Recenzja serialu

Krucjata (2022)
Łukasz Ostalski

Prawo i nieporządek

Produkcja Telewizji Polskiej to fantazja o glinach, mająca więcej wspólnego z "Policją zastępczą" niż z "Prawem ulicy".
Prawo i nieporządek
Seryjni samobójcy są wśród nas – tak głosi najpopularniejsza teoria spiskowa III Rzeczpospolitej. Skrytobójcy czyhający na życie nonkonformistów oraz wszelkiej maści bojowników o wolność i demokrację (słowem, przedstawicieli jasnej strony politycznego kompasu) spędzają sen z powiek nadwiślańskim Robertom Langdonom. Domorośli detektywi pieczołowicie studiują przypadki podejrzanych śmierci, wgryzając się w niedomówienia i analizując nieścisłości. Na sensacyjnych wypadkach budują urojone narracje o konspiracyjnej działalności nieuczciwych politykierów. Większość z nich, na szczęście, można włożyć między bajki. Taką właśnie bajką jest "Krucjata" – rozbuchany konspiracyjny thriller o trawiącej Polskę degrengoladzie, zdeprawowanej wierchuszce władzy oraz szambie ulewającym się do Wisły.



W pierwszej scenie "Krucjaty" postawny mężczyzna w pomarańczaku wychodzi na spacerniak (czuć tu ducha znakomitego "Bloku 99" Zahlera). Wokół niego prędko zbierają się barczyste zakapiory – wygląda na to, że mają do pogadania. Łypią na niego obłąkańczym wzrokiem, skandując refren słynnej piosenki Zygmunta Kęstowicza i psa Pankracego. Zajście przypomina oniryczną wizję; niewiele wnosi do fabuły, lecz udanie wprowadza widza w posępny nastrój opowieści o pracy funkcjonariuszy i funkcjonariuszek Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Jej punktem wyjścia jest zatrzęsienie przestępstw, których ofiarami padają przedstawiciele establishmentu: politycy, dziennikarze, bankierzy i celebryci. Pozornie niepowiązane zbrodnie prędko okazują się zaledwie częściami szaleńczego planu uwolnienia świata od "chwastów i bękartów", opracowanego przez stołeczną grupę terrorystyczną. W obliczu takiej afery naprawdę trudno zakochać się w Warszawie.



Przewodnikiem po świecie "Krucjaty" jest komisarz Jan Góra vel Mandżaro (Julian Świeżewski). Funkcjonariusz Komendy Stołecznej Policji to glina o ejtisowej proweniencji. Ze swoim partnerem nadkomisarzem Ludwikiem "Luizjaną" Bończykiem (Tomasz Schuchardt) tworzy duet wyjęty żywcem z leksykonu buddy cop movies. Wzorem ekranowych twardzieli, takich jak John McClane czy Martin Riggs, najpierw strzela, a potem pyta. Jest impulsywny, popędliwy i gruboskórny; ma w nosie autorytety i obowiązującą na komisariacie hierarchię. Zgodnie z gatunkowymi prawidłami wybuchowe usposobienie nie przeszkadza mu jednak w byciu asem wydziału. Wcielającemu się w Mandżaro Świeżewskiemu trudno odmówić świetnej prezencji. Odziany w ortalionową kurtkę aktor wygląda jak Jason Statham z czasów "Przekrętu", lecz na nic się to nie zdaje, skoro gra na jedną nutę, jego mimika ogranicza się do kamiennego wyrazu, a lwią część partii dialogowych nie tyle wypowiada, ile wydukuje.  Co nie dograsz, to dowyglądasz? Nie tym razem.

Do komisarza kłopoty lgną jak pszczoły do miodu – zarówno terroryści, jak i skorumpowani agenci wywiadu nie spuszczają z niego oka. Mandżaro jest jednym z najważniejszych elementów kryminalnej układanki. O ile początkowo zdaje się, że policjant wpadł w nie lada kabałę przypadkiem, o tyle prędko staje się jasne, że to właśnie w jego metryce zapisany jest klucz do rozwiązania sprawy zagadkowych morderstw. Niestety intryga zasadzająca się na życiorysie porywczego gliny z czasem zaczyna przypominać telenowelę (pobrzmiewają w niej echa grzechów finałowego sezonu "Sherlocka"). Odpowiedzialny za scenariusz Wojciech Tomczyk, skądinąd fachura, który na kryminałach zęby zjadł, zwodzi widza, prowadzi go ku ślepym zaułkom, podrzuca mu fałszywe tropy, lecz finalnie "Krucjata" jest nie tyle zaskakująca i niewiarygodna, co niedorzeczna.   



Produkcja Telewizji Polskiej to fantazja o glinach, mająca więcej wspólnego z "Policją zastępczą" niż z "Prawem ulicy". Mandżaro oraz Luizjana ustawicznie upominają się o tytuł najgorszych funkcjonariuszy popkultury. Dość powiedzieć, że przedstawiciele KSP sprawdzają nagrania z monitoringu tylko wtedy, gdy jest to scenarzyście na rękę; nagminnie łamią procedury, stawiając na szali powodzenie śledztwa; a także ignorują oczywiste tropy. "Krucjata" bywa na bakier z logiką. Niektóre sceny bawią wręcz slapstickową absurdalnością, inne drażnią karykaturalnością (zasłonę milczenia należy spuścić na bzdurny czwarty odcinek, w którym pierwsze skrzypce grają podróba Michała Szpaka oraz Simon Cowell z fajansu). Trudno nazwać scenariusz Tomczyka wykoncypowanym, skoro roi się w nim od porzuconych wątków, bohaterowie przeczą sobie i motają się w wyznaniach, a intryga jest szyta nie grubymi nićmi, ale powrozem. Dołóżmy do tego fatalne dialogi, będące zlepkiem drętwych bon motów i stwierdzeń od czapy, a otrzymamy jeden z najgorzej napisanych seriali kryminalnych od lat.

Nie bez kozery jednak "Krucjata" okazała się podręcznikowym sleeper hitem, którego pojawienie się na streamingach wywołało niemałe poruszenie. Produkcja Telewizji Polskiej w wielu momentach da się lubić. W końcu to smakowity koktajl gatunkowy mieszający oldskulowy dreszczowiec z fikcją polityczną. Przygody komisarza Góry przywodzą na myśl twórczość Dana Browna. Mimo że trudno znaleźć w nich odwołania do apokryfów, iluminatów i watykańskich tajemnic, ponura atmosfera, natłok sensacyjnych atrakcji oraz zamiłowanie do groteski są wręcz bliźniacze. Warszawa w "Krucjacie" to zepsute miasto, w którym bombiarze, kanibale oraz mordercy są na porządku dziennym. Szwarccharaktery Tomczyka od pospolitych przestępców różnią się motywacją – stołeczni terroryści obierają za cel niemal wyłącznie nieuczciwych polityków, chciwych finansistów oraz zdemoralizowanych gwiazdorów; napędza ich nie tyle żądza krwi, co chęć wywrócenia porządku.



Twórcy "Krucjaty" przesiewają wizję klasowej zemsty przez eksploatacyjne sito. Antagoniści serialu dokonują brutalnych samosądów, określanych mianem "wielkich czynów". Mimo że akty przemocy zagarniają pierwszy plan, ważniejsi niż sam dżihad są jego sprawcy. Warszawscy terroryści przypominają sektę – noszą podobne ubrania (czarne bomberki z numerem 77 wyrysowanym na plecach), mają swoje rytuały (recytują na skłocie "Narodzie mój" Słowackiego) oraz sztywny etos. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie zostają wprost przyrównani do bandy Mansona. Tomczyk, idąc za tym porównaniem, stara się zgłębić źródło zła. Udobitnia, że Lemuel (Mateusz Nędza), Łukasz (Paweł Mandziewski), Luty (Antoni Sałaj) oraz Maks (Eryk Kulm jr) to przede wszystkim zagubione chłopaki ze społecznych nizin, które padły ofiarą manipulacji. "Krucjata" jest niedwuznaczna jak przypowieść, a część postawionych przez nią diagnoz trąci naiwnością. Mimo to należy docenić twórców za umiejętność krzyżowania obyczajówki z dochodzeniówką, komentarza społecznego ze skonwencjonalizowaną, gatunkową opowieścią.   
 

"Krucjata" kuleje scenariuszowo, lecz imponuje realizacją. Za kamerą niespodziewanego przeboju streamingów stanął Łukasz Ostalski, reżyser kojarzony dotychczas głównie z firmowanym nazwiskiem Joanny Kulig "O mnie się nie martw". Filmowiec nie boi się śmiałych rozwiązań; widać jak na dłoni, że telewizyjny standard oraz wizualna monotonia są mu nie w smak. Już w pilocie bierze się za bary z mastershotem, na wzór "Kowbojki z Kopenhagi" eksperymentuje z profilem kolorystycznym, chętnie korzysta z dynamicznych szwenków oraz charakterystycznych dla dreszczowca chwytów, takich jak efekt Vertigo. Ostalski szafuje znajomością filmowego rzemiosła, lecz przez brak umiaru popada w kicz. Fałszywej nuty nie znajdziemy natomiast w ścieżce dźwiękowej Marcina Przybyłowicza. Od sugestywnych ambientów, przez energiczne electropopowe wstawki, po syntezatorowe pasaże – elektroniczne kompozycje autora muzyki do "Cyberpunka 2077" wzbogacają "Krucjatę" o autorski sznyt.

Przebój TVP jest dziełem niezbornym, uginającym się pod ciężarem scenariuszowych niedociągnięć. Serial Ostalskiego i Tomczyka nie jest pozbawiony zalet, lecz trudno cieszyć się sprawnym akompaniamentem, skoro pierwsze skrzypce rzępolą. Nad "Krucjatą" unosi się duch zmarnowanego potencjału. Przepędzić go może wyłącznie udana kontynuacja, na którą, wnioskując po potężnym cliffhangerze, twórcy szczerze liczą.  
1 10
Moja ocena serialu:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones