Ostatni serwus

Emocje z prologu twórcy wałkują bowiem przez 90 minut, wspomnianej elegii nie starcza zaś dramaturgii. Nawet finałowemu meczowi starzejących się zawodników z reprezentantami młodszego pokolenia
Ostatni serwus
Podczas gdy "King Richard: Zwycięska rodzina" fabularyzował początki wspinaczki na tenisowy szczyt, "Federer: Ostatnie dwanaście dni" ukazuje zwieńczenie kariery władcy sportowego Olimpu. Jak serial "Break Point" śledził konkurujących w pocie czoła zawodników z czołówki światowego rankingu, tak dokument Asifa Kapadii i Joego Sabii umieszcza w kadrze będącego ponad tamtą rywalizacją weterana dyscypliny. Jeśli niedawny "Challengers" łączył krople potu i jęki wysiłku ze zmysłowością, w dokumencie Amazon Prime pot zostaje zastąpiony łzami, jęki zamieniają się we łkanie, a miejsce erotyzmu zajmuje elegia na cześć jednego z najwybitniejszych tenisistów w historii. Czujecie się zachęceni? Krótka piłka: wielkie słowa nie robią wielkiego kina.



Tytułowi nie można odmówić uczciwości. "Federer: Ostatnie dwanaście dni" przedstawia łabędzi śpiew Szwajcara, od chwili ogłoszenia przejścia na emeryturę we wrześniu 2022 r., przez PR-owe procedury i rodzinną intymność, aż do emocjonalnego występu w Pucharze Lavera, kiedy po raz ostatni zagrał debla z wieloletnim konkurentem i przyjacielem Rafaelem Nadalem. Początek to nie tyle "film dokumentalny", a dokumentacja w sensie ścisłym: cztery ściany, spotkanie z najbliższymi, głowy gadające przed kamerą. Moment (najwyraźniej zaplanowany i dogadany z przewijającymi się przez kadr realizatorami) jest tu istotniejszy od filmowej formy, w jaką zostanie ubrany. Prawda emocji podejmującego ostateczną decyzję bohatera ma wystarczyć za paliwo dla doznań siedzących przed ekranami widzów.

Niestety, nie wystarcza. Emocje z prologu twórcy wałkują bowiem przez 90 minut, wspomnianej elegii nie starcza zaś dramaturgii. Nawet finałowemu meczowi starzejących się zawodników z reprezentantami młodszego pokolenia brakuje stawki. Ważniejsze jest raczej ekstremum po wielokroć już nazywanych obaw i wyczekiwanie na spodziewane łzy, zanim mistrz po raz ostatni zejdzie do szatni. Tego rodzaju afekty są w tutejszej narracji raczej nazbyt często powtarzającym się refrenem niż zwieńczającym filmową podróż oczyszczeniem. Szkoda, bo Federer (tak inny od Diego Maradony i Amy Winehouse z dotychczasowej filmografii Kapadii) wydaje się człowiekiem i sportsmenem o niezwyklej klasie, łagodności i elokwencji, do tego na tyle szczerym i pozbawionym pozy, że w wielu momentach aż chciałoby się pociągnąć go za język.



Szkoda tym większa, że tematy naprawdę ciekawe są tu obecne – lecz wciśnięto je w nawiasy okrągłe tak bardzo i zamknięte tak szybko, że trudno tu mówić o filozoficznym zafrapowaniu lub informacyjnym zaspokojeniu. A przecież emerytura jako mała śmierć lub nowy początek to temat iście egzystencjalny. Tutaj? Zostaje ograniczony do kilku wypowiadanych przez bohatera sloganów. Ile na korcie miejsca na ludzkie emocje, ile zaś na perfekcję robota? W poszukiwaniu odpowiedzi lepiej już powtórzyć seans "Borg/McEnroe". Podobnie motyw rebelii na korcie – niemożliwej w wykonaniu postaci tak autentycznej i przyzwoitej jak Federer – nadawałby się do rozwinięcia przez ambitniejszych dokumentalistów. Temat sportu jako kulturotwórczej wspólnoty emocji? Cóż, jest poruszony, jeśli wystarczają Wam zapłakane twarze kibiców w kadrze. Klasowość wpisana w tę dyscyplinę? To nie ten adres, chyba że za autoironiczne uznać słowa multimilionera na temat "niepewnej przyszłości", wypowiadane w drodze do luksusowego hotelu, gdzieś między SUV-em i prywatnym odrzutowcem.

W tytułowej postaci najmocniej wybrzmiewa memento obalające popularne założenie, iż "sport to zdrowie". Wygląda na to, że sportowi zawodowemu do zdrowia daleko. Ciekawie jest także (choć to ciekawość plotkarsko-anegdotyczna), gdy Kapadii i Sabii udaje się uchwycić kuluarową codzienność Federera i spółki: pogaduchy solidaryzujących się ze sobą zawodników w szatni, bankietowe stresy, życie w ciągłej podróży. Niepowtarzalna, to trzeba przyznać, jest również możliwość obserwowania dynamiki spotkań charakterów tak odmiennych jak złośliwiec Novak czy wycofany Nadal lub porozumień między pokoleniami. Szczególnie jeśli o emeryturze rozmawia się tu z żywymi legendami tenisa: Björnem Borgiem czy Rodem Laverem.

Może więc nawet z hagiografii da się zdrapać coś więcej? Całkiem możliwe, lecz tu owo "więcej" jest zaledwie naskórkiem. Powściągliwość bohatera, pochwalny ton całości i ucieczka od wieloznaczności sumują się w nudny portret i w niespełnione kino. Nie powiecie chyba, że Federer nie zasłużył na więcej!?
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones