Zimny acz orze�wiaj�cy prysznic dla naszych narodowych fobii. „B�g, Honor, Seks, Ojczyzna" Jaros�awa Derkowskiego

Data: 2024-07-05 14:29:52 | artyku� sponsorowany | Ten artyku� przeczytasz w 75 min. Autor: Piotr Piekarski
udost�pnij Tweet

Podobno umieraj�cemu cz�owiekowi przewija si� przed oczami ca�e �ycie. Bohaterowi powie�ci Derkowskiego jawi� si� jednak przede wszystkim polskie problemy: to�samo��, religia, tolerancja; my�li te� o zwi�zkach i uczuciach, a czasami szarga �wi�to�ci. Zastanawia si�, analizuje, stawia pytania. Je�li czytelnik uwa�nie przyjrzy si� tej ksi��ce, bardzo mo�liwe, �e odnajdzie w niej siebie.

B�g, Honor, Seks, Ojczyzna Jaros�awa Derkowskiego - grafika promuj�ca ksi��k�

Do przeczytania ksi��ki Jaros�awa Derkowskiego B�g, Honor, Seks, Ojczyzna zaprasza Wydawnictwo Seqoja. Dzi� na naszych �amach przeczytacie premierowy fragment ksi��ki B�g, Honor, Seks, Ojczyzna:

Nie �yj�. W�a�nie tego dnia, kiedy wszystko zdawa�o si� pi�kne i wreszcie u�o�one na swoim miejscu, przesta�em �y�. Nie to, �e umar�em, co to to nie. Jednak przesta�em �y�. I to dos�ownie. Nie wiem, czy w tym przypadku definitywna �mier� nie by�aby lepsza. Zdaj� sobie spraw�, �e to ostateczne i do�� radykalne rozwi�zanie. Jednak sk�aniam si� ku stwierdzeniu, �e by�oby korzystniejsze od nie�ycia. Nie zd��y�em w tym swoim �ywocie umiera� po kawa�ku, tak z dnia na dzie�, coraz bardziej gubi�c samego siebie, coraz bardziej si� rozpadaj�c. Zabrak�o mi czasu, jak wielu przede mn� i wielu po mnie. My�la�em, �e jeszcze go mam, by dost�pi� spe�nienia, by po prostu nie przemin��. Lecz ju� wiem, �e nic mi nie zosta�o.

S�o�ce wsta�o do�� wcze�nie, jak to zwykle bywa o tej porze roku. Bezchmurne niebo roz�wietli�o si� ca�� gam� odcieni czerwieni i ��ci. Miasto spowite szaro�ci� przed�witu barwi�o si� jego ciep�ym blaskiem zwiastuj�cym pi�kn� pogod�. Leciutki wietrzyk ko�ysa� leniwie li��mi drzew. Kiedy patrz�c w okno, pi�em pierwsz� kaw� tego dnia, ujrza�em miasto budz�ce si� powoli ze snu. Nap�j smakowa� wybornie. Nie wiem, czy lepiej ni� zwykle, pr�buj� sobie to przypomnie�. Z pewno�ci� delektowa�em si� nim. Lubi�, a raczej lubi�em smak i zapach kawy. Najbardziej z dobrego ekspresu ci�nieniowego, jednak wo� zwyk�ej, chamsko zalanej wrz�tkiem mielonej jest r�wnie rozkoszna, cho� smak niepor�wnywalnie gorszy. Z pewno�ci� wynika to z faktu, �e moi dziadkowie, podobnie jak rodzice i niemal dziewi��dziesi�t procent ludzi, kt�rzy �yli w naszym �wiecie, tak� pijali i �w aromat nieod��cznie towarzyszy� mojemu dzieci�stwu. Celebracja parzenia plujki, w kt�rej troch� p�niej sam ju� bra�em czynny udzia�, by�a cz�ci� porannego rytua�u nie do pomini�cia u staruszk�w. Przypada� mi zaszczyt mielenia ziaren w r�cznym m�ynku. Aromat, kt�ry unosi� si� po otwarciu szufladki, jest nie do opisania. No a p�niej, kiedy wrz�tek miesza��si� w szklankach z br�zowym proszkiem, tworz�c smolist� ciecz, dom wype�nia� si� tym jedynym w swoim rodzaju bukietem. Jego wspomnienie wyczuwam, pij�c nie tak� znowu ma�� czarn� w swoim ulubionym kubku.

Chcia�bym m�c powiedzie�, �e w tamtej chwili my�la�em o czym� wyj�tkowym, wznios�ym, jednak tak nie by�o. Sta�em przed otwartym oknem i pi�em kaw� – jak si� mia�o okaza�, ostatni� w swoim �yciu; nigdy ju� nie poczuj� takiej rozkosznej feerii dozna� na podniebieniu. O ile w og�le b�dzie mi dane poczu� jeszcze jaki� smak. Przepi�kna chwila, kt�ra mog�a zdarzy� si� niemal ka�dego dnia. Oczywi�cie tak nie by�o, czego z perspektywy czasu mog� tylko �a�owa�. Jednak to chyba najbardziej ludzka cecha, jak� posiadamy: �a�owanie zmarnowanych chwil poniewczasie. Zwyk�ych moment�w, kt�re tracimy bezpowrotnie. Wiele ich by�o w moim �yciu. Tych drobnych, acz pi�knych, i tych, zdaje si�, du�o wa�niejszych. Zwykle nie doceniamy ich i nie odczuwamy ich straty do momentu, kiedy jest ju� za p�no. Okazuje si�, �e ju� nigdy, ale to nigdy nie b�dzie nam dane zobaczy� wschodu i zachodu s�o�ca. U�wiadamiamy sobie, �e ju� nigdy nie wtulimy si� w kochaj�c� osob�, nigdy wi�cej nie we�miemy jej w ramiona. Cho� tamta kawa jest dla mnie wyj�tkowa, nie jestem przekonany, czy w owej chwili taka by�a, czy odda�em si� bez reszty kontemplacji tamtego momentu w takim stopniu, na jaki zas�ugiwa�. Wiem jedno: bez w�tpienia by�a, zaistnia�a, a potem wszystko wr�ci�o do normy, wpad�o w zwichrowane koleiny codzienno�ci. Zamiast sta� i patrze�, jak niebo zmienia kolory, jak rozja�niaj� je promienie s�o�ca, jak z zakamark�w uliczek znika ciemno��, jak gasn� latarnie; zamiast wypatrywa� pierwszych ludzi, kt�rzy b�d� spieszy� si� do pracy, zamiast patrze� na prawdziwe �ycie, wzi��em do r�ki swojego smartfona i pogr��y�em si� w otch�ani cyber�wiata. Maj�c na wyci�gni�cie r�ki prawdziwe �ycie, wpad�em w pu�apk� medi�w spo�eczno�ciowych i portali informacyjnych, po kt�rych prze�lizgiwa�em si� wzrokiem, czasem zahaczaj�c o lid, niemal nigdy dalej, nie wspominaj�c o zg��bianiu ca�ego artyku�u. Zwyczajnie nie by�o na to czasu. Tyle wa�nych informacji: wzrost cen (jasne, ceny zawsze id� w g�r�), nowe podatki – w zasadzie nic nowego. Kolejny rz�d, kolejni z�odzieje, konflikt zbrojny na szcz�cie nie u nas. Przynajmniej na razie, wi�c nie ma co si��martwi�, cho� widmo to jest coraz bli�sze. Emigranci, imigranci. Wi�kszo�� moich wsp�ziomk�w i tak ich nie odr�nia, bo i po co. Wiadomo, �e to zaraza, zab�jstwa, kradzie�e, gwa�ty. Potem kotki, cycki, ale bez sutk�w, kt�re gorsz�; jednoro�ce, czyj� obiad – to do�� wa�ne, �eby je��, i tym bardziej, �eby si� tym chwali�. Przekr�ty, wa�y i wa�ki, czyje� zdj�cia z nowym psem, czyje� z now� dziewczyn�, komentarze jego by�ej, mi�dzy tym reklama za reklam�, a wszystko przeplatane informacjami o pandemii czy epidemii, jak kto woli. Te informacje na r�wni z dezinformacjami zalewaj� sie� bardziej ni� reklamy. Memy ze starymi zdj�ciami i has�em, �e je�li to pami�tam, to mia�em fajne dzieci�stwo. C� za piramidalna bzdura. Zgadzam si� ze stwierdzeniem, �e mia�em udane dzieci�stwo, ale ca�a masa moich r�wie�nik�w, kt�rzy r�wnie� pami�taj� Benny’ego Hilla, gum� Turbo czy wilka zbieraj�cego jajka w ma�ej gierce, nie mo�e tego o sobie powiedzie�. Takie spojrzenie jest p�ytkie, powierzchowne. Pewnie wi�kszo�� ludzi lubi wraca� do wspomnie�, w kt�rych byli pi�kni i m�odzi, a �wiat wydawa� im si� lepszy, poniewa� kto� za nich decydowa�, a oni nie odczuwali presji. Stwierdzenie, �e kiedy� by�o lepiej, jest oparte w du�ej mierze w�a�nie na tym. Tyle tylko �e je�li przyjmiemy takie za�o�enie, to najlepiej by�o cz�owiekowi prehistorycznemu. Nie wybieramy czasu ani (pocz�tkowo) miejsca, w kt�rym �yjemy. Wybra� mo�emy jednak to, jak �yjemy i co ze swoim �yciem robimy.

Upijam kolejny �yk kawy. Krzywi� si� z niesmakiem, ale nie wypluwam. Nap�j jest ca�kowicie zimny. Podnosz� wzrok znad ekranu i widz� jasnob��kitne niebo z puchatymi chmurkami. O cholera, za pi�tna�cie sz�sta, w�a�nie straci�em p�torej godziny �ycia. Stan��em ze zmarszczonymi brwiami, pr�buj�c zrozumie�, co si� sta�o. Mo�e pr�bowa�em czego�, o czym tak wielu marzy i nigdy im si� to nie uda, czyli zawr�ci� czas. Cofn�� si� i nie zrobi� czego� albo co� zrobi�, albo po prostu zrobi� co� innego lub co� inaczej. Wtedy us�ysza�em za swoimi plecami g�os.

– Cze��.

– Cze�� – odpowiedzia�em i zwr�ci�em si� w stron� w�a�cicielki g�osu. Dopiero co zd��y�em przywykn�� do jej wygl�du, kt�ry w ostatnim czasie zmieni� si� drastycznie na niekorzy��. Gdybym si� nie odwr�ci�, mogliby�my prowadzi� rozmow� tak jak kiedy�. Wtedy uda�oby mi si� to, o czym wspomnia�em przed�chwil�. M�g�bym cofn�� czas, a to dlatego, �e jej g�os si� nie zmieni�, a przynajmniej nie w ci�gu ostatnich kilku lat. Nadal nale�a� do zazwyczaj weso�ej nastolatki. Zazwyczaj, bo innym stanem by�o nabzdyczone, burkliwe i mrukliwe babsko, r�wnie� nastoletnie. R�nica polega�a na liczbie s��w, kt�re wypowiada�a, i tonie, kt�ry im nadawa�a. Gdybym wi�c w tamtej chwili nie zwr�ci� si� w jej stron�, m�g�bym zapyta� z czystym sumieniem: „Jak min�a noc? Wyspa�a� si�? Zjesz co�?”. Ja jednak obejrza�em si� i ujrza�em przed sob� obraz wywo�uj�cy do�� skrajne odczucia. Od u�miechu lekkiej weso�o�ci, przez naprawd� szczery �miech, nast�pnie smutek, trosk�, obaw�, �al, niepok�j. Sta�a przede mn�, �cieraj�c z oczu resztki snu, ze zmierzwionymi w�osami o wyra�nych odrostach, z zaschni�t� �lin� w k�ciku ziewaj�cych ust. Z opuchni�t� twarz� i bosymi stopami, kt�re cz�apa�y, ilekro� chodzi�a po zimnej pod�odze. W rozci�gni�tej koszuli nocnej, kt�ra teraz ledwie przykrywa jej ty�ek, cho� kiedy� si�ga�a do po�owy ud, jednak wyra�nie si� unios�a z powodu nadbaga�u z przodu. Oto moja ci�arna c�rka, moje male�stwo. Teraz nie mog�em jej nawet obj��, a jeszcze niedawno nosi�em j� na r�kach. Jak si� obesra�a w ci�gu dnia, to �eby nie nape�nia� wanienki wod�, na szybko my�em je w umywalce albo w zlewie kuchennym, a teraz nie zmie�ci�by si� tam nawet jej brzuch. Jasne, za kilka dni wyjdzie z niej ma�y pokurcz; taki, jakim sama by�a, i b�dzie si� tam mie�ci�. Jednak teraz to ona ma problem, �eby schyli� si� do tej w�a�nie umywalki, w kt�rej pewnie nieraz zdarzy mi si� i k�pa� jej dziecko, i umy� twarz. Tak wtedy my�la�em, stoj�c w kuchni i pr�buj�c jako� obj�� swoj� kruszynk� z nadbaga�em. Nagle poczu�em klepni�cie w ty�ek i drobna, lecz silna d�o� �cisn�a jeden z moich po�ladk�w.

– Cze��. Co wy, ju� na nogach? Kt�ra to w�a�ciwie jest? O szlag, troch� przysn�am, jednak znowu nie�wiadomie prze��czy�am kom�rk� na drzemk�. Powinna� jeszcze spa�, c�ru�.

Jej g�os do dzi� ko�acze mi w g�owie, cho� teraz s�ysz� go jakby z oddali, jak przez mg�� lub jakbym mia� g�ow� pod wod�. Zreszt� to najcz�stsze uczucie, jakie ostatnio mi towarzyszy. G�owa pod wod�, g�owa w imadle, ja sam w czerni, ja sam w bia�ej jak mleko mgle, w kt�rej nie widz� swojej wyci�gni�tej r�ki. Spadanie, wznoszenie – w pustce. Pustka. Pustka, w kt�rej czasem s�ysz� g�osy, mniej lub bardziej odleg�e, mniej lub bardziej�zrozumia�e. Cho� s�owa s�, zdaje si�, wyra�ne, wypowiedziane w znanym mi j�zyku zwykle przez znane mi g�osy, to jednak ich sens niejednokrotnie jest niezrozumia�y. Pr�buj� analizowa�, uk�ada�, wszak mam mn�stwo czasu. A mo�e tak mi si� zdaje? Mo�e czas nie istnieje? Do tych g�os�w dochodz� jeszcze te ze �rodka mojej g�owy – g�osy wspomnie� – i one t�umacz� mi, cho� nie zawsze, te, kt�re wpadaj� na bie��co w moj� mg��. Zazwyczaj s� osobnym �wiatem. �wiatem samym w sobie. Jedynym, jaki mam, jedynym, jaki znam, jedynym, w kt�rym mog� si� porusza�. W tym �wiecie �w g�os jest dominuj�cy i zawsze daje ukojenie. Podobnie jak jeden ze starszych, je�li nie najstarszy, zarejestrowany przez twardy dysk w mojej g�owie – g�os matki. A przynajmniej ja go tak odbieram. Nie jestem pewien, czy faktycznie nale�y do mojej rodzicielki, jednak podsk�rnie mam pewno��, �e tak. Nie zastanawiam si� wi�c nad tym. Tak, ten g�os to g�os mojej mamy i cho� nie s�ysza�em go od dobrych pi�tnastu lat (czas podaj� wedle ostatniego swojego dnia) i mo�e r�ni si� od orygina�u, to jednak moje „ja” tych kilka ton�w, t� barw�, ten akcent i s�ownictwo klasyfikuje jako jej g�os. Nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. Co prawda nigdy go nie wspomina�em, a przez lata wr�cz zapomnia�em. Nawet nie wiem, czy bym go rozpozna�, gdyby mnie zawo�a�. Pewnie odwr�ci�bym si� – to normalne – ale raczej nie w poszukiwaniu mamy, lecz po prostu po to, by zlokalizowa� w�a�cicielk� tego� g�osu. A mimo to co jaki� czas mnie nawiedza�a. Niezbyt cz�sto. Zazwyczaj kiedy sp�dza�em czas z dzie�mi. Zrobi�em co� nie�wiadomie, a potem przychodzi�o ol�nienie, �e tak w�a�nie ona robi�a ze mn�.

G�os, kt�ry wtedy us�ysza�em, a kt�ry zwraca� si� g��wnie do mojej c�rki i kt�rego w�a�cicielka nadal trzyma�a mnie za po�ladek, to g�os mojej �ony. G�os kobiety, z kt�r� sp�dzi�em do tamtego dnia dwadzie�cia dwa lata �ycia, z czego dwadzie�cia w sformalizowanym i u�wi�conym boskimi sakramentami zwi�zku ma��e�skim. G�os, kt�ry na przestrzeni lat zmienia� si� subtelnie i niezauwa�alnie, r�ni si� jednak znacz�co od tego, kt�ry pierwszy raz us�ysza�em, maj�c szesna�cie lat. Tak wi�c nie by�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia, cho� jako nastolatek nie by�em bardzo wybredny – podoba�a mi si� wi�kszo�� dziewczyn i kobiet. Nie chodzi o to, �e rzuca�em si� na wszystko, co si� rusza. Zdecydowanie nie. Raczej nie�mia�y by�em i to moje podobanie�oraz lubienie p�ci przeciwnej by�o do�� wstydliwe i subtelne. Tak mi si� wtedy przynajmniej zdawa�o. Nie rozmawia�em z kolegami o tym, kt�ra dupa wpad�a mi w oko, z kt�r� bym to czy tamto. Nie dlatego, �e nie chcia�em, ale dlatego, �e uwa�a�em, i� m�wienie o tym jest niew�a�ciwe. Z tego powodu, cho� pewnie nie tylko z tego, by�em zwykle mile postrzegany i akceptowany przez dziewczyny. Mo�e te� dlatego, �e poza pi�k� no�n� i samicami interesowa�o mnie co� jeszcze. Nie �ebym specjalnie r�ni� si� od r�wie�nik�w. Jednak co� musia�o by� na rzeczy, bo wy��czaj�c chwile po�wi�cone kumplom z klasy, wi�kszo�� czasu sp�dza�em w towarzystwie dam. Lubi�em to. Poza strasznym jazgotem, gdy zebra�a si� ich wi�ksza gromada (przed kt�r� spieprza�em), to damskie towarzystwo bardziej mi odpowiada�o. By�o przyjemniejsze dla oka, a przede wszystkim dla nosa. Nie moja wina, �e od zawsze by�em estet�. Lubi�em si� nimi otacza�, a w�a�nie we wczesnych relacjach damsko-m�skich to p�e� pi�kna jest t� faktycznie pi�kn�. P�niej r�nie bywa, no i zmieniaj� si� standardy pi�kna. Czasem odnajdujemy je w brzydocie, czasem w niemal perwersyjnym obcowaniu ze szpetot� doznajemy zaspokojenia. Z czasem te� zwracamy uwag� na inne rzeczy. Nie to, �e w m�odo�ci liczy si� tylko wygl�d, a p�niej ju� nie. Liczy si� i wcze�niej, i p�niej. To raczej kwestia dostrzegania oraz umiej�tno�ci nazwania tego, co poza samym obrazkiem, sam� fotografi� zastyg�� w jednej pozycji wp�ywa na nasz wygl�d i na nasz� atrakcyjno��. Jaki mamy wachlarz min i w jaki spos�b przechodzimy od jednej do drugiej; gesty – te mimowolne i te zaplanowane, �wiadome, zar�wno drobne, jak i istotne. To wreszcie gama uczu�, kt�re za po�rednictwem w�a�nie gest�w i min przekazujemy �wiatu. Wszystkie te emocje kszta�tuj� nasze cia�a i to, jak nasz wygl�d zmienia si� w oczach innych: od stanu pierwotnego, stanu zero, w zale�no�ci od tego, co w nas ci inni dostrzegaj�. Jednak dla m�odych ludzi, a zw�aszcza m�czyzn, patrzenie jest zwykle du�o �atwiejsze.

Ma�olatowi b�dzie odpowiada�o najta�sze dyskontowe piwo do czasu, a� posmakuje kraftowego. To nie do ko�ca jest jednak prawda. Z kobietami i piwem jest tak, �e zaczynasz od tego, kt�re jest pod r�k�. Niekt�rzy tak te� ko�cz�, ale wi�kszo�� przechodzi przez pewne etapy, by na ko�cu doj�� do, powiedzmy, lepszych marek. Czasami los sprawia, �e wracaj� do punktu wyj�cia lub zostaj� dobrowolnymi albo przymusowymi abstynentami. Jedni s� wierni przez ca�e �ycie wybranej marce, inni jednemu typowi, a jeszcze inni nie widz� powod�w, by si� ogranicza�. S� i tacy, kt�rzy eksperymentuj�, no i ci, dla kt�rych liczy si� ilo��. Nie mo�na te� zapomnie� o procesie dojrzewania samego trunku. Niekt�re z czasem szlachetniej�, inne zwyczajnie kwa�niej� i parszywiej�. Du�y wp�yw na nasze zachowanie w tej materii (i nie tylko) ma cywilizacja, w kt�rej �yjemy. Inaczej bowiem rzecz mia�a si� jeszcze pi��dziesi�t, sto czy dwie�cie lat temu. Zachodzi jaka� korelacja mi�dzy pop�dem, mi�dzy nasz� zwierz�co�ci�, a technik�, kt�ra zabija w nas pierwotne instynkty, cho� tylko te, kt�re – gdy si� temu przyjrze� – s� dla nas jako gatunku po��dane. Gdzie� znika pop�d seksualny, zast�piony najcz�ciej przez cyber�wiat oraz gry komputerowe. One za� niejednokrotnie wzbudzaj� w nas instynkty �owcze. W skr�cie: technika zmienia proporcje mi�dzy ch�ci� podtrzymania gatunku a jego unicestwieniem. Mimo wszystko cz�owiek nadal si� rozmna�a i pleni jak k�kol, zalewaj�c swoim „ja” ka�dy skrawek planety.

Zatem gdy zobaczy�em j� po raz pierwszy, wywar�a na mnie wra�enie takie jak wi�kszo�� �adnych i zgrabnych dziewcz�t; zadzia�a�a na mnie dok�adnie w ten sam spos�b, czyli wywo�a�a wzw�d. Swoj� drog�: do�� �mieszne, �e gdy ma si� lat na�cie, to co �adniejsze cia�o przejdzie, to wzw�d, a za bardzo nie ma co z tym zrobi�. Taka supermoc przyda�aby si� p�niej, czasami nawet znacznie p�niej. A wtedy najcz�ciej wygl�da to tak, jakby w �yciu by�a ograniczona liczba sztywnie� penisa i w�a�nie ich limit si� wyczerpa�, wi�c po co marnowa� je wcze�niej bez powodu? To troch� jak strzelanie do puszek w czasie wojny. Oczywi�cie wa�ne jest, �eby nauczy� si� strzela�, �eby pozna� sw�j or�, ale na to wystarczy sto powt�rze�, nie trzeba stu tysi�cy. Zwyk�e marnotrawstwo energii i zasob�w ludzkich. Cho� tych drugich jako� mniej �al, a w�a�ciwie nawet nie �al wcale. Czy pomy�la�em, �e bym j� wyrucha�? Oczywi�cie! Takie my�li s� jak najbardziej normalne. Gorzej, kiedy je wypowiadamy lub piszemy pod czyim� zdj�ciem w mediach spo�eczno�ciowych. Poza tym samo stwierdzenie w my�lach najcz�ciej nie przyjmuje tak fatalnie brzmi�cej wersji, nawet gdy jest du�o bardziej dobitne i perwersyjne. Prym w takowych komentarzach wiod� oczywi�cie samce,�lecz i samice nie gryz� si� w j�zyk lub nie powstrzymuj� palc�w. Bo my�li niech sobie p�yn�, ich nie nale�y powstrzymywa�. Nale�y tylko okie�zna� czyny, do kt�rych one prowadz�. Odrobina delikatno�ci i empatii – nic wi�cej – na d�u�sz� met� dzia�a du�o skuteczniej ni� bardziej spektakularne „chod� si� rucha�”. Tak wi�c podobnie jak wiele kole�anek czy te� napotkanych przelotnie dziewczyn, m�j ma�oletni organizm chcia� ich u�y� do roz�adowania napi�� seksualnych. Ot tak, bez �adnej filozofii, najpro�ciej, najszybciej… Najskuteczniej? Niemal zawsze, a w tamtym czasie stuprocentowo zawsze, zostawa�o to tylko w sferze marze�. Jednak jako jedno z nielicznych mia�o si� p�niej spe�ni�. Jakim sposobem nasze drogi si� przeci�y? Nie do ko�ca jest jasne. By�a siostr� mojego kolegi. Istnia�a wi�c du�a szansa, �e nigdy si� nie spotkamy, ale r�wnie dobrze mogli�my spotka� si� na ulicy. Kto wie, czy gdzie� si� kiedy� nie min�li�my lub czy mo�e – cho� mieszkali�my w innych cz�ciach miasta – jako dzieciom nie zdarzy�o nam si� bawi� w tej samej piaskownicy w tym samym czasie. Niemo�liwa jest analiza naszych �cie�ek od chwili narodzin, cho� mog�aby by� ciekawa. Czy na swojej drodze lub cho�by przy kasie w sklepie nie spotkali�my p�niejszego laureata Nagrody Nobla, wybitnego aktora lub mo�e kolejnego cybergwiazdora pokroju youtuber�w czy innych influencer�w? Nie by�em wcale tak stary, �eby za tym nie nad��a�. Spora cz�� moich r�wie�nik�w za�apa�a si� na t� karuzel�. Mnie to jednak jako� nigdy nie kr�ci�o. Tak jakbym by� z innej epoki albo przynajmniej z innego �wiata. Mo�e nie z trzeciego, ale takiego pomi�dzy. Lubi�em udogodnienia, jakie dawa� nam dwudziesty pierwszy wiek. Daleki by�em od �ycia w pe�ni w zgodzie z natur�, cho� mo�e i bym chcia�. Ale te� przeniesienie ci�aru �ycia do sieci wydawa�o mi si� niestosowne i bynajmniej mnie nie zadowala�o. Chocia� w mojej obecnej sytuacji �ycie Internetem, tak przeze mnie pogardzane i uznawane za co� mniejszego od erzacu, co� niepe�nego – nawet nie jak nowoczesna proteza, lecz jak drewniana noga – nie by�oby takie z�e. Z pewno�ci� by�oby bardziej �yciem ni� m�j obecny stan. Maj�c to na co dzie�, nie zdajemy sobie sprawy z tego, �e �wietnie jest mie� obie sprawne nogi. Troch� gorzej jest mie� wypasion� protez�, s�abo jest mie� drewnian� nog� jak pirat lub porusza� si� o kulach czy te� na w�zku. Bardzo kiepsko jest nie mie� nogi i �adnego podparcia.

Ile mo�na skaka� na jednej sprawnej nodze? To ju� lepiej mie� dwa r�wno przyci�te kikuty, wtedy podpieraj�c si� na r�kach, mo�na porusza� si� bez dodatkowej pomocy. A maj�c tylko jedn� nog�, drug� za� uwalon� przy pachwinie, jak sobie poradzi�? Wtedy ta tak zwana zdrowa ko�czyna jest w zasadzie przeszkod�. Zawadza. Nie, nie chodzi mi o to, �e straci�em nog�. To tylko przeno�nia. Tak mi si� zreszt� wydaje, �e tak �yje si� z brakiem nogi. Bo tu, gdzie i jak jestem, pozostaj� mi wspomnienia i takie w�a�nie abstrakcyjne i troch� chore my�li, bez kt�rych coraz bardziej zanurzam si� w nico��. P�ki wi�c sam jeszcze nie zdecydowa�em, co dalej, trzymam te nitki, kt�re w ten czy inny spos�b wi��� mnie z tym �wiatem. W�a�nie, dop�ki okre�lam go jako „ten” �wiat, „m�j” �wiat, znaczy, �e do niego przynale��. Lecz mo�e nadej�� chwila, gdy powiem „tamten” �wiat, gdy moje wspomnienia b�d� nale�a�y w�a�nie ju� do tamtego �wiata, a wtedy… Sam nie wiem, co wtedy. Wiem jednak, �e przekonam si� o tym niezale�nie od tego, czy chc�, czy nie.

Trudno mi powiedzie�, kiedy faktycznie po raz pierwszy przeci�y si� nasze drogi. Wiem, kiedy to si� sta�o, bo za taki dzie� uznaj� dzie� naszego spotkania. Nie pami�tam, czy to ja przyszed�em na �awk� przy boisku, gdzie siedzieli moi znajomi, czy to oni przyszli, gdy ja ju� tam by�em. A mo�e Pola przysz�a z bratem i jego kumplem? To nie ma znaczenia. Jak wspomnia�em, nie by�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Sytuacja z �awk� przy boisku by�a zwyczajna, taka jakich wiele.

– …No wiesz, Pola.

– Jaka Pola? – zapyta�em, bo to imi� nic mi nie m�wi�o.

– No ta… wiesz kt�ra…

– Nie, nie wiem, nie znam dziewczyny – wyja�nia�em znudzony tak� rozmow�.

– Znosz, pozno� �e� j� wczoraj na boisku. Przysz�a z Siwym i jego kumplem – po�pieszy� z wyja�nieniem Wilu.

– A, ta! Siostra tego pryszczatego. – Nareszcie co� zacz�o mi �wita�.

– Ja, to ta samo. To Seba pyto, czy dzi� mo�e z ni� przyle�� na impreza.

– Czyli pyta, czy mo�e zabra� pryszczatego, a laska jest na doczepk�. Jako wkupne.

– No ja.

Czy jako� tak to by�o. Fakt pozostaje faktem, �e w�a�nie w ten spos�b ugruntowa�o si� w mojej pami�ci nasze pierwsze spotkanie, kt�re mo�e – gdyby nie p�niejsza impreza – przepad�oby bez �ladu. Nie oznacza to, �e nie zostaliby�my ma��e�stwem. Na owej imprezie nie zamienili�my ze sob� ani jednego s�owa poza powitaniem. Ona zajmowa�a si� czym� i kim� innym, zreszt� podobnie jak ja. Poza tym w tamtym czasie mia�em inny obiekt westchnie� i to tej dziewczynie po�wi�ca�em ka�d� my�l, cho� teraz trudno mi przypomnie� sobie jej imi� czy nawet twarz. Nigdy nie mia�em pami�ci do imion. Zazwyczaj utrwala�y mi si� dopiero po kilku spotkaniach, a i to nie zawsze. Imiona koleg�w z klasy zapami�ta�em po kilku tygodniach, a przecie� przebywali�my ze sob� niemal codziennie przez wiele godzin. Kilkadziesi�t razy s�ysza�em je wyczytywane podczas sprawdzania listy obecno�ci. Jeszcze gorzej mia�em p�niej w pracy. Jednak twarze zawsze zapami�tywa�em do�� szybko i potem kojarzy�em z dan� osob� i sytuacj�, lecz niekoniecznie z imieniem. Dlaczego wi�c nie mog� sobie przypomnie� twarzy, kt�r� pierwszy raz ca�owa�em? Nie �eby by� to m�j zupe�nie pierwszy poca�unek. Tych za totalnego ma�olata nie licz�, podobnie jak tych wynikaj�cych z zasad gry w butelk�, bo to by�y cmokni�cia, a nie prawdziwe poca�unki. M�wi� o pierwszych poca�unkach w pe�ni �wiadomych, o kt�rych wiedzia�em, do czego mog� i do czego chc�, �eby prowadzi�y. Pami�tam (a mo�e mi si� tak wydaje) jej smak, jej zapach, jej dotyk, ale nie sam� twarz ani osob�, ani jej imi�, kt�re w�r�d podstawowych brak�w w pami�ci zdaje si� nieistotnym detalem. A jednak nie do ko�ca. Mo�e przypominaj�c sobie imi�, przypomn� sobie ca�� reszt�? Co w ko�cu ma znaczenie? Kto to wie? Kto wie, kt�r�dy b��dz� ludzkie my�li i jak tak naprawd� dzia�a ludzki umys�? Przecie� jedna drobna i z pozoru nieistotna my�l, kt�ra czasem wydaje si� zupe�nie niezwi�zana z danym zagadnieniem, jest katalizatorem, jest kamieniem wywo�uj�cym lawin�. Kiedy na g�ow� Newtona spad�o jab�ko, m�g� pomy�le� o tym, by je normalnie, ordynarnie ze�re�, zaspokajaj�c g��d. M�g� pomy�le� o szarlotce lub o kobiecie, kt�ra j� upiecze. Od kobiety to ju� my�li mog� p�yn�� w przer�ne strony. Jednak samo jab�ko mo�e wywo�a� r�ne skojarzenia; mo�e uruchomi� procesy my�lowe biegn�ce w takim kierunku, kt�rego si� nie spodziewamy. Jednak�e wi�kszo�� ludzi w takiej�sytuacji pomy�li o zaspokojeniu – czy to g�odu, czy jakiego� innego pop�du. Niewielu jest Newton�w. Z drugiej za� strony, gdyby deliberowa� nad ka�d� najmniejsz� rzecz�, jaka nas spotyka, to ludzko�� ju� dawno by wygin�a.

Mo�e wi�c nie powinienem pr�bowa� sobie przypomnie� jej imienia, tylko skupi� si� na odczuciach, jakie mi wtedy towarzyszy�y, lub i�� dalej. Mo�e samo si� przypomni, mo�e nagle klocek wskoczy w odpowiednie miejsce w najmniej oczekiwanym momencie. Lub po prostu i�� dalej i zapomnie�, nie my�le� o tym wi�cej, nie przejmowa� si�. By�o, min�o. By�o fajnie, ale teraz nie ma to wi�kszego znaczenia. Oczywi�cie wszystko, co prze�ywamy, w jaki� spos�b nas kszta�tuje, jednak nie nale�y przywi�zywa� a� takiej wagi do pewnych wydarze�. Ani wtedy nie nauczy�em si� ca�owa�, ani nie nabra�em jakie� specjalnej odwagi. Po prostu poczu�em, �e to, o czym od dawna my�la�em, naprawd� jest fajn� rzecz�, �e dobrze b�dzie pracowa� nad podtrzymaniem tego zafajdanego gatunku. Nie to, �e chcia�em od razu rozsiewa� sw�j materia� genetyczny – co to to nie. Chodzi�o raczej o sparing. Wiadomo, trening czyni mistrza, a ja chcia�em by� dobrze przygotowany do zadania, kt�re stawia przede mn� Matka Natura. Wiedzia�em wi�c, �e musz� �wiczy�, i temu w�a�nie zaj�ciu chcia�em si� odda� jak najsumienniej, z pe�nym zaanga�owaniem. Przed�u�enie gatunku, kt�ry jest najwi�kszym koszmarem zamieszkuj�cym t� planet�; kt�ry jako taki ma o sobie zbyt du�e mniemanie i na zbyt wiele sobie pozwala, s�dz�c, �e jest nieomylny.

Nie jestem w stanie sobie przypomnie�, od kiedy m�j gatunek mnie przera�a i od kiedy po prostu wstyd mi za ca�� ludzko��. Zazwyczaj, tak na co dzie�, styka�em si� z mniejszym gronem i ono jeszcze bardziej mnie przera�a�o. Moi s�siedzi, rodzina, ludzie z mojego miasta, z mojego kraju przewa�nie wywo�ywali m�j smutek, taki zwyk�y smutek wywo�any g�upot�, p�ytko�ci� ich zachowa� i umys��w. Nie to, �e uwa�a�em siebie za jak�� wybitn� jednostk�. Nigdy tak� nie by�em i ju� nigdy nie b�d�. Zawsze zastanawia�em si�, jaki wp�yw na Adamowe plemi� maj� decyzje pojedynczego cz�owieka. Czasem s� bez znaczenia, a czasem maj� ogromne. Duma�em, jak potoczy�yby si� losy wsp�czesnego �wiata, gdyby nigdy nie urodzi� si� taki cesarz Konstantyn Wielki lub gdyby nie uwierzy� w to, w co uwierzy�, i nie�wykorzysta� w�adzy, jak� posiad�. Czy by�by kto� inny? Kto�, kto jak on dostrzeg�by potencja� i si�� spo�eczn� w ruchu religijnym. Kto�, kto postanowi�by wykorzysta� j� do osi�gni�cia cel�w politycznych. No bo trudno przypuszcza�, �e by�o to objawienie, skoro Konstantyn przyj�� chrzest dopiero na �o�u �mierci. Rok, dwa, a mo�e dziesi�� lat p�niej; kto�, kto i tak by tego dokona�. �ycie to nie do�wiadczenie laboratoryjne, w kt�rym mo�emy okre�li� sk�adowe i czas jego rozpocz�cia. Tu trudno jest ustali�, od czego to wszystko si� zacz�o – za du�o zmiennych w dzia�aniu. Pewne rzeczy s� nieuniknione, a mo�e jednak losy �wiata potoczy�yby si� inaczej? Chcia�em zawsze wierzy�, �e lepiej, jednak nigdy nie mia�em pewno�ci. Mo�e by�oby jeszcze gorzej? Mo�e ju� by�my w og�le nie istnieli jako gatunek? Mo�e wizje roztaczane w r�nych filmach by si� sprawdzi�y i zala�aby nas fala zombie? Czy �wiat potrzebowa� kogo� takiego jak Hitler? Czy gdyby m�odego Adolfa kopn�� w g�ow� ko�, uderzy� piorun czy dopad�o jakie� inne �miertelne zdarzenie lub gdyby jego rodzice nigdy si� nie spotkali; czy to wystarczy�oby, �eby okropie�stwa drugiej wojny �wiatowej si� nie wydarzy�y? Czy mo�e zast�pi�by go kto� inny? Mo�e �wiat na niego czeka�, mo�e ludzie potrzebowali takiego lub podobnego Hitlera czy Stalina? Mo�e? Wiele pyta� i �adnej odpowiedzi – ani wtedy, ani tym bardziej teraz. Nawet nie jestem pewien, czy to nie tylko wspomnienia moich przemy�le�, lecz przemy�lenia jako takie. Mimo �e o ludzko�ci nie mia�em dobrego zdania, to jednak niekt�rych ludzi lubi�em, a nawet kocha�em. Lub przynajmniej darzy�em sympati�, kt�ra z czasem przerodzi�a si� w sentyment. Tak by�o z t�, kt�rej imienia nie pami�tam, a o kt�rej zawsze ciep�o my�la�em. Zajmowa�a niewiele miejsca w moim sercu i my�lach, jednak by�y to do�� dobre miejsca. Przytulne i ciep�e. Na tamtej imprezie moje my�li by�y zaprz�tni�te raczej zaspokajaniem potrzeb cia�a ni� kondycj� gatunku ludzkiego. Je�li mam by� szczery, to dobrze mi z tym by�o. To w�a�nie odr�nia m�odych od starych: �e ich problemy s� du�o prostsze, a mo�e po prostu z perspektywy czasu takie si� wydaj�, cho� we wcze�niejszych latach s� to sprawy kluczowe. Problemy urastaj� do niebotycznych rozmiar�w. Mo�e po prostu doro�li zapominaj�, jakie to wa�ne dla m�odego cz�owieka, aby dobrze wypa�� na zdj�ciu klasowym, i jak definitywnie wszystko mo�e pokrzy�owa� pryszcz, kt�ry wyskakuje na��rodku czo�a lub na nosie; taki pryszcz wydaje si� wa�niejszy ni� taki, powiedzmy, problem g�odu w Afryce. Bo w Afryce taki m�ody nigdy nie by�, a nos jest jego cz�ci�. Tak z r�k� na sercu: ile razy martwimy si� sytuacj� w pracy, kt�ra z czasem wydaje si� b�aha, jednak w momencie, kiedy nas spotyka, zwala nas z n�g i ca�kowicie rozbija? Tak czy inaczej, poza wszelkimi problemami dorastania: uwa�am, �e w tamtym okresie �y�o mi si� ca�kiem nie�le, a jednym z najwi�kszych k�opot�w by�o, jak wsadzi� dziewczynie �ap� w majtki. W takich chwilach raczej nie my�li si� o naprawie �wiata i o tym, jak on w�a�ciwie dzia�a. Dajemy si� ponie�� emocjom i instynktom – i to jest pi�kne. Czy dobre? Czy s�uszne? Trudno powiedzie�. Z pewno�ci� jest o wiele lepsze ni� ca�a masa destrukcyjnych my�li i zachowa�, kt�rych na og� przybywa z wiekiem.

P�niej kr��yli�my gdzie� wok� siebie; coraz bli�ej i coraz cz�ciej si� spotykaj�c – pocz�tkowo zwyczajnie, razem�z ekip�, mimochodem. Z up�ywem dni jednak zacz�li�my nie�wiadomie pomaga� przypadkowi, by zwi�kszy�a si� cz�stotliwo�� przecinania si� naszych trajektorii, a z czasem zacz�li�my nie�mia�e podchody. Nie potrafi� okre�li� momentu, w kt�rym Pola mi si� spodoba�a, ale tak prawdziwie. Kiedy dostrzeg�em w niej rzeczy tylko jej przypisane, kiedy stwierdzi�em, �e taka krzywizna po�ladk�w i taka ich wielko�� to s� te idealne i �e to do nich teraz przyr�wnuj� inne ty�ki. �e taki rozmiar piersi i ich kszta�t s� najbardziej poci�gaj�ce; �e jej grymas, kiedy si� u�miecha, jej �ci�gni�te brwi i zmarszczony wtedy nosek s� tym, co chcia�bym zawsze ogl�da�. Szczerze m�wi�c: nie wiem. Nie s�dz�, �eby wydarzy�o si� to z dnia na dzie�. To by� proces. Zawsze uwa�a�em, �e w sferze uczuciowej, podobnie jak w �yciu spo�ecznym czy te� �yciu planety, ewolucja jest trwalsza ni� rewolucja, cho� wiadomo, �e mniej burzliwa, mniej ekscytuj�ca – ale za to daj�ca oparcie i stabilizacj�. A to, �e trudno wyznaczy� jej ramy, �wi�towa� i upami�tnia� kolejne rocznice, to sprawa drugorz�dna. P�niej mieli�my wiele rocznic, kt�re mogli�my obchodzi�, a kt�re gdzie� z czasem zacz�y wyparowywa� z naszych umys��w. O rocznicy �lubu na szcz�cie nigdy nie zapomnia�em, jednak ju� data naszego pierwszego poca�unku gdzie� mi znikn�a. Jakie� dziesi�� lat temu celebrowali�my j�, podobnie jak nasze pierwsze zbli�enie. Wiele by�o potem poca�unk�w i wiele razy si� kochali�my.

By� mo�e to jest pow�d, dla kt�rego w nawale codzienno�ci te dwa wspomnienia gdzie� przepad�y. Nie to, �eby na zawsze i �eby gdzie� ulecia�y z naszej pami�ci. Jednak zosta�y zepchni�te w g��b i ju� o tym nie my�leli�my. Cho� nadal pami�tam daty obu tych wydarze�, to jednak w ostatnich latach ten dzie� potrafi� gdzie� przemkn��. Patrzy�em p�niej w kalendarz i sp�ywa�o na mnie ol�nienie: o kurcz�, to by�o dwa dni temu albo tydzie� temu… Z drugiej strony: nie potrzebowali�my sobie udowadnia�, �e to, co nas ��czy, jest czym� wyj�tkowym. Nie potrzebowali�my potwierdze� czy kolejnych pomniejszych rocznic do �wi�towania, by nadawa� kolejnemu dniowi g��bszy sens. Bo chyba o to te� chodzi w celebracji takich dni: im wi�cej wspomnie�, tym mniej czasu na tera�niejszo��. Kiedy� �ona mojego kumpla ze szko�y wypali�a do niego, do jednego jeszcze naszego ziomka i do mnie:

– Id�cie gdzie�, mo�e zr�bcie co�. Um�wcie si� na jaki� dzie�. Mo�e na jaki� wyjazd, bo ci�ko si� s�ucha ca�y czas tych samych wspomnie�.

Zdaj� sobie spraw�, �e niecz�sto facet mo�e us�ysze� takie s�owa od �ony. Zw�aszcza gdy siedzi z kolegami przy w�dce. Jednak co� w tym by�o. Bartek i ja mieszkali�my w tej samej dzielnicy, ale widywali�my si� od przypadku do przypadku, najcz�ciej gdzie� w przelocie na ulicy. Katalizatorem spotka� i niegro�nych popijaw by� za to Grzesiek, kt�ry mieszka� w Reichu i przyje�d�a� raz do roku w okolicach swoich urodzin, �eby �wi�towa� ten dzie� z nami. Spotykali�my si� wtedy na chacie u kt�rego� z nas i zazwyczaj towarzyszy�y nam �ony. Nawet nie zauwa�yli�my, kiedy one tak naprawd� si� z tego wymiksowa�y i zostawa�a tylko ma��onka gospodarza, a i to nie zawsze. Pow�d tych, jak si� nam zdawa�o, do�� naturalnych odm�w spotkania zawiera� si� w s�owach �lubnej Bartka. No bo spotyka si� trzech facet�w, kt�rzy razem chodzili do szko�y �redniej, razem zdali matur� i ich drogi �yciowe si� rozesz�y. Od wielu lat �yj� w tych samych zwi�zkach, maj� t� sam� prac� i raczej ma�o ekscytuj�c� codzienno��, wi�c kiedy si� spotykaj�, rozmawiaj� o tym, co ich ��czy, a ��cz� ich wspomnienia z m�odo�ci. Te same historie i opowie�ci, kt�re w nich budz� emocje, a u osoby postronnej po kt�rym� razie wywo�uj� przynajmniej znudzenie, je�li nie frustracj�. Ze wspomnieniami w zwi�zku jest podobnie. Nie mo�na�nimi �y� i wype�nia� kalendarza przez pierwsze lata, by potem tylko odcina� kupony. Trzeba �y� tu i teraz. Oczywi�cie �ycie nie przynosi ka�dego dnia nowych niesamowitych wydarze� i ekscytacji, kt�rych w wi�kszo�ci tak naprawd� nawet nie chcemy. Cisza, spok�j i bezpiecze�stwo – oto czego potrzeba na co dzie�, zw�aszcza kiedy pojawiaj� si� dzieci. No w�a�nie, w tamtym momencie sta�em z �on� przed naszym pierworodnym dzieckiem i liczyli�my, �e ten dzie�, kt�ry zacz�� si� stosunkowo niedawno, b�dzie w�a�nie takim spokojnym, nieprzynosz�cym niesamowitych wydarze� dniem. Mia�em nadziej�, �e bomba, kt�r� przed chwil� pr�bowa�em obj��, nie wybuchnie dzi� ani jutro, tylko za te planowane trzy tygodnie. To niewiele czasu tak obiektywnie. Jednak dla kobiety w ci��y, kt�ra ju� ledwo si� porusza, to niemal wieczno��. Czas to w og�le dziwna sprawa. Kiedy jeste�my dzie�mi, zdaje si� p�yn�� wolniej, by wraz z naszym wiekiem przyspiesza� jak odkr�caj�ca si� spr�yna �limakowa. Oczywi�cie s� takie momenty w �yciu, kiedy wlecze si� niemi�osiernie. Zazwyczaj w ma�o przyjemnych okoliczno�ciach. Dla mnie te trzy tygodnie to wieczno��, kt�rej nie doczeka�em, a ona wci�� trwa. A mo�e ju� si� sko�czy�a. Nie mam poj�cia. Czas nie do ko�ca dla mnie istnieje, lecz ja nadal mu podlegam. Co si� dzieje z dusz� w gnij�cym ciele? W wystawionym na ci�g�e dzia�anie czasu ciele, w kt�rym zachodz� procesy rozk�adu? Czy dusza te� gnije? Czy mo�e moment jej upadku mija wraz ze �mierci� cia�a i p�niej ju� nie mo�e si� ani zregenerowa�, ani te� bardziej popsu�?

Zosta�em wychowany w wierze katolickiej. Wzrasta�em w niej, przyjmuj�c po drodze wszystkie sakramenty. Powinienem wierzy� wi�c w nie�miertelno�� duszy, tylko �e nie wierz�. Nigdy chyba tak naprawd� do ko�ca nie uwierzy�em. Zawsze widzia�em w religii wi�cej dziur, niejasno�ci i sprzeczno�ci ni� sp�jnej ca�o�ci. Z drugiej strony: chyba na tym polega wiara – tym mocniejsza i lepsza, im wi�cej nie�cis�o�ci i bzdur ma do pokonania. Kiedy by�em m�ody, cz�ciej si� nad tym zastanawia�em. P�niej, Bogiem a prawd�, mia�em ma�o czasu na boskie rozmy�lania. Ale w m�odo�ci – a i owszem. No bo jak to jest? Napisano, �e dopiero na S�dzie Ostatecznym dusze i ich uczynki zostan� zwa�one i albo p�jd� do nieba, albo do piek�a. Uwaga, s� tylko dwie opcje. Co w takim razie z czy��cem? Jako dziecko i nastolatek ucz�szcza�em na religi� i tam ksi�a straszyli piek�em za byle�bzdur�. „No jest te� opcja czy��ca, ale o to te� musicie si� postara�”, zwykli mawia�. Czy�ciec to przecie� du�o p�niejszy wymys� maj�cy na celu z�agodzenie do�� zero-jedynkowego podej�cia do tematu zbawienia i pot�pienia. Taka furtka maj�ca wi�kszej liczbie grzesznik�w da� �ycie wieczne w dobrobycie. Sk�din�d samo poj�cie grzechu jest do�� zabawne. Czy� ludzie sami z siebie nie wiedz�, co jest dobre, a co z�e? Prarodzice ze�arli pono� owoc poznania dobra i z�a. Czy naprawd� potrzebujemy takiego strachu? Z�y post�pek jest po prostu z�y i nale�y si� za niego kara komu�, kto si� go dopuszcza. Sama jednak waga ma tu kluczowe znaczenie. Zdaj� sobie spraw�, �e dla Ko�cio�a s� grzechy i grzechy ci�kie, jednak ich gradacja jako� do mnie nigdy nie przemawia�a. Pami�tam, �e jako dziecko �y�em w przekonaniu, �e niep�j�cie do ko�cio�a jest traktowane tak samo jak zab�jstwo, ok�amanie rodzic�w, zwyk�a k��tnia z koleg� i masturbacja (o kt�rej w szkole prze�omu lat osiemdziesi�tych i dziewi��dziesi�tych prawie si� nie m�wi�o). Wszystkie te przewiny, je�li si� z nich nie wyspowiada�, mia�y moj� dusz� skaza� po �mierci na wieczne cierpienie. No jasne, o ile nie za�api� si� na poci�g zwany czy��cem. Tu jednak objawia� mi si� kolejny b��d logiczny. Je�li po �mierci dusza idzie do nieba lub piek�a, lub czy��ca, to jak do tego ma si� dzie� S�du Ostatecznego? Przecie� dopiero tam mamy by� s�dzeni. Co w tym momencie b�dzie z moj� dusz� i z tymi, kt�re odesz�y w za�wiaty przede mn�? A z tymi, kt�re odchodz� od dw�ch tysi�cy lat, no i z duszami tych, co zmarli jeszcze przed Chrystusem? Czy jest jaka� poczekalnia? A je�li jest, to jakim sposobem dobry �otr, wisz�c obok Jezusa, s�yszy s�owa: „Zaprawd�, powiadam ci: Dzi� ze Mn� b�dziesz w raju”1 ? Rozumia�em, �e znajomo�� z synem szefa daje profity, ale �eby a� takie? Dziwi�o mnie, �e nawet w sprawach najwa�niejszych istnia�y nepotyzm i kumoterstwo. Wiedzia�em, �e ojciec za�atwi� bratu prac� u siebie w firmie. To znaczy nie w swojej, tylko tam, gdzie pracowa�, a dzi�ki jego pozycji wujo by� prawie nie do ruszenia. Wiedzia�em, �e m�j kumpel z klasy przynosi pani wychowawczyni ciastka z piekarni, w kt�rej pracuje jego matka, dzi�ki czemu jakim� dziwnym trafem nigdy nie by� wyrywany do odpowiedzi, gdy nie zd��y� si� przygotowa� do lekcji. A kiedy ju� do niej szed�, to zawsze pytania zdawa�y mi si� do�� proste. Przyk�ad�w w �yciu codziennym mia�em wtedy wiele, jeszcze wi�cej zacz��em dostrzega� w p�niejszych latach. Ale �eby tak otwarcie taki przekr�t i wciskanie si� przed kolejk� odbywa�y si� w ksi�dze, kt�r� stawiano przede mn� jako drogowskaz �ycia, trudne by�o do poj�cia. I do�� demobilizuj�ce, zw�aszcza ze strony moralnej, a przecie� na tym, tak mi si� naiwnie zdawa�o, powinna si� opiera� wiara. W tamtym czasie w og�le nie podawa�em w w�tpliwo�� autorytetu doros�ych – wliczaj�c w to ksi�y, kt�rych moi rodzice zawsze stawiali do�� wysoko. Z perspektywy czasu widz�, �e zdecydowanie zbyt wysoko. Jednak nie powinienem si� temu dziwi�, skoro do ostatniego mojego dnia – mimo wyp�ywaj�cych na �wiat�o dzienne coraz to nowszych i coraz obrzydliwszych fakt�w dotycz�cych kap�an�w Ko�cio�a katolickiego – lwia cz�� spo�ecze�stwa kraju nad Wis�� nadal tak w�a�nie traktuje stan duchowny. W kt�rym poziom zepsucia, �miem podejrzewa�, w dwudziestym pierwszym wieku jako� drastycznie si� nie zwi�kszy�, tylko najzwyczajniej zosta� obna�ony przez szybki dost�p do informacji. Ponadto w coraz bardziej (cho� jak dla mnie nie do��) laickim spo�ecze�stwie ludzie zacz�li patrze� krytycznie na post�pki pan�w w czarnych sukienkach. To nie jest tak, �e pewne z�e czy niemoralne, a nawet zbrodnicze rzeczy zacz�y dzia� si� w ostatnich kilkudziesi�ciu latach. Teraz po prostu wida� je jak na d�oni. Przynajmniej niekt�re, bo B�g jeden raczy wiedzie�, ile jest jeszcze skrz�tnie ukrywanych.

Swoj� drog�: czy B�g naprawd� istnieje? Jestem tu, gdzie jestem, i jako� nie odczuwam jego blisko�ci. Nie czuj� jego wielkiej �aski czy te� jej pal�cego braku. To te� nie jest tak, �e wcze�niej nic na temat niemoralnego prowadzenia si� kleru nie wiedziano. Wiedziano, i to sporo, jednak tylko o grubych rybach, kt�re dzi�ki swej pozycji i wp�ywom by�y nie do ruszenia. Poza tym ci, kt�rzy mogli im zaszkodzi� wiedzieli, �e s� tacy sami lub bardzo podobni. Co za tym idzie, nie by�o im na r�k� demaskowanie z�a, gdy� liczyli si� z opcj�, �e kiedy� to oni b�d� na �wieczniku, i mieli nadziej�, �e kto� te� oka�e im „�ask� milczenia”. Zwyczajna kolejno�� dziobania po��czona ze �wiadomo�ci�, �e przyjdzie m�j czas – bylebym nie pr�bowa� wyprzedza� kolejki. Wtedy bowiem z kolejki mo�na wypa�� na jej koniec lub trafi� w miejsce z dala od koryta. Tylko co z przeci�tnym Kowalskim czy�jak go tam nazwa�? Raczej nikt si� nigdy nim nie przejmowa�. To te� nie jest tak, �e wszyscy s� �li. Tylko zdecydowana wi�kszo��. S� oczywi�cie tacy, kt�rzy pomagaj�, jednak mnie chodzi o system jako taki, a ten jest po prostu – delikatnie rzecz ujmuj�c – kulawy. Zbyt daleko (i to ju� kilkaset lat temu, o ile nie u samego zarania) Ko�ci� odszed� od swoich pierwotnych za�o�e� i sta� si� aparatem politycznym. Z drugiej strony: czy by�y jakie� inne za�o�enia? Mo�e to tylko poprzedzaj�ca autentyczn� walk� o w�adz�, wp�ywy i pieni�dze zas�ona dymna, w kt�r� to ja i pozosta�y ciemny lud uwierzyli�my? Tak czy inaczej, jestem na zawsze ska�ony katolicyzmem, przesi�kni�ty nim do szpiku ko�ci, jak ca�y m�j kraj. Moje my�li b��dzi�y i b��dzi� b�d� po tej orbicie, cho� to przyci�ganie teraz bardziej dzia�a jak odpychanie. Mam si� od czego oddala� i to jest rzecz niezaprzeczalna. Nie do wykorzenienia.

P�niej pr�bowa�em pozna� inne religie. Mo�na powiedzie�, �e poszukiwa�em. Do�� szybko mi przesz�o. Odkry�em bowiem, �e religia jako taka raczej nie jest dla mnie, a ju� na pewno nie taka, jak� r�ni kap�ani sprzedaj� swoim wiernym. Nie potrzebowa�em nazywania tego, co czu�em gdzie� pod sk�r�. Nie potrzebowa�em nadawania imienia sile, kt�ra to wszystko stworzy�a. Bo w to, �e taka si�a sprawcza istnieje, wierzy�em, a raczej wiedzia�em to lub chcia�em wiedzie�. Nie wiem, czy jest nadal, a je�li tak, to czy interesuje si� swoim dzie�em. Bosko�� nie jest do ogarni�cia przez ludzko��, bo B�g stworzy� cz�owieka, cz�owiek za� stworzy� Boga. Kto kogo na swoje podobie�stwo, to rzecz nie do ustalenia; jak to, co by�o pierwsze: kura czy jajko. Dlatego �miertelnicy sprowadzaj� j� do swojego poziomu i pr�buj� wcisn�� w swoje ograniczone postrzeganie. Im cia�niejsze ramy, tym ch�tniej tworzy si� tam wiara. Wiara, czyli przeciwie�stwo nauki. To jak �wiat�o i cie�. Z tego powstaj� religie, a ka�da jest t� jedyn� i prawdziw�. Zwalniaj�c� z samodzielnego my�lenia i odpowiedzialno�ci, bo przecie� B�g tak chcia�. Lito�ci! Obecno�ci Boga nie czu�em za �ycia. Mo�e na upartego, je�li przyj��, �e stworzy� �wiat, to spotka� go mo�na wsz�dzie w jego dziele. Jednak tu, gdzie teraz jestem, te� go nie ma. Zaraz pewnie podnios� si� g�osy, �e go nie dostrzegam, bo w niego nie wierz�. �e nie zas�u�y�em, by ogl�da� jego oblicze, a dla mnie to dow�d na to, �e je�li mia�by si� pokazywa� tylko wiernym, to jest�zaledwie ich wyobra�eniem. M�j m�zg, kt�ry przez ca�e �ycie karmi�em k�amstwami i wymy�lonymi obrazami Boga, po �mierci odtwarza mi je niczym film. Skoro wi�c nie malowa�em jego obrazu, teraz najnormalniej w �wiecie go nie widz�, wi�c przyjmuj�, �e Boga nie ma. A chyba chcia�bym, �eby by�. Chcia�bym, �eby si� nami opiekowa� jak matka: kiedy dziecko jest chore, ona dogl�da go i troszczy si� o nie. Bo bez w�tpienia ludzko�� jest chora. Wiele jednostek chorobowych trawi przedstawicieli homo sapiens, sieroty Stw�rcy. Nie wiem, czy jeste�my nieudanym eksperymentem, czy te� �yjemy na zbyt ma�ym �wiecie, �eby nas zauwa�a�, lub po prostu jeste�my upo�ledzeni jako gatunek. Jednak matka si� o nas nie troszczy. Tote� wychowujemy si� sami, powielaj�c najgorsze i najbardziej destruktywne zachowania, a wszystko to robimy, pr�buj�c nakre�li� obraz Boga. Mo�e w tym tkwi b��d, �e m�wimy o Bogu w rodzaju m�skim, jako o ojcu. Mo�e to go tak denerwuje, bo tak naprawd� jest NI�? Jest matk�. Lub zwyczajnie nie ma p�ci. Lub ma ich wiele. W takim razie �wiat heteronormatywny by�by niemi�y Bogu. Trzeba by nie tylko uszanowa�, ale mo�e nawet i pokocha� wszystkich, kt�rych nazywamy „innymi”. Lesbijki, geje, bi, trans s� (o zgrozo!) r�wni nam, heterykom. Nie, to nie przejdzie a szkoda. To jednak bez znaczenia. Dlaczego seksualno�� ma okre�la� cz�owiecze�stwo? Nigdy nie by�em w stanie tego poj��. Dlaczego Ko�ci� tak zaciekle walczy z seksem, kt�ry przecie� jest naturalny? I co kogo obchodzi, kto z kim, jak i ile razy? Czy� nie jest wa�niejsze, �eby odbywa�o si� to z szacunkiem dla drugiej osoby? Kler nigdy jednak na to nie zwa�a�. �wi�ty w�ze� ma��e�stwa ��czy trwale i nierozerwalnie kobiet� i m�czyzn�. Niewa�ne jest, czy wi��� si� z mi�o�ci, czy obowi�zku. Czy obie strony tego chc�. A przecie� je�li jedna nie chce i zostaje przymuszona, to jest to podr�cznikowy przyk�ad gwa�tu. Zaraz pojawi� si� g�osy, �e Ko�ci� nie uznaje sakrament�w pod przymusem, �e takie s� niewa�ne. Nie b�d�cie �mieszni. Nikt nie patrzy na pokrzywdzonego, a sakrament jest u�wi�ceniem i spraw� zamyka. Gwa�t, kt�rego ta instytucja nigdy nie dostrzega�a. Gwa�t na duszy m�odego cz�owieka, gwa�t na duszy dziecka na si�� wpychanego w wiar�, kt�rej nie rozumie; gwa�t, kt�ry na zawsze odciska si� na jego psychice, zmieniaj�c j� nieodwracalnie. Wiem co� o tym, jestem naznaczony i nie potrafi� wyj�� poza�pewne schematy my�lowe, cho� bardzo bym chcia�. Nie by�em w doros�ym �yciu religijny. Poza �wi�tami Bo�ego Narodzenia i Wielkanocy jako� nie obchodzi�em �adnych innych, moja codzienno�� za� daleka by�a od ko�cielnej celebry, jednak moje spojrzenie na �wiat by�o skrzywione. Widzia�em go przez katolicki pryzmat, co do�� oczywiste w Polsce. Do ostatniego dnia, a i nawet p�niej (czyli teraz) ta skaza mi towarzyszy. Cho� bardzo tego nie chc� i walcz� z tym, mimo wszystko to mnie ukszta�towa�o, jednak na szcz�cie mnie nie definiuje. Jakie to �mieszne okre�lenie, „definiowa� kogo�”. Czy mo�na cz�owieka zamkn�� w definicji? Nie jako stworzenie, bo cz�owiek jak ko� jaki jest, ka�dy widzi – lecz jako byt. Z drugiej za� strony: czy� nie krzywdz�ca, a z pewno�ci� p�ytka i niepe�na, by�a to definicja konia? I to w pa�stwie, kt�re ma tak bogat� histori� zwi�zan� z hodowl� tych pi�knych zwierz�t, gdzie opiewa si� zar�wno je�d�c�w, jak i ich rumaki? To jakby i�� do najlepszej restauracji na �wiecie, zam�wi� jakie� popisowe danie, a p�niej skwitowa� je s�owami: „No, dobre by�o”, albo jeszcze gorzej: „By�o OK”. To jak cios setkami ostrzy wymierzony w plecy mistrza kuchni, jak spluni�cie w twarz Stw�rcy, a przy tym pokazanie swej ignorancji, buty i totalnego zoboj�tnienia na to, co w istocie jest dla nas wa�ne i pi�kne. Zdefiniowa� cz�owieka to zamkn�� nieodgadnione w ciasne ramy, w kt�rych sami nie chcieliby�my si� znale��. Przedstawienie tylko z jednej strony. Ukazanie awersu bez rewersu. Czego�, co tak naprawd� ma wi�cej ni� dwie strony; co jest tak wielowymiarowe, �e sami siebie nie jeste�my w stanie do ko�ca pozna�. Jednak codziennie to robimy: codziennie wt�aczamy innych w ciasne pude�ka, w szuflady swoich w�asnych fobii i ignorancji. W ramy niewiedzy i braku ch�ci poznania. To jest chyba najwi�kszy lub jeden z wi�kszych istniej�cych grzech�w, jakich mo�emy si� dopu�ci� i jakie codziennie w swoim �yciu pope�niamy. Nie samo okrajanie, tylko niechcenie spojrzenia na bli�niego swego z szerszej perspektywy. Jednak my potrafimy z tym �y�. Nauczyli�my si�, �e grzechy to nic wielkiego, przywykli�my do nich. Od dziecka nas nimi strasz�, a my z czasem uczymy si�, �e to przecie� nic strasznego, �e takie jest �ycie, no i brniemy w to, nie dostrzegaj�c spustoszenia, jakie zaczyna nas otacza�. Te� tego nie dostrzega�em. Widz� to dopiero teraz, kiedy m�j �wiat si� zatrzyma�. Mo�e w tym tkwi ca�y problem, �e�z p�dz�cego poci�gu zwanego �yciem po prostu tego nie wida�. Dostrzec to mo�e tylko ten, kto stoi na stacji lub gdzie� wzd�u� tor�w. Czasem najzwyczajniej blask nas o�lepia. Je�li kto� za�wieci nam latark� w oczy, nie zostaniemy o�wieceni, tylko o�lepieni. Ale nie o to chodzi. Kiedy stoi si� w blasku latarni, nie spos�b dojrze�, co jest w cieniu. Nasz wzrok nie mo�e przebi� si� przez mrok na granicy �wiat�a, jednak je�li staniemy poza nim, zanurzymy si� w ci�k� i lepk� czer�, zaczniemy z czasem si� do niej przyzwyczaja� i to, co jeszcze przed chwil� jawi�o si� jako jednolita masa, zacznie ukazywa� nam swe odcienie. A czer� ma ich wiele. Pogr��eni w tych odcieniach rozpoznamy bez trudu ka�dy najdrobniejszy szczeg�, dostrze�emy najmniejszy ruch tego, co w �wietle, bo ju� nic nas nie o�lepia. Tu czas nie p�ynie. Przesuwaj� si� tylko obrazy, z kt�rymi jeszcze mam jaki� kontakt. Powoli jednak gdzie� zanika. Nie odczuwam potrzeby, by go utrzyma�. Osi�gn��em bezstan i bezczas. Zwyczajnie, bezg�o�nie, bez po�piechu, spokojnie. Cicho… Znowu jest cicho. A potem s�ysz� g�os, kt�ry kolejny raz mnie wywo�uje i wyrywa z miejsca, w kt�rym jestem. Ten sam g�os, kt�ry na wewn�trznej stronie zaci�ni�tych do b�lu powiek wywo�uje projekcj� tak wyra�n�, �e a� bolesn�. A potem rozb�ysk feerii barw i czer�; znowu blask tysi�cy �wiate� i kolor�w i czer�. Z ka�dym nowym rozb�yskiem powidok�w – d�wi�k w uszach. Bum, bum. Cisza. I bum, bum. Bicie dzwon�w. Ca�e �ycie je s�ysza�em. Jako dziecko mieszka�em w pobli�u ko�cio�a. P�niej r�wnie�. Codzienna droga do pracy wiod�a ko�o dw�ch kolejnych ko�cio��w. Tak jakby w moim mie�cie by�y same ko�cio�y. Z czasem przesta�em zwraca� na nie uwag�. One jednak zawsze by�y i nawo�ywa�y do wst�pienia w progi �wi�ty�, w kt�rych nie by�o gospodarza. T�skne zawodzenie, jak p�acz dziecka, kiedy matka odchodzi od ko�yski. Uporczywe, nie do zniesienia. Jednak do wszystkiego mo�na przywykn��, na wszystko zoboj�tnie�, wszystko mo�e sta� si� niezauwa�alnym t�em. Czy teraz na nowo zaczynam je s�ysze�? Czy s� prawd�, czy kolejnym wspomnieniem? Je�li tak, to kt�rym? Tym z dzieci�stwa, oznajmiaj�cym, �e zbli�a si� kolejna wizyta w domu Ojca mego, kt�ra b�dzie dla m�odego mnie godzin� wyrwan� z �ycia? Jednym z tych, kt�re towarzyszy�y mi w drodze do pracy, kiedy czasem przysiada�em w s�oneczny dzie� na �awce, delektuj�c si� porann� fajk�? Mo�e�tym, kt�ry s�ysza�em, wci�gaj�c ostatnie w swoim �yciu niebieskawe k��by papierosowego dymu nikotynowego? Przypomina mi si�, co wtedy czu�em. Pami�tam, o czym my�la�em. Pierwszy odg�os spi�u przyspawa� mi nogi do chodnika. Pierwszy, cichy jeszcze i pojedynczy, do kt�rego za chwil� mia� do��czy� ni�szy ton kolejnego dzwonu, a potem wy�szy, by w kilka uderze� serca p�niej rozbrzmie� kanonad� nios�c� si� echem po okolicy i po moim ciele. Wypatrzy�em �awk�, usiad�em. Zapali�em papierosa. Zaci�gn��em si� a� po same trzewia. Zaci�gn��em si� dymem swojego w�asnego kadzid�a, patrz�c tylko na ten ma�y wycinek losu mojej rodziny naznaczonej ko�cio�em. Moi dziadkowie przynajmniej ci, kt�rych zna�em – byli nie tylko wierz�cy, ale wr�cz bogobojni. Wiara w Boga i zinstytucjonalizowany Ko�ci� katolicki by�a dla nich jedno�ci�. Nie widzieli wiary poza jego murami. Nie uznawali osoby wierz�cej niepraktykuj�cej, nie wspominaj�c o tych, kt�rzy b��dzili w mrokach obcych religii. Bo przecie� nie ma innej jak tylko nasza s�uszna. Nie ma innego Ko�cio�a ni� Ko�ci� katolicki – jedyna droga do w�a�ciwego Boga. Jego namiestnicy za� przemawiaj� g�osem Najwy�szego, jakby mieli wy��czno�� na komunikowanie si� z nim i oznajmianie wiernym jego woli. Straszna szarlataneria. Mimo �e dziadkowie byli osobami do�� �wiat�ymi (jak mi si� zawsze zdawa�o), nie dostrzegali �adnych wad w tym systemie. Nie zauwa�ali nawet analogii w jego dzia�aniu. Bez problemu krytykowali i obna�ali manipulacj� staro�ytnych kap�an�w. Dziadek fascynowa� si� tak� histori�. Nieraz opowiada� mi o duchownych w �wi�tyniach faraon�w. O tym, jak sterowali lud�mi, wmawiaj�c im sw�j rzekomy kontakt z bogami i narzucaj�c poprzez to swoj� wol�. W podobnym tonie wypowiada� si� zreszt� o mitologii greckiej czy rzymskiej, ukazuj�c �garstwo kap�an�w i �atwowierno�� ciemnego ludu. Nie dostrzega� jednak tego mechanizmu w swoim Ko�ciele. Kiedy�, jako wczesny nastolatek, podzieli�em si� z nim swoimi odczuciami na ten temat. Us�ysza�em w odpowiedzi, �e r�nica jest w tym, i� oni wierzyli w z�ych bog�w, �e si� mylili, a on wierzy w jedynego i prawdziwego Boga. Co za hipokryzja. Kiedy dalej dr��y�em temat, nie daj�c za wygran� i nie przyjmuj�c tego do wiadomo�ci, strasznie si� rozz�o�ci�. Nie pami�tam, jak to si� sko�czy�o, ale wiem, �e by�a jaka� awantura. Wiem, �e dziadek krzycza� co� do ojca, jednak przez zamkni�te drzwi nie�s�ysza�em dok�adnie co. P�niej ju� nigdy z dziadkiem nie rozmawia�em o religii. Sko�czy�y si� te� sk�din�d zajmuj�ce i lubiane przeze mnie opowie�ci dziadka. W og�le jakby przesta� do mnie m�wi�. Potem zmar�. Nie mog� okre�li�, czy by�o to kilka dni, czy miesi�cy, a mo�e lat po tym wydarzeniu. Fakt jest taki, �e si� sko�czy�o. Z kolei z babci� nigdy na takie tematy nie rozmawia�em. Zawsze s�ysza�em, �e podwa�anie tego, co m�wi ksi�dz – nawet nie tego, co m�wi Biblia, tylko w�a�nie ksi�dz to grzech. Tak za ka�dym razem urywa�y si� nasze rozmowy, kt�re cho�by lekko zahacza�y o te tematy. Ponadto babcia zdawa�a si� by� kalk� dziadka i kiedy on umar�, zamkn�a si� w sobie i poza odwiedzaniem jego grobu wi�kszo�� czasu sp�dza�a w ko�ciele, odmawiaj�c r�aniec. To jednak nie by�a zwyk�a modlitwa. To by�a mantra, w kt�rej staruszka si� zatraci�a. Ca�y czas z zamkni�tymi oczami porusza�a wargami, przerzucaj�c mi�dzy palcami kolejne paciorki. Poza chwilami w domu, kiedy j� odwiedzali�my, pewnie robi�a to ca�y czas. Mo�e przerywa�a w trakcie posi�ku i pewnie na wizyt� w toalecie; poza tym ‒ da�bym sobie r�k� uci�� – bez ustanku trwa�a w swojej nieko�cz�cej si� modlitwie. Kt�rego� dnia chcia�em j� odwiedzi�. Puka�em do drzwi coraz mocniej, kiedy nagle z s�siedniego mieszkania wysun�a si� siwiute�ka g�owa zasuszonej babinki. Raczy�a mnie poinformowa�, �e nie nale�y tak wali�, bo tu wszystko s�ycha�, no i �e to moje walenie jest w og�le niepotrzebne, bo babci i tak nie ma. Poszed�em wi�c na cmentarz, oddalony o jaki� kilometr, i ju� z daleka zobaczy�em j� siedz�c� na �aweczce przed kwater� mojego przodka i mamrocz�c� co� pod nosem. Nie skrada�em si�, szed�em normalnie. Li�cie szele�ci�y mi pod stopami, ale ona mnie nie us�ysza�a. Przystan��em dwa groby dalej. Nie wiem, jak d�ugo tak sta�em, wpatruj�c si� w babci�. Musia�o to jednak by� kilka �adnych minut, bo noga mi �cierp�a i z�apa� mnie skurcz. Chc�c ul�y� bol�cej ko�czynie, zacz��em wykonywa� dziwne ruchy, przez co by�o mnie s�ycha� jeszcze bardziej. Babcia jednak i na to nie zwr�ci�a uwagi. Zawsze wydawa�o mi si�, �e cz�owiek ma naturalnie wyczulon� wra�liwo�� na to, �e kto� go obserwuje. T� pierwotn� iskr� zwierz�cego instynktu, kt�ra ostrzega go przed czaj�cym si� my�liwym, t� reakcj� obronn� organizmu zwierzyny �ownej. Nie raz i nie dwa czu�em na sobie czyje� spojrzenie, st�d przekonanie, �e to si� po prostu wyczuwa. Jednak nie ona – do niej nie dociera�y �adne bod�ce ze �wiata zewn�trznego. Gdzie wtedy by�a? Czy o to chodzi jej Bogu, �eby nie �y� za �ycia? Czy na tym polega g��bia jej wiary? Czy to tak przygotowuje si� najlepiej, jej zdaniem, do �ycia wiecznego w swoim obiecanym wymarzonym raju? Zapominaj�c o �yciu i ju� tu na ziemi przenosz�c si� w za�wiaty? Nie potrafi�em poj��, czy naprawd� tego oczekuje ten B�g, czy to po prostu jaka� po�lednia interpretacja nie tylko mojej babci, ale wielu os�b z jej pokolenia – i nie tylko. Widywa�em bowiem tak�e innych, kt�rzy zamiast skupia� si� na mszy, oddaj� si� ekstazie w�asnej modlitwy. Czy w ich mniemaniu msza jest czym� tak dalece niewystarczaj�cym, �e musz� j� udoskonala�, uwznio�la�? A je�li nie – czy to, �e nie po�wi�caj� jej nale�ytej uwagi, nie jest z ich strony b��dem, by nie rzec: grzechem? Ja sam nigdy nie skupia�em si� na tym, co dzieje si� przy o�tarzu, poniewa� bardziej zajmowa�o mnie �ledzenie zachowa� innych. Zawsze lubi�em wyszukiwa� jakie� ciekawe indywidua. A to go�cia z wielkim ropniem pod okiem, a to jakiego� z wolem na szyi albo jako� dziwnie ubran� staruszk�. Dodatkow� atrakcj� stanowi� fakt, �e musia�em zawsze robi� to dyskretnie, �eby nie narazi� si� na karc�ce spojrzenie ojca, kt�re zwykle szybko mnie dosi�ga�o. Z tego samego powodu nie bardzo mog�em �ledzi� freski i rozwieszone na �cianach malowid�a, kt�re du�o bardziej mnie interesowa�y ni� niesp�jne i – jak dla mnie – nie bardzo przystaj�ce do rzeczywisto�ci s�owa celebruj�cego nabo�e�stwo. Z jego ust nigdy zreszt� nie us�ysza�em prawdziwego g�osu Boga ani bo�ych prawd. Zawsze by�y dla mnie tylko s�owami mistrza ceremonii prowadz�cego jaki� zagadkowy show w celu, kt�ry nie bardzo rozumia�em i ni cholery zrozumie� nie mia�em ochoty. Szarlataneria i kuglarskie sztuczki, maj�ce omami� wzrok i zahipnotyzowa� podatne umys�y. A wi�c moja babcia idealnie si� w to wpasowywa�a. Ze stuporu wyrwa� j� dopiero dotyk mojej r�ki na ramieniu, gdy� nawet kiedy stan��em tu� obok, nie zrobi�o to na staruszce �adnego wra�enia. Nie wiem, czy wierzy�a, �e po �mierci po��czy si� z dziadkiem. Za to na pewno wierzy�a, i� po��czy si� ze swoim Bogiem, i mam nadziej�, �e tak si� sta�o. Ona i dziadek byli naprawd� dobrymi lud�mi. M�g�bym rzec, �e biednymi przez swoje zamkni�cie, ale wtedy umniejszy�bym to, co dla nich by�o najwa�niejsze w �yciu, a tego nie mam zamiaru robi�. Chcia�bym, �eby ich B�g istnia� chocia�by tylko dla nich. Teoretycznie w tego samego Boga wierzyli m�j ojciec i moja matka. Cho� ich religijno�� ju� nie by�a tak bezkrytyczna jak w przypadku dziadk�w. Nadal jednak s�owo Ko�cio�a wypowiedziane ustami ksi�dza by�o �wi�te. Dziwne: tylko dlatego, �e kto� w�o�y� kiec� i g�osi – jak sam twierdzi – prawdy objawione, z automatu stawa� si� dla nich wiarygodny. Bardziej zaufaliby obcemu ksi�dzu ni� obcemu elektrykowi, piekarzowi czy komukolwiek innemu. Ta aura wyj�tkowo�ci, kt�r� otaczali kap�an�w swego Ko�cio�a, cho� ju� bez takiego uwielbienia jak wcze�niejsze pokolenie, dla mnie i tak by�a nie do przyj�cia. Czy ksi�dz nie mo�e by� takim samym z�odziejem jak inni? Kiedy w sklepie ekspedientka kolejny raz �le co� policzy�a mojej mamie, ta dopiero w domu by�a w stanie nazwa� rzecz po imieniu: �e jest to kradzie� albo przynajmniej pr�ba. Bo raz to mo�e si� zdarzy�, ale codziennie – ju� wygl�da na jaki� szwindel. No chyba �e to kompletny debilizm, czego nikt raczej nie bra� pod uwag�. Jednak ksi�dz, kt�ry je�dzi wypasion� bryk�, poobwieszany z�otem, jako� na takie wyr�nienie w jej ustach nie zas�ugiwa�. No dobrze, przesadzam. Tak jaskrawe przypadki moi staruszkowie dostrzegali. Jednak tych subtelniejszych lub po prostu dziej�cych si� na mniejsz� skal� ju� nie. A to tylko kwestia pieni�dzy. Kafelkarz, kt�ry przyszed� do nas robi� remont �azienki, bez trudu zosta� nazwany pijakiem, kiedy okaza�o si�, �e poci�ga z flaszeczki podczas roboty. Jednak ksi�dz, od kt�rego wali�o gorzelni� na kilometr, co najwy�ej zas�ugiwa� na stwierdzenie, i to do�� nie�mia�e, �e mo�e ma ma�y problem z alkoholem. Wybaczali kap�anom dzieci na boku, je�li ju� o takim przypadku si� dowiadywali, i twierdzili, �e to przecie� normalne, �e facet musi od czasu do czasu i �e ten celibat to niepotrzebny. Zgadzam si� z tym, �e jest zb�dny, ale je�li na co� si� zgadzasz i co� przysi�gasz, to jako str� moralno�ci sam powiniene� dotrzymywa� �lub�w. Kiedy nasz s�siad, a zarazem znajomy rodzic�w – pan Kaziu – zdradzi� �on�, to z miejsca dopad� go ostracyzm s�siedzki naszej kamienicy. Przecie� te� z�ama� przysi�g� wierno�ci. Nie rozumia�em, czym r�ni si� jedno od drugiego. „Nie k�am” to po prostu nie k�am. Niezale�nie komu. Bo czym r�ni si� k�amstwo wypowiedziane do rodzic�w od tego, kt�re s�yszy siostra albo kolega? Nie wnikam w sprawy intencjonalne i moralne aspekty m�wienia czy te��niem�wienia prawdy, p�prawdy, niby-prawdy, przemilczania czy zwyczajnego k�amstwa lub �garstwa. Rzecz jasna i dla wszystkich doros�ych oczywista: nie jeste�my komputerami, a nasze �ycie to nie ci�g zer i jedynek, jednak jawna hipokryzja i podw�jne standardy etyczne w stosunku do duchowie�stwa zawsze mnie razi�y, cho� sam nie by�em �wi�ty. Mo�e chodzi�o o to, �e ja nigdy dla nikogo nie chcia�em by� wzorem do na�ladowania. Nigdy nie chcia�em by� drogowskazem moralnym, za jaki chce uchodzi� kler. S�dz�, �e w tym tkwi szkopu�. Je�li kradniesz – nie krzycz, �e jeste� wzorem uczciwo�ci. Je�li lubisz chlapn�� kielicha – nie wyzywaj innych od pijak�w i nie praw im moralizatorskich kaza�. Je�li cudzo�o�ysz – nie grzmij z ambony o rozpasaniu seksualnym i przeniewierstwie. Je�li wolisz m�czyzn – nie wyzywaj innych od peda��w i nie strasz ich ogniem piekielnym. Swoj� drog�, to pewien mechanizm, kt�ry podsk�rnie wyczuwa�em ju� jako ma�olat, jednak u�wiadomi�em go sobie przed �lubem, czyli i tak w do�� m�odym wieku. Cho� dzieci bezwiednie te� to robi�. Wpada g�wniarz do klasy, puszcza cichacza, a potem na ca�y g�os wo�a: „Co tu tak jebie? Kto� si� zesra�?”. Potem zazwyczaj wskazuje na klasow� ofiar� albo osob� b�d�c� najbli�ej. I �eby skutecznie odwr�ci� od siebie uwag� i nie da� nikomu odpowiedzie�: „Kto czuje, od tego zalatuje”, ci�gnie swoj� gierk�. Im g�o�niej, tym lepiej. Bo nawet je�li pojedynczo w klasie ka�dy z uczni�w podejrzewa albo nawet wie, �e to ten krzykacz zanieczy�ci� powietrze, to jako ca�o�� nikt si� nie odezwie. Wyrok ju� zapad�. A przecie� chodzi tylko o puszczanie wiatr�w, kt�re towarzysz� ka�demu z nas codziennie i jest to jak najbardziej naturalna sprawa. Cho� w towarzystwie mniej lub bardziej wstydliwa, mo�e zdarzy� si� ka�demu. Wtedy przecie� wystarczy przeprosi�, je�li trzeba – przewietrzy�, i po sprawie. Skoro jednak w takiej sytuacji dochodzi czasami niemal do linczu czy ostracyzmu, to co dopiero, kiedy sprawa jest bardziej dra�liwa, mniej oczywista i dla wi�kszo�ci niezrozumia�a i obca? Wtedy wi�kszo�� nawet przez chwil� nie ma przeb�ysku refleksji, tylko powtarza retoryk� krzykacza jako swoj�. Dodatkowo bior�c pod uwag� status �wi�tej krowy, jaki ma kap�an w lwiej cz�ci spo�ecze�stwa – zw�aszcza starszego – �atwiej jest mu odsun�� od siebie jakiekolwiek podejrzenia.

Jak ju� wspomnia�em, rodzice ci�gali mnie do ko�cio�a co niedziela i przy ka�dym �wi�cie. Wychodzi�o na to, �e dzie� wolny od szko�y r�wna� si� dniowi, z kt�rego godzina, a z przygotowaniami i ca�� otoczk� ze dwie, wyrwano z mojego �ycia. Podczas mszy mia�em si� skupi�, s�ucha� i patrze� na to, co kolorowo ubrany facet robi przy o�tarzu. Wstawa�, kiedy inni wstaj�, kl�ka�, �piewa� i tak dalej. Tak wi�c bezrefleksyjnie wstawa�em, kl�ka�em, �piewa�em i powtarza�em wyuczone formu�ki. Do czasu. Nie wiem, kiedy to nast�pi�o ani co by�o czynnikiem wywo�uj�cym u mnie bunt i przebudzenie. Na razie niepe�ne. Zanim do tego dosz�o, uda�o si� moim rodzicom, dziadkom i ca�ej wsp�lnocie ukszta�towa� mnie na sw�j obraz. Wyko�lawi�, ale na szcz�cie nie wykastrowa�. Pierwszym jaskrawym przejawem mojego buntu by� kategoryczny, jednoznaczny i nie do prze�amania op�r przed byciem ministrantem. Mama i tata uwa�ali, �e to by�oby pi�kne i w og�le. A mnie a� sk�ra sw�dzia�a na sam� my�l, cho� podobno – czego sam nie pami�ta�em, by� mo�e celowo wypar�em to z pami�ci – maj�c cztery czy pi�� lat, m�wi�em, �e chc� zosta� ksi�dzem. Patrz�c na to z perspektywy czasu, s�dz�, �e ciasno musia�o by� w tamtym moim �yciu, skoro jawi�o mi si� to jako szczyt dzieci�cych marze�. Rezygnacja z takich plan�w musia�a pojawi� si� do�� szybko i chyba by�a spowodowana moim idealistycznym podej�ciem do spraw wiary i jej g�osicieli, kt�re tak skutecznie zosta�o mi wszczepione we wczesnym dzieci�stwie. Musia�o chodzi� o to, �e m�j m�ody umys� wiedzia�, i� kap�ani nie mog� mie� �on, a ja w�a�nie ‒ i to doskonale ju� pami�tam ‒ przez przypadek odkry�em w szafce u ojca gazetki z go�ymi paniami. Nie bardzo kojarzy�em jeszcze, co i jak, ale wiedzia�em, �e to b�dzie moje hobby i �e to przecie� nie idzie w parze z pos�ug� duchown�. Nie chc� nikogo obra�a� ani szkalowa�. Nie wiem, czy klecha, kt�ry opiekowa� si� w mojej parafii ministrantami, zajmowa� si� r�wnie� ich seksualnym wtajemniczaniem. Nie s�ysza�em, �eby kogo� gwa�ci�, jednak tych kilka gazetek pornograficznych by� mo�e uchroni�o mnie przed przedwczesnym i niew�a�ciwym poznaniem �ycia erotycznego na w�asnej sk�rze. Z czasem ta sfera mojego �ycia si� ukszta�towa�a. I cho� niekoniecznie chcia�em sypia� z m�czyznami, to czasem lepiej by�oby wyl�dowa� w ��ku z przystojnym facetem, ni� z niejedn� napotkan� kobiet�. Dlaczego?

Poniewa� niekt�re by�y nie tyle aseksualne, ile – w moich oczach – antyseksualne. Powszechnie wiadomo, �e w zdrowym ciele zdrowy duch. A ka�de cia�o ma swoje potrzeby. Nie oceniam niczyich preferencji ani sk�onno�ci. Seks ma dawa� rado�� tym, kt�rzy go uprawiaj�; ma by� �wiadomym aktem dawania i brania. Kluczem jest s�owo „�wiadomym”. Dlatego poza gwa�tem – szczeg�lnie na dzieciach – kt�ry ze �wiadom� zgod� nie ma nic wsp�lnego, akceptowa�em (cho� niekoniecznie uprawia�em) wszelkie formy seksu. Podobn� miar� przyk�ada�em do ka�dego cz�owieka niezale�nie od p�ci, upodoba�, wyznania, narodowo�ci czy koloru sk�ry. Z tego te� powodu niezrozumia�y dla mnie by� celibat, kt�ry ksi�a dostaj� w pakiecie wraz ze �wi�ceniami. Co innego celibat dobrowolny. To tak jak z ka�d� przysi�g� czy obietnic�. Je�li chcesz, z�� deklaracj� i si� jej trzymaj. Je�li nie – nie powinno by� ci to narzucane, zw�aszcza w tak delikatnej sferze, gdzie zdarzaj� si� napi�cia, frustracje oraz choroby fizyczne i psychiczne. Co innego wstrzemi�liwo��. To zwyk�y wyb�r, kt�ry mo�na w ka�dej chwili zmieni� – bez konsekwencji �amania przysi�g sk�adanych czy to przed Bogiem, czy przed innymi lud�mi, czy te� nawet przed samym sob�. Jednak moi rodzice nie widzieli potrzeby dawania wyboru innym, gdy� (tak jak ich rodzice) uwa�ali, �e przynale�no�� do wsp�lnoty Ko�cio�a katolickiego to nie tylko przywilej, ale i obowi�zek ka�dego porz�dnego cz�owieka, a zw�aszcza Polaka. Po wielu latach wpad�a mi w r�ce ksi��ka, kt�ra na pierwszy rzut oka z religi� mia�a raczej niewiele wsp�lnego. By� tam jednak fragment, kt�ry wyj�tkowo dobitnie pasowa� do moich �wczesnych odczu� oraz pozwoli� zerwa� kolejn� kr�puj�c� mnie ni�. Jeszcze nie ostatni�, bo nie wiem, czy ta kiedykolwiek si� zerwie. W 11 pier�cieniach Phil Jackson wspomina Rona Fetveita, cytuj�c jego s�owa us�yszane w odpowiedzi na opowie�� o kryzysie wiary bohatera w rodzinie pastor�w: „Wiem, jakie masz korzenie – powiedzia� – ale musisz zrozumie�, �e nie ma czego� takiego jak wnuk Bo�y. Nie jeste� swoimi rodzicami. Musisz nawi�za� swoj� w�asn�, osobist� relacj� z Bogiem”2 . Zawsze mo�na pr�bowa� przekona� kogo� do swoich racji i czasem te pr�by okazuj� si� skuteczne. Je�li jednak chodzi o kwesti� wiary, sytuacja wygl�da zgo�a odmiennie. Je�eli kto� nie ma tego w sobie, je�eli sam w sobie tego nie odnajdzie, to �adne namawianie, argumentowanie, a tym bardziej straszenie nie b�dzie w stanie go przekona�. Niekt�rzy twierdz�, �e wiara jest �ask�, i got�w jestem si� z tym zgodzi�. Je�li wi�c nie uzyskasz tej �aski na drodze porozumienia swego „ja” z Najwy�szym Bytem – �adna osoba trzecia, nawet najbli�sza, nie zaszczepi ci jej. Cho� odda�aby wiele, by tak by�o. Nie da si� przela� nawet najmniejszej cz�stki swojej wiary na drugiego cz�owieka. Mo�emy jednak wt�oczy� w niego ca�y system zachowa� i uwarunkowa� kulturowo-spo�ecznych, na mocy kt�rych ja, osoba niewierz�ca i niepraktykuj�ca, wzi��em �lub ko�cielny z Pol�. Dla rodzic�w, dziadk�w i tak dalej. Raczej nie martwi�o nas to, co powiedz� inni – poza naszymi najbli�szymi. Nie chcieli�my sprawia� im przykro�ci. Wiedzieli�my bowiem, jakie to dla nich wa�ne i jak wielk� wag� do tego przywi�zuj�. My sami nie odczuwali�my takowej potrzeby. Rzecz jasna chcieli�my w jaki� uroczysty spos�b z�o�y� sobie przysi�g�, czy to w obecno�ci ksi�dza – przed Bogiem i lud�mi, czy przed urz�dnikiem w majestacie prawa, czy przed drzewem, bior�c sobie na �wiadka jak�� si�� wy�sz�, w kt�rej istnienie wierzyli�my. Nie mia�o to znaczenia. Liczyli�my si� my i to, �e ��cz�ce nas uczucie jest szczere, wi�c mo�emy zrobi� to w dowolny spos�b. A skoro tak, to nie widzieli�my powodu wchodzenia na wojenn� �cie�k� z rodzin�, od kt�rej, jak wiedzieli�my, b�dziemy w taki czy inny spos�b zale�ni. Przynajmniej na pocz�tku. A jak d�ugo potrwa ten pocz�tek przed pe�nym usamodzielnieniem, tego nie byli�my w stanie okre�li�. Zreszt� pe�na samodzielno�� to tak naprawd� fikcja. Pewnie, �e mo�na samemu wychowywa� dziecko, jednak w takim wypadku rozwijanie siebie i gospodarstwa domowego jest do�� utrudnione. Nieocenion� pomoc stanowi� dziadkowie i pradziadkowie, kt�rzy w razie potrzeby mog� posiedzie� z (pra)wnukiem, podczas gdy m�odzi rodzice b�d� w stanie za�atwi� spokojnie jak�kolwiek spraw� na mie�cie, nie m�wi�c ju� o pracy na pe�en etat. Mo�na zatem powiedzie�, �e nasz �lub by� elementem do�� wyrachowanej d�ugofalowej strategii. Naturalnym nast�pstwem by� chrzest – najpierw Magdaleny, p�niej Leszka. Lekcje religii i komunia �wi�ta, a p�niej bierzmowanie. Tak jak nakazuje Ko�ci�, krok po kroku, zaliczane by�y kolejne bazy. Kolejnym sakramentom�przybywa�o adept�w. Czy poza czysto zewn�trznymi objawami by�y to prze�ycia r�wnie� duchowe? Dla mnie nie. Czy dla nich nie s�dz�, a nawet wiem, bo rozmawia�em z nimi o tym. Leszek od najm�odszych lat wykazywa� my�lenie podobne do mojego. Dostrzega�em w nim te same w�tpliwo�ci, podobny spos�b rozumowania i negacji nielogicznego i stoj�cego zazwyczaj w opozycji do nauki nurtu ko�cielnego. Ja sta�em pod �cian� i nie mia�em za bardzo gdzie uciec, wi�c brn��em w to. Swoim dzieciom nie postawi�em takiej zapory, pozostawiaj�c woln� przestrze�, z kt�rej m�ody skorzysta�. Zbuntowa� si� przeciwko systemowi i nie przyst�pi� do bierzmowania, co oczywi�cie nie pozosta�o niezauwa�one w rodzinie. Wydaje mi si�, �e gdyby �yli moi dziadkowie, a jego pradziadkowie, spu�ci�by uszy po sobie, zacisn�� z�by i jako� da� si� zgwa�ci� tylko dla nich. Wys�ucha� jednak tego i owego od naszych rodzic�w. Cho� ich z�o��, frustracja i rozczarowanie nie skupi�y si� na szcz�cie na nim, tylko na nas. To Pola i ja byli�my ods�dzani od czci i wiary – jacy z nas rodzice i tak dalej. �al by�oby tego s�ucha�, gdyby nie okoliczno�� �agodz�ca tych, kt�rzy nas krzy�owali. A by�a ni� ich zn�kana, przemielona przez tryby machiny zwanej Ko�cio�em psychika, kt�ra nie potrafi�a zaakceptowa�, �e mo�na by� dobrym cz�owiekiem bez sakrament�w i �e mo�e nawet ten ich B�g nie pot�pi szczerego czynu zamiast ob�udy i zak�amania. Magda za� bardzo bezrefleksyjnie przesz�a przez wszystkie te szczeble. Oboj�tnie, jakby nie do ko�ca dotyczy�y jej samej. Lub raczej tak jak si� przechodzi choroby wieku dzieci�cego. Trzeba, to trzeba – lepiej wcze�niej ni� p�niej i z jakimi� komplikacjami. Zaliczy� i zapomnie�, by m�c i�� dalej w �wiecie, na jaki nie mamy wp�ywu. Leszek wierzy�, �e mo�e zmieni� �wiat, i mam nadziej�, �e mu si� uda. Magda uwa�a�a, �e nie mo�e tego dokona� jedna osoba, a ju� na pewno nie ma co kopa� si� z koniem w sprawach tak ma�o dla �wiata istotnych i nieuchwytnych jak sprawy ducha. St�d wynika� jej religijny konformizm. W tamtym momencie zastanawia�em si� (w�a�ciwie nie wiem dlaczego), jak b�dzie wygl�da�a religijna droga kolejnego pokolenia. Leszek, o ile b�dzie mia� dzieci, opowie im o religii swoich przodk�w tak, jak nam opowiadano o mitologii greckiej czy rzymskiej. Zagadk� pozostawa�a dla mnie ta ma�a dziecina w brzuchu mojej c�rki. Czy jej matka, jedyna decyduj�ca o losie male�stwa osoba, wt�oczy je�w te same tryby, czy odpu�ci? Je�li da spok�j, to sprawa za�atwiona. B�dzie ono pierwszym w pe�ni, na ile to mo�liwe w naszym kraju, cz�onkiem rodziny wolnym od skazy grzechu pierworodnego. Wystartuje z czyst� kart�, kt�r� b�dzie mog�o samo zapisa�. Jakie by�oby to pi�kne! Doros�y cz�owiek, nieska�ony indoktrynacj� jakiejkolwiek religii, tylko na podstawie obserwacji przyk�adnego �ycia ziomk�w z danej wsp�lnoty, odkrywaj�c w sobie iskr� powo�ania, postanawia �wiadomie przyst�pi� do jakiego� sakramentu czy obrz�dku. O ile� g��bsze i pe�niejsze by�oby prze�ycie takiej chwili. Nie na pokaz, ale w�asne i wewn�trzne. Czy� nie na tym powinna polega� prawdziwa wiara? Na odnalezieniu prawdy? Tu jednak nigdy nie chodzi�o o prawd�, lecz o rz�d dusz zgodnie maszeruj�cych pod sztandarem krwawym i obszytym z�otem.

To ju� nie ma znaczenia, przynajmniej dla mnie. Zmartwienia �wiata �ywych s� poza mn�. Tu, gdzie jestem, w tej g�uchej pustce nie�ycia, takie sprawy trac� wa�no��, jak wszystko inne. Pozostaj� tylko wspomnienia wymieszane z fantazjami i marzeniami. I ju� nie wiem, co by�o, a co mog�o by�. Co si� faktycznie wydarzy�o, a co tylko chcia�em, �eby zaistnia�o. By� mo�e jestem w czy��cu, prze�ywaj�c sw�j ostatni dzie� raz za razem, minuta po minucie. Coraz dok�adniej i wnikliwiej. I by� mo�e to si� sko�czy, gdy wszystko sobie przypomn�, gdy ca�y ten dzie� stanie si� prawdziwy we mnie, dla mnie. Czy wtedy pojawi si� Charon i przewiezie mnie na drug� stron� Styksu? Mo�e �wi�ty Piotr zadzwoni kluczami do niebieskich bram? Mo�e otworz� oczy w innym ciele? Mo�e b�d� robakiem, a mo�e psem. Mo�e si� te� zdarzy�, �e us�ysz� sw�j w�asny niemowl�cy krzyk. Tak, pami�tam go… Jedno z pierwszych wspomnie� z dzieci�stwa. A raczej wspomnienie pewnego odczucia, bo nie wydarzenia jako takiego. To by�a moja w�asna wiara; to by�o co�, w co jako dzieciak wierzy�em samym sob�, bez wp�ywu z zewn�trz. Z czasem to uczucie znikn�o, by w doros�ym �yciu zosta� wyja�nione w spos�b naukowy. Jednak jaka� cz�� na zawsze pozostaje w cz�owieku – w mojej dzieci�cej duszy. Nie ulecia�a, bo by�oby to jej zaprzeczeniem. Drobna anomalia w dzia�aniu m�zgu, co� jak d�jà vu. Dziwne poczucie, �e pewne rzeczy ju� prze�ywa�em, cho� niezupe�nie tak samo. Podsk�rna �wiadomo�� poprzedniego �ycia lub bytu w �wiecie r�wnoleg�ym, z kt�rego to w�a�nie�prze�ywane w danym momencie wydarzenie ju� kiedy� zaistnia�o. Z up�ywem lat i rozwojem mojego cia�a i umys�u to odczucie pojawia�o si� coraz rzadziej, by w ko�cu ca�kowicie zanikn��. Pozostawiaj�c jedynie wspomnienie budz�ce si�, ilekro� prze�ywa�em podobn� wizj�. Wtedy jednak, jako dzieciak, by�em �wi�cie przekonany, �e to prawdziwe wspomnienia uczu�. Sta�o to oczywi�cie w sprzeczno�ci z naukami doros�ych na temat �ycia duchowego, dlatego nawet nie jestem pewien, czy kiedykolwiek komukolwiek o tym wspomina�em. Do czasu. Kiedy�, przy piwie z moim serdecznym na tamten czas koleg�, mo�e nawet przyjacielem, a z pewno�ci� cz�owiekiem, z kt�rym wiele mnie ��czy�o, jako� dziwnie potoczy�a si� rozmowa i wspomnia�em mu o d�jà vu. Okaza�o si�, �e to, o czym m�wi�em, nie by�o mu obce i w podobnym wieku do�wiadcza� tego samego. Nigdy wi�cej z nikim o tym nie rozmawia�em i nie zg��bia�em tematu. By�o to dla mnie zbyt intymne, bo to by�a moja prawdziwa wiara. To dotyka�o mojej duszy, kt�rej nie chcia�em przed nikim obna�a�. Teraz, kiedy sobie to przypominam, zastanawiam si�, czy rozmawia�em o tym z kobiet�, z kt�r� przeszed�em wi�ksz� cz�� mojego �ycia. Czy mieli�my sposobno�� i czas? Czy ta cz�stka by�a a� tak g��boko schowana, �e wydoby�a j� dopiero �mier�? Teraz jestem chyba w�a�nie w przedsionku nowej duszy i zbieram wspomnienia, kt�re b�d� pami�ta� jeszcze przez jaki� czas po ponownym narodzeniu. Teraz ju� wiem, co b�dzie dalej. Chc� uda� si� w t� podr�, jednak nie mog� si� poruszy�. Co� boli ca�ego mnie, nie tylko dusz�, ale i cia�o, kt�rego do tej pory – od ostatniego dnia – nie czu�em. Teraz czuj�, cho� jest samym parali�uj�cym b�lem, kt�ry nie pozwala ruszy� si� z miejsca, cho� tak bardzo chc�; tak bardzo chc� �y� na nowo, od nowa lub – o ile to mo�liwe – �y� dalej swoje �ycie. To samo, kt�re jeszcze we mnie siedzi jak s�k w desce. Chcia�bym o�ywi� t� materi�, �eby deska wyrwana si�� z drzewa na nowo wypu�ci�a li�cie. Chc� czu� ciep�o s�o�ca, �agodny dotyk wiatru na twarzy, chc� us�ysze� g�osy, kt�re nadal s� mi tak bliskie. Zbieram wi�c wszystkie si�y, skupiam ca�� swoj� wol�, napinam nieistniej�ce ju� chyba mi�nie, by wyrwa� si�, wyszarpn�� z tej matni. S�ysz� dudnienie w uszach, coraz g�o�niejsze i bardziej uporczywe, nie do wytrzymania. Przechodz�ce w jednostajny piskliwo-bucz�cy d�wi�k. Serce ko�acze i pompuje krew. Zaczyna rozsadza� cia�o, kt�rego nie ma.�Zalewa mnie moja w�asna krew, coraz szybciej i szybciej. Podrywam si�, zrywam okowy bezruchu. W tym momencie jednostajny pisk rozwala mi czaszk�. Nie zdo�a�em si� poruszy�. Ta ostatnia iskra �wiat�a, kt�ra we mnie by�a, zgas�a wraz z pojawieniem si� jednostajnego d�wi�ku – prostej linii elektrokardiogramu.

A potem kolejne uderzenie b�lu ka�dej cz�steczki cia�a, przez kt�r� przechodzi budz�cy je do nie�ycia impuls elektryczny. I znowu tu jestem. Nie tam, gdzie chcia�em by�, ani nawet tam, gdzie m�g�bym chcie� by�. S�ysz� miarowe kr�tkie pikni�cia. W tym samym momencie pojawiaj� si� rozb�yski �wiat�a. Jak eksplozja cierpienia, kiedy raz po raz m�ot uderza we wbijane w twoje ko�czyny gwo�dzie: �up, �up, �up… W rytm uderze� najwi�kszego mi�nia w ludzkim organizmie – moim organizmie, kt�rego nie czuj� inaczej ni� jako b�l duszy. Chc� si� zapa�� i poczu� co� mi�ego. Co� dobrego i ciep�ego. Poczu� obok cia�o drugiego cz�owieka, by moje przesta�o by� b�lem. �eby nasyci� je ciep�em �ywej istoty, bo tylko ta iskra mo�e je obudzi�. Zanurzam si� wi�c w g��b siebie, zanurzam we wspomnienia, by odnale�� tam cho� namiastk� drugiego cz�owieka. Dostrzegam w ko�cu najja�niejszy punkt daj�cy najwi�cej ciep�a i rozp�ywam si� w nim, w niej, w mojej kochanej dusz� i cia�em kobiecie. Dopiero teraz, kiedy w tej kr�tkiej chwili, w tym u�amku wszechczasu nasyci�a mnie i przywr�ci�a r�wnowag�, mog� – na ile to mo�liwe – spr�bowa� zrozumie�.

Nienasycenie. Uczucie, kt�re do naszego pierwszego razu nie odst�powa�o mnie niemal na krok. Niewa�ne, ile razy i z jak pi�knymi kobietami to robi�em, jak wiele satysfakcji odczuwa�em, jak wielu orgazm�w doznawa�em. Zawsze pozostawa�o mniejsze lub wi�ksze nienasycenie. Uczucie, �e czego� brak, �e czego� jest za ma�o. Nawet kiedy le�a�em wypompowany, nie mog�c z�apa� tchu, nie maj�c si�y na kolejne mi�osne zmagania, zawsze czu�em, �e to ma�o. Cho� cia�o nie dawa�o ju� rady, mojej duszy to nie zaspokaja�o i wo�a�a o jeszcze, o wi�cej. Do czasu. Zwykli�my m�wi� o czynno�ciach seksualnych „kocha� si�”. A z kochaniem niewiele to ma wsp�lnego. To dzia�a zreszt� w obie strony. Nie zawsze mi�o�� musi wi�za� si� z seksem, cho� zwykli�my traktowa� to niemal nierozerwalnie. Zawsze zastanawia�y mnie podw�jne standardy dotycz�ce tej sprawy w odniesieniu do p�ci. Oczywiste s� r�nice biologiczne i generalna koncepcja p�ci i jej cielesno�ci,�jednak faktycznie nie r�nimy si� od siebie a� tak bardzo. Nie jeste�my cytryn� i jab�kiem, tylko raczej cytryn� i mandarynk� lub limonk�. A jednak podej�cie do liczby partner�w, zw�aszcza tych przygodnych, diametralnie r�ni si� w zale�no�ci od p�ci. Facet, kt�ry zalicza wiele kobiet, wr�cz wszystkie mo�liwe, jest brany w najgorszym razie za jebak�. Co i tak w oczach jego ziomk�w i kompan�w daje mu pewien status i mir. Zazwyczaj jest po prostu na tyle „m�ski”, by udowadnia� to innym dooko�a i nie ba� si� bra� tego, czego chce. Pewnie jest to nierozerwalnie po��czone z pierwotnym instynktem przekazywania gen�w, co udowadnia�oby, jak blisko tak pogardzanych braci mniejszych jeste�my my, kt�rzy czynimy sobie ziemi� poddan�, a zwierz�ta traktujemy przedmiotowo. Gorzej nawet ni� rzeczy, bo o rzeczy dbamy, aby si� nie zepsu�y, zwierz�ta za� same si� mno�� i praktycznie za darmo uzupe�nia si� luka w stadzie. Zreszt� w takim ludzkim parzeniu si� mo�na odnale�� jeszcze wi�cej cech zwierz�cych. Tak czy inaczej, taki facet jest przez koleg�w poklepywany po pleckach, zbijane s� z nim pi�tki i wyra�any jest „szacuneczek”. Kiedy za� kobieta lubi ten sport i nie zwa�aj�c na otoczenie, raz po raz si�ga po zaspokojenie swojego niekoniecznie wilczego apetytu, to ju� okrzykni�ta jest dziwk�. Bardzo cz�sto dzieci �miej� si� z dowcip�w doros�ych, zupe�nie nie wiedz�c, z czego si� maj� �mia� i o co tak naprawd� chodzi. W moim przypadku nie by�o oczywi�cie inaczej. Na d�ugo przed moj� inicjacj� seksualn� za�miewali�my si� z kolegami z dowcipu o tym, jakie s� typy kobiet. Strasznie nas to bawi�o. By� mo�e sama gra s��w jest nawet zabawna, jednak wida�, �e jest to kawa� wymy�lony przez m�czyzn i dla m�czyzn. Mo�na �mia�o opowiada� go na przerwie, za szko��, ko�o �mietnik�w, pal�c pierwsze papierosy, czy te� w p�niejszym wieku przy w�deczce z kolegami. Stereotypowe do b�lu i prawdziwe do b�lu. Prawdziwe przez t� sztafet� przekazywania z ust do ust, by s�owo cia�em si� sta�o. I staje si�. Rusa�ki – ten mnie rusa�, tamten rusa�. Kotki – ten mnie mia�, tamten mia�. Czemu nie tego rucha�am; tamtego i siamtego, i jeszcze tego mia�am, a tego to chc� mie� – tu i teraz. Codziennie na naszych oczach powielany jest ten sam mylny schemat. Kiedy� gdzie� kto� pope�ni� b��d, kt�rego nikt nie skorygowa� i tak klonowany jest raz za razem, pokolenie za pokoleniem. Zmienia si� krajobraz, zmieniaj� si� epoki, a to si� nie zmienia.

M�czy�nie wolno uprawia� seks z wieloma partnerkami, a nawet jest to przejaw jego pozycji i m�sko�ci, podczas gdy najlepiej, �eby kobieta mia�a tylko jednego partnera, od kt�rego nie powinna za wiele wymaga�. �wi�ty to ja nigdy nie by�em, przysi�g jednak nie zwyk�em �ama�. Cho� nie zawsze z w�asnej woli lub raczej: nie dzi�ki w�asnej silnej woli. Matylda W�dka by�a kobiet� elektryzuj�c� i ekscytuj�c�. W biurze wszyscy m�wili, �e pewnie z powodu nazwiska jest to bardziej facet ni� babka. M�wi�o si� „baba z jajami”. I faktycznie, mentalne jaja mia�a wi�ksze ni� my. Twarda, bezkompromisowa, skuteczna, a przy tym bezpretensjonalna i nadzwyczaj urocza w tym, co robi�a. Na imprezach zak�adowych pi�a zawsze z facetami. Zreszt� w og�le by�a idea�em kole�anki z pracy. Interesowa�a si� sportem i motoryzacj�, no i lubi�a wypi�, co stawia�o j� w rz�dzie facet�w. Nie pieprzy�a z innymi dziewczynami z biura o kosmetykach i fryzjerach, a przy tym by�a naprawd� pi�kn� i seksown� kobiet�. W pe�ni te� zdawa�a sobie spraw� ze swoich walor�w, kt�rych nie waha�a si� u�ywa�, a wiedzia�a – i to doskonale – jak to robi�. Nie powinno wi�c dziwi�, �e by�a adorowana przez m�sk� cz�� zespo�u. No i jeszcze przez Ka�k� z sekretariatu. Gdyby nie fakt, �e m�wi�a o tym otwarcie, lecz bez tego m�skiego zad�cia i puszenia si�, pewnie wszyscy nazywaliby j� zdzir�.

– Jeste� jednym z trzech facet�w u nas w firmie, z kt�rymi nie spa�am – powiedzia�a mi, kiedy le�eli�my obok siebie na ��ku i palili�my papierosy, strzepuj�c popi� do le��cej mi�dzy nami popielniczki. Unios�em brwi w pytaj�cym ge�cie, kt�rego jednak nie mog�a zauwa�y�, gdy� oboje wpatrywali�my si� w sufit. Zapyta�em wi�c na g�os:

– Jednym z trzech?

– Tak. Poza tob� Andrzej z ksi�gowo�ci, cho� zamiast niego mam na tapecie Ka�k�, no i jeszcze �ukasz Zbych.

– A tak to wszystkich? – dopytywa�em. – Czekaj, czekaj. A ochrona?

– Nie, ci to nie nasza firma – odpar�a z u�miechem w g�osie i zaraz doda�a: – Ale jednego zaliczy�am. Takie ciacho! Wielki, dobrze zbudowany. Przyszed� na kilka dni na zast�pstwo za kt�rego� z tych naszych emeryto-rencist�w. By� z grupy interwencyjnej, co� sobie naderwa� w kolanie, nie chcieli wysy�a� go na zwolnienie, to przerzucili do nas, kiedy pojawi�a si� luka w grafiku. Wiesz, ta jego nie do ko�ca sprawna noga naprawd� nie by�a �adn� przeszkod� w niczym. – Zamilk�a i chyba pogr��y�a si� we wspomnieniach, kt�re musia�em przerwa�, gdy� dla mnie ta cisza by�a niezno�na.

– Czyli nale�� do elitarnego grona. – Za�mia�em si� troch� jakby smutno. – Czym sobie zas�u�y�em na takie wyr�nienie?

– Tak jak ci m�wi�am przed chwil�, chodzi o twoje dzieci. Faktycznie, chwil� wcze�niej, niesieni fal� podniecenia i sporej ilo�ci alkoholu, wyl�dowali�my w jej hotelowym pokoju, podczas gdy na dole w restauracji reszta naszych koleg�w usilnie pr�bowa�a przepi� bud�et firmowy przeznaczony na ten wyjazd integracyjny. Kiedy tylko zamkn�y si� za nami drzwi, wpili�my si� w siebie niczym wyg�odnia�e odurzone zwierz�ta. Nasze j�zyki bada�y wn�trza ust, a d�onie b��dzi�y po zakamarkach cia�. Przeci�gn��em jedn� po g�adkim udzie i unios�em lekko sukienk�, pod kt�r� wyczu�em nag� sk�r� kszta�tnych, okr�g�ych i twardych niczym arbuz po�ladk�w. Przesun��em r�k� do przodu i wsun��em za koronkowy skrawek materia�u, czuj�c ciep�� i lepk� wilgo�. W tym czasie ona wodzi�a d�oni� po moim nabrzmia�ym kroczu. Czasem wystarczy chwila, by odmieni� los. Wtedy by�em o krok od zdradzenia mojej �ony. Nie dosz�o do tego – bynajmniej nie dzi�ki mnie. Moment, w kt�rym Matylda dosz�a do mojego paska i nie zdo�a�a go od razu rozpi��, okaza�a si� zbawienny. Ta sekunda, w kt�rej jej my�li przenios�y si� od czynno�ci tak ekscytuj�cej jak wcze�niejsza do tak przyziemnej jak dzia�anie mechanizmu otwieraj�cego klamr�, pozwoli�o Matyldzie na otrze�wienie. Pocz�tkowo w podnieceniu nawet nie zauwa�y�em jej nag�ej sztywno�ci i opanowania. W jednej chwili �ar podniecenia zosta� st�umiony i dr��cym g�osem, oderwawszy si� od moich ust, wyszepta�a mi do ucha:

– Kurwa, ale ja mam na ciebie ochot�, tyle tylko �e ty masz dzieci. – Zawiesi�a na chwil� g�os. – W dupie mam twoj� �on�, niech sama sobie radzi z konkurencj�, ale dzieci… – Tu znowu si� zawaha�a. – One niczemu nie s� winne. Id� sobie zwal do kibelka, je�li musisz – powiedzia�a i odepchn�a mnie w kierunku �azienki.

– Nie, nie musz� – wydusi�em przez �ci�ni�te gard�o.

Oboje byli�my jak dwie bry�y roztopionego metalu, kt�re w�a�nie zosta�y polane zimn� wod�.�

Ksi��k�B�g, Honor, Seks, Ojczyzna kupicie w popularnych ksi�garniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz tak�e

Musisz by� zalogowany, aby komentowa�. Zaloguj si� lub za�� konto, je�eli jeszcze go nie posiadasz.

Ksi��ka
B�g, Honor, Seks, Ojczyzna
Jaros�aw Derkowski 0
Ok�adka ksi��ki - B�g, Honor, Seks, Ojczyzna

Podobno umieraj�cemu cz�owiekowi przewija si� przed oczami ca�e �ycie. Bohaterowi powie�ci Derkowskiego jawi� si� jednak przede wszystkim polskie problemy:...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesi�ca
Alfabet polifoniczny
Tomasz Jastrun
Alfabet polifoniczny
Cienie dawnych grzech�w
Mieczys�aw Gorzka ; Micha� �mielak
Cienie dawnych grzech�w
Megamonstrum
David Walliams
Megamonstrum
Gra o serce
Katarzyna Bia�kowska
Gra o serce
Morderstwo z malink� na deser
Monika B. Janowska
Morderstwo z malink� na deser
Sekrety domu Bille
Agnieszka Janiszewska
Sekrety domu Bille
Witajcie w Chudegnatach
Katarzyna Wasilkowska
Witajcie w Chudegnatach
Najmniejszy s�o� �wiata
Maciej Szymanowicz
Najmniejszy s�o� �wiata
Poka� wszystkie recenzje