na pół. Część chwali go za ambicję, część gani za egoizm. Część mu współczuje, część z niego drwi. Jedni mówią, że patrzy tylko na siebie, drudzy - w tym selekcjoner Portugalczyków - tłumaczą, że przeciwnie, bierze odpowiedzialność za całą grupę na siebie. Jedni widzą w nim uzależnionego od wygrywania i ciągłej rywalizacji sportowca z krwi i kości, drudzy dostrzegają niepogodzonego z przemijaniem narcyza. A ja nie wiem, którzy mają rację. Chyba wszyscy po trosze.

Patrzę na niego i widzę sportowca, którego szalona ambicja przez lata napędzała do osiągnięcia sukcesów i która wciąż ani trochę w nim nie wygasła, więc nie pozwala mu skończyć międzynarodowej kariery bez podjęcia kolejnej próby udowodnienia, że zdołał okiwać nawet upływ czasu. Ale wiem, że liczby mówią coś innego: on, tak bramkostrzelny przez całą karierę, w ostatnich ośmiu meczach na mistrzostwach - czterech na mundialu w Katarze i czterech na Euro w Niemczech - nie strzelił ani jednego gola. I tak - wydaje się kompletnie niepogodzony z przemijaniem. Wciąż chce więcej, choć nie może już dać zbyt wiele. Oczywiście - stać go na przebłyski. Co ciekawe - najbardziej cenny jest dla drużyny wtedy, gdy na moment chowa ego i oddaje piłkę lepiej ustawionemu koledze, jak Bruno Fernandesowi w meczu z Turcją.

Później znów jednak próbuje za wszelką cenę wygrać mecz w pojedynkę. A już od spotkania z Gruzją robi to wręcz namolnie. Ma 39 lat, z wyjątkiem mistrzostwa świata wszystkie najważniejsze tytuły na koncie i absolutne uwielbienie fanów, którzy dla niego uciekają przed ochroniarzami albo przeciskają się przez barierki i z wysokości pierwszego piętra skaczą mu wprost pod nogi. Jak mało kto mógłby już odpuścić. Ale jak mało kto nie chce tego zrobić. Gotowy jest nawet podjąć ryzyko, że na koniec sam zniszczy pomnik, który budował przez kilkanaście ostatnich lat.

Wi�cej o: