Moc we mnie os�ab�a. Fragment ksi��ki „Jeden dzie�" Katarzyny Rygiel

Data: 2023-01-18 09:35:37 | Ten artyku� przeczytasz w 32 min. Autor: Piotr Piekarski
udost�pnij Tweet

Ula i Felek maj� za sob� ju� dwie podr�e w czasie. Ona z niech�ci� patrzy na zegary, bo wola�aby nie trafi� wi�cej do przesz�o�ci. On skrycie marzy, �e kiedy� znowu si� tam znajdzie. �adne z nich nie spodziewa si�, �e nowa podr� zacznie si� szybciej, ni� my�l�, i b�dzie mia�a zwi�zek z pro�b� Syreny, dzieci�stwem dziadka Janka i tajemnic�, kt�rej nie zdradzi� nawet wnukowi. W dodatku oka�e si� bardziej niebezpieczna od poprzednich. Czy Jankowi, Uli i Feliksowi uda si� zmieni� przesz�o�� i ocali� tera�niejszo��? Po czyjej stronie b�d� tym razem Sawa i Pistorius? O losie bohater�w przes�dzi jeden dzie�. Czwarty dzie� powstania warszawskiego.

Obrazek w tre�ci Moc we mnie os�ab�a. Fragment ksi��ki „Jeden dzie�" Katarzyny Rygiel [jpg]

„Jeden dzie�"�Katarzyny Rygiel to bardzo udana powie�� dla m�odych czytelnik�w, w kt�rej przygoda splata si� z histori�. To lektura pe�na emocji, ogromnie wci�gaj�ca i poruszaj�ca.

- recenzja ksi��ki „Jeden dzie�"

Do lektury ksi��ki Katarzyny RygielJeden dzie��– kontynuacji cyklu, w kt�rego sk�ad wchodz� r�wnie� ksi��ki Stra�nik klejnotu oraz�Wszystkie zau�ki przesz�o�ci –�zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. W ubieg�ym tygodniu na naszych �amach mogli�cie premierowy fragment ksi��ki Jeden dzie�. Dzi� czas na kolejn� ods�on� tej historii:�

Warszawa, kt�ra zgodnie z rozkazem Hitlera mia�a znikn�� z powierzchni ziemi, po wojnie powoli podnosi�a si� z gruz�w. Wprawdzie domy wci�� straszy�y pustymi oknami i nagimi �cianami, kt�re w ka�dej chwili mog�y run�� na przechodni�w, ale z ulic znikn�y ju� rumowiska, a pojawi�y si� na nich tramwaje, trolejbusy i ci�arobusy – ci�ar�wki wo��ce pasa�er�w na pace. Wci�� by�o ich za ma�o, bo liczba mieszka�c�w stale ros�a. Wracali warszawiacy wyp�dzeni z miasta po powstaniu. Wielu by�o przybysz�w, kt�rzy tu chcieli zacz�� nowe �ycie. Janek przygl�da� si� temu z dum�. Patrzy� na postaci, kt�re szybko zadomowi�y si� na sto�ecznych ulicach: kwiaciarki, czy�cibut�w, fotograf�w, sprzedawc�w papieros�w, gazeciarzy i wielu innych.

Gdziekolwiek spojrza�, widzia� sklepy i sklepiki, budki z gazetami i wod� sodow�, przekupki z koszami pe�nymi �wie�ego pieczywa i kolejki kupuj�cych. Na Marsza�kowskiej dzia�a�y cukiernie i restauracje, a nawet kino. By�o te� coraz wi�cej samochod�w, na kt�re trzeba by�o uwa�a�, bo cz�sto je�dzi�y zbyt pr�dko. Warszawa nie przypomina�a tej, kt�r� ch�opiec jak przez mg�� pami�ta� sprzed wojny, ale ju� nie by�a miastem widmem. �y�a. Oddycha�a pe�n� piersi� dzi�ki ludziom, kt�rzy nie pozwolili, by przesta�a istnie�. Tak inna, nadal by�a jego miastem. Miastem, w kt�rym dokona� si� cud zmartwychwstania.

Po szynach przemkn�� tramwaj obwieszony lud�mi, kt�rzy nie zmie�cili si� w �rodku. Zgrzyt metalu o metal sprawi�, �e Janek wr�ci� do rzeczywisto�ci.

– Hej, ma�y, pohandlujemy?

Powsta�czy pseudonim przez chwil� brzmia� w powietrzu, przywo�uj�c bolesne wspomnienia. Wyrostek, kt�ry podszed� do Janka, nie m�g� go zna�. By� starszy, wi�kszy, mia� pewnie z szesna�cie, siedemna�cie lat. Okre�lenie „ma�y” nasun�o mu si� samo.

– No? Zaniem�wi�e� czy jak? Jedyna okazja!

Ot� to. W Warszawie handlowali wszyscy. Doro�li i dzieci. Na ka�dym rogu latarnie ugina�y si� pod ci�arem szyld�w informuj�cych o tym, gdzie kupi� meble, materia�y budowlane, garnki, garnitury czy okulary. W w�skich uliczkach i podw�rkach mo�na by�o si� natkn�� na stoliki z roz�o�onym towarem.

Ten ch�opak cz�sto kr�ci� si� po �r�dmie�ciu, pr�buj�c sprzeda� to i owo. Zaczepia� Janka ju� kilka razy, za ka�dym oferuj�c co innego, ale domagaj�c si� takiej samej zap�aty.

– Nie mam nic na wymian� – odpar� ch�opiec jak zawsze, podczas gdy tamten grzeba� w przepastnej torbie, kt�r� nosi� na ramieniu.

Znalaz� wreszcie to, czego szuka�, i podsun�� Ma�emu pod nos zniszczony mechanizm zegarowy. Zbi�r k�ek z�batych, tarcz i �rubek w wytartej i porysowanej, ale wci�� pi�knej kopercie, kt�ry jakim� cudem przetrwa� wojenn� zawieruch�.

– Sk�d go masz?

Janek przygl�da� si� cienkim z�otym wskaz�wkom, kt�re dr�a�y na cyferblacie w rytm up�ywaj�cych sekund.

– Tego nie musisz wiedzie�. Pi�kny, nie? – zachwala� handlarz, obracaj�c przedmiot na wszystkie strony. – Jest tw�j. Je�li dasz mi… to.

Poci�gn�� za rzemyk widoczny na szyi Janka, a ch�opiec odruchowo zrobi� krok do ty�u. Spod koszuli wysun�a si� br�zowa figurka w kszta�cie syreny z poz�acanymi w�osami i rybim ogonem.

– Ju� ci m�wi�em. Nie jest na sprzeda�.

– Wszystko jest na sprzeda� – odpar� wyrostek. – To kwestia ceny. Patrzyli na siebie przez chwil�. Ma�y powa�nie, �mia�o, bez mrugni�cia. Ch�opak z pob�a�liwym u�mieszkiem, z kt�rym, w swoim mniemaniu, mia� wygl�da� doro�lej.

– Mam ci�! – rozleg�o si� naraz za jego plecami.

Ch�opak od razu straci� rezon, ale nawet nie odwr�ci� g�owy. Wcisn�� Jankowi zegar do r�ki.

– Przechowaj mi go – rzuci� cicho i pogna� przed siebie.

Za nim, ci�ko sapi�c, bieg� milicjant w mundurze, przytrzymuj�c czapk�.

C�, kradzie�e te� nie nale�a�y w Warszawie do rzadko�ci. Nigdy nie mo�na by�o mie� pewno�ci, �e kupuj�c u�ywane przedmioty, nie daje si� zarobi� z�odziejowi.

Ma�y zosta� sam. D�ugo ogl�da� powierzony mu skarb. Przyjrza� si� kopercie zdobionej ornamentem w kszta�cie muszli. Z ty�u dostrzeg� napis wyryty przez dok�adnego zegarmistrza: Franciszek Gugenmus w Warszawie 1786. Zegar mia� sto sze��dziesi�t lat! Janek zastanawia� si�, co z nim zrobi�. Nie podoba�o mu si�, �e pomaga ukry� �up. Chcia�by si� go pozby�, ale ch�opaka nigdzie nie by�o wida�. Milicjanta tak�e. A w�a�ciciela zegarka nie zna�. Trudno, uzna� po namy�le i w�o�y� delikatny przedmiot do kieszeni. Zabierze go ze sob�. Przechowa. Mo�e wcale nie by� kradziony? M�odociany handlarz m�g� mie� na sumieniu inne ciemne sprawki.

Od pewnego czasu Uli wydawa�o si�, �e zegary s� wsz�dzie. W szkole wisia�y w ka�dej sali. I w holu na parterze. Widzia�a je na ulicach i na budynkach. I w domu Madame Wokalizy, w kt�rym nadal bywa�a cz�stym go�ciem. Zegar dziadka Janka zrobi� na niej znacznie wi�ksze wra�enie, ni� Feliks m�g� przypuszcza�. Dot�d czu�a si� bezpieczna w mieszkaniu starszego pana, kt�rego zaczyna�a traktowa� jak swojego dziadka. Ale stoj�c przed czasomierzem, zrozumia�a, �e teraz tak�e tutaj, na Powi�lu, powinna mie� si� na baczno�ci. Obserwowa� uwa�nie du�� wskaz�wk� i nigdy, przenigdy si� nie odzywa�, gdy ta zanadto zbli�y si� do dwunastki. Tylko milczenie gwarantowa�o bezpiecze�stwo. Im jednak bardziej uwa�a�a, tym bardziej si� obawia�a, �e to nie wystarczy, �e pewnego dnia zapomni�sprawdzi� pozycje wskaz�wek na tarczy i odezwie si� r�wnocze�nie z zegarem. I znowu znajdzie si� w przesz�o�ci. W przypadkowym kiedy�, z kt�rego by� mo�e nie�atwo b�dzie wr�ci�.

Tak, z jednej strony ba�a si� niespodziewanej podr�y w czasie, z drugiej jednak nie mog�a przesta� my�le� o tym, co jej si� przydarzy�o ostatnio. A najcz�ciej my�la�a o… Sawie. Z�ej, zimnej, okrutnej Sawie, kt�ra by�a jej praprapra…babk�. Gdzie jest? Co si� z ni� dzieje? Rozsta�y si� tak nagle, Ula nie zd��y�a si� po�egna�… Nie wiedzia�a, czy jeszcze si� kiedy� spotkaj�. A je�li nie? Ta my�l wywo�ywa�a uk�ucie �alu. Ula nie zdawa�a sobie sprawy, jak bardzo przywi�za�a si� do kobiety – czy te� syreny, kt�ra w krytycznej sytuacji okaza�a jej serce. Nie potrafi�a jej rozszyfrowa�. Ile by�o w niej z�a, a ile dobra? I dlaczego te dwie si�y, z�o i dobro, wci�� ze sob� walczy�y?

Nie mog�a te� zapomnie�, �e Sawa sporo j� nauczy�a. To dzi�ki niej lepiej pozna�a swoj� syreni� natur�. Cz�sto wraca�a my�l� do chwil, kt�re sp�dzi�y razem. Stoj�c przed lustrem, zak�ada�a w�osy za prawe ucho i przygl�da�a si� znamieniu w kszta�cie wierzbowego li�cia. Delikatnie obrysowywa�a palcem jego brzegi, ale przebarwienie nie mia�o wyczuwalnych granic. By�o zaledwie ciemniejsz� plam� pigmentu na sk�rze, a tak mocno ��czy�o j� z przesz�o�ci�… Nie pozwala�o zapomnie� o wiecznie m�odej prababce. Ula nic nie mog�a na to poradzi�. Wci�� s�ysza�a g�os Sawy, kt�ry przypomina� jej o tym, kim jest. I kiedy nikt nie widzia�, nieustannie �wiczy�a si� w sztuce patrzenia. Dziwne wyznacza�a sobie zadania, kt�re niewiele mia�y wsp�lnego z czarami, a wi�cej z codzienno�ci�, cho� do ich wykonania zamiast d�oni u�ywa�a oczu: wzrokiem nalewa�a wod� do�kubk�w, przekr�ca�a klucze w zamkach, otwiera�a i zamyka�a okna, odpina�a i zapina�a guziki, w��cza�a �wiat�o, gdy zapada� zmrok, potrafi�a nawet unie�� nakryw� fortepianu Madame Wokalizy, gdy nauczycielka na chwil� zostawia�a j� sam� w pokoju. O tak, oczy mia�a z dnia na dzie� mocniejsze, a w g�owie coraz wi�kszy porz�dek. Pami�ta�a przecie�, jak wa�na jest koncentracja, i przy ka�dej pr�bie ca�a stawa�a si� my�l�. A gdy my�l zmienia�a si� w obraz, to, co Ula chcia�a osi�gn��, po prostu si� dzia�o. Przez otwarte okno nap�ywa�o do pokoju wilgotne jesienne powietrze, pod sufitem rozb�yskiwa�a lampa, rozwi�zywa� si� ka�dy supe�. A ona dobrze si� przy tym bawi�a, cho� tak naprawd� ci�ko pracowa�a, piel�gnuj�c swoje syrenie zdolno�ci. Nie by�a pewna, po co w�a�ciwie to robi. Czy wyj�tkowe umiej�tno�ci mog�y jej si� przyda� w jej czasie – w XXI wieku? A mo�e chodzi�o o to, by nie zapomnie� tego, czego nauczy�a j� babka? Tak, na pewno o to, my�la�a Ula. Mia�a nadziej�, �e Sawa by�aby z niej zadowolona. Je�li si� znowu zobacz�… Nie, o tym lepiej by�o nie my�le�. Prababka raczej nie zjawi si� w tera�niejszo�ci, a Ula donik�d (donikiedy) si� nie wybiera�a. �adnych wi�cej podr�y w czasie, obiecywa�a sobie i niepewnie zerka�a na zegar, kt�ry akurat by� w pobli�u. A jednak szkoda, szkoda, szkoda… Tylko od Sawy, pot�nej Sawy, kt�rej ju� nie by�o, Ula mog�a nauczy� si� wi�cej.

Janek nie spotka� wi�cej ch�opaka, kt�remu tak podoba� si� wisiorek w kszta�cie syreny. Przepad� jak kamie� w wod�. Mo�e z�apa� go tamten milicjant? W �r�dmie�ciu sporo si� dzia�o, wi�c ch�opiec wkr�tce zapomnia� o z�odziejaszku. Zegar przyjemnie obci��a��kiesze� spodni, kiedy wybiega� z domu. Wsz�dzie go ze sob� zabiera�. Lubi� wyobra�a� sobie tajemnicze trybiki, gdy rozlega�o si� mi�e dla ucha dzwonienie. Co te� dzia�o si� tam w �rodku? Wiele razy kusi�o go, by rozebra� skomplikowany mechanizm, ale w por� si� powstrzymywa�. Z pewno�ci� by tego �a�owa�, bo nie umia�by z�o�y� go z powrotem. Poprzesta� wi�c na patrzeniu. Kiedy my�la� o tym, �e zegar tak samo odmierza� minuty rok temu, dwa lata i trzy, przed wojn�, w poprzednim stuleciu… w ko�cu by� taki stary!… Czu�, �e dotyka tajemnicy czasu, kt�ry bieg� naprz�d bez wzgl�du na wszystko, oboj�tny na to, co dzia�o si� wok�. Wczoraj i przedwczoraj, i przedprzedwczoraj.

– I przedprzedprzedwczoraj – powiedzia� na g�os, a zegar jakby w odpowiedzi zadzwoni� cichutko.

I naraz co� si� zmieni�o. Powietrze zamgli�o si�, pobiela�o i Janek niespodziewanie znalaz� si� w swoim biednym mieszkanku na ty�ach Marsza�kowskiej. Znowu siedzia� nad talerzem z zup� i pyta� o to, co go najbardziej dr�czy�o.

– Czy to sprawiedliwe, �e �yj�?

Zamruga�, zaskoczony, �e przydarza mu si� to drugi raz. Serce zabi�o szybciej. Tym razem nie s�ucha� s��w mateczki, przecie� wiedzia�, co powie. Szuka� zegara. Lecz zegara nie by�o. Gdzie on si� podzia�?!

Znieruchomia�, gdy po�o�y�a przed nim niedu�e zawini�tko. Kremowa b�yszcz�ca tkanina by�a mocno przybrudzona i strz�pi�a si� na brzegach.

– Mam co� dla ciebie.

– Dla mnie?

– Przecie� to nie ja mam urodziny. – U�miechn�a si� i poca�owa�a go w czo�o. – Spe�nienia marze�, synku.

Ostro�nie odwija� jedwab, skrywaj�cy okr�g�y kszta�t: zegar z napisem Franciszek Gugenmus w Warszawie 1786 na odwrocie. Pod nim zobaczy� drugi: TEMPUS FUGIT, AMICE. Zegar by� w doskona�ym stanie, bez jednej rysy czy przetarcia, jakby zaledwie wczoraj wyszed� spod r�ki zegarmistrza. Janek nie m�g� tego nie zauwa�y�. By� to wi�c i nie by� ten sam zegar, kt�ry dosta� od tamtego ch�opaka…

– Dzi�kuj� – szepn�� zdumiony. – Zapomnia�em, �e to dzisiaj.

– Chodzi. I dzwoni – odpar�a Syrena. – Chocia� jest bardzo stary.

– Nie wida�. – Pog�adzi� w zamy�leniu wyryte w metalu s�owa, kt�rych wcze�niej nie by�o na kopercie. – Co to znaczy?

– To podpis zegarmistrza.

– A ten napis pod spodem?

– Czas ucieka, przyjacielu.

– Ucieka – powt�rzy�, czuj�c pod opuszkami delikatny zarys liter. Czy jemu tak�e ucieka�, jak uciek� jego rodzinie?

Syrena pog�aska�a go po policzku. To by�o lepsze ni� pocieszenie.

– Sk�d go masz? – zapyta�, odganiaj�c wspomnienia. Po�a�owa�, �e tamten ch�opak ukry� przed nim prawd�. Ale by� ciekawy, co odpowie mateczka. Jeden zegar, a jakby nie ten sam. Nie m�g� tego zrozumie�.

– Kupi�am od ulicznego handlarza. A mo�e dosta�am od kogo�, kto ju� go nie potrzebowa�? Albo jedno i drugie… – odpar�a zagadkowo. – Wyznacza� godziny przed wojn� i jeszcze dawniej. Dzi�ki niemu b�dziesz bli�ej przesz�o�ci. Ale mechanizm �atwo uszkodzi�. A wtedy zatrzyma si�, cho� czas nadal b�dzie p�yn��. Dlatego… uwa�aj.

Janek wpatruj�cy si� w tarcz� nie us�ysza� zawartego w tych s�owach ostrze�enia. Sam dobrze wiedzia�, �e zepsuty zegar trudno naprawi�, zw�aszcza taki stary. Nie zamierza� by� nieostro�ny. Liczy� na wyja�nienie, ale teraz wiedzia� jeszcze mniej ni� przedtem. Zrozumia� jednak, �e zegarmistrz zrobi� to cacko dla przyjaciela, a �w przyjaciel musia� o nie bardzo dba�.

O nic ju� nie zapyta�, bo przypuszcza�, �e inne odpowiedzi b�d� r�wnie niejasne. Mo�e mateczka te� nie by�a pewna, czy zegar nie by� kradziony, i nie chcia�a mu tego m�wi�… Najwa�niejsze, �e nie znikn�� na dobre i Janek znowu trzyma� go w d�oniach. Gdy du�a wskaz�wka zatoczy�a kr�g i rozleg�o si� znajome dzwonienie, postanowi� sprawdzi�, czy uda mu si� wr�ci�… Zerkn�� na swoj� opiekunk�. Akurat si� odwr�ci�a. W tym momencie drzwi mieszkania skrzypn�y cichutko. Janek zamar�, widz�c ch�opca wchodz�cego do mieszkania. A to kto? Tego nie przewidzia�! Nie przysz�o mu do g�owy, �e natknie si� na… siebie! Siebie sprzed trzech dni… Czas znikn��! Natychmiast!

– Popopojutrze – szepn�� zd�awionym g�osem.

I… ju�. By� na ulicy. W tym samym miejscu co wcze�niej. Rozejrza� si� w pop�ochu, czy nikt nie dostrzeg�, �e pojawi� si� tak nagle. Ale nie. Ludzie zajmowali si� swoimi sprawami. Tera�niejszo�� by�a taka jak wcze�niej. Upalna i ha�a�liwa. Dopiero teraz zada� sobie pytanie, co go w�a�nie spotka�o. Serce jeszcze bi�o mu mocno, w g�owie t�oczy�y si� my�li. Czas okaza� si� inny, ni� mu si� wydawa�o. By�…. Dost�pny. To odkrycie zapar�o ch�opcu dech w piersiach.

Patrzy� na zegar, kt�ry znowu si� zmieni� – z powrotem sta� si� zniszczonym egzemplarzem bez napisu wyrytego dla przyjaciela – ale ta przemiana wyda�a si� Jankowi nieistotna, gdy czas… TEMPUS… odkrywa� przed nim swoje tajemnice. Nie m�g� w to uwierzy�… Musia� spr�bowa� jeszcze raz.

Rozdzia� II Zapach zi�

By� jeszcze kto�, kto dobrze zna� sztuczki czasu i kto wiele by da�, by m�c na powr�t w nich uczestniczy�. Sawa, z�a siostra Syreny, kt�ra zwyk�a sama wybiera� sobie tera�niejszo�� i zamienia� j� na inn�, ilekro� przysz�a jej ochota, nie potrafi�a pogodzi� si� z tym, �e przesz�o�� i przysz�o�� by�y poza jej zasi�giem. Zatrzasn�y si� jak skrzynie, kt�re zaraz zamkni�to na klucz. Mog�a o nich my�le�, mog�a wspomina�, ale marna to by�a pociecha.

Nieszcz�liwa Sawa, pozostawiona sama sobie w XVII wieku, z bezsilno�ci� patrzy�a na rynek z okna kamienicy, w kt�rej mieszka�a od chwili, gdy j� wybudowano, i w kt�rej mieszka� mia�a jeszcze d�ugo. Prawd� m�wi�c, po raz pierwszy w �yciu czu�a si� tak, jakby zosta�a uwi�ziona w czasie. Nie mia�a do�� si�, by go opu�ci�, odszuka� Syren�, Felka czy Ul�. Znowu ruszy� w �lad za Klejnotem, od kt�rego dzieli�o j� kilkaset lat.

Odk�d pod postaci� �my wr�ci�a do domu, min�o sporo czasu. Na pocz�tku liczy�a dni, ale szybko straci�a rachub�, bo wszystkie�by�y do siebie podobne. Wszystkie nijakie, bez czar�w i plan�w, bez nadziei na zmian�. Sawa od wiek�w by�a kobiet�, ale nigdy nie czu�a si� ni� bardziej ni� teraz. Przera�a�a j� my�l, �e b�dzie ni� ju� zawsze. I �e sama nigdy si� st�d nie wydostanie. Gdyby chocia� potrafi�a przywo�a� Syren�… Ale cho� pr�bowa�a, chocia� �piewa�a nad rzek� tak g�o�no, �e p�oszy�a ryby i budzi�a ptaki �pi�ce noc� w zaro�lach, jej g�os nie mia� mocy i pie�� syren nie zosta�a us�yszana. A mo�e przeciwnie, zosta�a… Sawa nie chcia�a o tym my�le�, ale coraz cz�ciej przychodzi�o jej do g�owy, �e m�odsza siostra zignorowa�a wo�anie o pomoc. Bo tym by� przecie� �piew, kt�ry wzbija� si� w niebo tu� przed zamkni�ciem bram miejskich. Gdy Sawa powierza�a falom swoj� skarg� i pro�b� zarazem, najbole�niej odczuwa�a utrat� wolno�ci i prawa wyboru: by� tu czy tam, by� kobiet� czy syren�… A przecie� to ona obieca�a, �e m�odsza siostra wi�cej jej nie zobaczy. Nie powinna oczekiwa�, �e melodia poruszy jej serce. Gdyby nie ta s�abo��, przez my�l by jej nie przesz�o, by dotrzyma� s�owa. Zreszt� nie mia�a wyj�cia…

Biedna Sawa. By�a teraz tak zwyczajna jak pierwsza lepsza warszawska mieszczka. Na pr�no mocowa�a si� z rzecznymi falami, kt�re nie chcia�y by� jej pos�uszne, na pr�no patrzy�a na przedmioty oporne jej woli… Niczego ju� nie mog�a rozwi�za� ani odemkn��, niczego dokona� moc� spojrzenia. Jak�e trudno by�o si� z tym pogodzi�! By�a pewna, �e nie pogodzi si� nigdy. Dlatego nie przestawa�a pr�bowa�: nieustannie szuka�a wzrokiem czego�, co uleg�oby jej niememu nakazowi. Materia jednak pozostawa�a niewzruszona, a wiara Sawy we w�asne mo�liwo�ci z ka�dym dniem s�ab�a, a� wreszcie znik�a.�Mimo to, wychodz�c z domu, wpatrywa�a si� w drzwi z nadziej�, �e tym razem drgnie drewniane skrzyd�o, zaskrzypi� zawiasy, ale odpowiada�a jej cisza. Sawa by�a bezradna. Dotyka�a chropawej powierzchni i otwiera�a drzwi tak jak inni. �miertelnicy. Ona mia�a przed sob� wieczno��. Ale jaki by� po�ytek z czasu, kt�rego nie mog�a wykorzysta� tak, jak chcia�a? Kt�ry p�yn�� jak czas innych ludzi? Zwyk�y czas zwyk�ej kobiety, kt�rej pami�� pe�na by�a niezwyk�ych, nie ludzkich, ale syrenich wspomnie�. C� z nimi pocz��? By�oby lepiej, gdyby si� od nich uwolni�a. Ale to nie by�o ani w ludzkiej, ani w syreniej mocy.

Mimo to zrobi�a krok w stron� niepami�ci i porzuci�a czepek m�atki. Po co go nosi�? Tyle lat po �mierci Warsa ju� niemal zapomnia�a, �e by�a jego �on�. Wygl�da�a wi�c jak dziewczyna. To jedno jej jeszcze pozosta�o. M�odo��. Ale cho� cieszy�a oko, niewiele z niej by�o po�ytku.

A wi�c na pr�no wygl�da�a ratunku? Powinna �y� jak inni, z dala od tego, czego pragn�a? W samotno�ci? Tak my�la�a, gdy mija�y dni i tygodnie, a ona coraz mniej przypomina�a siebie sam�, �mia��, mocn�, zdecydowan� osi�gn��, co sobie zamierzy, b�d�c� raz tu, raz tam, za pan brat z ka�dym czasem, kt�ry wybierze. Tak chcia�a by� znowu tamt� Saw�. Ale czy by�o to jeszcze mo�liwe?

Snuj�c takie w�a�nie rozwa�ania, przechodzi�a kt�rego� wieczoru ulic� Nowomiejsk� w kierunku Barbakanu. Przepe�niona smutkiem i �alem, nie od razu poczu�a zapach magii, kt�ry wydostawa� si� przez otwarte okno. By� to aromat zi� tak przemy�lnie skomponowanych, �e mieszanka ta nie mog�a powsta� za spraw� zwyk�ego �miertelnika czy te� �miertelnika, kt�ry nic by nie wiedzia� o wiedzy tajemnej,�czarach i zakl�ciach. Sawa poci�gn�a nosem i przymkn�a oczy. Rozmaryn – oczyszcza� umys� i poprawia� koncentracj�, pio�un dawa� zdolno�� wr�enia, wawrzyn – zapewnia� jasnowidzenie, podobnie any�, kt�rego s�odko-wytrawne nuty tak�e da�o si� wyczu�, sza�wia – pobudza�a wyobra�ni� i umys�, rozwija�a m�dro��, wspomaga�a pami��. I Sawie rozja�ni�a w g�owie. Oto sta�a przed kamienic�, przed kt�r� kiedy� zdarzy�o si� co� wa�nego: jaki� ch�opak wybieg� z niej na ulic�, przy okazji gubi�c bry�k� br�zu. P�niej bry�ka ta sta�a si� Klejnotem…

Sawa otworzy�a oczy i wspomnienie, tak �ywe, znik�o. Popatrzy�a z namys�em na uchylone okno. Ktokolwiek tu mieszka�, wiedzia� o zio�ach wi�cej, ni� powinien. Uzna�a to za dobry znak. I za… zaproszenie. Dwoje ludzi, kt�rych ��cz� podobne zainteresowania, zawsze znajdzie wsp�lny j�zyk. Dlatego nie zapuka�a, a po prostu pchn�a drzwi i wesz�a do sieni. Aromat sta� si� wyra�niejszy. Id�c za nim, Sawa otworzy�a nast�pne drzwi i znalaz�a si� w do�� ciemnej izbie. Ceglana posadzka, drewniany sufit, czerwona tkanina w oknie, st�, a na nim stos ksi�g. I ta wo�, kt�ra przywodzi�a na my�l wszystko, do czego Sawa chcia�aby wr�ci�: stragan i kosz baby zielarki, moc zakl�� i urok�w.

Za pierwsz� izb� by�a druga. Kogo w niej ujrzy? Wiedza, kt�r� zwyk�e kobiety przekazywa�y sobie z pokolenia na pokolenie, by�a powierzchowna. Robi�y wywar z pokrzywy na �amanie w ko�ciach, z mi�ty na niestrawno��, z melisy na ukojenie nerw�w i rzadko miesza�y zio�a ze sob�. Cz�owiek, kt�ry za �cian� dosypywa� ich do kocio�ka, by� w tym mistrzem.

*

M�czyzna by� bardzo stary. Mia� d�ugie siwe w�osy i wyblak�e niebieskie oczy, kt�re mimo jego wieku pozosta�y bystre i przenikliwe. Jakim prawem patrzy� na ni� jak na zwyk�� kobiet�? Nie wyczuwa�, �e ma do czynienia z kim� szczeg�lnym? Czy�by go przeceni�a? Ale przecie� by�a zwyk�� kobiet�! Na chwil� o tym zapomnia�a. Ci�gle zapomina�a. Do tego nie spos�b si� przyzwyczai�, buntowa�a si� w duchu, a on nadal jej si� przygl�da�. To by�o nie do zniesienia. Za�lepiona gniewem przesta�a my�le� o tym, po co tu przysz�a. Ju�, ju� mia�a odezwa� si� ostro, kiedy starzec strz�sn�� z palc�w do kocio�ka suche wonne okruszki i poprawi� fio�kow� szat�, kt�ra kiedy� musia�a dodawa� mu dostoje�stwa, ale dawno utraci�a intensywn� barw� i snu�a si� przy szyi i r�kawach. Szcz�kn�o metalicznie dno naczynia przesuwanego na piecu. Para unosz�ca si� nad nim zg�stnia�a nagle, przys�aniaj�c wisz�ce na �cianie p�ki ze s�ojami pe�nymi r�no�ci. Twarz starca znikn�a w wilgotnym oprz�dzie, ale zaraz si� z niego wy�oni�a i stopniowo odzyskiwa�a ostro��.

Sawa nie wytrzyma�a natarczywego spojrzenia bladoniebieskich oczu. Umkn�a wzrokiem mi�dzy sprz�ty stoj�ce pod �cian� i udawa�a, �e zajmuje j� obserwacja sto�u zastawionego flaszami r�nego kszta�tu i wielko�ci. Mi�dzy nimi dostrzeg�a �wiecznik zacnej roboty, a w nim ogarki z poczernia�ymi cienkimi knotami.

Starzec nie przestawa� jej si� przygl�da�. Na jego twarzy zna� by�o wahanie, a mo�e niepok�j, jakby obawia� si� tego, co mo�e wynikn�� z niespodziewanej wizyty.

– Co ci� tu przywiod�o, c�rko? – zapyta� niskim, lekko ochryp�ym g�osem i skin�� na Saw�, by podesz�a bli�ej.

Pos�ucha�a. By�o co� takiego w ge�cie ko�cistej d�oni, czemu nie mog�a si� przeciwstawi�. Oczy starca z bliska wydawa�y si� jeszcze bledsze, jakby wywr�cone na lew� stron�, z male�kimi punkcikami �renic.

– Pod��a�am za woni�, kt�ra przez sw� niezwyczajno�� pragnienie we mnie rozbudzi�a.

– O jakim�e pragnieniu prawisz? Zali nie wiesz, �e zio�ami go nie ugasisz?

– Nie pragnienie cia�a, jeno ducha mia�am na my�li. – Zielone oczy Sawy zal�ni�y mocniej.

– Duch w tobie w�t�y jako u dziecia – rzek� m�czyzna.

– Tedy domy�le� si� �acno, i�e wzmocniony by� musi – odpar�a, staraj�c si� zachowa� spok�j. Nie chcia�a da� pozna� po sobie, �e poruszy�y j� jego s�owa. Czy a� tak by�o wida� jej s�abo��, czy starzec wzrokiem my�li przenika�?

– Jam jest Baltazar Mons, alchemik, kt�rego czas dobiega kresu. Wiele widzia�em, chocia osi��y�em nie nazbyt wiele. I to mog� ci rzec, �e tw� niemoc ino czas zlekuje – odezwa� si�, jakby rzeczywi�cie czyta� w my�la�.

Sawa potrz�sn�a rud� g�ow�.

– Nie mog� tak d�ugo czeka�.

– Ani ty czasu nie pospieszysz, ani ja go nie wstrzymam. To� on nikomu nie podlega – t�umaczy� cierpliwie.

– Dla jakiej tedy przyczyny zio�a na wod� rzucasz, zali nie po to, by przysz�o�� przenikn��? Umys� oczy�ci�, dar jasnowidzenia przywo�a�? Na c� ci on, kiedy o kresie �ywota prawisz?

– Bo� jeszcze wierz�, �e �w porz�dek przeinacz� – westchn�� alchemik. – Czas przekonam. D�ugowielej �y� b�d�. Co zamiarowa�em, uczyni�, nim �ywota dokonam.

– Przeto czasu ci brak… – zaduma�a si� Sawa i nadzieja rozgrza�a jej zgorzknia�e, nie ca�kiem z�e serce. – Ja go mam nad miar�. Jeno na nic mi si� zda, kiedy duch we mnie, jako powiadasz, s�aby. Zratuj go. Zio�ami. Lubo zakl�ciami, kt�re zna� musisz, skoro dekokty warzysz i alchemikiem si� mienisz.

– Kto� ty? – Alchemik wpatrywa� si� w Saw� badawczo. – Staro�� zm�ci�a my�li, ale� czuj�, �e� ty jednako mocna i w�t�a, jeno moc twa w u�pieniu. Przebudzi� jej nie zdo�am.

– Dobrze zap�ac�.

– Nie dbam o zap�at�. – Machn�� r�k�. – Na c� mnie, staremu?

– Nie o grosiwie prawi�…

– Jeno?

– O tem, na czem ci zbywa.

– Podarzysz mi czas? – zapyta� mistrz Baltazar z niedowierzaniem.

– Jestli moc odzyszcz�.

– Nie w mocy to ludzkiej – szepn�� do siebie.

Nic na to nie rzek�a, bo przecie� nie mog�a si� przyzna�, �e b�dzie �y� wiecznie. Ale starzec i tak zdawa� si� to rozumie�. Przysiad� na �awie i opar� g�ow� na r�kach. Przymkn�� oczy. Duma� nad propozycj� czy drzema�? Trudno by�o dociec. Czeka�a cierpliwie, a� si� odezwie. I tylko nadzieja w niej pot�nia�a.

– Nie podo�am… – podda� si� wreszcie. – Ja nie cudotworca. Jestli pragniesz niemo�liwego, udaj si� do kr�lewskiego alchemika. M�drszy on ode mnie, chocia jam go wszytkiego nauczy�.

– Gdzie go spotkam? – Sawa ju� sta�a w progu, gotowa biec na spotkanie z uczniem, kt�ry przer�s� mistrza.

– Gdzie� by? W zamku. Nazywa si� Miko�aj Pistorius.

Pistorius! Sawa zna�a to nazwisko. Us�ysza�a je na chwil� przed tym, jak pod postaci� �my przeby�a trzy stulecia i znalaz�a si� tutaj, w XVII wieku. Pomy�le�, �e straci�a tyle czasu. Powinna by�a zwr�ci� si� do niego o pomoc od razu, gdy tylko trafili do zamku. Gdyby wiedzia�a, z kim ma do czynienia… Uratowa� j�, cho� o tym nie wiedzia�. Wygl�da� jak w��cz�ga, ale pozwoli� przysi��� na n�dznym ubraniu, kt�re zamieni�o si� w kaftan dworzanina. Nie przypuszcza�a, �e jest alchemikiem samego kr�la.

– Przekonajmy si�, co potrafi – szepta�a do siebie.

Szybko przesz�a przez rynek i ulic� �wi�toja�sk� zmierza�a w stron� Zamku Kr�lewskiego, a jej sp�dnice furkota�y, gdy porywa� je ciep�y wiatr, kt�ry pl�ta� nie tylko tkaniny, ale i w�osy, i my�li. Dlatego te� Sawa, przej�ta perspektyw� spotkania z Pistoriusem, nie zastanawia�a si� nad tym, jak go przekona, jak sk�oni do pomocy. I kiedy stan�a oko w oko z gwardzistami Zygmunta III Wazy, broni�cymi dost�pu do bramy zamku pod Wie�� Kr�lewsk�, by�a zupe�nie nieprzygotowana na to, co mia�o j� spotka�.

– Ja do im� Pistoriusa. Miko�aja Pistoriusa… – odezwa�a si� lekko zdyszana i spojrza�a pytaj�co na wartownik�w, a w jej oczach odbi�o si� s�o�ce, zmieniaj�c je w dwa klejnoty.

Pi�kna by�a Sawa z rozwianymi rudymi w�osami, tak pi�kna, �e gwardzistom brak�o s��w z zachwytu. Nim doszli do siebie i zd��yli otworzy� usta, zadzwoni�y o bruk podkute buty, zaszele�ci� cienki p�aszcz z przedniego materia�u. Kto� nadszed� od strony Podwala i zatrzyma� si� tu� za ni�. I naraz zda�o jej si�, �e i czas si� zatrzyma�, i chwila, kt�ra mia�a odmieni� jej �ycie, zamiast min��, zadr�a�a w powietrzu jak �ma, gdy zwabi j� p�omie� �wiecy.

– Jam jest Pistorius – us�ysza�a.

Odwr�ci�a si� i zobaczy�a m�odego m�czyzn� ubranego po cudzoziemsku, kt�ry na powitanie zdj�� kapelusz i sk�oni� g�ow�. Sawa patrzy�a z ciekawo�ci� na przystojn� twarz, w kt�rej ja�nia�y chmurne oczy, ni to niebieskie, ni to szare jak jesienne niebo. Oczy te by�y m�ode i stare zarazem, jakby niejedno ju� widzia�y, i pe�ne jakiej� niewypowiedzianej melancholii. Pistorius tak�e jej si� przygl�da�, pewien, �e ju� j� gdzie� widzia�.

Moment wzajemnej obserwacji wystarczy�, by wreszcie wszystko sobie przypomnieli. Sawa rozpozna�a w Pistoriusie m�czyzn�, z kt�rym rozmawia�a na rynku w innym czasie, tamtego dnia, gdy nad Wis�� dwa g�osy �piewa�y jedn� pie��, on w niej – mimo braku kapelusza – kobiet� napotkan� przed pa�acem Zamoyskich pami�tnego wieczoru, gdy z jego okien po�r�d tylu r�nych sprz�t�w wyrzucono na bruk fortepian.

A jednak oboje sprawiali wra�enie, jakby widzieli si� po raz pierwszy. Wtedy na rynku Sawa my�la�a tylko o tym, co utraci�a – o Klejnocie, nie przygl�da�a si� swojemu rozm�wcy. Kiedy go p�niej spotka�a, by� ju� stary, zapala� latarnie na warszawskich ulicach. Gdy odzyska� m�od� posta� i wr�ci� do zamku, ona by�a �m�, a czy �ma przygl�da si� komukolwiek? Pami�ta�a, �e czym pr�dzej wyfrun�a przez okno w noc.

Z kolei Pistorius zapami�ta� tylko cie�, jaki rzuca� na twarz Sawy czarny kapelusz, i nik�y blask zielonych oczu, gdy odbija� si� w nich wielki stos p�on�cy na Krakowskim Przedmie�ciu w dniu zamachu na namiestnika Berga. O tym, �e widzia� j� na rynku w czepku m�atki, nie pomy�la�. Z go�� g�ow� wygl�da�a zupe�nie inaczej. Wydawa�o si�, �e nie ma wi�cej ni� dwadzie�cia lat.

D�ugo stali naprzeciwko siebie, porz�dkuj�c wspomnienia i nie tylko wspomnienia. Pistoriusowi przemkn�o przez my�l, �e wreszcie spotka� osob�, kt�rej m�g�by opowiedzie� ca�e swoje �ycie bez ukrywania tego, co czyni�o je tak niezwyk�ym. Ta kobieta z pewno�ci� wszystko by zrozumia�a i we wszystko uwierzy�a, skoro i jej zdarzy�o si� zab��dzi� do kiedy indziej.

Tak sobie duma�, nie maj�c poj�cia, �e Sawa, gdy mia�a jeszcze do�� mocy, mog�a „zab��dzi�” tylko tam, dok�d chcia�a, a to oznacza�o, �e nie b��dzi�a nigdy. Ona zrozumia�a natomiast, �e ma przed sob� cz�owieka, kt�ry nie tylko zna si� na zio�ach i by� mo�e potrafi zrobi� u�ytek z zakl��, ale przemierza czas tak jak inni przestrze�. Ta zaskakuj�ca u �miertelnika umiej�tno�� czyni�a go jeszcze bardziej interesuj�cym.

*

Sawa i Pistorius nie s�yszeli zwyk�ego gwaru panuj�cego na placu, jakby poza nimi i obrazami, kt�re podsun�a im pami��, nikogo i niczego tu nie by�o. Kiedy jednak s�uga spiesz�cy do zamku potr�ci� przez nieuwag� m�odego alchemika, otaczaj�ca ich ba�ka ciszy p�k�a i d�wi�ki dosta�y si� do �rodka.

– Upraszam wybaczenia, mo�ci Pistoriusie. – Uk�oni� si� m�czyzna, kt�ry zaraz min�� gwardzist�w stoj�cych w bramie i znikn�� im z oczu.

Miko�aj powoli wraca� do rzeczywisto�ci.

– Znam… wa�pann� – rzek� z wahaniem, patrz�c na jej rude w�osy. – A mo�e… wa�pani�?

– Jestem Sawa – odpar�a, za p�no orientuj�c si�, �e nie powinna zdradza� swojego prawdziwego imienia. R�wnie dobrze mog�aby powiedzie�: „Jestem �m�. By�am �m�…”.

– Sawa? Jak w onej legendzie? – upewni� si� Pistorius, popatruj�c na ni� z zaciekawieniem.

W rzeczy samej, pomy�la�a z gorycz�. Oto dlaczego zwyk�a przedstawia� si� inaczej. By unikn�� tych s��w. Ja jestem legend�, mog�aby powiedzie�, ale i to przemilcza�a.

– Niezwyczajne to imi�. Tedy wybacz, je�li wspomnienie legendy przykrym ci si� zda�o – zagadn�� dwornie alchemik, kt�rego uwagi nie uszed� cie�, jaki przemkn�� przez urodziw� twarz Sawy. – Mog� wa�pannie swoj� pomoc� s�u�y�?

– Tak mi rzek� Baltazar Mons – wyzna�a, zastanawiaj�c si�, czy si� nie pomyli�a.

Co potrafi� ten m�czyzna, czego nie umia� tamten, kt�ry lata ca�e po�wi�ci� na doskonalenie receptur i zakl��? Czy mog�a zaufa� m�odo�ci Miko�aja? A jednak, je�li chcia�a odmieni� sw�j los, musia�a mu zdradzi�, z czym do niego przysz�a. Oby to poj��. Przecie i on porzuca� sw�j czas, i on bywa� tam, gdzie nie powinien. Kiedy indziej.

W zielonych oczach b�ysn�a determinacja.

– Wdzi�cznam za okazan� �yczliwo��. – Skin�a rud� g�ow�. Sprawa ta jednak arcydelikatn� si� zdaje, przeto przejd�my si�, by si� rozm�wi� w spokojno�ci. I z dala od ludzkich uszu.

Pistorius poda� jej rami� i ruszyli wzd�u� mur�w, gdzie przechodni�w by�o niewielu i nic nie m�ci�o przedwieczornej ciszy. Tylko z okien otwartych na o�cie� dolatywa�y zapachy warzonych na wieczerz� potraw.

– Wa�� domy�lasz si� mo�e, co mnie do ciebie sprowadza – zacz�a Sawa. – Ma�o si� znamy, ale wi�cej wiemy jedno o drugim ni�li ci, co w przyjacielstwie pozostaj�. Spotkali�my si� przecie… Wa�� wiesz gdzie…

Pistorius s�ucha� w milczeniu. Sawa przygl�da�a mu si� bacznie, ale min� ni gestem nie zdradzi�, �e wie, do czego zmierza.

– Zali s�usznie mniemam, �e� got�w �ycie wie�� tam, gdzie za czasem dotrzesz, gdy jego granic� przekroczysz? – G�os jej zadr�a� z niecierpliwo�ci i t�umionej pasji.

– Nigdym sam tego nie uczyni� – odezwa� si� nagle Pistorius i spojrza� w zielone oczy z otwarto�ci�, kt�ra odebra�a Sawie z�udzenia. – To, co si� sta�o, nie sta�o si� z mej przyczyny…

– Tedy z czyjej?

– Dzieci tunel rozwar�y…

– Dzieci? Zaw�dy one – rzek�a Sawa g�ucho.

– W�adcy czasu.

– Co rzek�e�?

– Takowe miano im nada�em, kiedym poj��, �e cho�by lata up�yn�y, one si� nie przemieni�. Nie dorosn�. Pragn��em by� jako one wieczny. Tunel mnie wessa� i wyplu� – m�wi� w zadumie alchemik. Okrutny czas odebra� mi wszytko, com mia� najdro�szego… Cudem tylko tu si� wr�ci�em. Tu m�j dom i �ywot prawdziwy. Nie pragn� innych czas�w, to ju�e za mn�.

– Nie wierz�!

– Nie miej mi za z�e, wa�panna, �em jej nadzieje zawi�d�. Przecie cz�ek tyle jeno uczyni� mo�e, na ile mu wiedzy i eksperiencji 4 starczy.

– Eksperiencji! – wykrzykn�a z ogniem w oczach. – Od tego winnam zacz��! O tem mistrz Baltazar prawi�. Wa�� w alchemii bieg�y, a alchemia bli�sza jest magii ni�li suknia cia�u.

– C� st�d? Alchemia jest nauk�, nie magi�.

– Kto wie, gdzie ko�czy si� jedna, a zaczyna druga?

– Nikt, kto magii nie pozna�. Ty…

– Ja pozna�am – wyzna�a Sawa cicho. – Ale moc we mnie os�ab�a i znik�a. Mistrz Mons powiada�, �e ty mi j� wr�ci� mo�esz.

Powie��Jeden dzie� kupicie w popularnych ksi�garniach internetowych:

Zobacz tak�e

Musisz by� zalogowany, aby komentowa�. Zaloguj si� lub za�� konto, je�eli jeszcze go nie posiadasz.

Ksi��ka
Jeden dzie�
Katarzyna Rygiel0
Ok�adka ksi��ki - Jeden dzie�

Ula i Felek maj� za sob� ju� dwie podr�e w czasie. Ona z niech�ci� patrzy na zegary, bo wola�aby nie trafi� wi�cej do przesz�o�ci. On skrycie marzy, �e...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesi�ca
Sekrety domu Bille
Agnieszka Janiszewska
Sekrety domu Bille
Morderstwo z malink� na deser
Monika B. Janowska
Morderstwo z malink� na deser
Witajcie w Chudegnatach
Katarzyna Wasilkowska
Witajcie w Chudegnatach
Freudowi na ratunek
Andrew Nagorski
Freudowi na ratunek
Do roboty!
Katarzyna Radziwi��
Do roboty!
A wok� nas pomara�cze
Weronika Tomala
A wok� nas pomara�cze
D�ja vu
Jolanta Kosowska
 D�ja vu
Imperium
Conn Iggulden
Imperium
Meduzy nie maj� uszu
Adle Rosenfeld
Meduzy nie maj� uszu
Poka� wszystkie recenzje