Olbrzymia lekkomy�lno�� w�adz F1. Ju� raz w ten spos�b doprowadzili do tragedii. "My�la�em, �e dostali lekcj�"

Podczas drugiej cz�ci kwalifikacji do GP Turcji kierowcy wyjechali na tor, gdy d�wig usuwa� samoch�d Nicolasa Latifiego, kt�ry wcze�niej wypad� na pobocze. Decyzja Michaela Masiego by�a bardzo lekkomy�lna, bo sesj� rozgrywano w deszczowych warunkach. Mog�o doj�� do podobnej tragedii, jak w przypadku �miertelnego wypadku Julesa Bianchiego z 2014 roku. - My�la�em, �e dostali ju� swoj� lekcj� - napisa� na Twitterze mistrz Formu�y E, Antonio Felix da Costa.

Warunki podczas całego weekendu na torze Intercity Istanbul Park były fatalne, a kierowcy na niemalże każdym okrążeniu mieli problemy z utrzymaniem przyczepności. Ich samochody ślizgały się, co sprawiało, że mogli wypaść z toru w każdym miejscu na obiekcie. Tak stało się z kierowcą Williamsa, Nicolasem Latifim. Kanadyjczyk skończył pierwszą część kwalifikacji na poboczu, a żeby usunąć jego bolid ze żwiru, musiał się tam pojawić dźwig. Akcja trwała kilka minut, ale ku zdziwieniu obserwujących sesję dziennikarzy i samych zawodnik�w, dyrektor wyścigu Michael Masi, zdecydował się pozwolić kierowcom na wyjazd na tor, żeby rozpocząć Q2. 

Zobacz wideo Nowe informacje ws. przyszłości Roberta Kubicy! Nie ma już żadnych szans. Absolutnie

W F1 znów mogło dojść do tragicznego zderzenia z dźwigiem! Śmierć Bianchiego nikogo niczego nie nauczyła

Dźwig na poboczu toru to groźna sytuacja, zwłaszcza podczas trudnych warunków. Jeśli straci się panowanie nad samochodem w miejscu, gdzie w danym momencie stoi dźwig, istnieje prawdopodobieństwo, że się w niego uderzy. A jakie to niesie ze sobą zagrożenie dla życia zawodników, pokazał wypadek Julesa Bianchiego w Japonii w październiku 2014 roku. Wówczas podczas wyścigu na torze Suzuka nie wprowadzono samochodu bezpieczeństwa, gdy dźwig usuwał z toru samochód Adriana Sutila. Bianchi był przed Niemcem i  nie widział, jak ten wypada z toru. Wiedział jedynie, że na torze pojawiła się żółta flaga w zakręcie 130R. Na następnym okrążeniu jechał tam z prędkością ponad 200 km/h. Jego samochód wpadł w aqua-planning i Monakijczyk wypadł z toru, a chwilę później wbił się pod dźwig. Bianchi odniósł poważne obrażenia, wskutek których zmarł kilka miesięcy później

Od tego momentu zaostrzono zasady funkcjonowania Formuły 1 w momencie, gdy na torze pojawia się dźwig. Wprowadza się samochód bezpieczeństwa lub jego wirtualną symulacją, która zmusza zawodników do zmniejszenia swojego tempa. Do tej pory rzadko zdarzały się dwa wyraźne przypadki złamania tej zasady - podczas wyścigu Formuły 3 z 2016 roku i kwalifikacji Formuły 2 w 2019 roku (obie serie towarzyszyły F1, obowiązywały te same zasady bezpieczeństwa). Teraz popełniono jeszcze wyraźniejszy błąd. Bolidy wyjechały na okrążenia wyjazdowe, gdy dźwig był jeszcze na torze. Gdyby zakopał się w żwirze, albo po prostu wolno usuwał auto Latifiego, powstałoby ogromne zagrożenie, nad którym sędziowie nie mieliby bezpośredniej kontroli. 

Szczęśliwie dźwig po kilkudziesięciu sekundach od przejazdu kierowców w zakręcie ósmym, był już za bandami. Ale Michaelowi Masiemu, który podjął tak lekkomyślną decyzję i tak się oberwało. I to niekoniecznie od dziennikarzy, jak było to do tej pory. - Jakim cudem możecie zaczynać sesję z samochodem zagrażającym bezpieczeństwu wciąż będącym na torze?! Nie nauczyliście się nic z przeszłości? Nie wierzę - napisał na Twitterze były kierowca F1, Marcus Ericsson. - Przepraszam Jules, myślałem, że dostali już swoją lekcję - wtórował mu mistrz Formuły E, Antonio Felix da Costa.

Vettel: "Tego nie można tolerować". Masi się tłumaczy, ale są dowody, że nie informowano kierowców o zagrożeniu

Sytuację skomentowali także sami kierowcy. - Po co my w ogóle wyjechaliśmy teraz na tor? - pytał się swojego zespołu jeszcze przez team radio w trakcie sesji Kimi Raikkonen. - Jesteśmy ludźmi i błędy się zdarzają, ale tego nie można tolerować. Mam nadzieję, że wszyscy zdali sobie sprawę, co mogło się wydarzyć i nie doprowadzimy już do tego w przyszłości. Na pewno wszyscy będziemy o tym rozmawiać i wyjaśniać przyczyny - wskazał Sebastian Vettel. 

Na decyzję Masiego wpłynęło kilka czynników. Sesja kwalifikacyjna, zamiast trwać nieco ponad godzinę jak zazwyczaj w tym sezonie, była przerywana przez problemy z trudnymi warunkami i przeciągnęła się aż o godzinę. To stworzyło problem organizatorów - słońce miało zajść za chmury w ciągu kilkudziesięciu minut, więc Masi musiał próbować zakończyć rywalizację jak najszybciej, zarazem nie skracając czasu trwania poszczególnych części kwalifikacji. Ale sam przyznał, że nie podjąłby już decyzji o wypuszczeniu samochód w tamtym momencie po raz drugi. - To był błąd, wszyscy wiemy, że to nie powinno się stać - mówił Masi cytowany przez motorsport.com. 

- Race Control poinformowało mnie, że dźwig usunie samochód przed tym, jak kierowcy dojadą do ósmego zakrętu. Tak szybko, jak zorientowaliśmy się, że zjazd dźwigu z tamtego miejsca się opóźnia, wydaliśmy ostrzeżenie dla zespołów i wywieliśmy tam żółte flagi - stwierdził Masi. Problem leży w tym, że pojawiły zdjęcia z bolidu McLarena Lando Norrisa, który jako jeden z pierwszych pojawił się w tamtym miejscu i one wskazują coś zupełnie innego. Przed autem Brytyjczyka dobrze widać wyświetloną na ekranie przy bandach reklamowych zieloną flagę. To miało się zmienić już chwilę później, ale nie ma żadnych dowodów, które by to potwierdzały. 

Zmiana dyrektora wyścigu już na początku przyszłego sezonu? Może o tym zdecydować nowy szef F1

Oczywiście najważniejsza kwestia pozostaje pozytywną informacją: nikomu nic się nie stało. Ale tak rażące niedopatrzenie, lekkomyślność i brak umiejętności przewidywania zagrożeń na torze sprawiły, że w środowisku F1 coraz głośniej mówi się o możliwości zmiany dyrektora wyścigu. Na razie Michael Masi, który objął to stanowisko po śmierci Charliego Whitinga w czasie zeszłorocznego weekendu Grand Prix Australli, ma pewną pozycję za kadencji Chase'a Careya. Ale gdy szefem Formuły 1 zostanie Stefano Domenicali, to sytuacja może się zdecydowanie zmienić. A do tej roszady na stanowisku zarządzającego serią dojdzie już przed przyszłym sezonem. - To jasne, że wydarzył się scenariusz, którego nikt nie chce więcej widzieć w F1. Teraz musimy usiąść nad naszymi procedurami i opracować je w taki sposób, żeby podobne incydenty nie zdarzyły się już w przyszłości - dodał Masi.  

Wi�cej o: