W kraju, w którym ludzie gnieździli się z maleńkich mieszkaniach, a z roku na rok półki sklepowe robiły się coraz bardziej puste, słowo "luksus" nabrało specyficznego znaczenia. Ale nawet ten luksus nie był dla wszystkich. Bo był to także kraj równych i równiejszych. Sprytnych i sprytniejszych.
Aleksandra Boćkowska tropiła niczym detektyw, podążała śladem tego, co w PRL-u uchodziło za luksusowe. Szukała kontaktów. "Luksus w PRL to jest bardzo smutna opowieść" – mówili jedni, a drudzy dorzucali: "Luksus w PRL? To brzmi jak ironia".
Bo z luksusem w PRL jest trochę jak z przynależnością do partii: wszyscy kogoś znali, ale sami nie mieli nic wspólnego.
Dziesiątki rozmów – z marynarzami i ich rodzinami, dyrektorami i bywalcami hoteli, prywaciarzami, sekretarzami partii, słowem, ludźmi, którzy jeśli nie mieli, to przynajmniej mogli więcej – pozwoliły przybliżyć definicję ówczesnego luksusu. Nie tylko materialnego. Luksusem mogła być polędwica, szwedzkie gwoździe albo dżinsy – kupowane w peweksie za dolary zdobywane na czarnym rynku. Albo telefon – na doprowadzenie linii czekało się latami. Zegarki, wille, zachodnie samochody – oczywiście. Ale także wolność i poczucie bezpieczeństwa.
Z rozmów, lektur i podróży po całej Polsce powstał pasjonujący reportaż o tym, o czym kiedyś większość Polaków mogła tylko pomarzyć. I fascynująca historia bardzo ważnej części życia Polaków przed ’89 rokiem.
Właściwie to 2.5. Temat ciekawy, ale wykonanie trochę chaotyczne. Trudno powiedzieć, jaka właściwie jest metodologia. Momentami przypomina to dużo bardziej notatki do książki niż ukończony reportaż.
Ktoś napisał tu opinię, że to bardziej przypomina notatki do reportażu, niż sam reportaż. I to idealnie podsumowuje „Księżyc z peweksu”.
Autorka skacze między wydarzeniami, negując jakąkolwiek chronologię, sypie nazwiskami jak kibice łupinami słonecznika na meczu. Opowiada w ogóle o wydarzeniach, które miały miejsce np. z latami 20-tymi XX-wieku, co to ma wspólnego z PRL-em? Nie mam pojęcia.
Ta książka donikąd nie zmierza. Gdyby chociaż były tu zawarte jakieś rozmowy z ludźmi… Niestety pomimo moich wielkich oczekiwań jestem na mocne nie.
Właściwie trudno tej książce cokolwiek zarzucić oprócz tego, że spodziewałem się chyba czegoś bardziej błyskotliwego czy przewrotnego. Rzetelnie natomiast zriserczowana i opisana, przekrojowo porusza temat, informuje, ale raczej czytelnika nie rusza. Chyba to był materiał na krótszą formę.
Dobrze, że czyta się w miarę szybko, więc straciłam na tę książkę relatywnie mało czasu. Miałam wrażenie, jakby autorka zachłysnęła się tematem, który dosyć szybko okazał się raczej materiałem na większy artykuł, a całość została łatana/przeładowana powtórką z historii. Rozumiem wiodącą myśl, że luksusem w PRL była przede wszystkim wolność, ale może o tym tylko właśnie powinna być ta książka, pomijając powszechnie znane prawdy, o tym, jakim luksusem były pomarańcze, jeansy i dolary, które w zalewie nudnych wywodów historycznych sprawiają wrażenie wrzuconych tu przypadkowo. W efekcie nie dowiedziałam się niczego. Trzeba jednak oddać autorce, że swoje przegrzebała i mimo zawodu na tej pozycji, chętnie sięgnę też po "Wielbłądy".
Boćkowska w poszukiwaniu ludowego luksusu przemierzyła Polskę wzdłuż i wszerz. Do tematu podeszła rzetelnie, jednak muszę przyznać że mnie, jako rodzonego Śledzia, najbardziej zafascynował wątek gdyński otwierający książkę, w związku z czym pierwszy rozdział pochłonęłam, a przez resztę się przeturlałam.
gdy już się przyzwyczaiłam do specyficznego stylu pisania autorki, od razu poszło lepiej. porusza wiele oblicz luksusu w PRLu, ale mi najbardziej brakowało rozdziału o tym tytułowym peweksie, bo właśnie dla takiego sięgnęłam po książkę.
2.25 Czytałam jedynie do mojej pracy dyplomowej, ale fragmentami, bo całej nie podołałam. Książka bardzo chaotyczna, skaczemy od lat 50 do 90 na jednej stronie. Ciężko się w niej odnaleźć. Liczyłam na coś lepszego, coś co przybliży mi temat prlu. Dostałam wysyp nazwisk, informacji politycznych, kto rządził kiedy, jaką sprawował funkcję w kraju itp. Niektóre wątki nawet nie mają nic wspólnego z prl.. w dodatku te cytaty na pół strony, tragedia.
Świetna książka. Trudno się było oderwać. To nie tyle opowieść o luksusie, ale o władzy i społeczeństwie w PRL. Autorka spogląda na minione czasy z wielu perspektyw, przytacza niesamowite opowieści i skłania do refleksji szczególnie tych, którzy Peweksu nie pamiętają.
Autorka podeszla do tematu rzetelnie i ksiazka jest ciekawa, swietnie pokazuje absurd PRLu ale jednak mnie nie porwala w 100%. Polecam bo moze ten styl innym bardzo podejdzie.
O luksusie w PRL dostępnym marynarzom, górnikom i ludziom władzy (chociaż też nie zawsze). Jak odpowiednie koneksje mogły dostarczyć produktów niedostępnych. Pokazuje też różnice między poszczególnymi przywódcami komunistycznej Polski.
+ Ciekawa część o hotelach, sporo interesujących historii.
- Niestety, ale książka słabo poprowadzona, brakowało mi w niej "nurtu". Duża ilość cytatów, a tematy poszczególnych części, rozdziałów nie były dla mnie spójne, nie tworzyły historii. Trochę jak rozłożenie na blacie poszczególnych elementów (cytatów z innych książek, rozmów) i przypisanie im poszczególnych tematów przewodnich. Brakowało opowiedzenia o nich.
Jest „Księżyc z Peweksu” produktem przyjemnym, uruchamiającym wyobraźnią, odwołującym się do prostych przykładów i nie zaangażowanym w ich dokładniejszą analizę. Jest to dość klasyczny dzisiaj przykład reportażu relacjonującego i kompilującego relacje ustne, dzienniki i wiadomości z mediów, nastawiony na naszą „tęsknotę” za PRL (a raczej mitologizację) i chęć poczytania o „znanych i bogatych”. Autorka opisuje bogactwa gdyńskich marynarzy (którzy oczywiście za bogaczy się nie mieli), próby zachowania bogactwa lub jego odbudowania przez ziemiaństwo (część chyba najciekawsza i budząca największe emocje), luksus władzy (sprytnie rozegrana opowieść, choć trochę mam niedosyt), luksus na Górnym Śląsku (właściwie rozdzialik dodany bez większej potrzeby), historię hotelu Kasprowy na Gubałówce, luksus osób z kręgów kultury/inteligencji mieszkających na Saskiej Kępie i w finale przypomina o elektronicznych zegarkach, na które moda opanowała w pewnym momencie całą Polskę.
Są to opowieści mniej lub bardziej wciągające, dobrze udokumentowane, wielogłosowe, ale chyba pozbawione tezy, która mogłaby je spoić. Boćkowska nie napisała analizy PRLu a ciekaw reportaż z kategorii „rozrywka”. I tak chyba trzeba jej książkę traktować. Ale pozostaje niedosyt. Rafał Woś przytacza w swojej książce badania (nie mam pod ręką, z głowy piszę), z których wynikało, że mimo recesji i setek lat zmian, w największych włoskich miastach dalej największe fortuny należą do tych samych rodzin. Boćkowska w swoich reportażach za mało uwagi poświęca źródłom kapitału kulturowego i pochodzeniu swoich bohaterów/bohaterek. Ale to zarzut wynikający może z mojej potrzeby analitycznego spojrzenia na wywyższonych PRLu i ówczesne przedmioty kultu.
Jak już o kulcie mówimy, to największym brakiem książki jest nieobecność na jej kartach hierarchów kościoła katolickiego – jego związek z komunistycznym państwem to była bardzo skomplikowana relacja, ale jeśli szukała Boćkowska ludzi mieszkających w pałacach, to w tym kręgu było ich chyba najwięcej. Mieli prywatną służbę, a w wolontariacie całe wsie i osiedla budowała im mieszkania (przy okazji oczywiście budowy świątyń). A paczki w latach 80.? Kto miał lepsze koneksje z klerem, ten szybciej kosztował zachodnich łakoci. To też był luksus i to wyjątkowo ciekawy. A o tym, że pisarze dostawali od państwa domy, mieszkania a niektórym nawet pozwolono zostać w rodzinnym dworze, nie ma u Boćkowskiej ani słowa.
O mój Boże... Zaczynając od plusów- temat jest niezwykle ciekawy, a autorka dokonała niezwykle skrupulatnego researchu. I to by było na tyle... Bo sama książka jest NIEZWYKLE nudna. Autorka, pragnąc chyba pokazać jak wiele pracy włożyła w przygotowania, non stop posługuje się cytatami. I to takimi na co najmniej pół strony, co całkowicie wybija z rytmu czytania. Jest to taki zlepek wypowiedzi i cytatów. Natomiast sama autorka nie ma zbyt wiele do dodania poza statystykami i kilkoma "ciekawostkami". O ile bardzo lubię reportaże, temu ewidentnie brak polotu... Niestety, ale się zawiodłam i wymęczyłam książkę, chociaż odkładałam ją już "definitywnie" na półkę.
Nie wiem czemu uroiłam sobie, że to książka o peweksach. Więc najpierw czytam i czytam o Gdyni (dobrze, że lubię bardzo) i czekam na te peweksy i czekam, i myślę: mhm, rzetelne wprowadzenie, nie ma co, ale ni ma peweksów. W kolejnym rozdziale też nie. I jak już się otrząsnęłam z tej tezy, przestawiłam na właściwe tory, to całkiem ciekawa lektura.
Luksusu w PRL-u nie doświadczyłam, ale nie był to dla mnie żaden problem. Byłam dzieckiem, więc bardziej fascynowały mnie zabawy podwórkowe: wygibasy na trzepaku, skakanie w gumę, chodzenie po drzewach i dachach (!), pikniki na łączce czy wspólne fantazjowanie z grupą dzieciaków. I to fantazjowanie było czymś co najmilej wspominam, bo w zależności od chwilowych potrzeb układaliśmy mini-sztuki teatralne, skecze czy odtwarzaliśmy wprost z naszych rozpalonych głów horrory lub kryminały w na poły opuszczonej willi o wszystko mówiącej nazwie "Dziwnia"... nazwa sam się prosiła, choć starsza Pani, która tam mieszkała już niekoniecznie. :)
Może dlatego książka Boćkowskiej była dla mnie zaledwie ciekawa, ale nie ekscytująca. Bo to nasi rodzice zmagali się głównie z niedostatkami tamtych czasów - my nie mieliśmy ani porównania, ani potrzeby zawracania sobie głowy takimi sprawami. Dla nas luksusem nie były kolacje w Victorii i samochody z Zachodu, ale łyk coli, prawdziwa czekolada, banany, 24-kolorowe pisaki czy klocki Lego. Cieszyliśmy się prostymi przyjemnościami - np. że możemy szaleć na rowerze - nieważne jakim - byleby jeździł i nie tracił łańcucha po drodze, żeby całą bandą dzieciaków wpaść pod budkę z lodami i zdążyć kupić te kakaowe lub śmietankowe, bo jogurtowe były za kwaśne. Niezależnie od moich doświadczeń i wspomnień, książkę warto przeczytać, żeby wyobrazić sobie, o czym mogli marzyć nasi rodzice czy też dziadkowie i z czym zmagali się na co dzień. Boćkowaska opisuje w niej różne środowiska i ich wyobrażenie luksusu . Oczywiście nie tylko wyobrażenie, bo niektórzy w te luksusy rzeczywiście opływali.
Daje 4 gwiazdki, bo ksiazka niewatpliwie dobrze napisana - rzetelnie, barwnie, z duza doza humoru i dystansu, a przy tym - prawdziwie po reportersku. Nie dziwi, ze ksiazke wydalo Czarne, a nie na przyklad wydawnictwo podpiete pod ktorys magazyn plotkarski piszacy o haj lajfie - to kawal dobrej literackiej roboty, ciekawej socjologicznie i historycznie. Moje “ale” dotyczy jednak pewnego niedopasowania oczekiwan do rzeczywistosci, ktore wynika chyba z doboru tytulu. Bo jesli “o luksusie w PRL”, to wielu watkow mi tu jednak brakowalo. Umknal specyficzny luksus srodowisk artystycznych, aktorskich czy dziennikarskich (nic o SPATiF-ie, nic o srodowisku telewizji, a to byli ludzie, ktorzy absolutnie zadawali szyku w PRL-u). Cos-tam o hotelach, ale nic o wczasach w Sopocie czy pseudo-narciarzach na Krupowkach. Prawie nic o modzie, Peweks pojawia sie na samym koncu, choc zaslugiwalby tak naprawde na osobny rozdzial. Kazdy z powyzszych motywow i jeszcze wiele innych zostalo oczywiscie poruszonych gdzies po drodze, ale dosc powietzchownie - moim zdaniem z pewna szkoda dla calosci, i ku lekkiemu rozczarowaniu tych, ktorzy zasugerowali sie tytulem. Ksiazke bardzo polecam, naprawde warto przeczytac, a rownoczesnie Autorce mocno sugerowalabym dogrywke w postaci kolejnej czesci, ktora wzielaby na warsztat te wszystkie dodatkowe watki.
kolejna dobra i ciekawa książka, którą miałam przyjemność przeczytać na początku roku. ostatnio jakoś więcej czasu poświęcam kulturze i społeczeństwu PRL-u, dlatego też ta książka była dla mnie strzałem w dziesiątkę i w ogóle mnie nie znużyła. szybka i przeprzyjemna lektura, pełna smaczków, źródeł i niespodziewanych historii o "luksusie" i jego postrzeganiu przez ludzi egzystujących w okresie komunizmu, ale także o prozie życia codziennego i o tym, jak ludzie wokół nas postrzegają nasze własne dobra materialne. Boćkowska starała się poruszyć różne tematy i spojrzeć na zagadnienie luksusu z wielu stron, przez co każdy rozdział przynosi zupełnie różne historie i postaci. zdecydowanie lubię to!
Luksus w PRL w relacji Aleksandr Boćkowskiej jest niejednowymiarowy. Autorka oparła się pokusie tylko relacjonowania atrakcyjnych anegdotek, zamiast tego pokazała różne wymiary luksusu na tle społeczno-politycznym. Są tu i dygnitarze, i marynarze, i bananowa młodzież, i artyści, i górnicy, i hotelarze. Momentami można się pogubić, zwłaszcza na początku, w toku narracji, ale całość jest dobrze skonstruowana i bogata treściowo. A po lekturze zostaje w pamięci nie model auta, czy nazwa hotelu, ale szerszy obraz i odpowiedzi na pytania: jak, skąd, dlaczego?
Książka reporterska o tym, co w PRL było luksusem. Gdynia (świat marynarzy i marynarzowych), Zakopane (hotel Kasprowy), Warszawa (Saska Kępa), dawne ziemiaństwo usiłujące odnaleźć się w nowej rzeczywistości (jakoś nie było mi ich żal), świat partyjnych prominentów (dziwnie podobny do aktualnego). W moim odczuciu dość smutna książka, przypominająca czasy wiecznego niedoboru i niedostatku - i kontrastowo, uprzywilejowania niektórych grup społecznych.
Smutna książka. Taka powiedziałbym, gloryfikacja zblatowania z ówczesną władzą. Jednocześnie pokazuje jak cholernie upokarzający był ten czas. Podczas gdy ludzie na zachodzie normalnie sobie żyli, tutaj ludzie cieszyli się jak dzieci z niewiele wartych w realnym świecie "świecidełek"... I nawet nie zdawali Sobie z tego w większości sprawy.
Bardzo ciekawa książka, dużo informacji, których wcześniej nie znałam, nie rozumiem dlaczego ma takie niskie notowanie… styl pisania Autorki rzeczywiście może jest trochę chaotyczny, ale nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Myślę, że warte polecenia dla każdego kto chciał by się dowiedzieć jak wyglądało życie w PRLu
Książka bardzo wciągająca i ciekawa, a jednocześnie odniosłem wrażenie chaosu w treści, skakania z tematu na temat, jakby autorka chciała jak najwięcej zmieścić w tematycznych rozdziałach. Dobrze się czytało.
Pomimo, iż tematyka może wydawać się bardzo interesująca, niestety książkę czyta się bardzo cieżko. Autorka zbyt szczegółowo opowiada o wszystkim co może znużyć czytelnika. Jak dla mnie, spore rozczarowanie.
Zbiór impresji i wspomnień, dość płytkich i przypadkowych, bo tylko tyle pewnie już zostało w pamięci. Dla tych, którzy pamiętają te czasy, to okazja do westchnięcia "tak było". Dla tych, którzy nie pamiętają - dość przypadkowa egzotyka. Trochę ciekawych materiałów źródłowych.